Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V - W piramidzie

21 września 2019.

Kiedy tylko ucichł wiatr i zobaczyliśmy, kogo brakuje, wpadliśmy z Timem w panikę. No, ja w nieporównywalnie większą niż on. Straciliśmy naszego starego profesora, wspaniałego człowieka, którego obaj szanowaliśmy. ALE ZAGINĘŁA ANGELA!!! Ta myśl szalała w mojej głowie i nie chciała z niej wyjść. Nie miałem siły krzyczeć, ale czułem, jak całe ciało rozdziera mi niewyobrażalny ból. Nie miałem pojęcia, jak bliska mi się stała przez te kilka ostatnich miesięcy, dopóki jej nie straciłem. – Jakim ja jestem idiotą... – pomyślałem zrozpaczony. – Dlaczego nie powiedziałem jej ani razu, że po prostu jest dla mnie ważna, że zawsze może na mnie liczyć? Dlaczego nie sprawdziłem, czy idzie z nami do schronu? – Było mi żal profesora Haynesa, ale on był już stary, a Angie miała przed sobą całe życie. Gdybym miał wybierać między nimi, nie było żadnych wątpliwości, kogo bym uratował. Ale nie było mi dane wybrać nikogo. Oni po prostu zniknęli, podobnie, jak namioty z ich rzeczami. Jakby rozpłynęli się w powietrzu.

Słyszałem, jak komendant obozu mówił do swojego adiutanta, że wiatr był taki silny, że nie mieli żadnych szans, jeśli ich porwał. Ta myśl zatruła mi resztę dnia. Do wieczora wojsko przeczesywało teren, nad Jukatanem latały drony w zasięgu wczorajszego huraganu. Nie znaleziono niczego. Poszukiwania miały trwać jeszcze tydzień, ale tylko w sprzyjających warunkach atmosferycznych, a na takie się nie zanosiło. Trzeba było przyjąć tę straszną wiadomość do świadomości... Angela i profesor już nie wrócą.

W obozie pojawił się za to ktoś inny. Koło południa dowódca obozu przywiózł ze sobą mężczyznę, na oko po pięćdziesiątce, który mówił po hiszpańsku z dziwnym akcentem. Niemieckim? W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że to szef Angeli, ale z tego, co ona mówiła, obawiać powinniśmy się jego brata. A więc to mógł być ten brat. Angie już nie mogłem o to spytać... Cały dzień łaziłem, jak cień za tym gościem, ale chyba się nie zorientował. Słyszałem, jak dowódca komuś go przedstawił. Profesor Xavier Friedrich. - A więc to jakiś naukowiec. – W końcu usłyszałem, jak rozmawia z kimś przez telefon po niemiecku, z jakimś Erichem. Mówił o Angeli! Że jej już tu nie ma. Tyle zrozumiałem.

Nie miałem pojęcia, czemu ten koleś pojawił się akurat teraz, ale jednego byłem pewien. Źle mu z oczu patrzyło. Musiałem przyznać Angie rację. Było w nim coś... mrocznego.

Tim przyszedł do mnie późnym wieczorem, kiedy już właściwie zasypiałem. Po prostu wpakował mi się do namiotu i powiedział, że chce spać ze mną, bo się boi być sam. Byłem na tyle przytomny, żeby spytać czy Bjørn nie ma nic przeciwko, ale Tim wyśmiał mnie od razu:

– Co ty myślisz, że postawiłbym dupę przed przyjaciela? – spytał.

– Słucham??? – To zdanie mnie otrzeźwiło tak, że zareagowałem natychmiast. – Timothy, jak możesz? Jemu na tobie zależy, to widać.

– Wiem, wiem... - zaczął się tłumaczyć Tim – źle to powiedziałem.

– No, nawet bardzo źle – zauważyłem, ciągle wkurzony na kumpla. Pamiętałem jeszcze, jak ja źle traktowałem Angelę i wyrzuty sumienia nie dałyby mi żyć, gdybym pozwolił przyjacielowi na coś takiego względem Johansena. Duńczykowi dobrze z oczu patrzyło. Zwłaszcza, jak patrzył na Tima. A przecież wiedziałem, jakie mizerne było życie uczuciowe mojego przyjaciela. Nie zrobił coming out nawet przed swoją rodziną, nie mówiąc już o znajomych czy współpracownikach. Tylko ja jeden wiedziałem. To było zabawne, bo zorientowałem się prawie od razu, kiedy tylko się poznaliśmy, ale Tim przez kilka miesięcy mi zaprzeczał. Dopiero, kiedy wygadał się w gorączce, wtedy, kiedy nie poszliśmy na wykład do profesora Haynesa, przestał się kryć przede mną. Chyba uznał, że musi mi zaufać. I dobrze zrobił. Nigdy bym go nie wydał. Ale teraz musiałem ratować jego pierwszy dobrze rokujący związek: – Timmy, nie możesz tak mówić o gościu, któremu na tobie zależy – zrugałem go.

– Wiem, wiem. Mówię ci, że głupio się wyraziłem. Chodziło mi o to, że ty teraz bardziej potrzebujesz mojego towarzystwa, bo jesteś smutny. Straciłeś kogoś ważnego, prawda? – spytał, patrząc na mnie uważnie.

– Nie da się ukryć, brachu – odpowiedziałem smutno. – Dziękuję ci za dobre chęci, ale nawet przytulenie się do ciebie nie zwróci mi Angeli, więc nie dręcz biednego Bjørna i wracaj do niego, bo jeszcze gotów mi odpiąć namiot, żeby odleciał w nocy z wiatrem.

– Przecież nie da się tego tak zrobić – zaprotestował Tim. – Odpiąć namiot od mocowania można tylko od środka – wyjaśnił mój przyjaciel geniusz, specjalista od wszystkiego, również od technologii kosmicznych. – O, kurwa! – zreflektowałem się. – Przecież Tim ma rację. Ktoś musiał im odpiąć namioty w dzień albo... sami to zrobili, żeby zniknąć. – Zaraz jednak porzuciłem tę absurdalną myśl. Dlaczego mieliby znikać? To jednak mógł być też zwyczajny wypadek, choć nie dowiemy się tego, jeśli namioty się nie znajdą.

– Tim?

– Tak?

– Pójdziesz ze mną jutro do piramidy? – spytałem, podejmując nagle decyzję, że to zrobię.

– Przecież nie dostaliśmy pozwolenia – zaprotestował mój przyjaciel.

– W dupie mam pozwolenie! – krzyknąłem prawie. – Muszę coś sprawdzić.

– Poszedłbym z tobą, brachu, ale boję się, że mnie więcej nie wpuszczą do Meksyku... - westchnął Tim.

– Masz rację. Nie ryzykuj. Ale kryj mnie, okej?

– Jasne, masz to jak w banku. Naprawdę bym chciał iść...

– Wiem. Dzięki, stary. A teraz zmykaj do Bjørna. Coś mi się wydaje, że ten facet cię jeszcze mile zaskoczy... Zwłaszcza jak już się przyznasz komuś, że... no wiesz sam.

– Dzięki, Jake. Jesteś prawdziwym przyjacielem – odparł Tim, wychodząc.

– Ty też – krzyknąłem za nim. – Dzięki, że przyszedłeś.

Kiedy zamykałem mój namiot za Timem, zobaczyłem, że Bjørn stoi niedaleko i usłyszałem jego głos:

– Myślałem, że coś dla ciebie znaczę, Timothy. Zawiodłeś mnie...

– Wybacz, Bjørn. Musiałem pocieszyć Jakoba, to mój stary przyjaciel.

– Tylko przyjaciel? – spytał Duńczyk.

– Nie, nie tylko. To jest aż przyjaciel – odpowiedział Timothy. – I musiałem go pocieszyć, bo cierpi z powodu zniknięcia Angeli.

– Ja... przepraszam, Tim – powiedział Bjørn po chwili. – Byłem... zazdrosny.

– Wiem – zaśmiał się mój przyjaciel – ale nie musisz być zazdrosny o Jake'a. To co, partyjka szachów na zgodę? W namiocie? – spytał Timothy.

– Tak, ale pod warunkiem, że dasz mi wygrać – odparł Duńczyk ze śmiechem.

– Dam ci wygrać – obiecał Tim. Położyłem się, otulając się cały śpiworem i nie słyszałem już, o czym dalej rozmawiali, a oni zniknęli w okolicach namiotu Bjørna.

Nagle znalazłem się w innym miejscu. – Chyba znowu śnię – pomyślałem. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem, że jestem na placu przed piramidą Chichén Itza.

Piramida była biała i lśniła w słońcu. Po wysokości słońca poznałem, że to mniej więcej ten sam czas w roku, czyli wrzesień. Na schodku zobaczyłem Angelę. Chciałem do niej podbiec, ale im szybciej biegłem, tym bardziej piramida oddalała się ode mnie razem z nią.

– Angie!!! – krzyczałem. – Angie, zaczekaj! Podejdź do mnie, musimy porozmawiać! Angela!!! – Nagle poczułem, że ktoś trzyma mnie za ramiona i nie pozwala biec dalej...

Jesus Christ, Jake, wake up – usłyszałem głos przyjaciela, który mną potrząsał.

– Tim? – dopiero dotarło do mnie, że jestem w swoim namiocie, a mój przyjaciel pochyla się nade mną ze zmartwionym wyrazem twarzy i to on trzyma mnie za ramiona.

– Coś ci się śniło – wyjaśnił mi Tim. – Darłeś się tak, że chyba obudziłeś pół obozu – dodał.

– Angela... – westchnąłem tylko cicho i z oczu poleciały mi łzy. – Nawet we śnie nie mogłem jej powiedzieć, jaka się stała dla mnie ważna – wychlipałem, kiedy przyjaciel tulił mnie, jak młodszego brata, który miał zły sen. A przecież to ja byłem o rok starszy...

– Ciiii, Jake, spokojnie...

– Nie, Tim, jak mam być spokojny? Zniknęły dwie ważne dla mnie osoby, ale jedna ważniejsza... I nawet jej tego nie powiedziałem.

– Jake, myślę, że ona to wiedziała – odpowiedział Timothy spokojnie.

– Nawet jeśli, to co mi to da? Jestem frajerem, Jabłoński ma rację – westchnąłem. – Jabłoński! – zreflektowałem się nagle. – Jeśli ktoś mógł odpiąć Angeli namiot, to tylko on, zazdrośnik jeden. Chociaż w sumie powinien odpiąć i mój, jeśli ta teoria jest słuszna.

– O czym myślisz, amigo? – spytał Tim, widząc że odpłynąłem myślami.

– O tym, kto odpiął namiot Angie i profesora...

– Nikt tego nie zrobił. To był wypadek, Jake. Spróbuj zasnąć – ziewnął mój przyjaciel.

– Przepraszam, że cię obudziłem. Byłeś u Bjørna?

– Tak, ale się rozmyśliłem....

– Co??? Tim, nie możesz...

– Nie przerywaj mi!

– Okej. Mów.

– Rozmyśliłem się i zaprosiłem go do siebie. Pierwszy raz. Zostanie do rana i nie będzie się ode mnie wymykał, zanim wszyscy wstaną, tak jak ja to robiłem. Rozumiesz?

– Jestem z ciebie dumny, Tim. Naprawdę dumny – przyciągnąłem przyjaciela do siebie i go objąłem. – Tym bardziej, leć do niego. Ja się jakoś ogarnę.

– Trzymaj się, Jake. Dobranoc.

– Śpij dobrze, Tim. Albo nie. Nie śpij – puściłem do niego oko. Zachichotał, wychodząc. – Musisz się wziąć w garść, Jakub. Nie dręcz przyjaciół – powiedziałem sam do siebie, zamykając wejście do namiotu.



Wiedziony wyrzutami sumienia Jakub postanawia samodzielnie wyjaśnić sprawę. Co Wy na to? :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro