Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.5.

Tak jak mówiłam, nadrobiłam już sporo historii, więc dziś mogę znowu wrzucić drugi rozdział :-)



Wieczorem wróciliśmy do obozu. Czułem się jak po wycieczce krajoznawczej. Zmęczony, ale podekscytowany. Pozostali byli po prostu zmęczeni. Tim był zawiedziony i rozgoryczony, bo nie udało nam się znaleźć nic ciekawego, a Tom Berger stwierdził, że jeszcze w życiu się tak nie wynudził. Od czasu naszego feralnego lądowania na lotnisku w Meridzie, pogoda na Jukatanie nie popsuła się ani na jeden dzień, a mocniejszego wiatru można było ze świeczką szukać.

– Obudźcie się koledzy – uśmiechnąłem się do obu, kiedy Nélson zabrał wojskowy sprzęt i wrócił do swoich. – Mamy ognisko zapoznawcze.

– Wiesz co? Dmucham na to twoje ognisko – burknął Tom. – Jest nas jedenaście osób, z czego tylko dwie kobiety. Na integrację, która mnie interesuje, są małe szanse, zwłaszcza że Ingrid ma oko na Torresa, a ta blondyna chyba na nikogo, bo ilekroć ktoś na nią spojrzy, mrozi go wzrokiem tak, że przydałaby się butelka whisky na rozgrzewkę. – Na te jego słowa o Angeli mimowolnie poczułem dreszcz. Przed oczami pojawił mi się obraz naszej ostatniej „aktywności" w lesie i uśmiechnąłem się, choć tego nie chciałem.

– A ty co zęby suszysz, Jake? – Tim klepnął mnie w plecy tak, że aż się zatoczyłem do przodu. – Chcesz wystartować do blondyny? Jeszcze ci się nie odechciało baby po twojej byłej żonie? – Tim wiedział, co wydarzyło się między mną a Kaśką. Był jednym z nielicznych przyjaciół, których miałem, i rozmawialiśmy o tym kilka razy.

– Odechciało się – odparłem – na jakiś czas. Ale serce nie sługa, a krew nie woda. Tim, ja się rozwiodłem cztery lata temu! Zresztą, o czym my w ogóle mówimy? Nie przylecieliśmy tu na podryw, prawda?

– Niby tak – wtrącił się Berger, który nie wiadomo czemu ciągle stał obok nas, przysłuchując się rozmowie. – Nie przyjechaliśmy na podryw, ale ruchać się chce... – Na te słowa Anglika obaj z Timem wybuchnęliśmy śmiechem.

– Idź do naszych lekarzy, może któryś ma tabletki z bromem – zasugerowałem złośliwie. A potem pomyślałem, że mi samemu by się takie przydały, żeby okiełznać te dzikie żądze, które odczuwałem na myśl o Angeli. A może ona miała rację? Może nie trzeba było tego powstrzymywać? Co nam szkodziło, skoro oboje na tym korzystaliśmy? W końcu dobry seks jeszcze nikomu nie wyrządził krzywdy...

– Hej, znowu odpłynąłeś, brachu – Tim szturchnął mnie w ramię. – Idę pod prysznic, widzimy się na kolacji.

– Tak, jasne – zreflektowałem się. – Ja też idę. Spociliśmy się dziś jak szczury.

Po kolacji Ramiro Torres zaprosił nas na miejsce, które przygotowywał chyba cały dzień. Wybrał miejscówkę na kamiennym podłożu, z daleka od drzew i naszych namiotów. Całą trawę wokół ogniska spryskał płynem antypalnym.

– Odkryliście coś ciekawego, jak nas nie było? – zagaiłem rozmowę, kiedy usiedliśmy wszyscy wkoło ogniska i Ramiro zaczął rozdawać nam piwo.

– Nic nowego. Przebadaliśmy jeszcze raz te wszystkie próbki i nic – odpowiedział Bartosz Grzywacz.

– Jutro idziemy do pierwszej wioski – dodał Maciej Jabłoński.

– A ty odkryłeś coś ciekawego? – spytała Angela mnie.

– Nie, ale dowiedziałem się, że w lesie mieszka ponad stuletnia szamanka. Chciałbym ją jutro odnaleźć.

– Dobra, dość o pracy – zaprotestował Bjørn Johansen. – To wieczorek zapoznawczy, panie i panowie – dodał, wznosząc swoją butelkę z piwem w ramach toastu. – Mimo okoliczności, cieszę się, że was poznałem.

– My też – odpowiedziało kilka osób naraz. Rozmawialiśmy po angielsku, bo raz, to był język, który dobrze znali wszyscy, a dwa, minimalizowaliśmy możliwość podsłuchiwania nas przez meksykańskich żołnierzy.

– To teraz po kolei mówimy coś o sobie. Powiedzmy... każdy mówi pięć zdań tytułem wstępu – zaproponował Torres.

– Okej, ale ty zaczynasz – szturchnęła go Ingrid. Rozpromienił się na tę komitywę ze strony Norweżki.

– Dobrze, więc... nazywam się Ramiro Lopéz Torres, mam trzydzieści osiem lat i przyjechałem z Sewilli. Jestem doktorem nauk medycznych, specjalizuję się w pulmonologii. Jestem kawalerem, więc nic mnie nie trzymało w domu – to mówiąc spojrzał na Ingrid, która się zaczerwieniła. – Przyjechałem tu, bo mam poczucie misji. Interesuję się astronomią – dodał, już w żadnym konkretnym kierunku.

– Cześć Ramiro – odpowiedzieliśmy chóralnie, nadając tej konwersacji zabawny wydźwięk, nabijaliśmy się z konwencji kółka dla anonimowych alkoholików. Wszyscy zrozumieli.

– No to moja kolej – zauważyła Ingrid, która siedziała po lewej stronie Ramira. – Ingrid Geritsen, trzydzieści cztery lata, pochodzę z Oslo. Jestem doktorem nauk medycznych i specjalizuję się w kardiologii. Przyjechałam tu, żeby pomóc tym biednym ludziom, bo uważam, że to obowiązek Europejczyków wspierać trzeci świat. Byłam już na kilku misjach Norweskiego Czerwonego Krzyża w Ameryce Łacińskiej. Moją największą pasją jest pomoc potrzebującym właśnie. – Poczułem się głupio pierwszy raz od kiedy znalazłem się w Meksyku. Ci ludzie tu przyjechali wolontaryjnie, a ja przyjąłem ofertę za pieniądze, która w zamyśle miała sabotować ich pracę...

– Angela Bielska, mam trzydzieści sześć lat. Jestem doktorem nauk medycznych z Wrocławia – tu Angie spojrzała na mnie przez ogień. Siedziała dokładnie na wprost mnie. – Specjalizuję się w immunologii i pewnie dlatego wybrano mnie do tej misji. Przyszłam na świat po to, żeby leczyć ludzi. Nic innego nie umiem i nie lubię – dodała i znowu wlepiła we mnie to swoje intensywne spojrzenie. Że też nikt tego nie zauważył? Ja jednak udawałem, że nie widzę, jak się na mnie gapi.

– Nazywam się Maciej Jabłoński – przedstawił się nasz polski kolega, który oczywiście musiał przysiąść się do Angie i znowu próbował się spoufalić, choć ona go ignorowała.

– A widzisz? – szepnął Tom, który siedział obok mnie. – On ją bajeruje, a ona nic.

– Cicho, daj się mu wypowiedzieć – uciszyłem Anglika.

– Jestem wirusologiem i przyjechałem z Warszawy – kontynuował Jabłoński. – Mam trzydzieści sześć lat i też jestem kawalerem – znowu spojrzał wymownie na Angie. – Co za palant... – Pierwszy raz jestem na misji WHO, ale śmiem twierdzić, że nie ostatni. Interesuję się moją pracą, ale w wolnych chwilach czytam kryminały.

– Cześć, Maciej – przywitaliśmy się chóralnie z kolegą. Znowu przez chwilę wszyscy się śmiali. Angela też. – Jak ona seksownie wygląda w tych zwykłych dżinsach i t-shircie... - pomyślałem, ale kiedy napotkałem na jej spojrzenie, odwróciłem wzrok, udając, że śmieję się z Jabłońskiego.

– Bartosz Grzywacz, lat trzydzieści siedem, kawaler – przywitał się nasz następny kolega z Polski. Znowu wszyscy zachichotali.

– Trzeba by raczej spytać czy ktokolwiek z nas jest żonaty – stwierdził Torres. – Bo coś mi się wydaje, że gdyby tak było, nie wybraliby nas do tej misji.

– Coś w tym jest – zauważyłem, znowu ignorując spojrzenie Angeli.

– Dobrze więc, jestem doktorem nauk medycznych z Gdańska – kontynuował. Specjalizuję się w hematologii. Prowadzę zaawansowane badania nad alternatywnym leczeniem białaczki. Interesuję się historią polskiej marynarki wojennej – dodał, czym wywołał kolejną salwę śmiechu, a zaraz potem przeciągłe „woooow" z ust niektórych.

– Adrien Chantal – przywitał się Francuz ze swoim śmiesznym akcentem. – Mam trzydzieści trzy lata i jestem geologiem i meteorologiem. Na co dzień pracuję w Nantes, zajmują mnie prądy morskie i ich wpływ na pogodę oraz sejsmologia podwodna. Jestem tu, bo jestem specjalistą od huraganów i bardzo chcę pomóc. Jestem oczywiście kawalerem, a interesują mnie piękne kobiety – tu Chantal spojrzał na Angelę, która uśmiechnęła się do niego sympatycznie. Znowu poczułem ukłucie irracjonalnej zazdrości. – Przecież ona tylko się do niego uśmiechnęła! Jakim ty jesteś idiotą, Jakub... westchnąłem.

– Bjørn Johansen, lat trzydzieści pięć, wirusolog z Instytutu Państwowego w Kopenhadze. Żyję moją pracą i interesuję się tylko nią. Moją ambicją jest przewidywać mutacje grypy w Europie i opracować szczepionkę na wirusa HIV. Nie boję się wyzwań zawodowych. Jestem działaczem LGBT – dodał, a wszystkim opadły szczęki. Doktor Johansen nie wyglądał na kogoś, kto paradowałby z gołym tyłkiem na paradzie miłości. Jak widać jednak nie wszystko rzuca się w oczy. I dobrze.

– Cześć, Bjørn – przywitaliśmy się z Duńczykiem. Uśmiechnął się przyjaźnie.

– Cześć – odpowiedział. – Naprawdę się cieszę, że możemy razem pracować. Mam nadzieję, że dokonamy przełomowego odkrycia i uratujemy świat – zachichotał.

– To teraz chyba moja kolej... – zaczął siedzący obok mnie Tom. – Wygląda na to, że jestem najmłodszy z Was, bo w tym roku skończyłem trzydzieści lat. Od pięciu lat jestem doktorem nauk przyrodniczych, zajmuję się meteorologią i pracuję w Londynie. Jestem łowcą burz i jeździłbym za nimi po całym świecie, gdyby była taka możliwość. Poza zainteresowaniami naukowymi, uprawiam czynnie sporty ekstremalne, zwłaszcza kite-surfing.

– Super – Ingrid uśmiechnęła się do Toma, czym zasłużyła sobie na oburzone spojrzenie Ramira. Anglik rozpromienił się, jak słońce na tę oznakę sympatii ze strony norweskiej lekarki.

– To może znowu toast, zanim będziemy mówić dalej? – zaproponował Ramiro. Wszyscy przyklasnęli, a ja odetchnąłem z ulgą. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, co mam im o sobie powiedzieć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro