Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. time loop.



'it's time to hurt.'

'not again.'





Znalazłam się z powrotem w wagonie pociągu, który zmierzał do miasta, by zawieźć wszystkich do Arki.

Nagle poczułam mocny uścisk w przegubie ręki, a po chwili zostałam gwałtownie pociągnięta w stronę Laufeysona i dodatkowo przez moją nieporadność i najebany łeb wpadłam na jego ciało, wydając stłumiony jęk. Nasze oczy spotkały się w niezręcznie długim spojrzeniu, nim brunet najwyraźniej zdał sobie sprawę, że sprawy zaszły za daleko i się odsunął, a ja miałam dziwne uczucie déjà vu.

Świetnie, wsadzili mnie do tego całkiem przyjemnego wspomnienia. Jeśli dla nich to są tortury to z chęcią zostanę tu dłużej.

─ Więc skąd naprawdę pochodzisz? ─ spytał nagle, chcąc chyba rozluźnić nieco atmosferę. Kątem oka rozglądałam się za kolejnym kieliszkiem tequili, z którą obiecałam się nie rozstawać. Wiedziałam jednak, że ten alkohol nie działa tak samo.

Ściągnęłam brwi w zdezorientowaniu.

─ Mówiłaś, że jesteś wariantem. Musiałaś więc mieć wcześniej jakiś dom i rodzinę. Opowiedz mi o nich ─ poprosił z łagodnym spojrzeniem w oczach.

─ Szczerze, zapewne TVA już tyle razy wyprało mi mózg, że sama nic nie pamiętam, ale z tego, co wyczytałam, pochodziłam z Xandaru, ale równie dobrze mogłam tam zostać porzucona lub porwana, bo moi rodzice są nieznani ─ stwierdziłam chłodno. To właśnie w tym momencie, gdy wpatrywałam się w łagodną twarz bruneta, pozbawionego jakiejkolwiek maski, zrozumiałam, że nie byłam dłużej sama.

─ Wiesz, przypominasz mi kogoś. Kogoś, kogo straciłem ─ odezwał się w końcu, przypatrując mi się.

Dalej nie miałam pojęcia, o kogo mogło mu dokładnie chodzić.

─ Och nie, nie rób się sentymentalny, bo stracę ostatnią odrobinę szacunku, którym naprawdę ciebie darzyłam ─ sarknęłam gorzko.

Loki poruszył się nieznacznie, a jego ręce były ułożone luźno wzdłuż ciała, niedaleko moich. Czy powinnam była zauważyć ten sygnał?

─ Szanujesz mnie? ─ Zamrugał.

─ Och, teraz to cofam. Wcale cię nie szanuję ─ wypaliłam ze słodkim śmiechem, aż zakryłam usta dłonią.

─ Sposób, w jaki drażnisz ludzi, wpędzasz ich w poczucie winy, by myśleli, że naprawdę im na tobie zależy ─ zauważył dość trafnie, a ja przygryzłam dolną wargę i zassałam powietrze.

Cholerka, zaczyna się robić niebezpiecznie gorąco. Loki, pomimo tego, że był największym łgarzem i magikiem, był też cholernie dobrym obserwatorem i analitykiem. Wystarczyło spędzić z nim pięć minut i już wszystko o tobie wiedział.

─ I co z tego ─ odrzekłam nonszalancko, prawie bez krzty emocji, co sprawiło, że Laufeyson zbliżył się, zmniejszając znacznie dystans. Zadrżałam lekko na jego bliskość. Jeszcze nigdy nie miałam tak bliskiej styczności z bogiem jakiegokolwiek pokroju.

─ Manipulujesz nimi ─ rzucił oskarżającym tonem. Bawił się ze mną w pieprzonego psychologa.

─ Czy ty nie robisz tego samego? A przynajmniej tak robiłeś przed tym... ─ odparłam zuchwale, wskazując rękami na otoczenie.

─ To jest coś, co nas teraz łączy ─ stwierdził, nabierając głęboko powietrze nosem, po czym je wypuścił, a jego wzrok powędrował na moje oczy. Przygryzłam nerwowo dolną wargę, czując dziwne napięcie.

Nagle zdałam sobie pewną sprawę. Nikomu wcześniej nie ufałam tak, jak jemu. Cholernie bałam się następnego kroku, więc jak to miałam w zwyczaju - stchórzyłam.

Zawsze sobie powtarzałam, że im bardziej ci zależy, tym więcej świat znajdzie sposobów, by cię za to ukarać.

Nerwowo przerzuciłam wzrok na blat baru, gdzie pojawiła się kolejna szklanka tequili i migusiem po nią sięgnęłam.

─ Wznieśmy toast! ─ palnęłam, biorąc łapczywie kilka łyków. Loki chyba nie wiedział, co jest grane i wycofał się, prychając speszony.

Po chwili zgasły światła i na jedną sekundę zapanował kompletny mrok, by w następnej Loki ponownie na mnie wpadł, chwytając się mojej ręki.

─ Więc skąd naprawdę pochodzisz?

Wywróciłam oczami na jego naiwność.

Cholerka. Jestem w pieprzonej pętli czasu.

Wyprostowałam się, chrząkając, by dać znać, że teraz coś przemówię, po czym chwyciłam go za oba ramiona, a ten spojrzał na mnie w szoku.

─ Loki, musisz mnie teraz wysłuchać ─ zaczęłam poważnym tonem. Laufeyson skinął głową. ─ Znajdujemy się w pętli czasu. Musisz mi pomóc się stąd wydostać ─ wydukałam, błagalnie na niego spoglądając.

─ Mówiłaś, że jesteś wariantem. Musiałaś więc mieć wcześniej jakiś dom i rodzinę. Opowiedz mi o nich ─ poprosił bezceremonialnie, zupełnie ignorując moje słowa.

─ Nie! Posłuchaj mnie, Loki! ─ wrzasnęłam, unosząc na niego głos, choć wcale tego nie miałam na myśli. Brunet poruszył ramionami, ułożonymi luźno wzdłuż jego ciała, naprawdę blisko moich. ─ Musisz... ─ wychrypiałam, gdy przypadkiem musnął moją skórę i cała zadrżałam.

─ Sposób, w jaki drażnisz ludzi, wpędzasz ich w poczucie winy, by myśleli, że naprawdę im na tobie zależy ─ wyznał, a ja przygryzłam dolną wargę i zassałam powietrze. ─ Manipulujesz nimi ─ rzucił oskarżającym tonem. Laufeyson zbliżył się, zmniejszając znacznie dystans. Zadrżałam lekko na jego bliskość.

─ Czy ty nie robisz tego samego? A przynajmniej tak robiłeś przed tym... ─ odparłam zuchwale, wskazując rękami na otoczenie. Dobra, zagrajmy w tę grę.

─ To jest coś, co nas teraz łączy ─ stwierdził, nabierając głęboko powietrze nosem, po czym je wypuścił, a jego wzrok powędrował na moje oczy. Kiedy on zrozumie, że nie mam czasu na żadne flirtowanie...

O cholerka.

On ze mną flirtował. Przez ten cały, pieprzony czas. A ja nie zwracałam na to uwagi, bo byłam zbyt zajęta własnym ubolewaniem nad sobą i tym, by odnaleźć o sobie prawdę. Teraz gdy już ją poznałam... czułam się tak jakoś lżej, swobodniej...

Światła ponownie zgasły, gdy już miałam wykonać ruch. Świetnie. Tym razem tego nie spieprzę. Dam radę. Jestem gotowa.

Potarłam szybko o siebie dłonie, a Laufeyson ponownie na mnie wpadł, jak w zegarku. Ponownie się zapowietrzyłam, spoglądając prosto w jego jasne tęczówki, tym razem nie odwracając od nich tak szybko wzroku. Czułam, jakby mój żołądek właśnie wykonał fikołka.

─ Więc skąd naprawdę pochodzisz? ─ Przerolowałam językiem po wewnętrznej części policzka, a tembr jego głosu jak zwykle skrywał coś, czego nie potrafiłam rozgryźć.

Teraz albo nigdy, Sophia.

Zacisnęłam powieki, a w płucach zadudniło mi powietrze.

Tylko, co ja mam właściwie zrobić?

─ Mówiłaś, że jesteś wariantem. Musiałaś więc mieć wcześniej jakiś dom i rodzinę. Opowiedz mi o nich ─ poprosił z lekkim uśmiechem. Gapiłam się na niego tak bez sensu i tylko coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nigdy nie będę w stanie otworzyć się na innych. Ravonna miała rację. Czułość nie jest mi pisana, bo nigdy sama jej nie doświadczyłam. Nikt mnie nią nie obdarował. Zawsze byłam sama.

Poza czasem, gdy pracowałam w TVA...

─ Sposób, w jaki drażnisz ludzi, wpędzasz ich w poczucie winy, by myśleli, że naprawdę im na tobie zależy ─ wycedził oschle, a ja wreszcie zrozumiałam, jak bardzo trafnie to jedno zdanie mnie opisywało i wreszcie przejrzałam na oczy. ─ Manipulujesz nimi ─ rzucił, zaciskając rytmicznie poruszające się szczęki, co wprawiło mnie w drżenie. Krew uderzyła mi do mózgu, penetrując mi żyły niczym wiertło.

Niespodziewanie sięgnęłam po jego dłoń i próbowałam spleść razem nasze palce, lecz ten mnie nagle odepchnął. Okej, coś nowego.

─ Nie jestem tu jedynym kłamcą, potworem...

A więc tak siebie widzisz...

─ Loki, ja- ─ Nie było mi dane dokończyć, bo światła ponownie zgasły. Cholera.

Przejechałam wyprostowanymi dłońmi po zażenowanej twarzy. Zjebałam. Wiedziałam, że tak będzie.

Do pomieszczenia ponownie wparował Loki z wielkim zacieszem na twarzy. Do czterech razy sztuka? Tak się nawet nie mówi. Zjebię to jak nic.

─ Sophia... ─ zaczął tylko, a ja już doskonale wiedziałam, co miałam zrobić. Bez wahania podeszłam do niego, pociągnęłam za jego podbródek, by mieć łatwiejszy dostęp do jego twarzy, po czym delikatnie musnęłam ustami jego wargi i przymknęłam powieki. Pozwoliłam się ponieść temu nowemu uczuciu, które przyprawiło mnie o dreszcze. Ku mojemu zdziwieniu brunet odwzajemnił pocałunek, zachłannie go pogłębiając. Jego ręka oplotła moją talię. Jego dotyk sprawił, że zapomniałam o wszystkim, co mnie dręczyło. Chociaż na chwilę. Wibrujące uczucie podniecenia rozeszło się w dół mojego ciała.

Po chwili odłączyliśmy się i zetknęliśmy czołami. Wsłuchiwałam się w jego ciężki oddech.

─ Czy to zadziałało? Czy coś się zmieniło? ─ zapytałam, łapczywie łapiąc oddech. Mój rozbiegany wzrok krążył po jego wyraźnie zdezorientowanej twarzy.

─ Nie wiem. ─ Zamrugał. ─ Czy coś miało się zmienić?

─ Zmieniłeś swoją rolę w mojej pętli czasu, więc coś powinno ─ stwierdziłam, badając jego wyraz twarzy. Laufeyson zacisnął rytmicznie szczękami, po czym spojrzał na mnie z rozbawieniem.

─ Nie, ja naprawdę tu jestem, Sophio. Czekaj, dlaczego właściwie byłem w twojej pętli czasu? ─ spytał po chwili zagadkowo i wtedy mnie uderzyło. Zamarłam, zapowietrzając się i przyłożyłam dłoń do ust, dotykając wargi opuszkami, wspominając jego dotyk.

Cholerka. On naprawdę tu był. Przyszedł po mnie. A ja tak po prostu zaatakowałam go swoimi ustami bez żadnego wytłumaczenia.

─ Ja... nie wiem ─ wymamrotałam, gubiąc się we własnych myślach.

─ Mobius też tu po ciebie przyszedł. Jesteśmy tu po to, aby cię wyrwać i raz na zawsze skończyć z tą gównianą organizacją czasu ─ rzucił, zachowując bezpieczny dystans, kto wie, co jeszcze głupiego odwalę. Ożywiłam się znacznie na imię starego. Cóż, byłam mu dłużna pewną prawdę.

─ Świetnie. Powinniśmy więc ruszać ─ skwitowałam stanowczo, nie cackając się, co tylko wprawiło bruneta w skołowanie, gdy nerwowo przestąpił z nogi na nogę, przygryzając przy tym dolną wargę.

─ Och, więc po prostu zapomnimy o tym, co się właśnie stało? ─ wybrzmiał z lekkim oburzeniem.

No i trafił mi się dylemat. Nie ważne jednak, jak bardzo nie chciałam o tym teraz rozmawiać, wiedziałam, że prędzej czy później będziemy musieli to obgadać, ale chwilowo musimy wrócić do naszej misji.

─ Nie jestem sentymentalnym frajerem i myślałam, że ty też nim nie jesteś ─ rzuciłam oschle, uderzając w jego słaby punkt - przemawiając do jego natury.

Loki ściągnął brwi, po czym wywrócił oczami z politowaniem i westchnął na końcu.

─ Chodźmy więc.



*+:。.。



Zaraz po przejściu przez portal czasowy z czerwonym obramowaniem i posłałam mu pełne nadziei spojrzenie. Nagle stanęliśmy w miejscu, sztywno gapiąc się na Mobiusa, który wyglądał, jakby wpadł w zasadzkę zastawioną przez Ravonnę i nieświadomych agentów, którzy ślepo wykonywali jej rozkazy.

Wyrwałam głuchy jęk na widok staruszka, który przyglądał mi się z tęsknym wzrokiem. Miał jednak związane ręce. Dosłownie.

─ O co chodzi? ─ zapytał pierwszy Loki, przerywając tę niezręczną ciszę, w której wszyscy jedynie posyłaliśmy sobie nieufne spojrzenia.

─ Mamy mały problem ─ przyznał Mobius, przełykając głośno ślinę, aż było słychać na drugim końcu pomieszczenia. ─ Wiesz, dokąd w końcu bym się udał, gdybym mógł wybrać cokolwiek? ─ zwrócił się w kierunku Ravonny z tym swoim czarującym uśmiechem. Wiedziałam, że był po naszej stronie. ─ Do miejsca, z którego tak naprawdę pochodzę. Miejsca, w którym miałem życie przed TVA. Kto wie, może miałem skuter wodny ─ rzucił rozmarzony, a do moich oczu momentalnie wdarły się łzy. Pełne dumy i wzruszenia. Pragnęłam mu dać to wszystko. ─ I to właśnie chciałbym zrobić ─ wypowiedział z pełną satysfakcją, a jeden z agentów stojących naprzeciw niego, odbezpieczył pałkę elektryczną. Wzdrygnęłam się lekko. ─ Pojeździć na skuterze...

─ Zniwelować go ─ poleciła bez krzty emocji Ravonna, a ja momentalnie rzuciłam się do przodu, lecz zostałam szarpnięta w tył przez innego typka.

─ NIE! ─ wydałam z siebie błagalny skowyt, sięgając ręką w jego stronę, jednak został w jedną sekundę unicestwiony, a jego ciało po prostu wyparowało.

Zatkało mnie kompletnie, bo nie sądziłam, że będzie ją stać na taki czyn. Mimo wszystko byli przyjaciółmi, którzy nadomiar tego wzajemnie się szanowali i podziwiali, a to się zdarza naprawdę rzadko w tej robocie.

Czułam się, jakby ktoś wyjął mi jelita, przeżuł je, rozmielił, a potem przejechał czymś ciężkim i włożył je z powrotem do środka. Ta, mało przyjemne.

Zatkałam usta dłonią i wstrzymałam oddech.

─ Sophia... ─ szepnął protekcjonalnie w moją stronę Loki, lecz po chwili szarpnęli nim gwałtownie i odprowadzili do drzwi.

─ Zaczekajcie na mnie przed windą ─ poleciła łagodnym głosem, zupełnie niewzruszona. Dwójka silnych agentów pociągnęła mnie do przodu, aż stanęliśmy obok Renslayer, a ja nagromadziłam pod językiem tyle śliny, ile mogłam, po czym splunęłam nią na jej buta i wytknęłam dodatkowo swój język.

─ Czemu to zrobiłaś?! To był twój przyjaciel! ─ wrzasnęłam, czując w tym momencie jeszcze większą determinację i chęć, by to wszystko rozjebać na miejscu.

─ To nie twoja sprawa. To musiało zostać zrobione ─ usprawiedliwiła się skromnie, lecz ja nie kupowałam tego gówna. Fuknęłam na nią wkurwiona, a po chwili zostałam wyprowadzona na korytarz, gdzie ponownie spotkałam się z Lokim. Jego przygnębiona mina mówiła za siebie. Oboje byliśmy w rozsypce po tym, czego właśnie byliśmy świadkami.

Już nigdy się z nim nie zobaczę i nie pośmieję się z jego trafnych żarcików. Nigdy nie odwzajemnię jego promiennego uśmiechu i nie zjem z nim lunchu. Nigdy nie powiem mu, że zawsze traktowałam go, jak ojca, choć myślę, że momentami się domyślał. Nigdy nie powiem mu, że go kocham.

Policzki płonęły mi niemiłosiernie od tego wszystkiego, a żołądek właśnie wykonał kolejne akrobacje, na które nie byłam gotowa.

─ Co dalej? ─ Posłałam bezradne spojrzenie w stronę Lokiego. Laufeyson westchnął ostentacyjnie, unosząc gwałtownie klatkę piersiową.

─ Przetrwamy ─ zapewnił mnie, uśmiechając się pokrzepiająco.



*+:。.。



Złoty snop światła rozświetlał korytarz, gdzie czekaliśmy na windę w otoczeniu dużej ilości uzbrojonych agentów. Po chwili dołączyła do nas Sylvie ze swoją eskortą. Jej blond włosy wyglądały na wilgotne, jakby właśnie wyszła spod prysznica.

─ Jesteście cali? ─ szepnęła w naszą stronę, lecz ja spuściłam pusty wzrok.

─ To skomplikowane ─ odparł przyciszonym głosem.

─ Przejmuję ich ─ poleciła władczo Ravonna, a strażnicy odsunęli się od nas płynnym ruchem. Wkrótce znajdowaliśmy się z nią sami w jednej windzie, w której zapadła martwa cisza. Wolałam, żeby się odezwali, bo moje myśli wydawały się za głośne. Nie chciałam dłużej o tym myśleć. Potrzebowałam odwrócenia uwagi, a nie pieprzonej ciszy.

─ Pamiętasz mnie w ogóle? ─ spytała nagle Sylvie, a ja w myślach dziękowałam jej za to.

─ Tak ─ odpowiedziała jej z pewną wyższością w głosie. ─ Masz mi coś do powiedzenia, wariancie?

─ Na czym polegała moja rozbieżność? Dlaczego mnie schwytaliście? ─ pytała z wyraźną pretensją. Próbowałam walczyć z własnymi mrocznymi myślami, bo wciąż współczułam Sylvie. Po tym, co przeżyliśmy razem na Lamentis-1 czułam, że stała mi się bliższa.

─ A ma to jakieś znaczenie? ─ wypowiedziała nonszalancko, jakby była już nami zmęczona i teraz jechała na wysypisko, by pozbyć się nas raz na zawsze.

Zaczęło mnie normalnie nosić. Nadęłam policzki i wypuściłam głośniej powietrze. Zbierałam się w sobie już od dłuższego czasu, by jej wszystko wygarnąć i myślę, że nadeszła idealna chwila.

─ Masz tę piękną wizję końca czasu. Że jest spokojnie i wszyscy są szczęśliwi, ale pomyliłaś się w jednej rzeczy. Nie każdemu się uda. Niektórzy z nas umrą wcześniej. A chcesz wiedzieć, skąd to wiem? Ponieważ jestem tylko dziwacznym wariantem, zwykłym, pozbawionym znaczenia człowiekiem, który jest żałosny i śmiertelny i nigdy tak naprawdę nie nauczę się takich rzeczy jak miłość, lojalność, a nawet zaufanie. Bo okradłaś mnie z tego wszystkiego. I wiesz co jeszcze? To nie ja jestem największą złodziejką w całym wszechświecie, cholera, nawet w całym wieloświecie. Ty nią jesteś. Ukradłaś mi życie, jak i wielu innym wariantom i nie zawahałaś się nawet na sekundę, dlatego nigdy ci tego nie wybaczę. Pierdol się, Renslayer ─ warknęłam w stronę kobiety, plując jej w twarz, a ta jedynie zachichotała, przeszywając mnie spojrzeniem.

─ Uważaj na swój ton, Willis. Możesz tego gorzko pożałować, ale o tym zadecydują już sami Strażnicy Czasu we własnej osobie ─ odparła, gorzko się śmiejąc, a drzwi windy otworzyły się w następnej sekundzie. Poczułam ciarki przebiegające wzdłuż mojego kręgosłupa, gdy ujrzałam podświetlone na granatowo pomieszczenie wypełnione lekką, tajemniczą mgłą.

Uniosłam wyżej swoje ciekawskie spojrzenie. Kilka dobrych metrów nad ziemią wisiały w powietrzu trzy fotele, na których siedziały Kosmiczne Jaszczurki, znaczy się Strażnicy Czasu w swoich długich, złocistych togach. Prowadziły do nich kamienne schodki, a na ścianie za nimi znajdował się trójkątny neon.

─ Czcigodni Strażnicy Czasu ─ zawołała do nich Renslayer. Ja tylko miałam nadzieję, że Sylvie lub Loki zdołali już w międzyczasie wpaść na jakiś epicki pomysł, by wykorzystać tę szansę i przeważyć szalę na naszą korzyść. ─ Oto obiecane warianty ─ Podała nas, jak na tacy, a my naiwnie podeszliśmy do przodu, wpatrując się w nich, jak w transie.

─ Po tylu staraniach ─ zaczął mechanicznym głosem, który obijał się o kamienne ściany echem. ─ W końcu stajecie przed naszym obliczem.

Nie jestem jakoś tym faktem wcale podekscytowana. Ci Strażnicy nie są nawet jacyś ładni, a liczyłam na przystojniaków. Może bym jeszcze któregoś zbajerowała. A to peszek.

─ Macie coś do powiedzenia, zanim spotka was koniec? ─ zapytał Strażnik, siedzący na lewo od środkowego, patrząc od naszej strony. Miał zieloną skórę, wściekle wyglądającego wąsa i szeroko stojący kołnierz, niczym wachlarz.

Mimowolnie parsknęłam ze śmiechu i w końcu wpadłam w niemal maniakalny śmiech, którego nie mogłam zatrzymać. Wszystkie żebra, które dziś połamałam lub obiłam (nie znam się, nie jestem lekarzem) zaczęły się odzywać, przynosząc tępy ból.

─ Wszystko w porządku? ─ podszepnął mi Loki, wyglądając na zdezorientowanego.

─ W jak najlepszym ─ rzuciłam przez śmiech i mrugnęłam do niego jednym okiem w jednoznaczny sposób. Jakikolwiek plan mieli w zanadrzu, ja byłam gotowa kupić im trochę czasu, a nawet zorganizować odwrócenie uwagi. ─ Czy to jest jedyny powód, dla którego tu jesteśmy? Żeby nas zabić? Pff! Lokiego, tego o tutaj zabito już wiele razy. Jak widać, wciąż ma się świetnie. A mnie już nie jest straszna śmierć, bo odebrano mi już kogoś, na kim mi zależało, więc proszę, śmiało. Pokażcie, na co was stać! ─ starałam się zabrzmieć groźnie i całkiem poważnie. W końcu nie miałam nic do stracenia. I tak znajdowaliśmy się na naszej własnej egzekucji.

─ Ty i twoja brawura ani trochę nam nie zagrażacie, wariancie ─ wycedził ten po prawej ciężkim głosem, jakby mu kot siedział na języku.

─ Oh, nie sądzę, żebyście tak uważali ─ odezwała się zuchwale Sylvie z niewiarygodną odwagą. ─ Osobiście uważam ─ urwała i gdy wykonała pojedynczy krok w ich stronę, Renslayer użyła kontrolującej obroży i natychmiast cofnęła ją na miejsce. ─ Że się boicie.

─ Nie, wariancie. Odczuwamy tylko bezkresne rozczarowanie ─ odpowiedział jej Strażnik, siedzący idealnie pośrodku. Był jakiś ważniejszy, czy co? ─ Wykasujcie ich.

─ Nie, jeszcze z wami nie skończyłam! ─ wydarła się znieważona Sylvie i wykonała kolejny krok, a ja się do niej dołączyłam. W tym samym momencie Renslayer przestała mieć nad nami kontrolę, a z windy niespodziewanie wyszła do nas agentka B-15, która za jednym kliknięciem oswobodziła nas z obroży. Automatycznie przejechałam dłonią po obolałej i zesztywniałej szyi, posyłając mulatce ciepły uśmiech.

Wiedziałam, że prędzej czy później przejrzy na oczy. Szczerze, to była moją ulubioną agentką w TVA zaraz po Mobiusie.

─ Na zawsze ─ zaczęła motto TVA. Wyglądała przy tym naprawdę kozacko, aż dostałam gęsiej skórki. ─ I na wieczność ─ dokończyła i rzuciła miecz Sylvie przez całą długość pomieszczenia, po czym sama zaczęła przyjmować na klatę ciosy od dwójki agentów i szybko wylądowała na podłodze.

Nie chcąc podzielić jej losów tak wcześnie, zaparłam się nogami na ziemi i spojrzałam jednoznacznie na blondynkę, która kiwnęła energicznie głową ze zdeterminowanym spojrzeniem. A więc to jest to. Nasza ostateczna walka, która pokaże, czy naprawdę jesteśmy pieprzonymi karaluchami, czy tylko zdesperowanymi frajerami. Ja, po pierwsze, nie zamierzałam pozwolić, by śmierć Mobiusa poszła na marne. Zbyt wiele dla mnie znaczył, żebym teraz tak łatwo odpuściła. Po drugie, nie chciałam, by Ravonna Renslayer zwyciężyła. Ona była tu złym charakterem, a zło zawsze znajduje sposób, by przechytrzyć dobro. Cóż, osobiście się postaram, by tym razem tak się nie stało.

─ Chrońcie Strażników Czasu! ─ wrzasnęła Ravonna, znajdując się parę metrów dalej, gdy nas otoczyło pięciu strażników. Marnie to widzę, ale w końcu nie mamy nic do stracenia. Lepiej, żeby to oni bali się nas.

Wkrótce wywiązała się ostra i zażarta walka wręcz. Na szczęście wszyscy agenci w TVA otrzymali ten sam trening, więc nikt nie miał przewagi, wszyscy byliśmy równi.

Syknęłam z bólu, gdy jeden agent uderzył mnie z pięści w żebra, a ja odskoczyłam do tyłu, przez co natknęłam się plecami na Lokiego.

─ Co jest? Nie widzisz, że walczę? ─ spytał z pretensją, wykonując unik, a ja zanurkowałam razem z nim, a gdy powróciłam na górę, trafiłam kolesia w szczękę, z której zaczął natychmiast krwawić. Poprawiłam cios i kompletnie znokautowałam agenta, lecz straciłam przy tym niemal swój oddech. Serce biło mi, jak oszalałe. Byłam już okropnie wycieńczona.

─ Myślałam, że wspomożesz partnerkę w zbrodni ─ rzuciłam melodyjnie, posyłając mu wątły uśmieszek. Brunet mocniej zakasał rękawy swojej białej koszuli i wykonał mocne zamachnięcie ręką, lecz jego przeciwnik zrobił unik, po czym kopnął go w brzuch, a ten stęknął z jękiem.

─ Myślę, że dasz sobie radę, ja natomiast... ─ wycedził przez zaciśniętą szczękę, gdy próbował jakoś znokautować swojego oponenta, wykonując serię ciosów, lecz na nic.

Okej, ale tak trochę śmieszył mnie fakt, że bóg psot i iluzji nie potrafi wygrać zwykłej walki wręcz.

─ Łapcie! ─ krzyknęła nagle Sylvie, a ja w sekundę przerzuciłam na nią wzrok, gdy blondynka rzuciła miecz, którą odebrał Loki z szerokim zacieszem. Oh, teraz będzie się działo.

Ja i Loki wciąż walczyliśmy z dwoma agentami, którzy zapędzili nas pod schody, prowadzące już do samych Strażników Czasu. Kątem oka dostrzegłam, jak Sylvie utorowała sobie drogę do samej Renslayer. Miałam cichą nadzieję, że wreszcie dopełni swoją misję i zabije tę sukę o lodowatym sercu i mrocznej duszy.

Powoli brakowało mi sił i to samo widziałam też po spojrzeniu Lokiego obok.

Wkrótce kobiety zaczęły ze sobą walczyć. Radziła sobie znacznie lepiej ode mnie i Laufeysona, lecz szybko jednak znalazła się przyszpilona do ziemi, a pałka elektryczna przyciskała jej szyję. Brakowało tylko parę centymetrów, by została zniwelowana. Gdy ich role się odwróciły, ja ponownie dostałam w nos i to był moment, gdy czułam, że za moment zemdleję i nie będzie już dla mnie ratunku. Mój przeciwnik najwyraźniej wyczuł, że coś jest ze mną nie tak i nawet przez chwilę wyglądał, jakby specjalnie powstrzymywał się dalszego ataku przez wzgląd na naszą znajomość, lecz ja wykorzystałam ten moment i bez wahania chwyciłam za jego broń i wykręciłam mu rękę, by świecący na żółto czubek pałki został skierowany w jego stronę. Przez jakiś czas siłowałam się z nim niemiłosiernie, co zabrało spore pokłady mojej energii, być może moje ostatnie, jednak ostatecznie pałka go zniwelowana, a moje płuca już nie wyrabiały.

Zabiłam go. Zabiłam jednego z moich współpracowników, a teraz nie zostało po nim kompletnie nic.

─ To za Mobiusa ─ syknęłam ostro. Nadęłam policzki i wypuściłam głośniej powietrze ustami, gdy wpatrywałam się martwo w miejsce, gdzie koleś wykitował.

─ Czujesz się po tym lepiej? ─ rzucił w moją stronę Loki, który najwyraźniej również pokonał swojego oponenta.

─ Ani trochę ─ wycedziłam bez emocji. ─ Może odrobinę ─ przyznałam w końcu, wzruszając ramionami.

W końcu Sylvie do nas dołączyła, a ja odnalazłam wzrokiem Renslayer, leżącą na podłodze. Ta walka dopiero musiała być satysfakcjonująca.

─ Ty też jesteś dzieckiem Strażników Czasu, Sylvie ─ wypowiedział nagle jeden ze Strażników Czasu, gdy Loki luźno przekazał jej miecz. ─ Możemy porozmawiać.

─ Oh, tak? ─ żachnęła się, po czym rzuciła ostrzem, niczym bumerangiem, celując w szyję tego środkowego Strażnika, a jego głowa odskoczyła, gdy z jego ciała zaczęły się wydobywać iskierki.

Wstrzymałam oddech, mrugając kilka razy.

─ Co jest, do cholery?

Strażnicy Czasu to były pieprzone marionetki przez ten cały czas.

W zamglonej sali rozbrzmiał maniakalny śmiech, który przyprawił mnie o dreszcze.

Sylvie złapała za pałkę, kierując jej końcówkę w stronę Kosmicznych Jaszczurek.

─ Czekaj! ─ zaprotestował Loki, a Strażnicy nagle ucichli i przekrzywili na bok, jakby ktoś im odłączył zasilanie. Sylvie wkrótce zrezygnowała ze swojego szturmu i obniżyła broń, po czym do nas podeszła i podniosła odrąbaną głowę, z której wystawały kabelki, a iskry aż się jarzyły.

─ Nie są prawdziwi ─ wyszeptała niedowierzającym tonem. ─ Bezmyślne androidy puste w środku.

Loki wciągnął zirytowany powietrze i spojrzał przed siebie.

─ Nigdy nie ma końca ─ stwierdził bezradnie, oddychając głośno i zamrugał parę razy. ─ To, kto w takim razie stworzył TVA?

─ To dopiero pieprzona pętla czasu ─ zironizowałam, prychając.

─ Myślałam, że to był pieprzony koniec ─ rzuciła stanowczo blondyna, ciskając wściekle metalową głową w podłogę, a ja aż się wzdrygnęłam.

─ Sylvie? ─ zwrócił się do niej protekcjonalnie. Jeżeli pokaz jej wybuchu na Lamentis-1 nauczył nas jednego to właśnie tego, że naprawdę nie znamy jej ograniczeń.

─ Daruj sobie kolejną motywacyjną przemowę ─ mruknęła, gasząc jego entuzjazm.

─ Przetrwamy to ─ wypowiedział z sentymentem wypisanym na jego twarzy, a ja uniosłam jeden kącik ust wyżej.

─ Już to zrobiliśmy, ale teraz pytanie, co dalej? ─ Przygryzłam dolną wargę, spoglądając na Lokiego, który wyraźnie czymś się stresował.

─ Sentymentalny frajer, co? ─ zaśmiał się, a ja wywróciłam oczami. Miał do tego nie wracać. Czułam się okropnie niezręcznie, czując na sobie wzrok Sylvie.

─ Oh, zamknij się. ─ Smagnęłam go spolegliwym spojrzeniem.

─ Czy ktoś mnie wtajemniczy, o co tu chodzi? ─ wtrąciła zdezorientowana Sylvie, splatając ramiona na piersi, a ja zachichotałam. Normalnie tak nie robię. Co we mnie, do cholery, wstąpiło?

─ Loki- ─ zaczęłam z zaskakującą chęcią podzielenia się z nią tego wszystkiego, lecz w tym samym momencie, poczułam łaskotanie w plecy. Ta pierdolona suka wbiła mi nóż w plecy. Dosłownie. No dobra, nie był to nóż, tylko elektryczna broń do niwelowania, ale jeden chuj.

Cóż, a więc tak wygląda uczucie, gdy się umiera.

Niespodziewane i zbyt szybkie.

Ostatnim, co ujrzałam była przerażona mina Laufeysona, ale ja w tej chwili marzyłam tylko o tym, by gdziekolwiek się znajdę po drugiej stronie, jeśli jest jakaś druga strona, spotkam jeszcze Mobiusa i wreszcie staniemy się rodziną, o której zawsze oboje marzyliśmy.

Nic innego w całym wszechświecie nie miało znaczenia. No dobra, poza pocałunkiem Lokiego, który był bardziej prawdziwy, niż ten jego wymyślony sztylet.

Cholerka, coś jest nie tak, skoro moja świadomość tak długo się utrzymuje.

Nie minęła sekunda, a otworzyłam szeroko oczy, zasysając powietrze i podniosłam się w nowym miejscu.

Przetarłam powieki zaciśniętymi dłońmi i rozejrzałam się po okolicy. Zachmurzone niebo nie zwiastowało niczego dobrego. Podniosłam się w końcu do pionu i wspięłam na niewielkie wzgórze, by mieć lepszy widok. Zawiał ostry wiatr, który rozwiał moje włosy do tyłu, a ja mimowolnie wciągnęłam gwałtownie świeże powietrze nosem. Panoramę tworzyło jakieś duże zniszczone miasto. Zburzone do połowy wieżowce zostały wbite przypadkowo w ziemię.

Gdy się odwróciłam, wstrzymałam na chwilę oddech, przyglądając się kobiecie, która wyglądała łudząco podobnie do mnie. Nie. Ona była mną. Poznałabym ten chytry, cwany uśmieszek wszędzie.

─ Teraz dopiero zacznie się zabawa ─ rzuciła, unosząc wyżej kąciki ust.

Nawet nie masz pojęcia.





AUTHOR'S NOTE!

przepraszam za ten rozdział, jeśli zabrzmiał cringowo i ogólnie Loki tu wyszedł taki trochę 'out of character' ,,, starałam się jak mogłam, ale no... wyszło jak wyszło najwyraźniej pozwoliłam sobie na tę swobodę autorską, w końcu to tylko fikcja, więc niby wszystkie chwyty dozwolone?? nie wiem, sami oceńcie

nie zapomnijcie zagłosować, jeśli wam się to podobało (mało możliwe)

uśmiechajcie się częściej, nawet do samego siebie ( serio, mi to poprawia humor czasem ), dbajcie o nawodnienie i trzymajcie się zdrowo ^^



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro