Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Niezły

Gdy byłam mała uwielbiałam z tatą jeździć na ryby. Nie żeby rajcowało mnie wyławianie tych biednych stworzeń z wody. Po prostu najbardziej w tych wyjazdach lubiłam rozmowy z tatą. Kiedy siedzieliśmy spokojnie na materiałowych rozkładanych krzesłach, czekając aż któraś chwyci przynętę, mogliśmy w spokoju porozmawiać. A o piątej rano, kiedy nad wodą jest tak cicho, że słychać swój własny oddech, wywiązywały się najciekawsze rozmowy. Tata wówczas opowiadał mi o swoich latach młodości, o tym jak poznał i zakochał się w mamie, o tym jak fajna jest praca ochroniarza i o tym, jakim trzeba być i jakim nie być człowiekiem. Ten ostatni temat najbardziej utkwił mi w pamięci, bo tata poruszał go często.

A zatem jakim człowiekiem trzeba być? Tata twierdził, że walczącym o swoje, ale bez wykorzystywania przy tym innych. Mówił "Pamiętaj, Lenuś, nie ślizgaj się po cudzych grzbietach, bo w końcu spadniesz i stłuczesz sobie boleśnie tyłek. A nawet jeśli nie stłuczesz, to sumienie cię w niego kopnie." Albo "Szanuj wszystkich tak samo, bez względu na to, czy ktoś jest twoim szefem czy podwładnym." Mój tata był mądry, i nie dlatego, że mówił mądre rzeczy. On je stosował w codziennym życiu.

Jedna z jego nauk ostatnio częściej do mnie wracała za sprawą siedzącego obok mężczyzny. Otóż tata twierdził, że jeśli jesteśmy komuś coś winni, to powinniśmy ten dług spłacić, nawet jeśli przy tym sami coś stracimy. Dlatego teraz siedziałam w tym luksusowym samochodzie i jechałam na fałszywą randkę z Adamem Smogorzewskim. Była to swego rodzaju spłata długu, który nieświadomie zaciągnęłam wpychając go w rodzinne tarapaty.

— Jesteś jakaś mocno zamyślona. Zaczynasz żałować? — zagadnął Adam, parkując na podziemnym parkingu galerii w centrum Rzeszowa.

— Nie. Wręcz przeciwnie. Upewniam się w swojej decyzji.

Adam uniósł brwi i rzucił mi przelotne spojrzenie, zaciągając hamulec ręczny.

— To chyba dobrze — skwitował zdawkowo.

Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, nie wdając się w szczegóły. Adam przytrzymał mnie za ramię prosząc, żebym poczekała, a sam wyszedł z samochodu, obszedł maskę i otworzył mi drzwi, po czym podał rękę, mimo że wcale nie oczekiwałam takich przejawów uprzejmości z jego strony. Takie miał zasady i musiałam przyznać, że trzymał się ich cały czas, ani na chwilę o nich nie zapominając.   Ruszyliśmy razem do windy. Ja czułam się trochę skrępowana, ale dla niego zachowanie w stylu gentlemana było chyba naturalne, bo na każdym kroku dbał o mój komfort, zadziwiając mnie swoją domyślnością i troską. Przepuszczał w drzwiach, kładąc lekko rękę między moimi łopatkami co za każdym razem sprawiało, że czułam w tym miejscu dziwne, ciepłe mrowienie, pozwolił bym to ja w restauracji wybrała miejsce, zdjął mi kurtkę, odsunął fotel zanim usiadłam... Wszystko robił tak, jakbyśmy byli prawdziwą parą. Kilka razy złapałam się na tym, że zapomniałam. Zapomniałam, że to tylko udawane i jakaś część mnie żałowała, że to tylko gra. Adam zdjął marynarkę i został w śnieżnobiałej koszuli, która tak bardzo kontrastowała z moim skromnym, jeśli nie biednym ubiorem. Zieloną, flanelową koszulę w kratę miałam jeszcze po tacie i często w niej chodziłam, więc była już mocno sprana, a na mankietach przetarta. Schowałam ręce pod stolik.

Musiałam przyznać, że Adam wybrał naprawdę przyjemne miejsce na naszą udawaną randkę. Przeszklona restauracja, która znajdowała się na na czwartym piętrze budynku zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Widać z niej było malowniczą panoramę dużej części miasta. Ja nie chodziłam po takich eleganckich knajpkach. Jeśli już to kupiłam gdzieś kebaba na mieście lub zamówiłam pizzę z dowozem do mieszkania.
Siedzieliśmy przy stoliku znajdującym się zaraz obok okna, tak że moje oczy ciągle wędrowały gdzieś w bok, wabione uroczym widokiem.

— Na co masz ochotę? — zapytał Adam, kiedy kelner przyniósł nam menu.

Wzruszyłam ramionami i otworzyłam kartę, wodząc obojętnym wzrokiem po liście.

— Na to, co ty.

— Byłoby wspaniale, ale ja pierwszy zapytałem.

— A ja zdaję się na ciebie — droczyłam się, zamykając menu z trzaskiem.

— Na pewno? Ufasz mi?

— W kwestii wyboru żarcia, tak.

Adam uśmiechnął się i skinął na kelnera. Obserwowałam jego swobodne zachowanie i pewność siebie i musiałam przyznać, że trochę mi to imponowało. Też zawsze chciałam taka być, a jednak zagrzybiałe mieszkanie i wiecznie niewielka suma na koncie sprawiały, że miałam swego rodzaju kompleks niższości, którego zawsze byłam boleśnie świadoma. Tata mnie za to ganił, mówiąc że takie sprawy to nie jest powód do wstydu. Ja jednak nie umiałam przemóc tego poczucia bycia gorszą niż inni, wyżej sytuowani znajomi w szkole czy gdziekolwiek. Starałam się z tym kryć, jednak często w swoim życiu czułam wstyd. Zdarzało się to jednak coraz rzadziej, aż do teraz, kiedy znalazłam się w towarzystwie bogacza.

Patrzyłam na niego, kiedy wybierał danie z karty. Marszczył przy tym ciemne brwi. Miałam okazję przyglądać mu się do woli.  Przyszło mi na myśl, że taki mężczyzna jak Adam Smogorzewski mógłby zdobyć każdą dziewczynę. Bez większego wysiłku mógłby mieć obok siebie jakąś wykształconą, piękną i uroczą kobietę. Dlaczego zatem był sam? Jego ojciec i kuzyn mimochodem wspomnieli, że był singlem z wyboru. Czyżby płeć przeciwna tak bardzo zaszła mu za skórę, że nie miał najmniejszej ochoty na związek?

Adam zamówił dla nas chyba jakąś pizzę, której nazwy nawet nie usłyszałam bo byłam tak zamyślona i zajęta obserwowaniem go i wyciąganiem wniosków. Nagle drgnęłam i wróciłam do rzeczywistości, słysząc jego głos.

— O czym tak myślisz? — zapytał, wpatrując się we mnie tymi błękitnymi jarzeniówkami. Miał oczy jak husky. Powstrzymałam śmiech, ale nie zdołałam ukryć rozbawienia.

— Zastanawiam się, dlaczego jesteś sam — odparłam szczerze, żałując jednocześnie że nie ugryzłam się w porę w język.

— Hmm... Tak jest lepiej, łatwiej, stabilniej i wygodniej. A ty? Dlaczego jesteś sama?

— Bo tak jest lepiej, łatwiej, stabilniej i wygodniej — powtórzyłam jego słowa z nikłym uśmiechem.

— A kotek psotek?

— To tylko kumpel z siłowni — żachnęłam się.

— Jasne... — mruknął sceptycznie.

— Wątpisz w to?

— Cóż... — Adam nachylił się nieco, opierając przedramiona o blat stolika. — Może i z twojego punktu widzenia to tylko kolega, ale wierz mi, z jego punktu widzenia ty nie jesteś tylko koleżanką. Zwłaszcza jeśli on nie ma dziewczyny. Tak działa ten świat. Faceci to proste maszyny. Jeśli kręcą się wokół jakiejś kobiety to w jednym celu.

Nie skomentowałam tych słów, wzdychając tylko nad jego teorią.
W sumie Adam trafił w sedno i miał całkowitą rację, więc ostatecznie nie zaprzeczyłam. Kelner w międzyczasie przyniósł nam napoje i czekadełko w postaci malutkich grzanek serwowanych w towarzystwie kilku różnych, kolorowych past.

— Musimy ustalić, co powiemy, jeśli zapytają nas jak się poznaliśmy — powiedział Adam, nakładając mi na talerzyk kilka grzanek i smarując je pastami.

— Ale ja nie chcę... — zaprotestowałam automatycznie, sama nie wiedząc dlaczego. Czułam się spięta i mimo mdlącego uczucia głodu nie miałam ochoty na jedzenie.

— Daj spokój, ja padam z głodu, a ty na pewno też bo od rana nic nie jadłaś. Proszę bardzo, zajadaj... — przysunął mi wypełniony talerzyk.

— Ale...

— No już... Wcinaj — zachęcił mnie Adam i sam sobie nałożył porcję.

Skapitulowałam i wgryzłam się w grzankę, która okazała się chrupiąca i przepyszna. Adam uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Proponuję taki scenariusz... — powiedział, sięgając po kolejną grzankę. Jak on to robił, że się przy tym nie ubrudził? Ja oczywiście już zdążyłam uświnić rękaw. Na szczęście Adam zdawał się nie zwracać na to uwagi. — Dajmy na to... Poznaliśmy się na siłowni. Pracowałaś tam jeszcze niedawno, prawda?

— No tak.

— Więc pasuje.

— Może być. A jakieś konkrety?

— Hmm... Pomogłem ci przy jakimś sprzęcie i tak się zaczęło.

— Chyba na odwrót — odpowiedziałam od razu, unosząc nieco głos w nieudawanym oburzeniu. — To ja pomogłam ci przy ćwiczeniach, pokazując jak robić je poprawnie.

Adam wybuchnął śmiechem i oparł się o fotel, odchylając na chwilę głowę do tyłu. Położył przy tym nonszalancko łokieć na brzegu siedziska i patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem.

— Ty mi pomogłaś, tak?

Wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok na swój talerz.

— To chyba bardziej prawdopodobne. Z pewnością znam się na sprzęcie siłowni lepiej od ciebie — rzuciłam, wycierając rękę w serwetkę.

Adam pokręcił z niedowierzaniem głową, wciąż się uśmiechając.

— Czyli co? Myślisz, że nie chodzę na siłownię? Wyglądam ci na mięczaka? — zapytał, rozkładając ręce.

Zlustrowałam go badawczym wzrokiem. Spod marynarek, które zazwyczaj nosił niewiele było widać, ale teraz miał na sobie tylko białą koszulę. Jej materiał opinał się lekko na klatce piersiowej i wypukłościach ramion. Nie zastanawiając się nad tym, co robię wyciągnęłam rękę i palcami objęłam jego biceps, a raczej tylko jego część bo nie dałabym rady w całości.

— Spokojnie. Nie musisz tak napinać — zażartowałam z przewrotnym uśmiechem.

— Nie napinałem.

— Jasne, nie przejmuj się — rzuciłam, celowo robiąc nieprzekonaną minę.

Poczułam nagle pod palcami twardniejące mięśnie które wcześniej już były twarde, a teraz w dotyku przypominały kamień.

— Dobra. Nie jest tak źle — przyznałam, siląc się na obojętny ton.

— Jesteś niemożliwa — zaśmiał się Adam i żartobliwie uszczypnął mnie w przegub.

Cofnęłam rękę z przebiegłym uśmiechem i wzięłam drugą grzaneczkę, przełamując ją na pół.

— Co, wolisz napakowanych teściem osiłków? Wybacz, ale w ramach naszego udawanego związku nie poświęcę się i nie zacznę brać tego syfu.

— Wcale nie wolę osiłków. I nie chcę, żebyś robił cokolwiek, żeby mi się spodobać.

— Bo już ci się podobam?

Zbyłam jego uwagę milczeniem. Podobał mi się, i to prawdę mówiąc coraz bardziej, ale wcale nie musiał o tym wiedzieć. Adam na szczęście nie drążył tylko dał mi spokój, wracając do tematu naszego fejkowego poznania się. Rozmawialiśmy, ustalając szczegóły, kiedy kelner przyniósł najgrubszą pizzę, jaką widziałam w życiu.

— Pizza Chicago, mam nadzieję że lubisz — powiedział Adam.

— Nie wiem czy lubię, ale wygląda nieźle — odparłam, z uznaniem cmokając w duchu nad grubością ciasta.

Takie lubiłam najbardziej. Z grubym spodem, z mnóstwem sera i dodatków.

— Według ciebie wszystko jest niezłe. Nie masz w słowniku takich słów jak świetne, wspaniałe, idealne... Nie, wszystko jest tylko i aż niezłe. Moje mięśnie są niezłe, restauracja jest niezła, pizza...

Zaśmiałam się i zasłoniłam oczy dłonią. Miał rację. Rzadko kiedy czymś się zachwycałam, a nawet jeśli to nie wyrażałam na zewnatrz zachwytu, zostawiając wszelkie przemyślenia dla siebie.

— No to spróbujmy, czy równie nieźle smakuje — rzucił, zabierając się za jedzenie.

Wgryzłam się w grubaśny kawałek pizzy i przepadłam. Była obłędna. I nie miała grzybów. Pamiętał. Przełknęłam kęs i pokiwałam głową.

— Dobra. Może być — mruknęłam, a kąciki ust mi zadrgały.

Adam znowu zaśmiał się i sam zajął jedzeniem. Było zaskakująco miło i przyjemnie tak sobie siedzieć, jeść i gawędzić na różne tematy z Adamem Smogorzewskim, który okazał się nietuzinkowym rozmówcą. Oczywiście tego mu nie powiedziałam.

— A co lubisz robić w wolnym czasie oprócz siłowni i trenowania sztuk walki? — zapytał, oblizując palec z sosu. W ogóle się mnie nie krępował i ja również zaczynałam czuć się przy nim zaskakująco swobodnie.

— Lubię biegać i czasem wybiorę się na strzelnicę.

Zaznaczyłam, że tylko czasem, bo odkąd tata umarł, nie jeździłam na strzelnice zbyt często. Naboje były coraz droższe i nie mogłam sobie pozwolić na częsty trening strzelania.

— Masz dość nietypowe zainteresowania jak na dziewczynę — skomentował Adam, przyglądając mi się badawczo, lekko mrużąc oczy.

— To źle?

— Czy ja wiem. Nie rozpatrywałbym tego w ramach oceny dobrze lub źle. Zaskakująco po prostu. I interesująco.

— A ty? Co robisz w wolnym czasie?

— Robię eksperymenty chemiczne.

— Żartujesz.

— Bynajmniej. Często można mnie spotkać po godzinach w laboratorium. Jak chcesz to możesz kiedyś przyjść na taki pokaz. Raz w tygodniu przychodzi wycieczka ze szkoły i pokazuję dzieciakom, dlaczego nie wolno wlewać wody do kwasu i takie tam, inne widowiskowe reakcje — powiedział, wzruszając ramionami jakby to było nic takiego.

Adam Smogorzewski w jednej chwili kupił mnie zupełnie. Pokazywał dzieciom eksperymenty chemiczne! Czyż to nie wspaniałe? Rzuciłam mu zachwycone spojrzenie ale zaraz zganiłam się w duchu. Jeszcze gotów pomyśleć, że się w nim zadurzyłam.

— A poza tym?

— Poza tym co jakiś czas gram w brydża w parze z ojcem — dodał.

— Nudziarz — skwitowałam złośliwie, na co Adam wcale się nie obraził. — Wybacz, ale w brydża nie mam zamiar grać. Cenię sobie swój wolny czas — dodałam, wbijając kolejną szpilę. Zawsze z tatą nabijaliśmy się z brydża, curlingu, snookera i buli.

— Cóż... Od dziecka trenuję szermierkę — dodał na zakończenie.

No, no, no... Uniosłam brwi. Tego się nie spodziewałam, jednak po chwili namysłu uznałam, że wcale nie powinno mnie to dziwić. Adam Smogorzewski poruszał się w elegancki sposób, zawsze był wyprostowany, a ruchy miał niezwykle pewne i precyzyjne. Jego sylwetka była umięśniona i smukła jak na szermierza przystało.

— To wiele wyjaśnia — mruknęłam pod nosem sama do siebie, ale Adam to wychwycił.

— Co wyjaśnia?

— Nic takiego... — bąknęłam.

— Nie kręć. Co miałaś na myśli?

— Twój sposób bycia ogólnie pojęty.

— To znaczy? O co ci chodzi?

— Wyprostowana, szczupła sylwetka, elegancja w ruchach, sposób chodzenia... — wyjaśniłam, rumieniąc się jak nastolatka. Po co w ogóle dałam się wciągnąć w ten temat.

— Nie sądziłem, że ma to taki wpływ. Ale rzeczywiście, coś chyba w tym jest — przyznał.

— Chciałabym kiedyś spróbować szermierki, jakoś do tej pory nie miałam okazji.

Oczywiście że nie miałam. Ale nie okazji, tylko pieniędzy bo to był sport raczej dla bogatych snobów.

— Chętnie udzielę ci lekcji. Jeśli chcesz. Masz dobre podstawy, jesteś wysportowana i znasz inne sztuki walki. Myślę, że ci się spodoba.

— Byłoby super — uśmiechnęłam się i poczułam ciepło w okolicy policzków i uszu. 

Słońce wędrowało po niebie, chowając się co rusz za chmurami lub budynkami wieżowców, a my rozmawialiśmy w najlepsze. Dowiedziałam się, że Adam urodził się w lipcu, tak samo jak ja. Opowiedział mi pokrótce swoje zycie, żebym mniej więcej wiedziała, gdzie chodził do szkół, jakie miał oceny, co i gdzie studiował. Ja również opowiedziałam mu co nieco o sobie, unikając wchodzenia w szczegóły. Wspomniałam tylko, że mieszkam z mamą, tyle. Po co miał wiedzieć, że jest chorobliwie otyła i nie rusza się z mieszkania od kilku lat? W ogóle starałam się przenosić ciężar rozmowy na tematy dotyczące Adama, o sobie wspominając jedynie zdawkowo i ogólnikowo. Dopytywał, ale każdorazowo udawało mi się uśpić jego ciekawość. Mimo tych moich nieustannych ucieczek, rozmowa była przyjemna i całkowicie się zapomniałam. Zapomniałam o płynącym czasie, zapomniałam o wszystkich problemach, właściwie o całym świecie. W końcu, kiedy za oknem robiło się już ciemno, Adam zerknął na zegarek.

— Wiem, że możesz mieć mnie już na dzisiaj dosyć, ale... Zgodziłabyś się zajechać do moich rodziców? Dosłownie na pół godziny. Bardzo nalegali, żebym cię przedstawił i już się zgodziłem. Oczywiście mogę wszystko odwołać.

— No nie wiem. Trochę się szczerze mówiąc krępuję.

— Niepotrzebnie. Moi rodzice będą zachwyceni. Nie przyprowadziłem do domu dziewczyny od... Od przeszło pięciu lat.

— Dlaczego?

— Wolę do tego nie wracać. Po prostu poprzednie związki mi nie wyszły... Po czasie okazywało się, że nie pasowaliśmy do siebie — wyjaśnił wymijająco.

— Pewnie twoi rodzice będą rozczarowani, jak za miesiąc im powiesz, że z nas również nic nie będzie.

— Trudno. Przejdzie im.

— Może jednak lepiej powiedzieć im prawdę?

— Tak? A jaką prawdę? Naszą czy Aleksa? Jeśli teraz się wycofam, Aleks będzie mógł święcić triumf, bo od razu poleci do mojego ojca ze swoją fałszywą wersją wydarzeń. Nie mogę do tego dopuścić. Tata nie toleruje niemoralnego prowadzenia się. Zrozum... Takie coś, co chciał mu przedstawić Aleks, skreśliłoby mnie w jego oczach. Wywaliłby mnie z zarządu bez mrugnięcia okiem, jeśli nie z całej firmy. Myślę, że nawet by mnie wydziedziczył. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy to pociągnęli.

— Tylko że ja...

Miałam na myśli to, że nie jestem tym, za kogo on mnie uważa. Chciałam wreszcie wyjaśnić tę sprawę ale Adam nie pozwolił mi dokończyć.

— Wiem, że dla ciebie to też nie jest to łatwe. Zdaję sobie z tego sprawę i tym bardziej doceniam, że się zgodziłaś. Dziękuję ci — powiedział i wyciągnął rękę, chwytając moją dłoń. Pogładził kciukiem jej wierzch i przez tę pieszczotę natychmiast zapomniałam, co miałam powiedzieć. Adam nagle cofnął dłoń jak opatrzony i chrzaknął z zakłopotaniem.

— Przepraszam, tak się wczuwam w rolę że... To jak? Miejmy to już z głowy i pokażmy się im, dobrze?

— No dobra... Ale tylko pół godziny.

— Oczywiście. I odwiozę cię do domu jak przystało na porządnego chłopaka.

— Ale co z moim samochodem? Został pod firmą — zaniepokoiłam się.

— Nie przejmuj się. Jutro rano przyjadę po ciebie i podwiozę cię do pracy, a z powrotem wrócisz już swoim.

Zastanowiłam się nad taką opcją i uznałam, że to rozsądne wyjście.

— W porządku — przystałam, chociaż wciąż miałam wątpliwości, czy to dobry pomysł jednak jechać już dzisiaj do jego rodziców. Z drugiej strony im szybciej będę miała to za sobą, tym łatwiej. Nie będę się długo stresować. Nigdy nie lubiłam odkładać przykrych obowiązków na później i jak tylko mogłam, to od razu brałam byka za rogi.

Adam skinął na kelnera, żeby przygotował rachunek. Sięgnęłam do kieszeni w kurtce żeby wyjąć portfel, jednak Smogorzewski pokręcił głową i mnie powstrzymał.

— Daj spokój, ja cię zaprosiłem — syknął.

— Zapłacę za siebie.

— Nie ma mowy. Moja dziewczyna nie będzie płacić na randkach — żachnął się, ewidentnie urażony.

— Ale my przecież tylko udajemy — szepnęłam. — Nie jestem twoją dziewczyną. Lepiej będzie, jeśli...

— Zasady pozostają te same — przerwał mi. — Musisz pozwalać mi traktować się jak dziewczynę, cały czas, bo później trudno będzie nam utrzymać tę grę non stop. Musimy trzymać się swoich ról i nie wychodzić z nich nawet kiedy jesteśmy sami. Poza tym chyba bycie moją dziewczyną wcale nie jest takie złe, prawda?

Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.

— Prawda. Nie takie złe — przyznałam po dłuższej chwili z uśmiechem.

Spotkaliśmy się spojrzeniami ponad stołem. Adam wsunął pieniądze do rachunku, zostawiając ogromny napiwek. Cóż... Będąc wiceprezesem SMOGPharmy pewnie dziennie zarabiał tyle, co ja przez miesiąc. Mógł sobie pozwolić na takie życie i nie przejmować się wydatkami.

— Dziękuję w takim razie za obiad.

— Był niezły?

— No... Nie był zły. Całkiem dobry. Sześć na dziesięć bym powiedziała — celowo powściągliwie dałam zaniżoną ocenę, żeby się podroczyć.

Adam zaśmiał się i sięgnął po moją kurtkę, którą pomógł mi wsunąć na ramiona. Przesiąkła ciepłym, męskim zapachem jego perfum. Ten drobny, niby niewiele znaczący szczegół sprawił, że poczułam pieczenie w kącikach oczu. Odwróciłam się, żeby ukryć poruszenie.

Adam Smogorzewski był niezły. Niech to szlag. Był cholernie niezły. I nieosiągalny. Sam to powiedział. Między nami nie będzie nigdy nic więcej, niż tylko udawanie. Za wysokie progi na moje plebejskie nogi.

Ale zaraz... Przecież zawsze chciałam być sama. Tak jest lepiej. Po co cierpieć później tak jak moja matka, kiedy ukochana osoba odejdzie? Lepiej trzymać w ryzach uczucia i nie pozwolić nimi zawładnąć nikomu. Nikt mi nie zawróci w głowie. Nikt. Nigdy.

— Ja również ci dziękuję, Leno. To był niezły dzień — mruknął mi nad uchem Adam, prowadząc do wyjścia z dłonią lekko dotykającą moich pleców.

Westchnęłam w duchu. Był niezły. Dzień oczywiście. Ale ciocia Renia zawsze mawia, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Oby nie miała racji i spotkanie z rodzicami przebiegło co najmniej nieźle. Zaciągnęłam się zapachem bijącym z kurtki. Coś czułam, że długo nie będę jej prać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro