Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV - Na jawie i we śnie

Przez chwilę miałem nadzieję, że to kiepski żart. Jak to, byliśmy w obozie i nawet nie wyjechaliśmy do szamanki??? Przecież osobiście z nią rozmawiałem. To był jakiś absurd! Najgorsze było to, że Tim twierdził to samo, a Tom i Nelson byli chwilowo nieosiągalni. Zaciągnąłem Angelę do swojego namiotu, żeby wyjaśnić to z nią sam na sam. Kiedy zamykałem wejście, miała nieodgadnioną minę.

– Angie...

– Co zamierzasz osiągnąć, zamykając mnie w swoim namiocie? – spytała, chyba trochę rozbawiona.

– Angie! – powtórzyłem. – Co tu się, u licha, dzieje? Czemu wszyscy robią ze mnie idiotę?

– To naprawdę był tylko sen, Jakub – powtórzyła.

– To? Ale co? Skąd wiesz, o czym mówię, skoro tylko mi się to śniło? – Położyłem się na plecach i złapałem za głowę. To wszystko tak bardzo nie mieściło się w moim postrzeganiu świata, że aż mnie zabolała.

– Bo tam byłam – odpowiedziała cicho, nachylając się znowu nade mną.

– To pojedziemy teraz do tej szamanki? – spytałem zdezorientowany.

– Nie. Ona już nie żyje. Zmarła przed godziną. Przekazała nam całą swoją wiedzę w ten sposób. – Angie patrzyła mi w oczy i miała bardzo poważną minę.

– Angelo, nie kpij sobie, proszę. Nie znoszę, jak robisz ze mnie głupka – burknąłem.

– Nie robię, Kuba. Doskonale wiesz, że to, co przeżyłeś, było prawdziwe.

– To jak w końcu było? To był sen czy to było prawdziwe? – spytałem, patrząc w jej oczy i oczekując, że wyczytam z nich odpowiedź.

– To jest prawdziwe – odparła, całując mnie znowu. Przyciągnąłem ją do siebie, bo nawet jeśli nic mi nie wyjaśniła, ona była realna, fizyczna, namacalna, a moje ciało odpowiadało na jej obecność potrzebą bliskości. Nie, nie byłem na nią zły i nie czułem potrzeby, żeby ją za cokolwiek karać. Po prostu chciałem ją poczuć całą. Angie się nie broniła. Choć był biały dzień i wkoło kręcili się ludzie, a my byliśmy tylko zamknięci w moim namiocie, rozebraliśmy się niecierpliwie i kochałem się z nią delikatnie, i cicho, jak nigdy dotąd. Kiedy poczułem i zobaczyłem, że ona jest blisko spełnienia, zamknąłem jej usta pocałunkiem, żeby nie wydała z siebie żadnego głośniejszego dźwięku. W sumie mi też się to przydało, bo przy okazji stłumiłem swój własny jęk rozkoszy.

– Miałaś rację – powiedziałem jej po chwili, patrząc w jej ciemne oczy, do których ciągle nie mogłem się przyzwyczaić. – To jest prawdziwe. Nawet jeśli jesteś chodzącą zagadką, to kiedy się kochamy, mam to w głębokim poważaniu – puściłem do niej oko.

– Zauważyłeś, że pierwszy raz powiedziałeś, że się kochamy? – spytała wtedy. – Nie, że mnie rżniesz, bzykasz, pieprzysz, tylko że się kochamy?

– Łapiesz mnie za słowa, Angie – odparłem, udając, że nie wiem, o czym mówi.

– A ja myślę, że mnie trochę lubisz – stwierdziła, wystawiając do mnie język.

– Lubię cię, pewnie, że cię lubię, Angie. Ale wiesz, że to tyle. Ja nie umiem już czuć nic więcej. Wyłączyłem serce. Nie chcę więcej cierpieć.

– Ja niczego od ciebie nie wymagam – odpowiedziała poważnie. – Wystarczy mi, że będziesz mnie lubił i... że będziesz mi to okazywał w taki sposób, jak dziś – puściła do mnie oko.

– A ja mam nadzieję, że w końcu mi zaufasz na tyle, żeby powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. – Nie mogłem tego odpuścić.

– Już niedługo się dowiesz, Kuba. A co zrobisz z tą wiedzą, to jest inna sprawa. Na razie daj mi się cieszyć tymi ostatnimi dniami – dodała. A potem się podniosła, ubrała, cmoknęła mnie w usta i wyszła z mojego namiotu. – Ostatnimi dniami? – nagle dotarły do mnie jej słowa. – Jakimi „ostatnimi dniami", do cholery??? – Chciałem ją zatrzymać, ale już jej tam nie było. Zaraz poczułem jednak takie znużenie, że zasnąłem jak kamień i przez to prawie spóźniłem się na obiad. Angie już tam nie było, ale kiedy spytałem o nią Tima, powiedział, że zjadła i wyszła. Nie widziałem jej do wieczora i nie miałem jak z nią porozmawiać.

Od następnego dnia wzięliśmy się po prostu za robotę. Tim jeździł z Nelsonem po wioskach i zabytkach, bo nie był nam potrzebny w obozie. Próbował też skontaktować się z Haynesem i w końcu wydębił od niego obietnicę, że stary profesor przyjedzie do nas we wrześniu. To była świetna wiadomość!

Ja głównie pomagałem chłopakom w laboratorium. Niechcący odkryłem, że sok antigonona krystalizuje się po jakimś czasie, a te kryształki również niszczą tajemniczego wirusa. Z braku innych możliwości (żal mi było meksykańskich żołnierzy) przetestowałem lek na sobie. Zamknąłem się w izolatce, kazałem naszym lekarzom zarazić się tym wirusem, a potem zacząłem żuć łodygi makal, tak jak mówiła Angela. W odwodzie były oczywiście jej wyizolowane przeciwciała, ale o dziwo, żucie roślinki podziałało i w mojej krwi po kilku dniach też były już te przeciwciała. Kazaliśmy więc żołnierzom jeździć po całym Jukatanie i przekazywać ludziom, że antigonon wspomaga leczenie. Lekiem go nazwać nie mogliśmy ze względu na to, że nie była sprawdzony ani zatwierdzony przez Międzynarodową Agencję Leków. Jednocześnie, najcięższe przypadki zakażeń żołnierze zwozili do naszego szpitala. Tu Angela, Bartosz, Ingrid i Ramiro leczyli ich przeciwciałami ozdrowieńców. Mieliśmy stuprocentową skuteczność. Nikt, kto trafił do nas, nie zmarł na tę dziwną chorobę. Zauważyłem też, że najcięższe przypadki zachorowania dotyczyły głównie ludności pochodzenia europejskiego, co nie wróżyło dobrze, gdyby wirus w sposób niekontrolowany rozprzestrzenił się na Stany Zjednoczone i dostał za ocean.

Wrzesień 2019.

Tak minęło lato i przyszedł wrzesień. Zaplanowany czas na mój pobyt na Jukatanie powoli dobiegał końca, a ja ani odrobinę nie przyczyniłem się do rozwiązania zagadki, którą kazał mi wyjaśnić mój zleceniodawca. Za to wszyscy wspólnie przyczyniliśmy się do końca epidemii na Jukatanie i decyzji rządu Meksyku o poluzowaniu zasad kwarantanny dla jego mieszkańców. Od tej pory każdy, kto miał potwierdzone przebycie choroby i ślady przeciwciał we krwi, mógł opuszczać półwysep, bo nie stanowił zagrożenia dla innych.

Musiałem przyznać Meksykanom, że w sytuacji zagrożenia zachowali się niezwykle odpowiedzialnie, a ich służby sanitarne sprawnie. Nie wyobrażałem sobie, że coś takiego by przeszło w Polsce. Nasi rodacy mają to do siebie, że im większe nakłada im się ograniczenia, tym bardziej ochoczo je łamią... A Meksykanie w ciągu trzech miesięcy pozbyli się epidemii na swoim terenie.

Często spędzałem czas sam na sam z Angelą. Oboje korzystaliśmy z tego porozumienia, które się między nami zawiązało, chociaż z biegiem czasu zauważyłem, że ona się robiła coraz bardziej nerwowa. I nie miałem pojęcia, co ją tak stresuje. Nasz pobyt w Meksyku czy perspektywa powrotu do Polski właśnie. Bo przecież nadal nie wyjaśniła się sprawa z jej podejrzanym pracodawcą...

Nasz pobyt na Jukatanie dobiegał końca. Mieliśmy zaplanowany samolot powrotny na 29 września, akurat żebym zdążył wrócić do Polski na rozpoczęcie roku akademickiego. Dziesięć dni przed naszym wylotem do domu, do Meksyku niespodziewanie przyleciał profesor Gary Haynes.

Obaj z Timem rzuciliśmy się, żeby wyściskać starego naukowca, który był dla nas niczym ojciec i nauczył nas wszystkiego o swojej pasji.

– Cieszę się, że pan jednak przyleciał – powiedział Tim.

– Ja też – uśmiechnąłem się szeroko.

– Nie mógłbym nie przylecieć – odpowiedział wtedy zagadkowo Haynes. – Zapowiada się niezłe widowisko i za nic nie chciałbym tego przegapić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro