Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 2 Blizny przypominają o przeszłości

* Perspektywa Torda *

- Patryk, powiedz mi, czy dało się to bardziej zepsuć? - Tępo wpatrywałem się w pobojowisko, które zostawiłem. To miała być łatwa misja: przyjechać, zabrać plany konstrukcyjne i wyjechać. Nie miałem odpalać prototypu. Miał tam zostać. Nie był mi potrzebny. Zacisnąłem oczy, powstrzymując łzy. To wszystko nie miało się tak potoczyć. Moja impulsywność wygrała nad zdrowym rozsądkiem. W szale nie dopuszczałem logicznego myślenia. Cholera, ta kupa złomu nawet nie doleciałaby poza miasto - Zatuszowanie tego zajmie kilka dni — zaśmiałem się gorzko. Na plecach czułem wzrok Paula. Byłem pewien, że patrzy na mnie z politowaniem. Moja ludzka strona brała górę. Opuściłem głowę, dając upust emocjom. Z mojego gardła wydobył się ryk podobny do wycia rannego zwierzęcia. Chciałbym cofnąć się w czasie i nie dopuścić do tej katastrofy. Spojrzałem na swoje ręce; dopiero wtedy zauważyłem, w jakim stanie znajduje się moja prawa dłoń. Wystające kości były widoczne spod rozerwanej skóry. Uświadomiłem sobie, że nie czułem niczego od łokcia w dół. Po palcach spływała mi posoka, a krople spadały na trawę. Zamrugałem. Ja żyję tylko dlatego, że tętnica nie została przecięta. Patryk zacisnął mi pasek na wysokości ramienia, spowalniając wydobywającą się krew. Z apteczki wyciągnął kilka bandaży i zrobił prowizoryczny opatrunek.

- Na razie powinno wystarczyć, ale powinniśmy stąd już jechać. Nie wyglądasz dobrze — stwierdził.
- Tak — podniosłem się z ziemi. Nie możemy tutaj dłużej zostać. Za chwilę będzie tu sporo gapiów. Mój wzrok powędrował na mechaniczną rękę, leżącą parę metrów od nas. Wyglądała na nienaruszoną. Może uda mi się coś na jej podstawie odbudować? Wziąłem ją i mocno ścisnąłem. Skoro jest jedyną rzeczą, która mi została, wykorzystam ją dobrze. Skierowałem się do samochodu.

***

Straże przepuścili nas przez metalową bramę. Paul z pośpiechem wjechał do środka i wysiadł z auta, wołając medyków. Otworzyłem drzwi, a jasne światło dotarło do mojego sprawnego oka. Kortyzol w moim organizmie zdążył opaść, a ja nie czułem się już tak dobrze jak kilka chwil wcześniej. Trudno było mi stać na nogach; gdyby nie Patryk, z pewnością bym się wywrócił.

- Liderze? Co się stało? — z budynku wybiegł żołnierz w białym kitlu.
- Ręka, ja, szpital teraz — wydusiłem z siebie. Powoli robiło mi się słabo.
- Tak jest! — krzyknął. Natychmiast posadzono mnie na wózek inwalidzki i zabrali do środka bazy.

Wylądowałem na sali operacyjnej. W środku czekały już na mnie trzy jednostki świeżej krwi. Trzeba było działać szybko. Założyli mi wenflon i podali maskę tlenową. Coraz ciężej mi się oddychało, a świadomość powoli mi umykała. Czułem potworny chłód.

***

Obudziłem się. Nie była to ta sama sala, w której straciłem przytomność. Rozejrzałem się dookoła i poznawałem to miejsce. To był mój pokój, ale nie ten w bazie. Czerwone ściany, białe meble, plakaty. Spojrzałem na lustro stojące w kącie. Wyglądałem znacznie młodziej. Co tu do cholery się dzieje?

- Tord? — do pokoju wszedł chłopak w zielonej bluzie. — Wszystko w porządku? Czemu nie schodzisz na dół? Za piętnaście minut musimy wyjeżdżać. Spóźnimy się na zajęcia.
- Edd? — chyba moja głowa robi mi psikusa. Czy to wszystko mi się śniło?
- A kto inny? — uśmiechnął się serdecznie.
- Co ty tu robisz? — wyskoczyłem z łóżka jak poparzony. Co jeśli to jakaś pułapka?
- Ty się dobrze czujesz? W głowę się uderzyłeś? — podszedł do mnie, wyciągając dłoń i przyciskając ją do mojego czoła. — Ty masz gorączkę! Cały spocony jesteś.

Zamrugałem kilkukrotnie.

- Edd, wszystko dobrze. Miałem dziwny sen. Po prostu nie obudziłem się do końca. Nie przejmuj się.
- No dobrze — powiedział. — Ale jakby się coś działo, mów śmiało. Od tego są przyjaciele. — Udał się w stronę drzwi. — Zbieraj się szybko, zrobiłem naleśniki z bekonem. Przy dobrych wiatrach Tom nie zjadł wszystkiego.
- Tom tu jest?
- Tak. Czemu miałoby go nie być? — zerwałem się z miejsca, wyprzedzając Edda w drzwiach. Zbiegłem po schodach i wbiegłem do kuchni. Rzeczywiście, przy stole siedział Tom, popijając kawę.
- Słuchaj, nie mam siły z rana się z tobą kłócić. Całą noc siedziałem nad książkami. Daj mi się rozbudzić — powiedział od niechcenia, przyciskając kubek do ust. Poczułem cholerny atak złości, ale nie na niego. Na siebie. Wiem, że to sen. Musi być. Ale tak kiedyś właśnie wyglądał każdy mój dzień. Były to dobre, spokojne lata. Moja podświadomość tęskni za nimi. Sentyment.

Zrobiłem krok w przód. - Tom, nie chcę być twoim wrogiem.

***

Raptownie nabrałem powietrza. Ogień rozpierał mi płuca. Gdzie ja jestem? Czemu mam zasłonięte oko?

- Udało się! Obudził się! — krzyknął mężczyzna w fartuchu.
- Co do...
- Nic nie mów. Nie ruszaj się. Oddychaj głęboko. Twój organizm musi się dotlenić. — Chciałem skarcić żołnierza za wydawanie mi rozkazów, ale zorientowałem się, że moja ręka nie znajduje się tam, gdzie normalnie powinna.
- Co do kurwy... — wysyczałem przez zęby.
- Liderze, ręka była w krytycznym stanie. Jej ratowanie mogłoby zagrozić twojemu życiu. — Momentalnie skoczyło mi ciśnienie. Ci idioci zrobili ze mnie inwalidę.

*Perspektywa Toma*

Pół nocy rozmyślałem nad ostatnimi wydarzeniami. Pielęgniarka już n spokojnie wytłumaczyła mi, jak istotna jest ta operacja, jak będzie wyglądać, jak będę żył po niej. Co będzie, jeśli guz będzie łagodny, a co jeśli nie? I powiedziała mi to, czego Edd nie był w stanie.

- Będę ślepy?- załamywał mi się głos
- Bardzo mi przykro. Wiem, że jest to trudne do zaakceptowania, ale niech mi Pan uwierzy, że Pańskie życie jest znacznie cenniejsze — mówiła spokojnie. — Osoby niewidome, mimo niepełnosprawności, również prowadzą bardzo szczęśliwe życie — przekonywała.

Wdzięczny jestem Mattowi za to, że wiedział, kiedy przerwać jej monolog. W innym wypadku myślę, że operacja byłaby bezcelowa. Wylewu bym dostał w tym właśnie momencie.

Chłopaki czuwali przy moim łóżku przez cały czas. Znikali tylko po to, żeby pójść do łazienki albo po jedzenie. W końcu, po czterech dniach, wygoniłem ich do domu. Potrzebowali się umyć, przebrać, wyspać we własnych łóżkach. Musieli w końcu wrócić do pracy; w innym wypadku nie mieliby na chleb. Edd jest grafikiem. Terminy go gonią, nie może sobie pozwolić na to, żeby tak odpuścić wiążące go umowy. Matt, jako zawodowy fotograf, również ma zapchany grafik na kilka miesięcy do przodu. Nie może odmawiać parę dni przed czyimś ślubem, bo nigdy w życiu nikt by do niego już nie przyszedł. Mój szef skontaktował się ze mną od razu, gdy Matt przekazał mu o zaistniałej sytuacji. Kazał mi nie przejmować się na razie obowiązkami i wypłatą. Byłem wdzięczny mimo świadomości, że to tylko krótkoterminowe wyjście. Jako sprzedawca w sklepie z instrumentami muzycznymi wzrok jest bardzo ważną cechą.

Jak tak sobie pomyślę to sprawiam chłopakom same problemy. A co będzie, jak przejdę operację? Będę musiał polegać tylko na nich. Nie dam sobie rady sam. Nie mam nikogo innego.

- Panie Thomas, nie śpi Pan? — niespodziewanie do sali wszedł doktor.
- Mów mi Tom — poprawiłem go. — Nie mogę zasnąć. - Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i zapalił światło. Podszedł bliżej mojego łóżka i usiadł na krześle obok.

- Mam dla Pana pewną propozycję.
- Słucham? — spytałem.Przecież nie mogło być gorzej. Prawda?

C.D.N

[ostatni update: 03.12.2018]
[najnowszy update: 20.10.2024]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro