III.3.
Kochani! Nadrobiłam z pisaniem (ach, ta kapryśna wena ;-)), to wrzucam Wam dziś bonusowo drugi rozdzialik :-) Może za wiele się od razu nie wyjaśni, ale idziemy do przodu :-D
To był ciężki dzień, ale moja cierpliwość została w końcu nagrodzona.
– Tak. Tak! – krzyknąłem zachwycony, kiedy wieczorem okazało się, że we krwi jednego z zakażonych żołnierzy pojawiły się przeciwciała. To oznaczało, że nie tylko Angela była nosicielką cudownego genu i dla Meksykanów była jakaś nadzieja. – Już ją miałem za jakąś kosmitkę... – pomyślałem – a ona po prostu wygrała los na loterii organizowanej przez Matkę Naturę.
– Będziemy dalej robić badania przesiewowe wśród ludności – stwierdził doktor Grzywacz, który sprzedał mi te świetną wiadomość. – Jeśli znajdziemy więcej takich genetycznych szczęśliwców, to uratujemy wszystkich mieszkańców Jukatanu, a epidemia przestanie być groźna dla reszty Meksyku i świata.
Po kolacji rozeszliśmy się do swoich namiotów. Miałem problem z zaśnięciem wiedząc, że całkiem niedaleko, w swoim namiocie leży Angela. Zastanawiałem się, co ona robi. Miałem wyrzuty sumienia, że tak źle ją oceniłem i ciągle o coś podejrzewałem. Fakt, ten jej szef nie wyglądał na kogoś, kto miał dobre zamiary, ale przecież ona nie musiała być taka, jak on. Być może ją też zmusił w jakiś sposób do pracy dla siebie... Obiecałem sobie, że wyciągnę z niej prawdę, choćby nie wiem co.
Następnego dnia po śniadaniu wszyscy znowu wzięliśmy się do pracy. Ja poszedłem do laboratorium za chłopakami, żeby spytać czy mogę im w czymś pomóc, zanim bym się wybrał z Timem do wioski.
– Od czego zaczniemy te badania przesiewowe, koledzy? – spytał Bartosz Grzywacz.
– Ale jesteś pewien, Bartek, że nic nam nie umknęło? – Maciej Jabłoński sceptycznie podszedł do tematu. – To nie może być aż takie proste...
– Jestem pewien, że od tego trzeba zacząć – obruszył się Grzywacz. – Widzieliście na własne oczy, jak przeciwciała doktor Bielskiej poradziły sobie w tym wirusem. A jeśli więcej ludzi je ma, to trzeba z tego skorzystać. Wygramy z epidemią i będzie można otworzyć Jukatan dla turystów. A rząd Meksyku i WHO nam podziękują...
– A zastanawialiście się, panowie, co aktywuje te przeciwciała u niektórych Majów? – spytała wtedy Angela. – Bo na pewno zauważyliście, że ci, którzy je mają, to najczęściej Majowie?
– A skąd pani niby wie, że to Majowie? – Grzywacz oburzył się jeszcze bardziej. – Ma pani dodatkową specjalizację z antropologii czy skaner genetyczny w oczach, hę? – burknął w jej stronę.
– Nie zachowuj się, jak totalny ignorant, Grzywacz – warknęła Angela. – Próbuję wam powiedzieć, że nie możemy otworzyć Jukatanu, bo może się okazać, że nigdzie indziej te przeciwciała nie wystąpią i będziemy mieć pandemię, która zbierze śmiertelne żniwo w innych częściach świata.
– To bzdura! – zaprotestował Grzywacz. – Pomijam już fakt, że pani nie wygląda na jedną z Maya, a też ma pani przeciwciała.
– Będziesz teraz badał mój genom? – Angela zapaliła się jak pochodnia. Jej oczy błyszczały czystą wściekłością, że ktoś śmiał podważyć jej osąd w kwestii, w której najwyraźniej czuła się autorytetem. – Jakby nie Wysocki, w ogóle nie wiedzielibyście, że mam te przeciwciała – spojrzała na mnie w wyrzutem. – Ani w ogóle, że takie są. Poruszacie się, jak ślepcy we mgle Dlaczego więc nie chcecie przyjąć do wiadomości, że mogę mieć rację? – spojrzała na obu po kolei. Po chwili przyszli do nas Ramiro Torres i Ingrid Geritsen.
– Co powiecie na wieczorek zapoznawczy dzisiaj? – zachichotał Hiszpan, patrząc na wściekłe twarze Angeli i Grzywacza, zdezorientowaną moją i Jabłońskiego, konsultując się najpierw wzrokowo z Norweżką. – Bo widzę, że musimy się polubić, jak mamy razem pracować.
– To jest świetny pomysł – uśmiechnęła się nagle Angela.
– Jak to? – zdziwiłem się. A moi koledzy nie mniej.
– Normalnie. Doktor Torres ma rację. Jak mamy razem pracować, skoro się nie znamy i sobie nie ufamy, bo nic o sobie nie wiemy poza tym, że w jakiś sposób wybrał nas pan Benitez i tak się tu razem znaleźliśmy? Ja się zgadzam.
– Ja też – odpowiedziałem szybko.
– Coś w tym jest. Przydałoby nam się lepiej poznać... – westchnął Jabłoński, lustrując Angelę. Znowu poczułem ukłucie złości. Ona jednak nawet na mnie nie spojrzała. A tym bardziej na niego.
– Zgadzam się – Grzywacz też w końcu spuścił z tonu. – Skoro mamy tu spędzić razem kilka miesięcy, lepiej, żebyśmy się poznali i mogli sobie zaufać.
– Świetnie – Torres się uśmiechnął, ukazując rząd idealnie równych, śnieżnobiałych zębów. Zauważyłem, że Ingrid spojrzała na niego z zainteresowaniem. – Ech, ta biochemia... - pomyślałem i popatrzyłem na Angelę, ale szybko otrząsnąłem się z tych myśli. – To ja idę zawiadomić resztę i widzimy się dziś po kolacji przy ognisku – zarządził Hiszpan.
– Przy ognisku? – zdziwiłem się. – W lipcu? Nie boisz się pożaru?
– Damy radę – odparł Hiszpan. – Mamy tu kosmiczne technologie, wiesz? W materiały niepalne i zapobiegające pożarom – zaśmiał się i wyszedł.
– No więc na czym skończyliśmy? – spytałem. – Bo miałem dziś iść z doktorem Jimenezem do wioski...
– Nie będziesz nam już potrzebny, Jakub – stwierdził Maciej.
– To idę – zdecydowałem.
– Ale... – zawahała się Angela, ale kiedy Maciej na nią spojrzał, spuściła wzrok. A po chwili wyszła z sali szybkim krokiem.
– To lecę po kolegę i będziemy robić research archeologiczny – stwierdziłem. Pożegnałem się z kolegami i wyszedłem.
Angela złapała mnie przed szpitalem.
– Jakub, czemu chcesz iść do tej wioski? To może być niebezpieczne...
– Dlaczego? – zdziwiłem się. – Byłem z tobą w dżungli, a wioska ma być dla mnie niebezpieczna? Wyluzuj, Angie, będę tam z Timem. My już byliśmy kiedyś razem na badaniach w Meksyku, wiesz?
– Okej, ale bądź ostrożny – poprosiła. W jej oczach znowu widziałem strach.
– Nie bój się – mimowolnie poczułem jakąś niechcianą czułość i cmoknąłem ją w usta, zanim mój mózg zdążył zareagować. – Zobaczymy się wieczorem przy ognisku.
– A potem?
– Kiedy „potem"?
– Po ognisku?
– Wkurzasz mnie, Angie. Już ci mówiłem, co o tym myślę – odparłem, wypuszczając szybko powietrze i odsunąłem się od niej jak najdalej. – Najpierw cała prawda z twojej strony, a potem możemy rozmawiać dalej.
– Nie jesteś gotów, żeby poznać całą prawdę – stwierdziła. Jej oczy się zachmurzyły i teraz były prawie czarne. – Dobrze, idź i uważaj na siebie. Do zobaczenia – machnęła ręką w moją stronę i weszła z powrotem do szpitala.
Poszedłem po Tima i wybraliśmy się do Beniteza po sprzęt. Meksykański dyplomata poprosił, żebyśmy zabrali też ze sobą przynajmniej jednego meteorologa. Zgłosił się Anglik. Nie robiło nam to różnicy, bo żaden z nich nie mówił po hiszpańsku na zadowalającym poziomie. Benitez przydzielił nam też miejscowego żołnierza, jako przewodnika i do ochrony, dostaliśmy quady i prowiant na cały dzień. Do plecaków zabraliśmy podstawowy sprzęt. Mogliśmy ruszać.
– Jak się nazywasz? – spytałem młodego Meksykanina, który jako jeden z nielicznych miał we krwi przeciwciała na tego tajemniczego wirusa, więc mógł bez problemu przemieszczać się z nami nawet w bardzo zagrożone rejony.
– Szeregowy Hernandez. Dla przyjaciół Nélson – odpowiedział chłopak.
– My też będziemy mówić na ciebie Nélson – zdecydowałem, a Tim mi przytaknął. – Ja jestem Jakub, to po hiszpańsku Tiago – puściłem oko do młodego.
– Wiem, co to za imię, Jakob – odpowiedział. – Moja siostra wyjechała do Europy i mieszka teraz w Niemczech. Mam szwagra o tym imieniu.
– Okej, świetnie – ucieszyłem się.
– A ja jestem Tim – wtrącił mój przyjaciel. – Tim Jimenez. Mój tata jest z Meksyku.
– Super, ale mi się trafiło – zachichotał młody. – To gdzie jedziemy, panowie?
– Najbliższa wioska, gdzie występuje ten wirus. Prowadź.
– To jedźcie za mną – rzucił i odpalił swojego quada.
– Let's go – zwróciłem się do Anglika, który nic nie rozumiał z naszej rozmowy.
Ruszyliśmy za Nélsonem, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami innych żołnierzy. Poczułem ekscytację. Jak zawsze przed wyprawą archeologiczną. Uwielbiałem odkrywać. Tę pasję dzieliliśmy z Timem od wielu lat. On też wyglądał na zadowolonego, że do czegoś się wreszcie przyda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro