Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.3.

Kochani! Nadrobiłam z pisaniem (ach, ta kapryśna wena ;-)), to wrzucam Wam dziś bonusowo drugi rozdzialik :-) Może za wiele się od razu nie wyjaśni, ale idziemy do przodu :-D



To był ciężki dzień, ale moja cierpliwość została w końcu nagrodzona.

– Tak. Tak! – krzyknąłem zachwycony, kiedy wieczorem okazało się, że we krwi jednego z zakażonych żołnierzy pojawiły się przeciwciała. To oznaczało, że nie tylko Angela była nosicielką cudownego genu i dla Meksykanów była jakaś nadzieja. – Już ją miałem za jakąś kosmitkę... – pomyślałem – a ona po prostu wygrała los na loterii organizowanej przez Matkę Naturę.

– Będziemy dalej robić badania przesiewowe wśród ludności – stwierdził doktor Grzywacz, który sprzedał mi te świetną wiadomość. – Jeśli znajdziemy więcej takich genetycznych szczęśliwców, to uratujemy wszystkich mieszkańców Jukatanu, a epidemia przestanie być groźna dla reszty Meksyku i świata.

Po kolacji rozeszliśmy się do swoich namiotów. Miałem problem z zaśnięciem wiedząc, że całkiem niedaleko, w swoim namiocie leży Angela. Zastanawiałem się, co ona robi. Miałem wyrzuty sumienia, że tak źle ją oceniłem i ciągle o coś podejrzewałem. Fakt, ten jej szef nie wyglądał na kogoś, kto miał dobre zamiary, ale przecież ona nie musiała być taka, jak on. Być może ją też zmusił w jakiś sposób do pracy dla siebie... Obiecałem sobie, że wyciągnę z niej prawdę, choćby nie wiem co.

Następnego dnia po śniadaniu wszyscy znowu wzięliśmy się do pracy. Ja poszedłem do laboratorium za chłopakami, żeby spytać czy mogę im w czymś pomóc, zanim bym się wybrał z Timem do wioski.

– Od czego zaczniemy te badania przesiewowe, koledzy? – spytał Bartosz Grzywacz.

– Ale jesteś pewien, Bartek, że nic nam nie umknęło? – Maciej Jabłoński sceptycznie podszedł do tematu. – To nie może być aż takie proste...

– Jestem pewien, że od tego trzeba zacząć – obruszył się Grzywacz. – Widzieliście na własne oczy, jak przeciwciała doktor Bielskiej poradziły sobie w tym wirusem. A jeśli więcej ludzi je ma, to trzeba z tego skorzystać. Wygramy z epidemią i będzie można otworzyć Jukatan dla turystów. A rząd Meksyku i WHO nam podziękują...

– A zastanawialiście się, panowie, co aktywuje te przeciwciała u niektórych Majów? – spytała wtedy Angela. – Bo na pewno zauważyliście, że ci, którzy je mają, to najczęściej Majowie?

– A skąd pani niby wie, że to Majowie? – Grzywacz oburzył się jeszcze bardziej. – Ma pani dodatkową specjalizację z antropologii czy skaner genetyczny w oczach, hę? – burknął w jej stronę.

– Nie zachowuj się, jak totalny ignorant, Grzywacz – warknęła Angela. – Próbuję wam powiedzieć, że nie możemy otworzyć Jukatanu, bo może się okazać, że nigdzie indziej te przeciwciała nie wystąpią i będziemy mieć pandemię, która zbierze śmiertelne żniwo w innych częściach świata.

– To bzdura! – zaprotestował Grzywacz. – Pomijam już fakt, że pani nie wygląda na jedną z Maya, a też ma pani przeciwciała.

– Będziesz teraz badał mój genom? – Angela zapaliła się jak pochodnia. Jej oczy błyszczały czystą wściekłością, że ktoś śmiał podważyć jej osąd w kwestii, w której najwyraźniej czuła się autorytetem. – Jakby nie Wysocki, w ogóle nie wiedzielibyście, że mam te przeciwciała – spojrzała na mnie w wyrzutem. – Ani w ogóle, że takie są. Poruszacie się, jak ślepcy we mgle Dlaczego więc nie chcecie przyjąć do wiadomości, że mogę mieć rację? – spojrzała na obu po kolei. Po chwili przyszli do nas Ramiro Torres i Ingrid Geritsen.

– Co powiecie na wieczorek zapoznawczy dzisiaj? – zachichotał Hiszpan, patrząc na wściekłe twarze Angeli i Grzywacza, zdezorientowaną moją i Jabłońskiego, konsultując się najpierw wzrokowo z Norweżką. – Bo widzę, że musimy się polubić, jak mamy razem pracować.

– To jest świetny pomysł – uśmiechnęła się nagle Angela.

– Jak to? – zdziwiłem się. A moi koledzy nie mniej.

– Normalnie. Doktor Torres ma rację. Jak mamy razem pracować, skoro się nie znamy i sobie nie ufamy, bo nic o sobie nie wiemy poza tym, że w jakiś sposób wybrał nas pan Benitez i tak się tu razem znaleźliśmy? Ja się zgadzam.

– Ja też – odpowiedziałem szybko.

– Coś w tym jest. Przydałoby nam się lepiej poznać... – westchnął Jabłoński, lustrując Angelę. Znowu poczułem ukłucie złości. Ona jednak nawet na mnie nie spojrzała. A tym bardziej na niego.

– Zgadzam się – Grzywacz też w końcu spuścił z tonu. – Skoro mamy tu spędzić razem kilka miesięcy, lepiej, żebyśmy się poznali i mogli sobie zaufać.

– Świetnie – Torres się uśmiechnął, ukazując rząd idealnie równych, śnieżnobiałych zębów. Zauważyłem, że Ingrid spojrzała na niego z zainteresowaniem. – Ech, ta biochemia... - pomyślałem i popatrzyłem na Angelę, ale szybko otrząsnąłem się z tych myśli. – To ja idę zawiadomić resztę i widzimy się dziś po kolacji przy ognisku – zarządził Hiszpan.

– Przy ognisku? – zdziwiłem się. – W lipcu? Nie boisz się pożaru?

– Damy radę – odparł Hiszpan. – Mamy tu kosmiczne technologie, wiesz? W materiały niepalne i zapobiegające pożarom – zaśmiał się i wyszedł.

– No więc na czym skończyliśmy? – spytałem. – Bo miałem dziś iść z doktorem Jimenezem do wioski...

– Nie będziesz nam już potrzebny, Jakub – stwierdził Maciej.

– To idę – zdecydowałem.

– Ale... – zawahała się Angela, ale kiedy Maciej na nią spojrzał, spuściła wzrok. A po chwili wyszła z sali szybkim krokiem.

– To lecę po kolegę i będziemy robić research archeologiczny – stwierdziłem. Pożegnałem się z kolegami i wyszedłem.

Angela złapała mnie przed szpitalem.

– Jakub, czemu chcesz iść do tej wioski? To może być niebezpieczne...

– Dlaczego? – zdziwiłem się. – Byłem z tobą w dżungli, a wioska ma być dla mnie niebezpieczna? Wyluzuj, Angie, będę tam z Timem. My już byliśmy kiedyś razem na badaniach w Meksyku, wiesz?

– Okej, ale bądź ostrożny – poprosiła. W jej oczach znowu widziałem strach.

– Nie bój się – mimowolnie poczułem jakąś niechcianą czułość i cmoknąłem ją w usta, zanim mój mózg zdążył zareagować. – Zobaczymy się wieczorem przy ognisku.

– A potem?

– Kiedy „potem"?

– Po ognisku?

– Wkurzasz mnie, Angie. Już ci mówiłem, co o tym myślę – odparłem, wypuszczając szybko powietrze i odsunąłem się od niej jak najdalej. – Najpierw cała prawda z twojej strony, a potem możemy rozmawiać dalej.

– Nie jesteś gotów, żeby poznać całą prawdę – stwierdziła. Jej oczy się zachmurzyły i teraz były prawie czarne. – Dobrze, idź i uważaj na siebie. Do zobaczenia – machnęła ręką w moją stronę i weszła z powrotem do szpitala.

Poszedłem po Tima i wybraliśmy się do Beniteza po sprzęt. Meksykański dyplomata poprosił, żebyśmy zabrali też ze sobą przynajmniej jednego meteorologa. Zgłosił się Anglik. Nie robiło nam to różnicy, bo żaden z nich nie mówił po hiszpańsku na zadowalającym poziomie. Benitez przydzielił nam też miejscowego żołnierza, jako przewodnika i do ochrony, dostaliśmy quady i prowiant na cały dzień. Do plecaków zabraliśmy podstawowy sprzęt. Mogliśmy ruszać.

– Jak się nazywasz? – spytałem młodego Meksykanina, który jako jeden z nielicznych miał we krwi przeciwciała na tego tajemniczego wirusa, więc mógł bez problemu przemieszczać się z nami nawet w bardzo zagrożone rejony.

– Szeregowy Hernandez. Dla przyjaciół Nélson – odpowiedział chłopak.

– My też będziemy mówić na ciebie Nélson – zdecydowałem, a Tim mi przytaknął. – Ja jestem Jakub, to po hiszpańsku Tiago – puściłem oko do młodego.

– Wiem, co to za imię, Jakob – odpowiedział. – Moja siostra wyjechała do Europy i mieszka teraz w Niemczech. Mam szwagra o tym imieniu.

– Okej, świetnie – ucieszyłem się.

– A ja jestem Tim – wtrącił mój przyjaciel. – Tim Jimenez. Mój tata jest z Meksyku.

– Super, ale mi się trafiło – zachichotał młody. – To gdzie jedziemy, panowie?

– Najbliższa wioska, gdzie występuje ten wirus. Prowadź.

– To jedźcie za mną – rzucił i odpalił swojego quada.

Let's go – zwróciłem się do Anglika, który nic nie rozumiał z naszej rozmowy.

Ruszyliśmy za Nélsonem, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami innych żołnierzy. Poczułem ekscytację. Jak zawsze przed wyprawą archeologiczną. Uwielbiałem odkrywać. Tę pasję dzieliliśmy z Timem od wielu lat. On też wyglądał na zadowolonego, że do czegoś się wreszcie przyda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro