Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II.6.

Szybko jednak się opamiętałem. Przyszło oświecenie. Przecież oni wszyscy potrzebowali mojej pomocy. Może nie jako archeologa, bo najwyraźniej problem wcale nie był „kopalny", tylko realny, biologiczny, ale jako biolog mogłem się przydać, choćby pracując w laboratorium. Uznałem, że czas zacząć zachowywać się jak odpowiedzialny naukowiec.

Wróciłem do szpitala. Znalazłem Ingrid i spytałem:

– Angela wstrzyknęła temu choremu całą krew ze strzykawki czy coś zostało?

– Trochę zostało, bo ją powstrzymałam – odparła lekarka.

– Daj mi, proszę, tę resztkę. Zaniosę chłopakom do badania.

– Jasne. – Norweżka pobiegła do sali, gdzie leżał młody żołnierz i po chwili wyszła stamtąd ze strzykawką. Zaniosłem ją do laboratorium.

– Chłopaki, musicie to zbadać – pokazałem im strzykawkę. – I, gdybyście mogli, sprawdźcie też grupę krwi tego żołnierza i tę ze strzykawki.

– Jasne. Będzie za godzinę – odparł Grzywacz, a Jabłoński tylko spojrzał na mnie zdziwiony.

– Wysocki, idź się lepiej przejść. Wyglądasz nieciekawie – zauważył... nawet życzliwym tonem.

– Dzięki za radę, Jabłoński – odparłem, zaskoczony jego postawą – ale mam co robić.

Poszedłem prosto do Angeli, biorąc po drodze klucz od Ingrid.

– Jak mogłeś mnie tu zamknąć? – wydarła się na mnie z całej siły już od mojego wejścia.

– Angie, musiałem. Masz gorączkę, majaczysz. Zaniosłem twoją próbkę krwi do badania. Nie martw się, nie zostawię cię z tym samej – odpowiedziałem.

– Ty... troszczysz się o mnie? – zdziwiła się.

– A dziwi cię to?

– Tak. Myślałam, że cię nie obchodzę, że to był tylko... No wiesz. Tylko fajny seks.

– Przecież mówiłem ci, że cię lubię, wariatko – zaśmiałem się. Poczułem potrzebę, żeby do niej podejść i ją przytulić.

– Nie boisz się zarazić? – spytała zdziwiona.

– Boję jak cholera – przyznałem. – Ale obiecaj mi, że jak zachoruję, nie będziesz mi wstrzykiwała swojej krwi, okej? – puściłem do niej oko. Uśmiechnęła się nieznacznie. – A właśnie. Jaką masz grupę krwi, Angelo?

– Zero minus – odparła. – A ty? – W tym momencie zrozumiałem, że Angela nie mogła wyrządzić temu żołnierzowi krzywdy swoją krwią. Nikomu nie mogła. Miała grupę uniwersalnego dawcy.

– AB Rh dodatni. Jestem idiotą. Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem, Angie.

– Jakoś to przeżyję. Całe życie ktoś we mnie wątpi... – westchnęła. – A najbardziej wątpił mój ojciec – zrobiła smutną minę. – Nie wierzył, że nadaję się do czegokolwiek.

– Ja wiem, że się nadajesz – zapewniłem ją. – Jesteś świetnym lekarzem. Prawdopodobnie uratowałaś temu chłopakowi życie, choć nadal nie wiem, jak. Obudził się, wiesz?

– Tak? – Jej oczy się uśmiechnęły, choć było widać, że się źle czuje.

– Zostań tu, proszę. Chłopcy skończą badanie twojej krwi i po obiedzie cię wypuścimy. Będziesz grzeczna? - spytałem.

– Jak nigdy – odparła i puściła do mnie oko. Wbrew sobie poczułem znajome ciepło w podbrzuszu.

– Ty mnie nie prowokuj, nie wypada mi wykorzystywać chorej kobiety – rzuciłem, wystawiłem do niej język i uciekłem z tej sali zanim sam zmieniłbym zdanie.

Poszedłem na obiad, a potem zawołałem chłopaków z laboratorium. Zaproponowałem, że ich zmienię, żeby mogli zjeść.

– Jeszcze chwila, zaraz skończymy i pójdziemy – odpowiedzieli zgodnie. – A co tam się działo, że tak biegałeś, Jakub? I czyja jest ta krew? – spytał doktor Grzywacz.

– Angela dostała gorączki, musiałem ją zamknąć w izolatce, bo się rzucała. To jej krew – odparłem.

– I teraz mi mówisz, że ona leży gdzieś zamknięta? Sama? – ożywił się Jabłoński.

– No, jak chcesz się zarazić, to zapraszam – wzruszyłem ramionami. – Miała czterdzieści stopni gorączki i majaczyła, kiedy widziałem ją ostatni raz.

– O kurwa! – wyrwało się Maciejowi. Johansen spojrzał na nas podejrzliwie. Większość obcokrajowców jakoś wiedziała, co to słowo znaczy. Masowa obecność robotników z Polski w całej Europie, od czasu naszego wejścia do Unii, przez ostatnie lata zbierała swoje żniwa... – Dobra, ja skończyłem i idę na obiad – Jabłoński zignorował spojrzenia kolegów i zaraz wyszedł.

– To tak – podniósł się doktor Grzywacz. – Krew tego chłopaka ma grupę zero minus – poinformował mnie.

– Poważnie? – zdziwiłem się.

– Tak, choć to dziwne. Brak Rh, to rzadkie zjawisko wśród Indian. W ogóle poza Europą i Bliskim Wschodem. Chłopak musiał mieć europejskich przodków – wyjaśnił Grzywacz. W końcu specjalista od krwi, musiał się znać.

– Okej. A Angela? – spytałem Johansena, który najwyraźniej badał jej próbkę.

– Też ma grupę zero minus – odparł Duńczyk. – A w dodatku w jej krwi odkryłem nieznane mi przeciwciała. Nigdy w życiu takich nie widziałem, ale kiedy połączyliśmy obie próbki przeciwciała Angeli zlikwidowały wirusa. – O ja pierdolę! – Poczułem, jak mózg mi eksploduje. To nie mieściło się w pojmowaniu zwykłego biologa. Skąd Angela miała przeciwciała na wirusa, który dopiero powstał i się ujawnił, skoro nigdy nawet nie była w Meksyku???

– Czyli Angela jest lekiem na wirusa? Znaczy jej krew? – zaryzykowałem.

– Tak. Ale nie wiemy na pewno, czemu sama choruje. Podejrzewam, że to silna reakcja immunologiczna na zagrożenie, z którym organizm dawno nie miał do czynienia.

– Czyli doktor Bielska musiała już kiedyś spotkać tego wirusa? – zasugerowałem.

– Mogła. Ale możliwe też, choć rzadko się to zdarza, że odziedziczyła zdolność do jego zwalczania po przodkach – wtrącił Grzywacz. – Znaczy, że ma ją w genach.

– Czyli takich ludzi, jak ona, może być więcej?

– Oczywiście. Szacuje się, że na każdego wirusa jest genetycznie odpornych około pięć procent każdej populacji. To takie biologiczne zabezpieczenie przed wyginięciem gatunku – odparł.

– Dziękuję za wyjaśnienie, koledzy. Idźcie już zjeść, a ja zobaczę, jak się czuje nasza pani doktor.

– Jasne. Dzięki za pomoc, kolego – odpowiedzieli zgodnie Grzywacz i Johansen. I wyszli. A ja poszedłem za nimi, wziąłem porcję obiadu i popędziłem z powrotem do Angeli.

Angie wyglądała już znacznie lepiej niż jeszcze godzinę temu.

– Może lek na raka też znasz? – spytałem żartobliwie, podchodząc do niej. Już wiedziałem, że nie ma się czego bać, bo organizm Angie był niczym pole walki z tym dziwnym wirusem.

– A co się stało, że szanowny pan mi nagle uwierzył? – zaironizowała.

– Fakty stoją po twojej stronie. Masz we krwi przeciwciała, które niszczą tego wirusa. A skoro twierdzisz, że znasz lek... muszę ci uwierzyć.

– To teraz mnie pocałujesz? – spytała nagle, zmieniając temat. Sam o tym pomyślałem, patrząc na nią. I teraz zrobiło mi się głupio.

– Ja... chyba nie powinienem, Angelo. Za dużo masz przede mną tajemnic, a to powoli przestaje być dla mnie atrakcyjne. Mówiłem ci już, że nie dam się więcej oszukać. Nie jestem facetem, którym można się bawić. Nie pozwolę sobie na to.

– Nie jestem taka, jak twoja żona.

– Była żona. Wiem, że nie jesteś. Ale to nie oznacza, że się czuję przy tobie bezpiecznie. Wciąż więcej o tobie nie wiem niż wiem...

– ... I nadal mi nie ufasz – dokończyła za mnie. – Chociaż nigdy cię nie zawiodłam.

– Ja już taki jestem, Angie. Mój rozum chce być karmiony racjonalnymi faktami. Wszystko muszę zrozumieć, uzasadnić...

– Daj mi ten obiad i idź sobie, Jakub – poprosiła, siadając na łóżku.

– Ale, Angelo, nie gniewaj się...

– Nie gniewam. Po prostu muszę pobyć sama. Jest mi ciężko – odparła.

– Jeśli to ci pomoże, pójdę z tobą poszukać tego leku. Powiesz mi, co to jest?

– Roślina, mówiłam ci. Nazywa się makal.

– Ale wiesz, jak wygląda?

– Tak.

– Nie znam jej, ale chętnie poznam – uznałem wtedy. I podszedłem, żeby pocałować ją w policzek. – Zdrowiej, Angie. Ingrid cię wypuści, jak całkiem ci spadnie gorączka. Jutro się widzimy zaraz po śniadaniu, tak?

– Tak – spojrzała na mnie spod swoich długich rzęs, a ja poczułem się dziwnie, patrząc w jej ciemne oczy. Przyzwyczaiłem się do tego, że ma zielone i teraz miałem wrażenie, że to ktoś inny. – Jak szkła kontaktowe potrafią zmylić człowieka...

Do wieczora koledzy ustalili, że pozostali żołnierze są zdrowi i nie mają we krwi ani wirusa, ani przeciwciał. Na wszelki wypadek kazaliśmy im zostać jeszcze do jutra, żeby powtórzyć badanie. Także młody żołnierz, który dostał krew od Angie, był już zdrowy. Czuł się lepiej, mógł wstać i coś zjeść. Kiedy wypuścili panią doktor z izolatki, pobrali jej więcej krwi, żeby wyizolować przeciwciała, a potem kazali zjeść całą tabliczkę czekolady naraz. Angela zaśmiała się, że dostarczy sobie tyle endorfin, ile w życiu nie miała, ale kiedy napotkała na mój wzrok na sobie, zarumieniła się. – Szalona kobieta! – przemknęło mi przez myśl. A potem Angie pobiegła do tego żołnierza, którego uratowała. Zamknęła za sobą drzwi, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie podsłuchiwać.

– Jak się czujesz, Tohil? – spytała... po hiszpańsku.

– Lepiej. Skąd pani wie, jak mam na imię? – zdziwił się chłopak.

– Twoi koledzy mi powiedzieli – odpowiedziała. – Jesteś Maya, prawda?

– Tak.

– Cieszę się, że już ci lepiej. Znasz legendę o myśliwym Tohilu, który upolował jaguara, w którego wcieli się sam bóg Kinich Ahau? Nosisz imię dzielnego człowieka i wspaniałego mężczyzny, wiesz?

– Wiem. To imię jest w naszej rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie, zawsze nadaje się je najstarszemu synowi – odpowiedział Maya. – A pani skąd zna mitologię majańską? – zdziwił się.

– Interesowałam się. Kontynuuj tę tradycję – w głosie Angeli usłyszałem ślad uśmiechu i rozczulenia. – Trzymaj się, Tohil – dodała i wyszła, prawie wpadając na mnie. Zamknęła za sobą drzwi i syknęła po polsku: - Podsłuchiwałeś, Jakub?

– Nie! – zaprotestowałem. Nie mogłem się do tego przyznać. – Po prostu chciałem z tobą... – zawahałem się – porozmawiać.

– Porozmawiać? – Angela uniosła brew i spojrzała na mnie z rozbawieniem. Nie była już zła, a przynajmniej na taką nie wyglądała. – Dobrze, wyjdźmy stąd – pociągnęła mnie za rękę. Odeszliśmy kawałek od szpitala, w miejsce, gdzie nie było nikogo. – O czym chciałeś porozmawiać? – spytała.

– Nie wiedziałem, że znasz hiszpański – wydukałem jednak tylko.

– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – wzruszyła ramionami.

– A dowiem się? – zaryzykowałem, przyciągając ją do siebie tak, żeby nasze twarze dzieliły milimetry.

– A chcesz? – spytała, patrząc mi w oczy tak, że poczułem, jakbym przeniósł się w inny wymiar.


Tu się kończy drugi rozdział. Następnie będzie drugie Interludium. Jesteście już ciekawi, co słychać u Ix U? :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro