5. Banknoty
Wysiadłam z autobusu miejskiego i włączyłam nawigację, według której musiałam przejść jeszcze jakieś pięćset metrów. Niby mniej więcej wiedziałam, gdzie znajdował się mój cel, ale wolałam się nie pomylić. Pożałowałam, że szczudeł nie spakowałam do plecaka i nie założyłam normalnych butów. Trudno. Dokuśtykałam jakoś do bramy rezydencji i nacisnęłam domofon.
— Tak? — zapytała jakaś kobieta.
— Dzień dobry. Lena Ostasz, ja byłam umówiona na sprzątanie u państwa — powiedziałam uprzejmym tonem.
— Ach tak... Już panią wpuszczam.
Zabrzęczało, a furtka się otworzyła. Szybko ruszyłam przez ogrodową ścieżkę w stronę wejścia do ogromnej, białej rezydencji. Nie miałam zielonego pojęcia, jaki to styl architektoniczny, ale posiadłość robiła wrażenie. Drzwi otworzyła mi chyba ta sama kobieta, z którą rozmawiałam przez domofon. Ubrana była w granatową sukienkę podobną do mojej, ale dłuższą. I nie nosiła wcale żadnych szpilek. Momentalnie zdałam sobie sprawę, że się wygłupiłam, ale robiłam dobrą minę do złej gry.
— Dzień dobry. Proszę za mną — powiedziała kobieta, a ja przekroczyłam próg, podążając za nią wpatrzona w jej idealnie upięty w bułeczkę kok. Znalazłyśmy się w przestonnej sali wejściówej z wysokimi oknami, za którymi dostrzec można było oświetlony zachodzącym słońcem taras, stoliki i krzesła oraz donice z kwiatami. Pośrodku sali piętrzyły się potężne schody, a po bokach zauważyłam rzędy drzwi. Kobieta pchnęła jedne z nich i kortarzykiem przeszłyśmy do kolejnych, za którymi znajdował się jej gabinet. Usiadłam na wskazanym mi miejscu tuż przed uporządkowanym biurkiem. Kobieta również zajęła miejsce.
— Pani Leno, nazywam się Maria Wrzos, w domu państwa Smogorzewskich pełnię funkcję dawnej ochmistrzyni, dziś można nazwać to po prostu gospodynią czy zarządczynią domu. Z tego co wiem, ma pani sprzątać w apartamencie północnym na samej górze. Jeśli chodzi o umowę, to dostałam tylko to — pokazała mi kartkę z umową o dzieło. — Nie wiem, jak się pani umawiała. Z kim konkretnie? Bo ja jedynie otrzymałam informację od pani Urszuli, która generalnie czuwa nad kwestią sprzątania w posiadłości.
— Cóż... Tak naprawdę to umawiałam się przez znajomą, a właściwie przez jej syna, nie bezpośrednio...
— Hmm... Czyli w ten sposób... Rozumiem... Później zapytam o szczegóły Ulę... W takim razie proszę tu podpisać...
Uzupełniłam potrzebnr dane, podałam pani Wrzos numer konta i złożyłam podpis na kartce, kobieta zaś wręczyła mi kopię, po czym zaprowadziła najpierw do pomieszczenia gospodarczego, skąd wzięłam rzeczy potrzebne do sprzątania, a później na górę, gdzie miałam zacząć pracę. Na zewnątrz już robiło się ciemno, ale wolałam nie pytać, czemu preferują sprzątanie o tej porze. Im mniej pytań będę zadawać, tym lepiej.
— Czy potrzebuje pani jeszcze czegoś? — zapytała pani Wrzos.
Spojrzałam na wiaderko na kółkach, zestaw detergentów i czystych szmatek. Wydawało mi się, że niczego nie brakuje aby doprowadzić do błysku pokój i łazienkę.
— Nie, chyba wszystko mam.
— Świetnie. W takim razie zostawiam panią samą. Proszę nie wymieniać pościeli. Zrobiono to już wczoraj. Jeśli by pani czegoś potrzebowała, proszę zejść na dół, będę prawdopodobnie w gabinecie.
— Dobrze, dziękuję.
Kiedy kobieta odeszła, z ulgą wypuściłam powietrze z płuc. Rozejrzałam się po przestronnej, urządzonej luksusowo sypialni. Wszystko wyglądało na czyste, więc po co te porządki?
Odsunęłam wątpliwości na bok i wzięłam się najpierw za łazienkę. Na pewno korzystał z niej tylko jakiś mężczyzna, bo w szafkach znalazłam jedynie męskie kosmetyki. Wypucowałam każdą powierzchnię i lustra. Z nudów nawet umyłam okna, które ze wszystkiego chyba były najbardziej brudne, albo raczej najmniej czyste. W sypialni też szło mi szybko. Na półkach znalazłam jakieś rodzinne zdjęcia. Musieli to być właściciele. Rodzina Smogorzewskich. Piękni rodzice, piękne dzieci. Wszystko piękne, idealne i wymuskane, jak zresztą cały ich dom.
Dawno temu, kiedy mama jeszcze była sprawna, mawiała że nie wie w co ma ręce włożyć, ale miała wówczas na myśli ogrom rzeczy do zrobienia. Ja teraz też nie wiedziałam, w co ręce włożyć lecz odwrotnie, tu po prostu nie było co sprzątać. Postanowiłam wypolerować podłogę, przynajmniej tyle mogłam zrobić. Płacili, to niechże mają jakąś korzyść.
Wzięłam pastę do polerowania podłóg drewnianych i zaczęłam rozprowadzać ją po parkiecie. Podłogi tego typu widziałam do tej pory jednie w muzeach, starych pałacach i urzędach. Składały się z jasnych i ciemnych deseczek ułożonych we wzory. Zdjęłam buty, które mi tylko przeszkadzały i uklękłam, przykładając się do pucowania.
Przyjemny zapach pasty i pojawiający się na deseczkach połysk relaksowały mnie i wprowadziły w lekki trans. Jedna za drugą, jedna za drugą. Jeszcze pod szafką... I pod łóżkiem... Wyprostowałam się i otarłam spocone czoło. Zerknęłam na pokryte satynową pościelą łóżko. Nic się nie stanie jak na chwilę usiądę, prawda? Klapnęłam na posłanie, które swoją miękkością zachęcało do wyciągnięcia się. Tylko chwilę. Podniosłam się jeszcze i przygasiłam światło, żeby dać odpocząć oczom. Kiedy je zamknęłam, widziałam deseczki ułożone w jodełkę. Uśmiechnęłam się błogo. Dobra, za pięć stów było warto. Chociażby też po to, żeby wyłożyć się na tym luksusowym łożu. Ciekawe kto w nim sypiał. Wyciągnęłam ręce do góry i wypięłam biust, łączac łopatki razem. Co za ulga. Może niepotrzebnie polerowałam z takim zapałem tę podłogę...
Nagle usłyszałam za sobą jakiś dźwięk. Drgnęłam i zerwałam się z łóżka na równe nogi jak oparzona. Niech to szlag trafi. W drzwiach pojawił się jakiś wysoki mężczyzna. Jego wzrok skierował się prościuteńko na mnie. Bezwiednie wygładziłam fartuszek i jakoś tak koślawo dygnęłam. O litości... Co mi przyszło do głowy?
Mężczyzna wyglądał, jakby zaniemówił. Zamknął za sobą drzwi i kilkukrotnie otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć. Odsunął poły granatowej marynarki i położył ręce na biodrach. Był szczupły, ale koszula opinała się na umięśnionej klatce piersiowej. Pozostało mi tylko czekać na jego ruch.
Zmarszczył ciemne brwi i przeczesał ręką czarne włosy, burząc idealną fryzurę. W przygaszonym świetle jego jasne oczy dziwnie jarzyły się bladym błękitem. W życiu nie widziałam takich hipnotyzujących oczu. I prawdę mówiąc, nigdy nie znałam bliżej takiego mężczyzny. Sportowa marynarka, koszula z lekko tylko poluzowanym krawatem i lśniący na nadgarstku, zapewne kosmicznie drogi zegarek, dopełniały wyglądu współczesnego gentlemana. Cały ten mężczyzna, od stóp do głów, od idealnie przyciętej fryzury i zarostu po idealnie dopasowany garnitur i całą resztę, ociekał luksusem. On, zapewne wykształcony mężczyzna z wyższych sfer i ja, przebrana za pokojówkę dziewczyna z śmierdzącej patologią kamienicy. Co za absurdalna sytuacja. Poczułam się jeszcze bardziej zawstydzona.
— A więc to jest ta niespodzianka — odezwał się niskim głosem i pokręcił głową, a następnie sapnął, pocierając dłonią zarost. Nie wiedziałam, czy miał być to śmiech czy prychnięcie.
Stałam bez słowa czekając, aż powie coś więcej i wyjaśni, o co mu chodzi.
— Proszę pani... Tak się składa, że nie korzystam z eee... — zawahał się, rzucając mi dziwne spojrzenie. — Z tego typu usług... — chrząknął i przyjrzał mi się, zatrzymując wzrok na białym fartuszku i kołnierzyku.
Że co? O czym on mówił? Nie korzystał z usług sprzątaczek czy co?
— Widzi pani... Mój kuzyn zrobił mi... Nazwijmy to, prezent-niespodziankę z okazji trzydziestych trzecich urodzin... Nieważne... — machnął ręką.
— Ale ja nie...
— Rozumiem, że to może być dla pani kłopotliwe, pewnie spodziewała się pani, że spędzi tu więcej czasu... — wszedł mi w słowo. — Im dłużej jednak pani przebywa pani ze mną w tym pokoju, tym gorzej...
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. Niby dlaczego gorzej? Wytrzeszczyłam oczy i otworzyłam usta, kompletnie nie rozumiejąc o czym ten facet do mnie mówi. Obserwowałam w milczeniu, jak wyciąga z marynarki skórzany portfel i wyjmuje banknoty.
— Proszę... — wyciągnął w moją stronę rękę. — Żeby nie była pani stratna za dzisiejszy wieczór. Nie wiem, ile zapłacił pani mój kuzyn, nie wiem ile w ogóle się płaci... Mówiłem pani, że ja nie korzystam z takich... No... Nie muszę za to płacić — zaśmiał się krótko i westchnął z widocznym zażenowaniem. — Ale proszę, powinno chyba wystarczyć...
Wręczył mi do ręki kilka banknotów dwustuzłotowych. Automatycznie je wzięłam, przez ułamek sekundy czując ciepłe muśnięcie jego skóry na swoim palcu. Zrobiłam wielkie oczy i pokręciłam głową.
— Proszę pana... To chyba jakaś pomyłka... — wykrztusiłam z trudnością.
— Za mało? Racja. Naprawdę nie wiem, jakie są stawki — wyjaśnił przepraszającym tonem.
Wyjął ponownie portfel, odliczył kolejne banknoty i dołożył mi w ręce jeszcze tysiąc, po czym cofnął się, żeby otworzyć drzwi. Stałam oszołomiona, ściskając plik banknotów w spoconych dłoniach. Tu było prawie dwa tysiące! Prawie cała moja miesięczna wypłata za pracę w siłowni. Ale za kogo ten facet mnie wziął? Co on insynuował?
Spojrzałam na niego. Jego wąska górna warga wygięła się w wyrazie zakłopotania czy bardziej zniesmaczenia. Oczy taksowały mnie chłodno, tak że niemal poczułam to zimno na sobie.
I nagle do mnie dotarło. To wszystko było zaplanowane. I pewnie wszyscy prócz mnie i może prócz ciotki wiedzieli, co się święci. Zakręciło mi się w głowie i poczułam coś, czego przez długie lata nie doświadczyłam. W moich oczach zaczęły zbierać się piekące łzy. Łzy upokorzenia, jakiego nie zaznałam jeszcze nigdy w życiu. Nigdy nikt mnie tak nie poniżył.
— No co pani tak stoi? Proszę już iść. Chyba że trzeba panią odwieźć? W razie czego mogę poprosić naszego kierowcę...
Nie ma co, kulturalny gość. Kulturalnie, niemalże w białych rękawiczkach zmieszał mnie z błotem. Bez słowa wzięłam w ręce swój plecak oraz szpilki i wymijając mężczyznę ruszyłam na boso do wyjścia. Miałam gdzieś, że zostawiłam wszystkie rzeczy do sprzątania niepochowane na swoje miejsce. Miałam gdzieś, że biorąc te hańbiące banknoty ściągam na siebie piętno prostytutki. Niech sobie elegancik myśli o mnie, co chce. Potrzebowałam tych pieniędzy dla mamy, a za to całe upokorzenie mi się po prostu należało. Wolałam nie wyjaśniać, nie tłumaczyć się. I tak pewnie by nie uwierzył, że o niczym nie miałam pojęcia. Ten jego kuzyn dobrze to rozegrał... Pewnie syn tej Bernadki załatwiał młode dziewczyny dla bogatych snobów i w ten sposób doszło do tej fatalnej pomyłki. I akurat padło na mnie. Przeszłam przez próg i usłyszałam, że coś do mnie mówi.
— Słucham? — odwróciłam się, ledwo panując nad sobą.
— Mówię, że jest pani jeszcze młoda, nie warto tak się... — urwał, widząc moją minę. — A zresztą, to nie moja sprawa. Niech pani już idzie.
Więc poszłam. Odwróciłam się i w ciszy zeszłam na dół. Na szczęście nikogo nie spotkałam. Łzy płynęły mi po policzkach, ale płakałam bezgłośnie, dusząc ból w środku, zamykając go i nie dając mu ujścia na zewnątrz. Moje cierpienie wypływało ze mnie cichymi łzami.
Trudno. Stało się. Jedyne co ucierpiało, to moja duma. Facet mnie nawet palcem nie tknął, nie licząc krótkiego muśnięcia, kiedy wręczał mi pieniądze. Nie powinnam się więc przejmować. Coś sobie o mnie pomyśli i niedługo zapomni, tyle. Co go obchodziła jakaś głupia dziewczyna łasa na pieniądze i gotowa zrobić wszystko, żeby je dostać. Pewnie jutro już nie będzie o tym pamiętał.
Ale ja nie zapomnę. Nie zapomnę jego zimnego spojrzenia pełnego odrazy. Nie zapomnę słów pogardy, które rzucił mi w twarz razem z pieniędzmi mniemając, że jest w tym momencie wspaniałomyślny i hojny. A był tylko jednym z wielu chodzących po świecie bezdusznych, nadzianych drani, którzy myśleli że byli lepsi, bo nosili Rolexa na nadgarstku.
Spojrzałam na pomięte i lekko wilgotne od potu banknoty. Bił od nich zapach drogich perfum. Zemdliło mnie i odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić. Czułam się jak śmieć. Tak jakby ktoś przed chwilą wyrzucił mnie do kosza z napisem "odpady organiczne". Jeśli kiedyś będę miała możliwość, odnajdę tego człowieka i oddam mu wszystko z nawiązką. Tak. Odpłacę mu za to. Odpłacę mu te pieprzone tysiąc osiemset złotych, co do złotówki. Rzucę mu je w twarz z taką samą pogardą, z jaką on potraktował mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro