Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.3.

– Dzień dobry, panie kolego – usłyszałem głos rektora. – Proszę podejść bliżej – zaprosił mnie gestem ręki.

– Dzień dobry – przywitałem się. Powstrzymałem się od tytułowania obu, bo nie miałem pojęcia, kim jest ten drugi gość. Niewysoki śniady brunet wyglądał mi na zagraniczniaka. I nie pomyliłem się.

– Dzień dobry – odpowiedział mi po polsku, ale z wyraźnym obcym akcentem. – Nazywam się Simón Benitez y Arias. Pracuję dla Europejskiego Biura Światowej Organizacji Zdrowia. Od kilku lat jestem oddelegowany do Biura Łącznika w Warszawie – wyjaśnił.

– Witam pana. Czym sobie zasłużyłem na to zaproszenie? – spytałem, choć słysząc nazwę WHO od razu przypomniałem sobie o tajemniczej Angeli i jej wizycie u mnie ponad dwa tygodnie wcześniej. Na samo wspomnienie jej boskiego ciała przeszedł mnie znajomy dreszcz. Musiałem jednak błyskawicznie się opanować, bo nie tylko byłem w biurze rektora, ale przyglądał mi się tajemniczy gość z WHO. Przynajmniej on tak twierdził.

– Nie będę owijał w bawełnę – odpowiedział mój rektor za swojego gościa. – Proszę siadać, panie doktorze, sytuacja jest poważna, ale pan Benitez y Arias zaraz panu wszystko wytłumaczy. – Usiedliśmy wszyscy trzej na fotelach przy niskim okrągłym stoliku. – Życzy pan sobie kawy?

– Poproszę – uznałem, że na sucho tego nie przełknę, a głupio było poprosić szefa wszystkich szefów na uniwersytecie o coś mocniejszego.

– A może jednak coś mocniejszego? – spytał rektor, jakby czytając mi w myślach, wyciągając z szafki butelkę markowej whisky. – O kurwa, to już musi być gruba sprawa... - przemknęło mi przez myśl.

– To może kawę z wkładką – zaproponowałem konsensus, widząc, jak mój najwyższy szef się męczy, bo ewidentnie był zdenerwowany i chciał się napić, a głupio było mu chlać w pracy przy podwładnym i zagranicznym gościu z agencji międzynarodowej.

– Świetny pomysł – rektor się ucieszył, podniósł słuchawkę swojego telefonu i po chwili powiedział: – Trzy kawy, pani Basiu. I mleko osobno, proszę. – A potem odłożył słuchawkę.

Po kilku minutach przyszła do nas sekretarka z tacą, na której miała trzy filiżanki wypełnione w trzech czwartych kawą i mały dzbanuszek z mlekiem.

– Częstujcie się panowie – zarządził rektor, jako gospodarz. Wziąłem sobie filiżankę, dolałem do kawy trochę mleka, a szef podał mi butelkę. – Niech pan sobie nie żałuje, panie doktorze – puścił do mnie oko. Dolałem trochę whisky do kawy. Na oko może kieliszek. Zamieszałem i spróbowałem. Dawało kopa. Gość poszedł w moje ślady, a rektor nie dodawał w ogóle mleka, tylko dopełnił swoją kawę wysokoprocentowym trunkiem i od razu upił spory łyk. Chyba tylko na to czekał.

– Słucham więc szanownych panów – zwróciłem się do obu. – Czemu zawdzięczam to zaproszenie? – Spojrzeli po sobie i odezwał się gość rektora:

– Jak pan pewnie słyszał, w Meksyku mieliśmy niedawno tajemniczy huragan.

– Mieliście? Pan jest Meksykaninem?

– Jestem – potwierdził. – Słyszał pan o huraganie Maya, panie doktorze?

– Słyszałem, jak każdy. Ale nie rozumiem, w czym mógłbym pomóc. Nie jestem meteorologiem.

– To prawda. Ale jest coś jeszcze. Zaraz po huraganie na Jukatanie rozpoczęła się jeszcze bardziej tajemnicza epidemia. Ludzie wymierają masowo. Musieliśmy odciąć półwysep kordonem sanitarnym. O tym na szczęście nie usłyszy pan w mediach, chociaż nie wiem, jak długo... – westchnął.

– Wirusologiem też nie jestem, panie Benitez – zauważyłem. – Ani lekarzem.

– I wirusolodzy, i lekarze będą w ekipie – zapewnił mnie Meksykanin.

– W czym więc ja mogę panu pomóc? – byłem już zdenerwowany, bo miałem wrażenie, że jestem wkręcany w grubszą aferę, a nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić.

– Jest pan archeologiem i biologiem. To rzadkie połączenie specjalności – stwierdził facet. - Epicentrum tych wydarzeń jest piramida Majów Kukulkana w Chichén Itzá. A miejscowi powtarzają plotki, jakoby źródłem epidemii był starożytny wirus, który został uwolniony z podziemi piramidy. – Meksykanin odczekał chwilę, aż przetrawię tę informację, ale cały czas patrzył na mnie uważnie. Parsknąłem śmiechem.

– Starożytny wirus, powiada pan? – śmiałem się przez chwilę. – Jak na Meksykanina słabo zna pan historię swojego kraju. Jak już, to prekolumbijski mógłby być ten wirus, a nie starożytny. A u nas wtedy było średniowiecze. Chyba że mówi pan o czasach sprzed powstania piramidy – wyjaśniłem z uśmiechem. A jednak facet miał całkiem poważną minę. Kiedy przestałem się rechotać, zupełnie niezrażony kontynuował:

– Wiem, że był pan w Meksyku i specjalizuje się pan w kulturze Majów i Tolteków. Zna pan też hiszpański. Dlatego się do pana zwróciłem. – Rzeczywiście, byłem kiedyś w Meksyku na praktykach studenckich, a potem na grancie. Mówiłem też po hiszpańsku i, przynajmniej teoretycznie, znałem język Majów. Ale to ciągle nie wyjaśniało tej dziwnej historii. Najpierw ta cała Angela. Teraz WHO?

– Ale nadal nie rozumiem, dlaczego ja? Przecież na amerykańskich uniwersytetach aż się roi od specjalistów w tej dziedzinie. Wiem, bo sam byłem na stażu w ramach grantu w jednym z takich ośrodków. U profesora Gary'ego Haynesa na University of Nevada, kiedy jeszcze uczył. Czemu nie weźmiecie któregoś z jego ludzi? Tima Jimeneza na przykład?

– Panie Wysocki, od kiedy prezydentem USA został Donald Trump, stosunki między Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem są, delikatnie mówiąc, napięte. Doktor Jimenez akurat zgodził się z nami współpracować, ale prywatnie. I to tylko dlatego, że jest z po ojcu pół-Meksykaninem. Nie mamy co liczyć na oficjalną pomoc rządu USA ani publicznych uniwersytetów. Na prywatne nas nie stać. Dlatego zaczęliśmy szukać na własną rękę specjalistów na całym świecie. Trafiło na pana. Czy pomoże nam pan, doktorze Wysocki?

– No, panie kolego – wtrącił się wtedy rektor. – To jest wielki zaszczyt dla pana i dla całego naszego uniwersytetu. Chyba się pan zgodzi? – Nie podobała mi się presja, jaką wywierało na mnie tych dwóch. Byłem ciekaw, co ten cały Benitez obiecał mojemu rektorowi z zamian za jego wsparcie.

– Muszę się zastanowić. Proszą mnie panowie, żebym narażał życie – uświadomiłem im. Nie wiedziałem czy bardziej obawiam się huraganów czy wirusów, ale oba niosły jakieś ryzyko.

– Oczywiście uszanuję każdą pańską decyzję, panie doktorze – odparł Meksykanin. – Ale błagam o pomoc w imieniu mojego kraju i rodaków.

– Proszę o kilka dni na zastanowienie.

– Oczywiście. Tu jest telefon do mnie. Czynny o każdej porze dnia i nocy. Proszę dzwonić śmiało. – Facet podał mi swoją wizytówkę. Wziąłem ją i schowałem do portfela.

– Czy to już wszystko? – spytałem, patrząc na rektora, a potem na jego gościa.

– Tak. Dziękuję, że mnie pan wysłuchał, doktorze Wysocki – podziękował mi Simón Benitez y Arias.

– Ja również dziękuję, panie kolego – dodał rektor, wyraźnie już podchmielony.

– W takim razie do widzenia – powiedziałem, wstając i kierując się do drzwi.

Wyszedłem z budynku uniwersytetu i skierowałem się na przystanek tramwajowy. Chciałem już wracać do domu. To stanowczo nie była normalna sytuacja ani zwyczajny dzień. Przypomniałem sobie jednak, że muszę jeszcze zrobić małe zakupy, bo nazajutrz wszystko miało być zamknięte z powodu święta. Przeszedłem więc na drugą stronę ulicy, do Hali Targowej, gdzie kupiłem pieczonego kurczaka, dwa pomidory, kilo ziemniaków i cztery bułki. Dla samotnego faceta, to śniadanie, obiad i kolacja na dwa dni. Kupiłem sobie jeszcze paczkę ciastek, bo z natury zawsze byłem łasuchem i nie zamierzałem się w tej kwestii ograniczać. Tak zaopatrzony wróciłem na przystanek. Ale zamiast tramwaju, na przystanek podjechało po mnie czerwone Porsche 911...

– Wsiadaj, przystojniaku, podwiozę cię – usłyszałem głos Angeli. W ciemnych okularach, z jasnymi włosami falującymi na wietrze wyglądała, jak jakaś gwiazda filmowa. Aż nierealnie. A wszyscy ludzie oczekujący na tramwaj spojrzeli na mnie z zawiścią. Zwłaszcza mężczyźni i to w każdym wieku. Co mi zależało?

– Okej – zgodziłem się w wsiadłem do porszaka od strony pasażera. Ułożyłem sobie torbę z zakupami pod nogami, przypiąłem się pasem i Angela ruszyła z piskiem opon, uciekając spod zderzaka tramwaju, który właśnie nadjeżdżał. Dobrze, że zdążyła uciec, bo wielki blaszak zrobiłby nam z tyłków garaż.

Stanowczo, moje życie zaczynaprzypominać historię rodem z filmu przygodowego... pomyślałem, kiedy spojrzałem na efemerycznąpiękność, która odebrała mnie z przystanku.




Jestem ciekawa, jak postrzegacie Jakuba (poza tym, że jest niewyżyty ;-)) i co myślicie o Angeli. Waszym zdaniem będzie pozytywną bohaterką czy raczej antagonistką?

Czyją ofertę przyjmie Jakub?

Odpowiedź już niedługo :-)

Autko Angeli: https://www.tapeciarnia.pl/tapeta-czerwone-porsche-911-speedster

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro