2. boska komedia
Matka ściskała ją mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy w ogóle zdarzyło jej się kiedyś tak długo trzymać ją w objęciach? Miała wrażenie, że ostatni raz doznała tego, gdy była jeszcze niemowlęciem, bo odkąd sięgała pamięcią, jej matka wydawała się w pewien sposób zimna i niedostępna. Nie chodziło nawet o jej usposobienie, bo akurat nie można było powiedzieć o jej zachowaniu złego słowa, ale była w jakiś sposób nieosiągalna.
— Przynajmniej jak wrócisz, opowiesz mi, jak było w Kapitolu. Na pewno jest piękny — powiedziała niby żartem, ale Lacy się skrzywiła na jej słowa. Jej głupia, egoistyczna matka. Zbyt krucha i dostojna na życie w dystrykcie.
Ojciec patrzył na tę sytuację z boku. Nie odezwał się słowem, odkąd wszedł do małego pokoju w ratuszu, by się z nią pożegnać. Zdążył natomiast wypalić papierosa i gdyby nie obecność Strażników Pokoju, którzy upomnieli go, gdy ponownie wyjmował paczkę, pewnie teraz miałby w ustach następnego.
Lacy nie chciała umierać. Pierwszy raz od dawna czuła, że żyje, a nie jest tylko zawieszona w bezkresie istnienia. Pierwszy raz poczuła, że jej na czymś zależy. Chciała przeżyć. Chciała wrócić tutaj i nadal chodzić pomiędzy brzydkimi, szarymi blokowiskami, głaskać bezdomne koty, które pewnie przenosiły masę chorób, przesiadywać w bibliotece, dusząc się od unoszącego się kurzu. Nagle polubiła to małe, spokojne życie, którego wcześniej nie doceniała. Miała rację, była rozpieszczona i nie miała szans na arenie, bo i czym miała walczyć? Jej rówieśnicy, pracując w fabrykach, chociaż wyrabiali sobie wytrzymałość, a ona mogła jedynie pomachać trochę igłą lub snuć przeczytane wcześniej historie, które zdarzało się jej opowiadać dzieciakom, które zaczepiały ją, gdy mijała plac zabaw.
Strażnicy Pokoju poinformowali ich, że czas na pożegnanie upłynął. Lacy spojrzała z paniką w oczach na ojca.
— Jesteś bystra, wykorzystaj to — odezwał się i przytulił ją. Nastolatka przykleiła się do niego, nie chcąc puścić, aż w końcu Strażnicy złapali ją i siłą pociągnęli do pociągu. Lacy wierzgała I krzyczała, prawdopodobnie pierwszy raz pokazując tak wiele emocji na zewnątrz. Cała scena przypominała jej to, jak oddziela się cielę od krowy, by zabrać je na ubój. W sumie adekwatne porównanie.
Wytarmoszona dziewczyna została wepchnięta siłą do wagonu. Pukała w szybę, prosząc o pomoc, która przecież nigdy by nie nadeszła. W końcu upadła na podłogę, zanosząc się szlochem. Przypominała skrzywdzone zwierzę w swojej skrzywionej, skulonej sylwetce i jęku.
— Uspokój się, bo będą cię musieli związać. Albo co gorsza uśpić na czas podróży. — Usłyszała nad głową głęboki, zachrypnięty głosy. Dopiero teraz poczuła, jak z jej nosa leci krew. Spojrzała w górę, a przed jej oczami wyrosła sylwetka mężczyzny. Pokręcił głową i wyciągnął z kieszeni dopasowanej marynarki materiałową chusteczkę. Przyklęknął przy niej i podstawił chusteczkę do nosa, a Lacy momentalnie poczuła zapach bzu. Ten zapach wypełniał pracownię krawiecką jej matki.
Nim zdążyła się zorientować, Levi złapał ją pod pachami i postawił na nogi. Wyglądało to tak, jakby nie włożył w to żadnego wysiłku. Lacy nigdy wcześniej nie widziała go gdzieś indziej niż na Dożynkach, a tak nie zwracała zbytnio uwagi na zwycięzcę, gdyż była zbyt przerażona tym, że sama może zostać trybutem. O, ironio.
Teraz jak na niego patrzyła, przypominał jej superbohatera z komiksów, na które czasami natrafiała. Silnie zbudowany, przystojny, o ciemnych, gęstych włosach i przeszywającym spojrzeniu. Jak się do niej schylił, miała wrażenie, że zapach jego wody kolońskiej ją otulił i w tej patologicznej sytuacji, odnalazła dziwną nutę komfortu.
— Tutaj masz swój pokój. Za pół godziny obiad — powiedział sucho, wpychając ją przez próg do pomieszczenia, o którym nigdy nie śniła. Nagle wydała się taka mała. Jeśli tak wyglądają kapitolińskie standardy, to jak bardzo dystrykty zostały odarte z godności? Lacy poszła pod prysznic - cała lepiła się od potu. Wyszła mokra do pokoju, nie dbając o to, by chociażby się wysuszyć. Stała na środku pokoju nago, zupełnie bezbronna. Spojrzała na porzuconą, fioletową sukienkę. Przy pięknych ubraniach, które wypełniały jej garderobę, nawet ona wydała się skromna i bezkształtna. Przechodziła między rzędami wieszaków, szukając idealnego stroju. Jak ma umierać, to niech chociaż ma coś z życia.
Wybrała sobie delikatną, koronkową sukienkę z satyny, która leżała na jej sylwetce tak, jakby została stworzona specjalnie z myślą o niej. Spojrzała w duże lustro i pierwszy raz zobaczyła w sobie kobietę, zamiast chudego, wymizerowanego dziecka. Przeciągnęła dłonią po dekolcie i westchnęła. Jej matka byłaby w niebie. Wsunęła na stopy buty na niskim obcasie i udała się do reszty.
W wagonie czekał na nią wielki stół pełen jedzenia, którego nawet ona, wychowana przecież w dobrym domu, nie widziała nigdy na oczy.
— O, jesteś już! Wszyscy na ciebie czekaliśmy. No, skoro już przestałaś robić sceny, możemy zacząć jeść! — Gaia była niezwykle bezpośrednia, ale zdawało się, że to wynikało nie tyle ze złośliwości, co jej prostolinijnego myślenia.
Pleat zdążył się już uspokoić. Wiedział, że wściekłość nic nie da. Chociaż w sumie nie, mogła go tylko napędzać w Igrzyskach, ale teraz musiał ją schować do kieszeni, by na chłodno wszystko przeanalizować.
Obiad wyglądał naprawdę apetycznie, jednak Lacy czuła taki ucisk w żołądku, że nie była w stanie nic przełknąć, chociaż powinna - kościste ramiona i wystające żebra nie przywodziły na myśl przyszłej zwyciężczyni Igrzysk.
Zamiast jeść, Lacy analizowała swojego współtowarzysza niedoli. Kojarzyła go ze szkoły, jednak nie mogła powiedzieć nic więcej niż to, że był od niej rok starszy. Pleat był mniej więcej jej wzrostu. Szpilki w takim razie odpadają, dodała w myślach. Miał teraz na sobie t-shirt, jednak po ramionach zauważyła, że mimo wyraźnej niedowagi, miał zarysowane mięśnie. Praca w fabryce przecież nie polegała wyłącznie na doszywaniu guzików...
Po posiłku poszli do innego przedziału, gdzie usiedli na kanapie przed ogromnym ekranem. Lacy miała w domu telewizor, nawet taki z płaskim ekranem, jednak otworzyła usta z wrażenia na ten widok. Oglądając nagrania z innych Dożynek, czuła się prawie tak, jakby odpoczywała. Obiad z cały czas trajkotającą Gaią nie był dla niej zbyt odprężający.
Niektórzy trybuci, wchodząc na scenę, wyglądali na zdeterminowanych. Oglądała, jak Karierowicze ochoczo zgłaszają się na trybuta. Tam wybór w losowaniu był równoznaczny z przegraną - wiedziałeś, że ktoś ci to miejsce podkradnie. Oprócz wysokich, dobrze zbudowanych nastolatków, w nagraniach przewijały się również bliższe jej reakcje. Jakaś dziewczyna z trójki całkowicie zemdlała i trzeba było ją wnosić na scenę, wylosowane dzieciaki płakały i wyrywały się, trzeba było je siłą zaciągać tak, jak ją wcześniej do pociągu. Widząc to, uznała, że jej lekkie odcięcie po usłyszeniu swojego imienia, nie było wcale aż tak zniechęcające. Ogólnie pula zawodników nie wyglądała zbyt imponująco - mieli trójkę dzieciaków poniżej 14 roku życia, panikarę z trójki czy dziewczynę w widocznej ciąży z Dwunastki. Na ich tle nie wypadała nawet tak źle.
Levi przez cały wieczór nie odezwał się do nich słowem. Albo był świadomy, że nie było sensu rozmawiać o strategii, póki emocje całkowicie nie opadną, a może po prostu miał ich gdzieś. Widział już tyle dzieciaków, które umierały na jego oczach. Tylko Cecelia, ale ona miała również za mentora Woofa, który był zdecydowanie bardziej serdeczny i powszechnie lubiany w dystrykcie.
Za to Gaia nawijała cały czas, tłumacząc im, jak mają dotrzeć do Kapitolu. Z jej wypowiedzi wyciągnęła tylko to, że nazwała dziewczynę z Dwunastki puszczalską. Śmieszne. Dla ludzi Kapitolu nawet to nie stanowiło zwolnienia od tej chorej konkurencji.
Najgorsza była noc. Lacy została sama ze swoimi myślami, które nie miały zamiaru jej opuścić. Chociaż już największy szok minął, to pochłonęła ją rozpacz. Miała nadzieję, że obudzi się z powrotem w swojej sypialni, ewentualnie nie obudzi się wcale. Chciała krzyczeć, ale zamiast tego skuliła się i naciągnęła kołdrę. Płakała, dopóki nie usłyszała, jak ktoś otwiera jej drzwi.
— Śpisz? — usłyszała głos Pleata i wychyliła lekko głowę ze swojego kokonu. Widząc jej czerwoną twarz, skrzywił się. — No i czemu ryczysz? Teraz to nic nie da. Poza tym myśleliśmy, że już wyczerpałaś limit na dzisiaj.
— Przyszedłeś mnie tu osądzać? — oburzyła się Lacy i usiadła, zrzucając pościel.
— Nie, przyszedłem z propozycją. — Nagle wydał się jej po prostu zwykłym chłopakiem, który tak jak ona się bał. — We dwóch nie wygramy, a najprawdopodobniej żadne z nas tego nie przeżyje, patrząc na statystykę, dlatego pomyślałem, że moglibyśmy...
Lacy od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Nie miała nigdy do czynienia z chłopakami, żaden jej się nigdy nie podobał, ale nagle poczuła, że to właściwe. Pleat nie był w jej typie, nie potrafiłaby się w nim zakochać, ale jeśli to miało jej pomóc zapomnieć chociaż na chwilę, w jakiej sytuacji się znaleźli, to czemu nie? Nie dała mu dokończyć, tylko pociągnęła go do siebie, łącząc ich wargi w namiętnym pocałunku, którego sama po sobie się nie spodziewała.
Przynajmniej potem szybko zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro