11. Akumulator
Cała się trzęsłam że złości, wypuszczając drżące oddechy przez rozchylone wargi. Siedziałam w samochodzie już z kilka minut nie mogąc się uspokoić. Para wylatywała z moich ust, tworząc fantazyjne, znikajace w ułamek sekundy kształty. To chyba ten cholerny lodowy smok, a raczej Smog tak obniżył temperaturę. Rano było jeszcze na plusie, a teraz ledwo zdołałam odskrobać przednią szybę i lusterka.
Jak można oskarżać kogoś bez żadnych dowodów? Miałam ochotę wrócić tam, wziąć typa za fraki i nagadać do tego pustego łba. Aż by mu w pięty poszło. Przekręciłam gwałtownie kluczyk w stacyjce, coś sapnęło pod maską i... Nic. Cisza. Silnik nawet nie drgnął. No niemożliwe! Nie teraz! Akumulator padł chyba w najgorszym momencie. Spróbowałam jeszcze raz przekręcić kluczyk ale to nic nie dało. I co ja teraz miałam zrobić? Westchnęłam kilka razy i zebrałam myśli.
A więc tak... To był stary opel, ale na automacie, więc na popych nie ruszy. Jedyna szansa to podłączyć akumulator do innego samochodu i naładować. Warknęłam dziko, kilka razy walnęłam pięścią ze złości w deskę rozdzielczą po czym zaklęłam takimi słowami, że całe szczęście nikt ich nie słyszał.
Nagle przed maską mojego samochodu zatrzymał się jakiś lśniący srebrny wóz. Wysliłam wzrok i poprzez lekko zaparowaną szybę dostrzegłam znienawidzoną twarz wiceprezesa SMOGPharmy. Jeszcze jego tu teraz brakowało! Machnęłam mu ręką, żeby jechał, ale on uniósł jedną brew, po czym wysiadł z auta. Obserwowałam, jak obszedł maskę i zbliżył się do mojego opla, a następnie zapukał w karoserię. Otworzyłam szybę pokrętłem. Smogorzewski oparł jedną dłoń o dach i pochylił się nade mną.
— Coś nie tak z samochodem? — zagadnął, obrzucając wzrokiem wnętrze mojego pojazdu.
— Nie, wszystko w porządku — odparłam, siląc się na sztucznie uprzejmy uśmieszek.
— To dlaczego pani nie jedzie? — drążył.
Wzruszyłam ramionami i wskazałam podbródkiem jego auto.
— Widzi pan... Jakiś matoł zajechał mi drogę swoim srebrnym cackiem. Nie chciałabym zarysować tego dzieła sztuki snobistycznej, poczekam aż odjedzie — rzuciłam i oparłam się wygodniej o zagłówek.
Smogorzewski słowem nie skomentował przytyku w jego stronę, a zamiast tego zapytał wprost:
— Myślałem, że akumulator się pani rozładował.
Tak. Akumulator nerwów. Wyczerpał się po kontakcie z panem, panie lodowy posągu bez serca.
— To źle pan myślał — burknęłam, a on przewrócił oczami, kręcąc głową.
— Niech pani zapali silnik.
— Zapalę kiedy będę chciała — warknęłam.
— Nie odpala, prawda?
— Co pan taki wścibski? Nie pańska sprawa. Może akurat się relaksuję i podzwiam zachód słońca?
— Pani Leno... — westchnął, opierając drugą rękę o dach. — Chce pani pomocy czy będzie się pani upierać, że jej nie potrzebuje?
— Proszę sobie nie zawracać mną głowy. Dam sobie radę. Sama. Przeliterować? Niech pan wraca do swojego luksusowego samochodu z podgrzewanymi siedzeniami, bo sobie pan tyłek odmrozi.
Parsknął śmiechem na co serce mi chyba stanęło z szoku. Lodowy posąg umiał się śmiać?
— Martwi się pani o mój tyłek? — zapytał, mrużąc oczy w których czaiły się iskierki rozbawienia.
Ach tak, więc pan Smogorzewski zna się na żartach i nie jest zaprogramowanym na ponuractwo robotem.
— Całe szczęście nie muszę — odparowałam, jak już mi mowa wróciła.
— Za to pani w swoim luksusowym pojeździe na pewno sobie swój odmrozi — rzucił z przekąsem.
— Martwi się pan o mój tyłek?
Uśmiechnął się z politowaniem.
— Całe szczęście nie muszę — powtórzył moje słowa.
— No i jesteśmy kwita — odparłam. — Szerokości... — rzuciłam i pomachałam mu.
— Pójdę po przewody — odparł, mając gdzieś moje zdanie.
— Nie. Dam sobie radę! — krzyknęłam, mając zamiar za chwilę wysiąść i inaczej wytłumaczyć palantowi, gdzie może sobie wsadzić swoją ofertę pomocy. — Nie chcę od pana niczego, jasne? A właściwie chcę jednego. Spokoju! — warknęłam, prawie wystawiając głowę przez okno.
— Jasne... Jak pani sobie życzy — odparł chłodno, lustrując moją twarz z dziwnym rozczarowaniem w oczach. Przez moment żałowałam swojej impulsywności, ale po chwili przypomniałam sobie, jak facet mnie potraktował i postanowiłam dalej iść w zaparte.
Smogorzewski wyprostował się i ruszył z powrotem do swojego samochodu. No i po ostatniej desce ratunku. Brawo, Leno, dostajesz złoty Medal Upartego Osła. Obserwowałam tego denerwującego palanta spode łba, licząc że mnie zostawi w spokoju. Prędzej zadzwonię po Tony'ego niż poproszę o pomoc tego lodowego troglodytę. Mogę nawet pójść do pana Mariusza, on na pewno znajdzie rozwiązanie. Nagle do mojego samochodu ktoś wsiadł. Aż zachłysnęłam się śliną z przestrachu.
— Co pan tutaj robi? — wykrztusiłam, piorunując wzrokiem Aleksandra Banacha, który widocznie widząc, że mam problem z uruchomieniem silnika, uznał za stosowne władować swoje gogusiowate cztery litery do mojego samochodu bez pytania. Ciotka miała rację. Szelma!
— Samochód pani szwankuje? — zapytał bez sensu. Przecież to jasne.
— Jak widać — burknęłam zirytowana.
— Proszę się nie martwić, zaraz coś poradzimy. Pójdę tylko do Mariusza po przewody do akumulatora. On zawsze wszystko ma.
Mężczyzna mrugnął porozumiewawczo, rzucił mi na kolana chemiczny ogrzewacz do rąk z logiem SMOGPharmy i wyszedł, zostawiając po sobie zapach jakichś cytrusowych perfum. Widziałam, że zatrzymał się na chwilę i powiedział coś do Smogorzewskiego, który wzruszył ramionami i rzucił mi dziwne spojrzenie, a następnie wsiadł do swojego samochodu i odjechał.
Pozostało mi tylko czekać, aż Banach wróci. I rzeczywiście po dziesięciu minutach był z powrotem wraz z przyrządami potrzebnymi do podłączenia akumulatorów, a po kolejnych dziesięciu udało się odpalić silnik opla. Dzięki ogrzewaczowi do rąk nie zmarzły mi one na kość. Plusik dla Aleksa.
— Dziękuję panu... Wyratował mnie pan z niezłych tarapatów.
— Nie ma sprawy — odparł z uśmiechem. — Mogłem się przynajmniej odwdzięczyć za doręczenie przesyłki.
— No właśnie jeśli chodzi o tę sprawę... Jak pan mógł mnie tak załatwić tą kopertą? — zapytałam z pretensją. — Pan Smogorzewski myśli przez to, że ja działam na pańskie polecenie i że mam za zadanie go skompromitować...
Banach nie wyglądał wcale na zawstydzonego, wręcz przeciwnie zrobił usatysfakcjonowaną minę, a potem zarechotał triumfalnie.
— Świetnie się pani spisała. Wręcz idealnie — pochwalił mnie i szturchnął zaczepnie mój kucyk.
Odsunęłam się i spojrzałam na niego ze złością. Widać bycie palantem było u nich rodzinne, bo tego, że Banach był kuzynem Smogorzewskiego, już się domyśliłam.
— Ale ja nie chcę brać udziału w jakichś waszych przepychankach i rozgrywkach — warknęłam. — To pan, kiedy zgodziłam się na sprzątanie w domu Smogorzewskich, chciał mnie wykorzystać do swoich pokrętnych celów.
— A to pani nie widziała, czego oczekuję? Myślałem, że wszystko jest jasne. Zresztą ja sam nie wiedziałem, kogo mój kolega załatwi do tej roboty, przysięgam! Myślałem, że bierze dziewczyny świadome tego, na co się piszą! — tłumaczył się tak szczerze przejęty, że prawie mu uwierzyłam.
— Nie. Kompletnie nie byłam świadoma. Przyszłam tam sprzątać, a Smogorzewski wziął mnie za prostytutkę i wywalił stamtąd za drzwi. Teraz zostałam tu zatrudniona, co nie ma żadnego związku z tamtym incydentem, a on mysli, że ja mam w planach go zdyskredytować na czyjeś polecenie. Konkretnie to na pańskie polecenie.
— No właśnie sam się zdziwiłem, słysząc pani nazwisko na naradzie... Skojarzyłem je z tamtą sprawą i postanowiłem wykorzystać, żeby trochę dopiec Adasiowi.
— Co było na tych zdjęciach? Ja z nim w pokoju? — upewniłam się.
— Tak... Screeny z nagrania... — przyznał bez cienia zakłopotania. — Cały Adam, wszędzie szuka podstępu. Nie dziwię mu się, bo rzeczywiście ma kilku wrogów, ale ostatnio trochę już przesadza. Coś pani zdradzę... Tak, robię mu celowo na złość. Tak, zaszedłem mu nie raz i nie dwa za skórę, ale też wiele razy tę skórę obaj sobie nawzajem ratowaliśmy.
— Ale po co pan to robi? Po co te gierki?
— Cóż... Adam nie chce zrobić czegoś, do czego próbuję od miesięcy go nakłonić — powiedział, widocznie ważąc każde słowo.
— I dlatego wykorzystuje pan Bogu ducha winną dziewczynę, żeby mu pocisnąć i mieć coś do szantażu? — zapytałam, nie mogąc uwierzyć, że nieświadomie zostałam wplątana w taką aferę. — Nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Życzę powodzenia, ale beze mnie. Ja się w to nie mieszam — syknęłam, włączając ogrzewanie bo silnik już się nagrzał.
— Zrobię wszystko, dosłownie wszystko, żeby tylko pani się wmieszała. Błagam... — Aleks złożył ręce jak do modlitwy. — Dawno nie widziałem go tak wściekłego. A to wszystko pani zasługa — Ukłonił się z uznaniem. — Jeśli pani mi pomoże, obiecuję zrobić wszystko, co pani zechce. Załatwię pani podwyżkę, najlepsze zmiany, samochód służbowy... No co pani chce!
Znieruchomialam i spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
— Wszystko? — dopytałam cicho.
— Wszystko. Co pani sobie zażyczy. Mogę nawet pójść z panią do łóżka. Niezła oferta, co?
Prychnęłam z niesmakiem i przewróciłam oczami. Ego miał większe niż siedziba ich firmy.
— Nie, dziękuję... Nie interesuje mnie pan.
— Szkoda. Więc czego by pani chciała?
Zaraz ci powiem, gogusiu, czego bym chciała.
— A co jeśli chcę zapasu leków produkowanych przez SMOGPharmę, które mają być wycofane z rynku? — zapytałam, starając się zachować spokój, chociaż w środku mnie wszystko aż buzowało z emocji.
Banach otworzył usta i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— O które konkretnie pani chodzi? Ma pani na myśli ten cały kontrowersyjny Profinal Forte? — zapytał podejrzliwym tonem.
— Tak.
Gwizdnął krótko i pokręcił głową.
— Ile?
— Jedno opakowanie starcza na dwa miesiące, więc może... — policzyłam w głowie na szybko. — Może kilkadziesiąt opakowań?
Banach spojrzał na mnie jak na wariatkę i roześmiał się.
— Zwariowała pani? Mogę załatwić co najwyżej kilka opakowań, a nie całe pudło! — zawołał z oburzeniem.
— To nici z umowy. Sam pan sobie wkurzaj swojego kuzyna — prychnęłam i wychylilam się, żeby otworzyć drzwi z jego strony.
— Ale ten lek i tak ma datę ważności dwa lata! — zaoponował, chwytając mnie za przedramię.
— No to załatwi pan dwanaście opakowań i potem poprosi w laboratorium, żeby zrobili więcej.
Banach wyrzucił ręce do góry i jęknął z bezsilności.
— Pani nie ma pojęcia, jak to funkcjonuje! To jest niemożliwe. Nie możemy produkować takiego leku bez stosownych zezwoleń — wyjaśnił, przeczesując palcami wijące się w delikatne loki włosy. — Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, bo wkrótce składnik tego leku będzie zakazany w Unii Europejskiej.
— To w takim razie nici z umowy...
— Nie, nie, nie.... Spokojnie, pani Leno. Musiałbym dogadać się z kimś ze spalarni, tak żeby podebrać te dwanaście opakowań tuż przed utylizacją. To jest unikat na rynku, wkrótce zupełnie nie będzie możliwy do zdobycia. Więc gra chyba jest warta świeczki, co?
Spojrzał na mnie oczekująco i poruszył brwiami.
— Dobra. Załatwi mi pan ten lek, a ja załatwię Smogorzewskiego.
— No i zaczynamy się rozumieć. Współpraca z panią to czysta przyjemność.
— Żadna współpraca jeszcze się nie zaczęła. Najpierw da mi pan te leki, a potem zrobię co pan chce, żeby wkurzyć Smogorzewskiego.
— To co, zawieramy układ? Ja pomogę pani, pani pomoże mnie — powiedział, wyciągając dłoń.
— Dobra, niech będzie.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, patrząc prosto w oczy. Miałam nadzieję, że nie będę tego żałować.
Nie miałam pojęcia, do czego Banach chciał nakłonić Smogorzewskiego, ale w sumie było mi wszystko jedno. Jeśli dostanę te dwanaście opakowań leku, to odwdzięczę się najlepiej, jak będę umiała. Zresztą wkurzyć Adama Smogorzewskiego to chyba sama przyjemność i gwarantowana satysfakcja. Tak. Już ja rozładuję akumulator nerwów temu robotowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro