14. sophia 2.0.
good, you've already met the better
version of yourself. now we can chat.
Nigdy nie wyobrażałam sobie, jak wygląda życie po śmierci, bo nigdy nie przypuszczałam, że zginę. Wszyscy agenci w TVA w końcu nie mieli prawdziwej duszy, byli po prostu wymazywani z istnienia. Teraz już wiem, że to wszystko to pic na wodę, bo wszyscy w TVA to ludzie. Każdy jeden z nich miał życie, dom, rodzinę na Ziemi, tylko o tym nie wiedział. Ja właśnie się dowiedziałam i spójrzcie, gdzie wylądowałam.
Zostałam zniwelowana. Być może na zawsze. Nie mam pojęcia, gdzie trafiłam, ale to miejsce zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Czułam się, jakby wszystkie apokalipsy naraz zostały tu skumulowane. Wszystkie wyrządzone krzywdy, tragedie, całe rozwalone miasta...
I co najdziwniejsze - moja alternatywna wersja samej siebie...
Przyglądałam się jej już od dobrej minuty i zdołałam tylko wywnioskować, że za chuja nie wolno mi jej ufać. Cóż za ironia.
Zmarszczyła ten swój lekko zadarty nosek i prychnęła kpiąco.
─ Świetnie, poznałaś już lepszą wersję siebie. Teraz możemy porozmawiać ─ rzuciła zuchwale z nutą wyższości.
Trafił swój na swego. Dosłownie.
Kojarzycie ten moment, gdy po raz pierwszy słyszycie swój głos na jakimś nagraniu? To w ten sposób wszyscy inni was słyszą, ale dla was ten głos wydaje się inny i dziwny. Dokładnie to w tej chwili odczuwałam, znajdując się w obecności mojego własnego wariantu.
Przyglądałam się każdemu drobnemu szczególikowi w jej osobie. Różniło nas parę blizn, które posiadała na czole czy szyi, ale poza tym wydawała się być moim dosłownym odbiciem w lustrze.
─ Dlaczego mam ci ufać? ─ spytałam sceptycznie, unosząc jedną brew wyżej.
─ Bo jestem twoją jedyną przepustką, żeby tu przeżyć ─ odparła z wyższością w głosie, jakby miała na mnie jakiś haczyk. Nie mam zamiaru tak łatwo i naiwnie wpaść w jej przynętę.
─ Gdziekolwiek jesteśmy, wydostanę się stąd ─ stwierdziłam, zaciskając szczękę i rozejrzałam się wokół, wzdychając ciężko. ─ Sama ─ podkreśliłam, gdy dostrzegłam na jej twarzy cień powątpiewania. ─ Skoro tu wylądowałam po zniwelowaniu to Mobius też gdzieś tu musi być ─ powiedziałam po chwili do siebie, analizując wszystkie potrzebne dane, które mogłyby się przydać do ucieczki. Normalnie czułam się, jak ryba w wodzie, jakby moje całe życie polegało na uciekaniu z różnych miejsc.
Sophia 2.0 zaśmiała się szyderczo, marszcząc przy tym nos. Jak bardzo muszę siebie nie znosić, by nie móc wytrzymać z samą sobą przez pięć minut?
─ Och, biedna mała Sophio. Naprawdę myślisz, że twój tatuś pobiegnie za tobą? Uroczo. Nie liczyłabym na to ─ syknęła chłodnym tonem.
─ Zakładam więc, że ciebie, w takim razie, wychowywali rodzice. Wydajesz się go doskonale znać ─ wypowiedziałam odważniej, dziwiąc się lekko. To byłaby pierwsza taka duża różnica w naszej historii. Myślałam, że wszystkie warianty znajdują się w podobnych sytuacjach.
─ Och, wręcz przeciwnie. Byłam zupełnie sama. Jak ty ─ odparła zadziornie, wymachując wskazującym palcem w moją stronę, a ja w reakcji zrobiłam krok w tył.
─ Oh, proszę cię, nie jesteś taka, jak ja. Ja jestem oryginałem, a ty tylko tanią podróbką ─ sarknęłam zuchwale i momentalnie cała struchlałam, gdy zdałam sobie sprawę, że zabrzmiałam dokładnie, jak wcześniej Loki. Coraz bardziej się do niego upodabniam. Nie podoba mi się to.
─ Jestem lepszą wersją, jak już ─ fuknęła władczo, po czym splotła ramiona na piersi, rzucając mi pogardliwe spojrzenie, na co wywróciłam oczami. ─ Przeżyłam tutaj, prawda? Zostałam tylko ja. Cóż, ja i... reszta Lokich, ugh. Nienawidzę ich. Ciągle by tylko walczyli i zdradzali się nawzajem. Nie możesz im nigdy ufać.
Reszta Lokich? No to w niezłą kabałę wpadłam.
─ Och, miałam już nieprzyjemność poznać dwóch Lokich, wiem to z autopsji ─ mruknęłam, a Sophia 2.0 wydawała się być zaintrygowana tą informacją, okrążając mnie. Czyżby ona w swoim życiu sprzed zniwelowania nie spotkała nigdy na swojej drodze żadnego Lokiego?
─ Czy są tutaj z tobą? ─ spytała tylko z ciekawością w jej ciemnych oczach.
─ A chuj mnie to ─ zgasiłam momentalnie jej zapał, choć wiedziałam, że było to kłamstwo. ─ Sama znajdę wyjście. Z nimi lub bez nich.
─ Nie możesz się stąd wydostać. Nikt nigdy nie opuścił tego miejsca. To jak... więzienie na całe życie ─ rzuciła bezradnie z determinacją, jakby nie dopuszczała do siebie innej informacji. Jak długo musiała już tu przebywać? I jak bardzo zaraźliwe jest zdziczenie?
─ Dobrze. Jeśli jesteś w jakimkolwiek stopniu podobna do mnie, powinnaś wiedzieć, jak zajebiste jesteśmy w ucieczce z niemożliwych więzień. To płynie w naszej krwi ─ stwierdziłam pewnie, lecz Soph 2.0 nie wydawała się być zbytnio przekonana.
─ Nie, nie, nie ─ zaprotestowała melodyjnie, podchodząc do mnie bliżej, machając dłońmi. Z tej odległości mogłam się jej lepiej przyjrzeć i dostrzec kryjące się emocje na jej twarzy. ─ Posłuchaj mnie, Soph. Próbowałam. Nie możemy stąd uciec. Po prostu to zaakceptuj.
─ Nie będę. Nie mogę ─ odparłam z determinacją. Minęła chwila ciszy, w której obserwowałam nasze otoczenie, które ulegało dynamicznym zmianom przez nadchodzącą burzę. Przeraziłam się nieco wewnątrz. Nienawidzę burz. ─ O co chodzi z tą rozgniewaną chmurą?
─ To Alioth. Lepiej trzymaj się od niej z daleka, jeśli nie chcesz zostać wymazana na zawsze. Pochłania tutaj wszystko, w tym wszystkie inne warianty. Jesteśmy jedynymi, które zostały ─ stwierdziła z wątłym grymasem, po czym westchnęła. W jej oczach widziałam coś, o co bym ją nie posądziła - troskę.
─ Wydajesz się trochę zaniepokojona. Więc jednak masz uczucia? ─ podpytałam zuchwale, unosząc jedną brew wyżej.
─ Och, spieprzaj. ─ Wywróciła oczami, wypuszczając świst powietrza ustami. ─ Przydałby mi się ktoś, żeby tu jeszcze nie zwariował. Staraj się żyć na śmietniku na Końcu Czasu, gdzie nie możesz spać, starzeć się lub cokolwiek innego, ponieważ musisz uciekać, by ratować życie. Dosłownie ─ przyznała, wzdychając ciężko.
A więc ta ucieczka nigdy nie ma końca.
─ Czekaj. ─ Zamrugałam, gdy już przyswoiłam jej wypowiedź. ─ Co właśnie powiedziałaś?
─ Musisz uciekać, by ratować swoje życie? ─ strzeliła na ślepo, używając bardziej piskliwego tonu. Oh, naprawdę potrafię być denerwująca. Nic dziwnego, że Mobius tak codziennie na mnie narzekał. Nie wytrzymałabym sama z sobą ani jednej doby.
─ Nie, wcześniej. Znajdujemy się na Końcu Czasu? ─ spytałam ze zdezorientowaniem, a Sophia 2.0 skinęła głową, mrużąc dziwnie oczy.
─ Tak. Gdzie indziej zrzuciłabyś bezużyteczne warianty, aby uniknąć chaosu na Świętej Osi Czasu? ─ rzuciła retorycznie i w moment wszystko się rozjaśniło. Dostałam tej przysłowiowej żarówki nad głową.
─ Jesteś genialna ─ pisnęłam, czując napływ adrenaliny. Może jednak jesteśmy w stanie tworzyć zgrany zespół mimo wszystko?
─ Wiem. ─ Uniosła kąciki ust.
─ Dobra, chodźmy ─ postanowiłam i razem ruszyłyśmy przed siebie ku nowej ekscytującej przygodzie.
*+:。.。
Okej, ale kompletnie nie spodziewałam się tak nieuprzejmego przywitania przez całą armię Lokich - znaczy to było do przewidzenia, ale no, myślałam, że oni wraz z moim wariantem trzymają sztamę. W końcu jakoś udało im się tutaj razem przeżyć.
─ Oh, a więc widzę, że idealnie zdążyłyśmy na imprezkę ─ mruknęła Sophia 2.0, gdy stanęłyśmy naprzeciw sporej grupy wariantów Lokiego. Każdy był z innej parafii, choć było kilku, którzy przypominali mi tego mojego Lokiego.
─ Co tu robi aligator? ─ Uniósł się ostrym tonem brunet ubrany w garnitur z zieloną kamizelką pod spodem i złotymi rogami na głowie. Pozostała grupa mierzyła do niego z broni, poza jednym. I wtedy mnie uderzyło.
─ Loki! ─ pisnęłam z ekscytacji, gdy wręcz podbiegłam do odizolowanego Lokiego w koszuli i materiałowych spodniach. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ja stanęłam przed nim, nie wiedząc, co teraz zrobić. Wciąż czułam się niezręcznie po... no wiecie czym.
─ Sophia... ─ szepnął w szoku, mrugając parę razy.
Nagle nasze jakże urocze zjednoczenie przerwał Loki-gator, który gwałtownie rzucił się się na tego z kolorową przypinką z napisem: "Loki na prezydenta" i odciął mu dłoń. Z jego gardła wydobył się paniczny wrzask, gdy podniósł rękę, z której lała się krew i w ten sposób rozpoczął się chaos.
Usłyszałam głośne znudzone westchnięcie w pobliżu, a gdy się obejrzałam, ujrzałam Sophię 2.0, która chwyciła za sztylety.
─ Nigdy im się nie znudzi ─ stwierdziła, wywracając oczami, po czym dołączyła do walki. Przerzuciłam spojrzenie na Lokiego, a ten wciąż stał z lekko zdezorientowaną miną.
─ Czy to był-
─ Mój wariant? Ta, okazało się, że nie tylko Loki jest dobry w przetrwaniu ─ wtrąciłam zuchwale. ─ A teraz chodź, musimy stąd zwiać, jeśli chcemy uniknąć dalszego rozlewu krwi ─ mruknęłam, ciągnąc bruneta za rękaw koszuli, robiąc ciągłe uniki, by nie wpaść z kimś w kolizję.
Nastoletnie wcielenie Lokiego chwyciło Loki-gatora, chroniąc go przed pozostałymi, gdy rozpoczęła się ostra walka na śmierć i życie. Nie ściemniam - oni faktycznie się zabijali. Niektórzy nawet wbijali sobie nóż w plecy, dosłownie. Ogółem bardzo chaotyczna i szalona akcja, w której nie chciałam brać udziału. Nie będę się wpieprzała w czyjeś konflikty.
W końcu udało nam się stamtąd uciec za sprawą klasycznego Lokiego, który wyczarował nam portal w postaci zielonej mgły. Towarzyszyli nam przy tym jeszcze nastoletni Loki i Loki-gator. Musiałam się pogodzić z tym, że mój jedyny wariant, jaki się uchował postanowił walczyć dalej pośród tych idiotów.
Gdy już przedostaliśmy się na drugą stronę, zauważyłam, że ponownie znaleźliśmy się na apokaliptycznej polanie, gdzie rozgniewana chmura, czy tam Alioth, czy jak go tam zwą - pochłaniał wszystko na swojej drodze, usuwając z istnienia.
─ Zwierzęta! Przeklęte zwierzęta! ─ wrzeszczał podniesionym głosem klasyczny Loki, który nas prowadził. Akurat z tym się z nim zgodzę.
─ Hej, co z Sylvie? Czy ona... ─ podpytałam, zaczepiając delikatnie Lokiego w ramię. Ten uniósł jedną brew wyżej.
─ ...przeżyła? Mam taką nadzieję ─ westchnął, chowając dłonie w kieszenie spodni.
─ Wydaje mi się, czy Loki-gator dziwnie łypie na mnie oczami? ─ jęknęłam, zezując na gada z lekkim obrzydzeniem.
─ Nie dotykaj go i nie drażni, to się polubicie ─ mruknął nastoletni Loki, poprawiając uchwyt na aligatorze.
─ Okłamujemy, zdradzamy i zabijamy każdego, kto nam zaufa i po co? Dla władzy i zaszczytnego celu! ─ oburzył się klasyczny Loki.
Aż parsknęłam śmiechem na to ostatnie. Loki i ten jego zaszczytny cel, to będzie za nim chodzić do końca życia.
─ Nie zmienimy się. Każda nasza wersja jest wypaczona na zawsze ─ westchnął bezradnie.
─ Nie, to nieprawda ─ zaprotestowałam gorączkowo. Nie pozwolę na to, by przemiana Lokiego, którego znałam, poszła w zapomnienie.
─ Co powiedziałaś, dziewczyno? ─ Zatrzymał na moment naszą wycieczkę, by wwiercić we mnie przeszywające spojrzenie, lecz mnie tak łatwo nie onieśmieli.
─ Zapewne bredzi. Dostała wcześniej urazu w głowę ─ wypowiedział prześmiewczo Loki, jakby się ze mnie nabijał. Genialnie, jeszcze tego brakowało, by traktował mnie, jak ułomną, słabą kobietę, która w dodatku jest szalona, bo myśli, że Loki się zmienił. ─ Nadal boli? ─ spytał protekcjonalnie, oglądając moją głowę, a ja odchyliłam się od niego. O nie, przekroczył granicę dobrego smaku.
Musiałam w końcu odpuścić, bo jednak chciałam by tamci nam zaufali, jeśli chcemy, żeby nam pomogli się stąd wydostać, a to wymagało ode mnie, bym nie brzmiała, jak wariatka.
─ Nic się nie zmieni, dopóki nie powstrzymamy TVA ─ stwierdził jednogłośnie Loki.
─ Nie pracujesz dla nich? ─ zdziwił się klasyczny Loki w moją stronę. Jego wcielenie może i przypominało starszego, miłego pana, ale to nadal był ten sam cwany Loki, który cholernie mnie onieśmielał. Dlatego musiałam to kryć.
─ Pracowałam, ale dowiedziałam się okrutnej prawdy. Wszyscy w TVA są wariantami, jak wy. Nic nie jest prawdziwe ─ wyznałam, a tamci pokiwali głowami. Wkrótce zgodzili się nam pomóc, ale tylko do momentu spotkania z Aliothem.
─ Muszę przyznać - dziwnie tak iść z własnej woli w stronę tego potwora ─ stwierdził po jakimś czasie klasyczny Loki. ─ Macie jakiś plan?
─ Wejść do środka, znaleźć mózg albo serce i w ten sposób załatwić sprawę ─ odpowiedział bez żadnego wysiłku Loki. Nie no, jak dla mnie plan idealny.
─ No nie wiem ─ mruknął sceptycznie nastoletni Loki.
─ Okej, to, że plan nie jest skomplikowany, nie znaczy, że nie zadziała ─ przyznał pewnie brunet.
─ To również nie oznacza, że zadziała ─ wydukał wciąż nieprzekonany nastolatek.
Nagle Loki-gator wydał z siebie długi ryk, a ja wzdrygnęłam się. Ten Loki będzie powodem mojej zguby.
─ Widzicie? ─ Loki wskazał na gada z wątłym grymasem. ─ Przyklepał ten plan.
─ Modli się, bo myśli, że zginiemy ─ mruknął ponuro klasyczny Loki.
─ Świetnie. Do kogo modli się wcielenie boga? ─ sarknęłam, trzęsąc zębami, a brunet położył rękę na moim ramieniu w ramach otuchy. Zaraz, od kiedy on tak w ogóle robi? Czy faktycznie się zmienił?
Wzdrygnęłam się, gdy na przestrzennej polanie pojawił się portal międzywymiarowy, a na jego miejscu zmaterializował się potężny okręt z ludźmi na pokładzie, którzy zaczęli uciekać.
─ Alioth jest jak każde zwierzę ─ zaczął pouczająco Loki, zupełnie, jakby już przejrzał naszego przeciwnika, gdy rozgniewana chmura z piorunami ruszyła na łowy. ─ Zacznie od większego posiłku. I gdy będzie zajęty tym okrętem, my zakradniemy się od tyłu ─ dodał, a ja rozciągnęłam szyję, zginając głowę na boki, aż usłyszałam strzykanie. W końcu zamrugałam na bruneta sceptycznie. W porządku, obejrzymy zatem to przedstawienie.
Rozległ się wrzask, a fioletowa chmura zaatakowała statek, by po chwili całkowicie go pochłonąć w zaledwie kilka sekund.
Przełknęłam gorzko ślinę, zerkając rozczarowana na Lokiego.
─ Coś mówiłeś?
─ Okej. No to może jeszcze nad tym podumamy... ─ mówił z determinacją, nie poddając się. Wow, naprawdę podziwiałam jego zapał. Ale w końcu nie spodziewałam się niczego innego po kimś, kogo życie polega na uciekaniu przed śmiercią, łapiąc się desperacko każdej możliwej sztuczki.
W tym całym zamęcie i pomrukiwaniu burzy nie dosłyszałam pewnego dźwięku, o którym dopiero nas uświadomił nastoletni Loki, odwracając się za siebie, co wszyscy po chwili poczyniliśmy.
─ To samochód ─ powiedział z nadzieją, a ja aż przetarłam powieki z niedowierzania.
Jak to, kurwa, samochód?
─ Czy to źle? ─ spytał pełen paranoi Loki, przejeżdżając dłonią po karku.
Wytężyłam swój wzrok i faktycznie dostrzegłam dwa żółte reflektory, przebijające się przez mgłę, a pojazd wynurzył się zza niewielkiego wzgórza, wymijając przeszkody.
─ To zazwyczaj rabusie-kanibale albo piraci-kanibale ─ wyjaśnił nastolatek z oczywistością w głosie, a ja zamrugałam.
─ Cudownie ─ skomentował z ironią Loki.
Nie pozostało nam jednak innego wyboru, jak zaryzykować, że ci rabusie lub piraci mogą okazać się przyjaźnie nastawieni, choć istniała na to raczej marna szansa.
─ Zwalniają ─ zauważył po chwili brunet, a ja aż nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Lub raczej kogo widziałam. ─ Sylvie! ─ wypowiedział bardziej ożywiony, po czym oboje do niej podbiegliśmy.
Cholerka, co za zwrot akcji.
Dostałam nagle nowego zapasu adrenaliny, która dostarczyła mi wystarczającej energii, by nawet wyprzedzić Lokiego i niemal nie wyrobiłam z zatrzymaniem się tuż przed zdezorientowaną, acz wyraźnie ucieszoną na nasz widok blondynką.
─ Żyjecie ─ powiedziała, gapiąc się na nas, jakby ujrzała duchy.
Po chwili moje serce zabiło prędzej, gdy z drugiej strony auta wysiadł ktoś jeszcze. Poczułam, jak gorzkie łzy zbierały się w kącikach moich oczu, gdy rozpoznałam charakterystyczną siwą czupryną i ten brązowy garnitur.
Chaotyczne drżenie wstrząsnęło moim ciałem. Łzy spływały gorącymi strumieniami po twarzy.
─ Mobius ─ wyrwałam miękko, a stary odwzajemnił mój uśmiech na powitanie. Cóż za pojednanie.
─ Co się stało? ─ wypytał chaotycznie Loki, spoglądając na nich, dopraszając się wyjaśnień. ─ Jak wy-?
─ Uznaliśmy, że potrzebujecie wsparcia ─ wyznała Sylvie z troską w głosie, na co przekrzywiłam głowę na bok, zaciskając usta w cienką linię.
─ To urocze, ale mamy wszystko pod kontrolą ─ odparł uparcie Loki. Ten to chyba nie umie się przyznać, że czasem potrzebuje pomocy.
Ja tymczasem wciąż cieszyłam się i skakałam ze szczęścia w środku na widok Mobiusa całego i zdrowego.
Po chwili dołączyły do nas pozostałe warianty Lokiego, z którymi już zdołałam nawiązać jakąś tam nić porozumienia. Wydawali się być bardziej przyjaźnie nastawieni i nie byli tak agresywni, jak pozostali.
Oh, niech Sylvie i Mobius żałują, że przegapili największą walkę w całym wieloświecie.
Blondynka zacisnęła mocno dłonie w pięści i ustawiła się w pozycji bojowej, zadzierając odważnie brodę do góry, lecz Loki machnął bagatelizująco ręką.
─ Spokojnie. To przyjaciele ─ stwierdził, a Sylvie zawahała się, balansując na nogach, jakby ją korciło. Po tym, co zaszło w sali ze Strażnikami Czasu, wcale jej się nie dziwię.
Cóż, nie użyłabym dokładnie tego epitetu do ich określenia, bo wychodzi z tego straszny oksymoron.
─ Albo... kurczę, jak to najlepiej oddać? ─ głowił się cały zafrasowany. ─ To my, jako dziecko, starzec i aligator ─ wyjaśnił pokrótce, wskazując po kolei na podchodzących wariantów. Sylvie otworzyła szerzej oczy, gapiąc się na bruneta, jak na szaleńca.
─ No dalej, nawet dla mnie to już nie jest takie dziwne, znając was ─ jęknęłam.
─ No popatrz tylko, Loki na każdym rogu ─ skwitował z rozbawieniem Mobius. Ja tam się cieszę, że nawet humor mu wrócił po tym wszystkim.
─ Była też jedna Sophia, inna niż ja, oczywiście ─ wyrwałam gorączkowo, chcąc się pochwalić. W końcu dowiodłam, że nie tylko Loki zna tajniki przetrwania. ─ Wolała jednak stoczyć pojedynek z resztą tamtych podrzędnych Lokich na śmierć i życie ─ mruknęłam z lekkim rozczarowaniem w głosie, a brunet spojrzał na mnie, jakby docenił to, że nazwałam ich podrzędnymi. Zdążyłam już się trochę na nich poznać i teraz już nie miałam żadnych wątpliwości, że przebywam wyłącznie z tymi najmądrzejszymi i najlepszymi wersjami Laufeysona.
─ Więc też chcecie dobrać się do tej chmury? ─ zapytała Sylvie z determinacją.
─ Cóż, jeszcze nie wiemy, jak go zabijemy, ale... ─ odezwał się Loki, ucinając zdanie z lekkim zakłopotaniem.
─ Chwila. Cofnij to. "Zabijemy"? ─ Wytknęła palcem na olbrzymią chmurę ze zdziwioną miną.
─ Tak, zamierzamy zabić Aliotha ─ odparł z oczywistością, podkreślając specjalnie słowo "zabić".
─ O mój Boże! Naprawdę mieliście takie plan? ─ zadrwiła, prychając. Ej, ale to było niegrzeczne.
─ No ta. ─ Westchnął, kładąc zaciśnięte dłonie na biodrach, a ja rozluźniłam nieco ramiona, puszczając je wolno.
Wciąż zerkałam, co jakiś czas na starego, zastanawiając się, czy on też był wtajemniczony w tą intrygę Renslayer i wiedział, że jest moim ojcem.
Oh, miałam mu tak wiele do powiedzenia, a mieliśmy tak mało czasu...
─ A wy wszyscy się na to zgodziliście? ─ spytała dalej rozczarowana, spoglądając na mnie i pozostałych wariantów, którzy jednocześnie zaczęli się usprawiedliwiać.
─ Bałem się ─ wyznał ten starszy.
─ Miałem wątpliwości ─ wtrącił nastolatek.
Nawet Loki-gator wydobył cichy pomruk, który zapewne oznaczał mniej więcej to samo, co poprzednie wypowiedzi.
─ No dobra, mądralo. A wy jaki macie plan? ─ podpytał lekko oburzony Loki.
─ Więc tak, osoba, którą chcemy dopaść, kryje się za Pustką, na Końcu Czasu. A to coś to taki pies stróżujący, który zagrodził nam jedyną drogę ─ wyjaśniła z oczywistością, jakby każdy z nas powinien był o tym wiedzieć.
─ No dobra, a jak ominąć rzeczonego pieska? ─ zapytałam z ciekawością. Sylvie coś kombinowała. Za dużo wiedziała, o czym nie miał pojęcia nawet Loki, co wydawało się już podejrzane.
─ Rzucę na niego urok ─ odparła dumnie, unosząc kąciki ust.
Oboje z Lokim zanieśliśmy się donośnym śmiechem, aż zaczęło nam brakować tchu. Zgięłam się w pół, przykładając natychmiast rękę do mojej obolałej klatki piersiowej. Może jednak śmianie się do rozpuku nie było dobrym pomysłem, podczas gdy ma się kilka złamanych żeber i siniaki.
─ Daj spokój. To szalone, prawda? ─ spytał, wciąż się śmiejąc i uniósł teatralnie ramiona.
─ W porównaniu do próby rozdarcia go? ─ Poruszyła głową na bok. Nabrałam dużo powietrza nosem, by po chwili wypuścić je ustami i zmusiłam Lokiego, by nasze sceptyczne spojrzenia się spotkały.
─ Może powinniśmy jej posłuchać ─ wycedziłam szeptem przez zaciśnięte zęby, tak by jedynie stojący blisko brunet zdołał mnie usłyszeć. W końcu posłałam swój niewinny uśmieszek w stronę Sylvie, która to odwzajemniła.
Loki przerzucił swoje desperackie spojrzenie na Mobiusa, szukając u niego wsparcia. Stary jednak pokręcił głową na boki.
─ Wydaje się być zdecydowana ─ potwierdził tylko z pewnym siebie uśmieszkiem.
Westchnęłam ostentacyjnie, omiatając wszystkich niezbyt optymistycznym spojrzeniem, jednak nadal potrafiłam wymusić moje kąciki ust, by drgnęły ku górze w gorzkim uśmiechu.
No to zdecydowanie zapowiada nam się niespotykany sojusz stulecia.
AUTHOR'S NOTE!
dajcie znać w komentarzu, jak podobał wam się ten rozdział i nie zapomnijcie zagłosować! to naprawdę dla mnie wiele znaczy ♥
trzymajcie się zdrowo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro