13. always have an escape plan.
'nothing goes over my head. my
reflexes are too fast. i would catch it.'
THE KYLN,
HIGH SECURITY PRISON
M20H I19919142+0185112
Między ogromnymi wybuchami od pocisków a elektrycznym świstem iskier, stałam obok nóg Groota z bronią w obu rękach, celując we wszystkich, którzy stanowili jakiekolwiek zagrożenie dla mnie, pana Drzewka czy bluzgającego szopa pracza. Nauczyłam się dziś tego, że praca zespołowa popłaca, bo nie muszę już więcej sama oglądać się za siebie, bo zrobią to za mnie koledzy po fachu. Nawet ich polubiłam.
Wkrótce Gamora do nas dołączyła i podrzuciła zdobytą opaskę Rocketowi, który wspinał się coraz wyżej do wartowni. Nie wnikam to, w jaki sposób ją zdobyła, bo z tego co słyszałam, te opaski są wrośnięte w skórę tego, który je nosi.
─ Zwijamy tyłki do wartowni! Już! ─ polecił stanowczo futrzak, a ja wystrzeliłam jeszcze parę razy, tak dla przewagi, po czym zaczęłam się wspinać po nodze humanoidalnego drzewa, który specjalnie wyhodował mniejsze gałązki, robiące za drabinkę.
Gdy już znalazłam się prawie na szczycie, Gamora wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja szybko ją chwyciłam, zanim wciągnęła mnie na metalową platformę, która robiła za most.
Wyjrzałam przez barierki, jak Peter zaczął się wspinać w naszym kierunku z protezą w ręku, a ja otworzyłam szerzej oczy, gdy podleciał do niego dron strażniczy.
─ Peter! ─ pisnęłam, gestykulując rękami dramatycznie. Ku moim zaskoczeniu i najwyraźniej również jego, Drax wskoczył na drona, ściągając go w dół i rozerwał na części, jak by był z pianki.
Uniosłam kąciki ust, wzdychając z ulgą i podążyłam za Rocketem, który zaprowadził nas do drzwi od wartowni strażniczej. Gdy zostały otwarte, strażnik, który siedział w środku podniósł ręce w geście kapitulacji i całą grupą wparadowaliśmy do środka. Szybko się go pozbyliśmy i przejęliśmy kontrolę nad twierdzą. Stałam zaraz obok szopa, bo stwierdziłam, że to najrozsądniejsze i najbezpieczniejsze miejsce. Zdołałam już nawiązać z nim lepszą nić porozumienia, niż z jakimkolwiek innym partnerem w zbrodni.
─ Odwróć ode mnie gały, babo! ─ wykrzyczał groźnie Drax, który stał zaraz przy Gamorce.
─ Skąd to się tu wzięło? ─ zabrzmiała z wyraźną nienawiścią i pretensją. Wzruszyłam ramionami.
─ Pomaga, bo obiecałem mu, że będzie mógł zabić twojego szefa. Nie mogę zawieźć tego prostego człowieka, który mnie zabije, jeśli go zawiodę ─ stwierdził z przekonaniem Peter, po czym położył protezę (dodatkowo z butem) na panel kontrolny obok szopa, który już tam rezydował. ─ Proszę bardzo.
─ Z tą nogą to se robiłem jaja ─ rzucił ironicznie, a ja parsknęłam śmiechem. Nie no, Rocket to zdecydowanie moja nowa ikona. ─ To i to mi zupełnie wystarczy ─ dodał, wskazując na opaskę i baterię zasilającą, a ja tylko wpadłam w jeszcze większy śmiech, który podłapał szop.
─ Że jak? ─ Star-Lord niemal nie wyszedł z siebie. Nagle nabijanie się z niego zaczęło mi sprawiać niezłą frajdę.
─ A taki żarcik! Dobre, nie? ─ wybuchnął zaraźliwym śmiechem sierściuch, klepiąc się łapą w nogę.
─ Odpaliłem za nią trzydzieści kawałków, więc nie ─ żachnął się wkurwiony, a ja klepnęłam go w plecy.
─ Nie martw się, koleś. Długo nie zabawimy w tym kiciu i wtedy to trzydzieści kawałków będą twoimi drobnymi, gdy już sprzedamy kulę ─ odparłam, masując jego umięśnione ramię pokrzepiająco. Szczerze, zrobiłam to dla samego obmacania jego mięśni. Rany, ile ten koleś wyciąga?
─ No to jak stąd uciekniemy, pani mądralińska? ─ spytał wyraźnie podminowany Peter, gdy już zdjęłam rękę z jego ciała, bo zaczęło się robić niezręcznie. W tym samym momencie w okno zastukała nam cała seria pocisków od drona, a ja automatycznie zmrużyłam oczami i sięgnęłam po broń, którą zostawił na panelu szop. Trzeba było nie zostawiać rzeczy jak lezie, bo ktoś o lepkich paluchach może to podwędzić, a nikt nie ma bardziej lepkich rąk ode mnie. Okej, to zabrzmiało dziwnie.
─ Razem z Rocketem mamy plan ─ wypaliłam w końcu, a futrzak w tym czasie obsługiwał dość chaotycznie panel sterowania.
─ To też jakiś żart, co nie? ─ sarknął zirytowany Quill. Kolejny sceptyczny się znalazł w tej drużynie. A myślałam, że tylko ja mam problem z zaufaniem.
─ Mam plan! Mam plan! ─ wyskrzeczał szop, sięgając do różnych dźwigni. Z chęcią bym mu pomogła, ale taka technologia to nie moja bajka, więc tylko bym się zbłaźniła przed nimi.
─ Zaprzestań ględzenia i uwolnij nas z tej przykrej ciemnicy ─ odrzekł stanowczo Drax, spoglądając na sufit, a ja omiotłam ciemne pomieszczenie.
─ Fakt, przydałaby się tu zmiana dekoracji i oświetlenia. Ogólnie całe więzienie wygląda jak do remontu, dwa na dziesięć ─ mruknęłam.
─ Sama jesteś dwa na dziesięć ─ prychnął kpiąco, a ja aż zamrugałam.
Odzywka dzieciaka z przedszkola. Normalnie na poziomie.
─ Co żeś powiedział?! ─ warknęłam, zmniejszając dystans, aż lufa blastera niemal stykała się z jego torsem, a moje palce aż świerzbiło, by nacisnąć na spust.
─ Odłóż tę broń, laska, bo odważna to ty jesteś tylko w słowach ─ uniósł się równie zirytowany.
Już ja mu, kurwa, pokażę, kto tu jest odważny. Jeszcze się, kurwa, zdziwi.
─ Umrę w otoczeniu największych ciołów w galaktyce ─ podsumowała zażenowanym głosem Gamora, co momentalnie mnie otrzeźwiło i spuściłam broń. Z niewiadomych powodów słuchałam i traktowałam jej słowa, jak święte. Nie chciałam jej więcej podpaść, już wystarczająco mną gardziła.
Pod wieżą już zdołali się zmobilizować strażnicy, formując grupki. Każdy z nich posiadał konkretną broń.
─ Czy to pieprzone bazuki? ─ Otworzyłam usta w lekkim zdziwieniu.
─ Ale mają wielkie gnaty ─ wyznał, mrugając szybko, a ja zlustrowałam go wzrokiem z powątpiewaniem.
─ Nie, żebyś ty coś wiedział w tym temacie ─ napomknęłam, rolując język na podniebieniu i ponownie ujrzałam te kurwiki w jego oczach, gdy zdominował mnie, przyszpilając do ściany, a jego ręka znalazła się nad moją głową. Przełknęłam ślinę, gapiąc się na jego lekko zarośniętą brodę, wsłuchując się w jego przyspieszony oddech.
W tym momencie nie wiedziałam, co bardziej pragnęłam zrobić. Pocałować go, czy kopnąć w jaja.
─ Gryzoń, dawaj ten swój plan! ─ wyrwała zniecierpliwiona Gamora, rozkładając ręce w geście bezsilności, gdy na przedniej szybie pojawiły się pęknięcia od wystrzału z bazuki. No to mamy przesrane.
─ Już zaraz! ─ odwarknął jej, myszkując po całym panelu, szukając odpowiednich przycisków. W międzyczasie Quill odsunął się ode mnie, zachowując bezpieczny dystans. Lepiej dla niego.
Po chwili uderzył w wieżę kolejny pocisk, a ja na moment straciłam równowagę i wpadłam ze zdezorientowaniem na ramię Gamorki, a ta jęknęła głucho. To zdecydowanie nie był mój najlepszy dzień.
─ Wiem, co to za zwierzę. Polowaliśmy na nie jako dzieci. Najlepszy jest z ogniska ─ wypalił Drax z zadziwiającym entuzjazmem. Już gościa uwielbiam. Podziela ze mną podobne poczucie humoru, nabijając się z innych. Myślę, że się dogadamy.
─ Wcale nie pomagasz! ─ wrzasnął Rocket, ukazując rząd ostrych ząbków.
Gdy w wieżę uderzył trzeci pocisk, szyba zaczęła pękać zdecydowanie za szybko, a ja się przeżegnałam. Gryzoń zaczął coś ciągać za kabelki, próbując je razem podłączyć i w ostatnim momencie mu się udało. Za oknem ujrzałam widok latających w stanie nieważkości strażników.
─ Wyłączyłeś sztuczną grawitację wszędzie poza wartownią ─ wypowiedziała zdumiona Gamora, będąc pod wrażeniem, a ja tylko uniosłam wyżej kąciki ust i szturchnęłam Rocketa w ramię.
─ No dobra, już dobra. Jak partnerzy to partnerzy, ale na to akurat wpadła Sophia. Mądra z niej kobitka ─ wyznał ze znużeniem szop, wzdychając, a ja uśmiechnęłam się szerzej na to, że wreszcie ktoś mnie docenił. Może wreszcie zdobędę ich szacunek.
Przyglądałam się ostrożnie, jak Rocket nacisnął kolejny przycisk, oddzielając nas z wieży strażniczej i używając dronów strażniczych do pchania nas w odpowiedni kierunek. Robił to jednak dość chaotycznie i kołysało nami na boki, jak cholera. W końcu daliśmy dużego nura w dół więzienia, a ja chwyciłam się, czego mogłam, by nie polecieć na sam przód.
─ A nie mówiłem, że mamy plan? ─ przechwalał się, gdy milczeliśmy, nadal nie wychodząc ze zdumienia. Naprawdę nam się udało zwiać. Wcale nie wątpiłam w ten plan. Ani przez sekundę.
Znaleźliśmy się w jakimś wąskim tunelu, obijając się o ściany z iskrami. Jakiś unoszący się w powietrzu strażnik wpadł nam na moment na szybę, ale równie szybko z niej zleciał. Taranowaliśmy cały hangar, aż stanęliśmy twardo w miejscu, a Rocket walnął w duży przycisk, zamykając za nami śluzę.
─ No plan to to może i był ─ rzucił od niechcenia Peter.
─ Czy ja dobrze słyszę komplement z twoich ust, panie Star-Lord? ─ zironizowałam, cmokając w jego stronę.
─ Po prostu Star-Lord. ─ Westchnął ostentacyjnie, wywracając oczami. ─ I tak, radzę następnym razem przeczyścić porządnie uszy. Kto wie, czym tam zarosło ─ sarknął ze złośliwym uśmieszkiem, przez co przekroczył moją granicę wytrzymałości z nim. Jak ja go miałam ochotę walnąć w tę niewyparzoną gębę to chyba nikt nie rozumiał.
─ Nie no, zaraz nie wytrzymam tu z wami. Wychodzę ─ westchnęła standardowo Gamora, opuszczając kapsułę.
Wkrótce jednak wszyscy wydostaliśmy się na korytarz, gdzie znaleźliśmy skrzynię z naszymi ciuchami. Wygrzebałam wreszcie moją ulubioną skórzaną kamizelkę z wieloma kieszeniami. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.
Zauważyłam kątem oka, jak Quill podbiegł do okna, za którym rozgrywał się istny chaos, który rozpętaliśmy. Zostaniemy sławni, jak nic.
─ O jest! Ten mały, taki pomarańczowy. Nazwa Milano. Zaparkowali w rogu.
─ Zwinęli moje gacie w kulkę! ─ oburzył się sfrustrowany Rocket, zeskakując ze skrzyni, robiąc pozostałym więcej miejsca. ─ Co za chamy! ─ Słyszałam dalej, ale jego głos cichł, gdy oddalał się coraz bardziej, by założyć ciuchy.
Tym razem nie miałam czasu na krępowanie się przed nimi wszystkimi, więc śmiało pozbyłam się tych żółtych fatałaszków i zmieniłam na swoje, w których czułam się o niebo lepiej. W końcu czułam się, jak ja. Prawie wolna.
─ Glob jest, chodź stąd ─ poleciła stanowczo Gamora, widząc jak Peter desperacko przeszukuje swoje rzeczy.
─ Zaraz, zaraz ─ wyrzucił pospiesznie, przekładając dalej swoje ciuchy. No ile można tam grzebać. ─ No pewnie, ukradł bydlak ─ wypalił we frustracji.
─ Kto co ci znowu ukradł? ─ wypytała go Gamora, wzdychając przeciągle.
─ Pewnie sobie zajebali jako fanty. Strażnicy tak mają ─ odparłam, wydymając policzki.
─ Ha, no pewnie. Poczekaj, aż tobie nie ukradną czegoś, na czym ci zależy ─ odburknął złośliwie, łapiąc za swoją kurtkę. Nie powiedział jednak, o co dokładnie mu chodzi i tylko wsunął torbę w ramiona zdezorientowanej Gamorki. ─ Masz. Wy się już ładujcie, ja zaraz wracam.
─ A jak chcesz wyjść na- ─ zaprotestowała Gamora.
─ Polatajcie chwilę w kółko. Idźcie! No już! ─ krzyknął, pospieszając nas, nim wybiegł w przeciwną stronę i zniknął za kolejnym zakrętem.
Westchnęłam ostentacyjnie, pocierając skronie. To była moja szansa.
─ Eh, dobra, potrzymaj to chwilę. Ja upewnię się, że ten idiota faktycznie wróci ─ poleciłam, podając Gamorze swój plecak, który łudząco przypominał jej torbę, poprawiłam swoją kamizelkę, stawiając prosto kołnierzyk, po czym odebrałam tę drugą torbę, w której znajdował się glob. Gamorka niczego nie podejrzewała, bo była zbyt zajęta gapieniem się na mnie ze zmartwioną miną. Oh, czyżby w tej oschłej zabójczyni odezwały się uczucia?
─ Uważaj na siebie ─ wypaliła w końcu, niemal błagając, a ja uniosłam wyżej jeden kącik ust, podbiegając do początku korytarza i mrugnęłam do niej porozumiewawczo.
─ Ty również.
*+:。.。
godzinę później...
Stukałam nerwowo o panel sterowania w kokpicie, czekając aż wszystkie silniki odpalą. W całym tym chaosie panującym w więzieniu, nikt nawet nie zwrócił wagi na przemykającą recydywistkę, porywającą niewielki prom kosmiczny, by stąd zwiać.
Poruszyłam torbą, która leżała na fotelu obok, by upewnić się, że w środku nadal znajduje się glob. Srebrna kula wyłoniła się, a ja tajemniczo się jej przyglądałam. Ten łup jest moją jedyną przepustką, by wreszcie dowiedzieć się, skąd pochodzę.
Ale jednocześnie...
...kusiło mnie, by zerknąć, co jest w środku.
No dalej, Sophia. To tylko zwykła kula. Co takiego może skrywać, jeśli tyle ludzi było w stanie za nią zabić?
Musiałam jednak najpierw wrócić na Xandar, by wymienić glob na informacje. Wiem, marna transakcja. Nie muszę siedzieć godzinami w lombardach, żeby wiedzieć, że to nawet w połowie nie jest cena rynkowa, ale dla mnie - posiadanie informacji na temat tego, skąd naprawdę pochodzę i kim byli moi rodzice jest dla mnie naprawdę ważne. Bezcenne niemal.
Na samą myśl, że koło mojego nosa przeleciały cztery bańki podzielone na cztery... dobra, na pięć, jeśli liczyć tamtego drewnianego ochroniarza to aż mnie krew zalewa.
Dobra, ogarnij się. Już zdołałaś to zaakceptować. Pora dowiedzieć się o sobie prawdy.
Udało mi się całkiem przyzwoicie wylądować i zaparkować mój niewielki statek w jednym z doków w samym centrum stolicy. Zanim jednak opuściłam pokład, narzuciłam na siebie ciemnobrązowy płaszcz z kapturem, nasuwając go od razu, bym nie została tak prędko rozpoznana. W końcu byłam zbiegiem z najbardziej strzeżonego pierdla w całej galaktyce. A moją buźkę to Nova Corps znają na pamięć. Miało się parę zatarć z tą psiarnią.
Poprawiłam zjeżdżające ramię torby i ruszyłam przed siebie, zachowując pozory. Dla pozostałych wyglądałam, jak każda inna galaktyczna recydywistka. Po mieście kręciło się wiele podejrzanych typków, lecz ja posiadałam pewną przewagę, będąc praktycznie wychowana na ulicy - znałam dokładnie każdy centymetr tego miasta i wiedziałam do kogo podbić w razie szybkiego i dyskretnego zarobku. Tak też zrobiłam teraz.
─ Nie widziałem cię jakiś czas. Coś cię zatrzymało? ─ spytał zaciekawiony Kendric, układając jakieś papierki w równy stosik, poprawiając dodatkowo wierzchnią kartkę. Pieprzony perfekcjonista.
Kendric to swój chłop. Jeśli mnie matma nie zawodzi to robi w zawodzie przemycania wartościowych towarów już jakieś dwadzieścia lat, a jest niewiele starszy ode mnie. Ma smykałkę do robienia interesów i jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Jednak zgodnie ze swoją doktryną - nie ufałam nikomu. Zwłaszcza kolejnemu podrzędnemu kryminaliście, który żyje ze wciskania ludziom kitu.
Przygryzłam dolną wargę, mrugając słodko, wykorzystując swoje atuty plus fakt, że koleś leci na mnie od dawna, a ja za każdym razem go spławiałam. Nie no, raz się pieprzyliśmy, ale to było po pijaku, więc się nie liczy. Koleś miał farta, że nie znalazłam sobie innego przemytnika. Sam nie był brzydki, dzięki czemu miałam na czym zawiesić oko, i chyba tylko to go uratowało od utraty bardzo ślicznej klientki.
─ ...no jakoś tak wylądowałam w kolejnym kiciu, ale znasz mnie - nie ma takiego więzienia w całej pieprzonej galaktyce, w którym bym zabalowała na długo ─ mruknęłam, wyczuwając to namacalne wręcz napięcie seksualne pomiędzy nami, gdy połykaliśmy siebie nawzajem intensywnym wzrokiem.
Dobra, otrząśnij się Soph i zdobądź to, po co tu przyszłaś.
Spojrzałam się paranoicznie za siebie. Znajdowaliśmy się w zaciszu ciasnej alejki za motelem, gdzie głównie prowadził swoją działalność. W końcu sięgnęłam do swojej torby i wyjęłam glob. Jego oczy się zaświeciły. Wydyma mnie w bambuko, jak nic.
─ Ostrożnie z tym. Podobno jakiś wielce ważny artefakt czy coś w tym stylu ─ rzuciłam luźno, podając mu w końcu kulę, a ten zaczął ją powoli obracać w jego wielkich dłoniach.
─ No, no, Soph. Postarałaś się ─ zagwizdał z wrażenia, zerkając przelotnie na mnie. Przygryzłam policzki od wewnątrz, tracąc powoli swoją cierpliwość i westchnęłam z przejęciem. Wolałam tu za długo nie zasiedzieć się i ryzykować tym, że Nova Corps znowu mnie wytropi. ─ Ile chcesz?
─ Nie chcę kasy. Znaczy, jakieś drobne na życie się przyda, ale obiecałeś mi jedną rzecz i teraz nawet nie próbuj się wymigać, skurwysynie ─ syknęłam twardo, wwiercając w niego przeszywające spojrzenie. Wiedział wtedy, że nie lecę z nikim w kulki, jeśli porywam się na tak ostry ton. Uprzejmości mam zarezerwowane dla znajomków, pod warunkiem, że takowych posiadam.
─ Okej, jedziemy z grubej rury. Taką Sophię to ja rozumiem ─ rzucił melodyjnie, unosząc wyprostowane dłonie w geście obrony.
Należy wzbudzać respekt i strach, by zaistnieć na tym świecie, a ja zamierzałam zostać superzłoczyńcą. Najlepiej z wypchanymi po brzegi forsą kieszeniami. I lepszym statkiem na chodzie oraz zapasem dobrego alkoholu do końca życia. Marzenie.
Koleś pokiwał głową na boki, po czym finalnie się zreflektował i spojrzał na mnie troskliwie, łapiąc mnie za ramiona.
─ Lepiej usiądź, bo nie odpowiadam za twoją reakcję, jak wyjawię ci prawdę, skąd pochodzisz ─ palnął, a ja parsknęłam kpiąco. Najwyraźniej mnie nie docenia, jeśli chodzi o moją mentalną wytrzymałość.
─ Weź nie pierdol tyle i powiedz wreszcie. ─ Obnażyłam zęby w gardłowym warknięciu. Kendric obruszył się na moje któreś z rzędu już przekleństwo. Serio, koleś, myślałam, że już do tego przywykłeś. Ze mną zawsze jest ta sama śpiewka.
Facet zdjął niepewnie ręce z moich ramion, lecz nie zdejmował ze mnie tego poważnego i skupionego wzroku.
─ A więc natrafiłem podczas jednej akcji na Val, wiesz którą, ta babka co to się chwali, że widzi przyszłość. Porąbana kobieta. W każdym razie - wypytałem ją o ciebie i nawet podsunęła mi legitne info o kimś, kto faktycznie wiedział coś więcej na ten temat. Ba, twierdzi, że był świadkiem twojego porwania, ale nie pisnął słówkiem, bo chciał coś w zamian ─ koleś opowiadał, jak katarynka, a ja nie miałam tyle czasu, by mi teraz opowiadał historię życia.
─ Kurwa, Kendric, bo mnie zaraz szlag trafi. Wysłów się, do cholery! ─ wtrąciłam mu się chamsko, a ten tylko spuścił na moment wzrok, przejechał językiem po górnej wardze, po czym spojrzał na mnie, jakby został urażony. Ze mną nie ma łatwo.
─ Ten koleś potwierdził twoją tożsamość, więc ta informacja nie jest jakaś lipna, okej? ─ pytał dla upewnienia, trzymając mnie jeszcze dłużej w niecierpliwości. Naraża się na na mój prawy sierpowy, a podobno mam całkiem niezły zamach. Skinęłam głową, ponaglając go. ─ Słyszałaś o takim świecie, jak Terra? ─ zapytał, a mi kompletnie zaschło na języku.
Zamrugałam kilka razy niedowierzająco. Terra? Facet zwariował. Cholerka, a liczyłam na jakąś mniej pokręconą planetę i bardziej... pokojową. Oni tam nawet nie mają jednego wspólnego władcy, nic dziwnego, że wiecznie się napieprzają w wojnie za wojną. W końcu się sami wykończą. Ja jednak nie zamierzałam się przyznawać do tego galimatiasu. Tym razem podziękuję.
─ Podobno twoi starzy byli z Terry. Tam się urodziłaś, ale zostałaś porwana i wylądowałaś na Xandarze, a reszta to już historia ─ odparł łagodnie, a ja nadal nie kupowałam jego bajeczki.
Muszę się najebać. Nie ma opcji, że będę teraz nad tym rozmyślać na trzeźwo.
Czułam się bardzo dziwnie, znając już nazwę miejsca, z którego pochodzę, ale jednak tak zupełnie mi obcego, że mnie to przerażało do kości. Zawsze to był jakiś punkt zaczepienia.
─ Tu masz te drobne, Soph. Nie przechlej ich, jak żałosny pijak w jednym barze i zabaw się trochę, co? ─ zagadnął melodyjnie, a ja wciąż gapiłam się na wprost, będąc zaaferowana tą informacją, że nie zajarzyłam, kiedy Kendric wsunął mi pliczek kredytów do mojej torby.
Przełknęłam cierpko ślinę i kiwnęłam w końcu twierdząco głową.
Bez zbędnych słów udałam się do najbliższego kasyna i podeszłam do baru, przy którym się znacznie ożywiłam na widok uśmiechających się wręcz do mnie butelek wysokoprocentowego alkoholu najlepszych w całym Xandarze. Jak się najebać to tylko czymś z najwyższej półki. Mam mocną głowę, ale do granicy, więc potrzebuję czegoś wykwintnego, by nie porzygać się po pierwszym kieliszku. Zamówiłam więc całą butelkę czerwonego napoju z bąbelkami i na jakiś czas odpłynęłam całkowicie do słodkiej krainy beztroski i nieodpowiedzialnego podejmowania decyzji na spontanie. Czułam się tu, jak w domu.
Dom... Czy ja w ogóle wiem, jakie to uczucie? Najwyraźniej niedługo się przekonam.
Wymamrotałam coś pod nosem, gdy chciałam zamówić kolejną butelkę, ale tylko plątał mi się język i zrobiłam z siebie cholerne pośmiewisko przy barze. Zaraz dostanę dożywotniego bana i to zaboli bardziej niż jakakolwiek odsiadka w najbardziej rygorystycznym więzieniu.
Gdy wstałam z taboretu, niemal się nie wyjebałam na glebę. Przed oczami widziałam już gwiazdy na przemian z ciemnymi pulsującymi plamami. W końcu przed ostatecznym upadkiem ocaliły mnie silne ramiona jakiegoś starszego mężczyzny o siwej czuprynie i grafitowym garniturze. Skupiłam swój wzrok na jego śmiesznym wąsiku, gdy próbował podeprzeć moje ciało o jego i stęknął z wysiłku. No już bez przesady, staruchu, swoje kilogramy mam, ale nadal zaliczam się do szczupłych ludzi.
─ Sophia Willis? ─ spytał, upewniając się, a w jego dłoniach znajdowało się jakieś małe urządzenie z ekranem holograficznym, na którym dostrzegłam swoją podobiznę. ─ Zostałaś oskarżona o naruszenie sekwencji sklasyfikowanej jako 7-20-89. Idziesz ze mną ─ rzucił stanowczo gostek o jastrzębich oczach, a ja splotłam ramiona na piersi, prychając kpiąco.
─ Nie wydaje mi się, stary ─ mruknęłam chłodno, lecz po chwili nie miałam już za dużego wyboru w stawianiu oporu, gdyż najzwyczajniej w świecie poczułam się senna od tego chlania i nim się obejrzałam - ponownie wylądowałam w ramionach osiwiałego mężczyzny z protekcjonalnym wzrokiem, którego nigdy nie zapomnę.
AUTHOR'S NOTE!
nie wiem, jak wy, ale ostatnio shipuję Sophię z wszystkimi, jak popadnie, don't blame me,,, ale serio, aż sama mam zagwozdkę,
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro