Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

00. prolog.



siedziba TVA, lokalizacja: nieznana


─ Powiedz wszystko, co pamiętasz. ─ W sali rozległ się niski, męski głos. W pomieszczeniu nie znajdowało się nic innego poza stolikiem i dwoma krzesłami, a na jednym z nich siedziała młoda kobieta. Wierciła się niespokojnie, czując dyskomfort przez elektroniczną obrożę na jej szyi, która miała ją odstraszyć od pomysłu na jakąkolwiek ucieczkę. Zmrużyła oczy, mimowolnie przyglądając się wokół. Co to za miejsce? Mogłaby przysiąc, że kojarzyła ten rodzaj architektury ze swojego statku, którym przemierzała galaktykę, ale po jej ostatnim wyskoku jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.

Kobieta podparła łokcie o metalowy blat stolika i rzuciła mężczyźnie sceptyczne spojrzenie. Nie ufała mu. Nie ufała nikomu, czasami nawet samej sobie. Zdarzało się, że dokonywała mnóstwo całkiem nielegalnych akcji po pijaku, a potem spędzała nockę czy dwie w celi, by potem wyjść znowu na wolność i z błogosławioną nieświadomością swoich postępków, demoralizować ten wszechświat dalej.

Próbowała dojść, która z tych wystrzałowych akcji spowodowała, że wylądowała w takim miejscu i była zmuszona oglądać ten kiczowaty animowany filmik o skutkach manipulowania czasem, ale nic takiego nie miało miejsca. Przecież by pamiętała.

Szatynka prychnęła śmiechem i nie mogła właściwie przestać rechotać, mimo iż wiedziała, że to nie skończy się dla niej dobrze. Należała raczej do typu ludzi, którzy nawet w kiepskiej sytuacji miewają gorzkie poczucie humoru. Lubiła pastwić się nad swoim losem i narzekać, bo nic lepszego jej nie pozostawało. Była w tym sama.

─ Nie uczyli cię, żeby nie dręczyć dziewczyny na kacu? Pamiętam, że upiłam się w trzy dupy, a potem obudziłam się tu. Wystarczy ci tyle, kolego? ─ fuknęła, splatając ramiona na piersi, zadzierając brodę.

Posiwiały już mężczyzna ubrany w szary garnitur wyraźnie tracił już do niej cierpliwość. Być może źle wybrał. Albo musiał się bardziej postarać. Wiedział tylko, że ta dziewczyna była bardzo wyjątkowa, a jej pomoc w jego zespole mogłaby okazać się bardzo owocna. Musiał tylko jakoś wykorzystać jej marzenia i głębokie pragnienia, by zgodziła się na współpracę.

─ W porządku. Może zacznę inaczej. Co pamiętasz, jako ostatnie? Co chciałaś osiągnąć? Miałaś jakieś marzenie? ─ dopytywał, przyglądając się jej z fascynacją.

Marzenie. Już prawie zapomniała, jakie to uczucie mieć marzenie i do niego dążyć. Od zawsze działała pod wpływem impulsu. Jej całe życie wyglądało jak jedna wielka improwizacja. To była walka o przetrwanie.

Kobieta nachyliła się nad stołem, składając razem palce i przejechała powoli językiem po górnej wardze.

─ Posłuchaj mnie koleś uważnie ─ wyrwała ostrym tonem. Nienawidziła tego uczucia, kiedy ktoś inny się nad nią litował i robił z niej bohaterkę, kiedy było wręcz odwrotnie. Widziała to doskonale w jego oczach. ─ Tu zaszła jakaś pomyłka. Macie złą uciekinierkę. Wasza zasrana Święta Oś Czasu wcale nie została naruszona, bo macie takie widzimisię. To ja decyduję o tym, co robię w życiu. Świadomie czy też nie ─ bąknęła przemądrzale.

─ Ukradłaś coś, co ma ogromne znaczenie w przyszłości, Wariancie Willis ─ rzucił oskarżającym tonem, a kobieta mimowolnie prychnęła. Kompletnie nie miała pojęcia, o czym ten gościu nawija. Jasne, była cholernie dobrą złodziejką, ale jeszcze nigdy nie spotkała się z takim oskarżeniem.

─ Mogę już wrócić do siebie? Obiecuję już nic więcej nie ukraść, słowo honoru ─ odrzekła z tajemniczym uśmieszkiem, któremu Mobius nie mógł się oprzeć. Pozwolił sobie na zdecydowanie za dużo, gdy zgłębił życie tej chytrej złodziejki, a teraz był zmuszony użerać się z jej trudnym charakterem.

─ Szkopuł w tym, panno Willis ─ zaczął, drapiąc się po karku, gdy po chwili wwiercił w nią poważne spojrzenie. ─ Że to już niemożliwe. Nie możesz wrócić.

Coś ciężkiego ugrzęzło w jej klatce piersiowej, a jej oddech stał się płytszy.

Nagle zatęskniła za tym, że jej życie choć pozbawione głębszego sensu, posiadało pewien urok. Było tak samo ulotne i pełne niespodzianek, jak każde inne. Coś jednak ewidentnie musiało pójść nie tak, skoro zainteresowało się nią TVA.

Cokolwiek to było, Sophia Willis zaprzysięgła sobie, że to naprawi. Nieważne, jak długo jej to zajmie. Znajdzie sposób. A gdy już to zrobi, wróci ponownie do domu, gdziekolwiek by to nie było.



.・゜-: ✧ :-


kilkanaście miesięcy później...


Czas płynął niemiłosiernie długo dla Sophii Willis, nawet podczas misji ratowania Świętej Osi Czasu. Można by śmiało stwierdzić, że wpadła w pewną rutynę, tak nudną i monotonną, że przy każdej sposobności szukała chwili, by wyprowadzić swojego partnera w akcji – Mobiusa z równowagi, a wychodziło jej to świetnie. Jej gorzki charakter świetnie uzupełniał jego nazbyt pozytywne nastawienie do niej, jakby chciała mu wypomnieć, że była kiedyś zła do szpiku kości, a on traktował ją, jak pierwszorzędną bohaterkę. Może miała jakiś niespełniony potencjał, o którym nie miała pojęcia?

Zmrużyła oczy i mrugnęła parę razy, by odświeżyć swój widok i się upewnić, czy jej wzrok niedomaga. Nic z tych rzeczy. Wciąż wpatrywała się w niebieskie, pełne okrucieństwa i żalu oczy. Czarnowłosy mężczyzna ubrany w zielone szaty nawet na nią nie spojrzał, jakby zupełnie zignorował jej obecność w korytarzu agencji.

─ Kogo tym razem sprowadziłeś, stary? ─ spytała oschle, przerzucając na moment wzrok na jakieś dokumenty, które walnął mimochodem na ladę.

─ Jestem Loki Laufeyson. Zostałem obciążony chwalebnym celem ─ odparł wywyższającym głosem, jakby całą swoją postawą chciał wszystkim udowodnić, że nadal jest bogiem.

Sophia prychnęła pod nosem, wczytując się w akta, po czym westchnęła przeciągle, a jej brązowe oczy utknęły w długim spojrzeniu.

─ Ta, nie ty jeden ─ sarknęła, wywracając oczami. Miała chociaż nadzieję, że tym razem ta praca ją zaskoczy i trafi się ktoś ciekawy. Jak zwykle się zawiodła. Nie on jeden miał styczność z jednym z tych śmiesznych Kamieni, które zdawały się znaczyć tak wiele dla osób, które je pożądały, lecz totalnie bezużyteczne dla pozostałych. W końcu błogosławiony ten, co żyje w nieświadomości.

─ A tobie, jak minął dzień, Sophio? ─ spytał łagodnie mężczyzna, próbując ponownie wkupić się w jej łaski. Ich ostatnia wspólna misja była kompletną porażką i mógł obwiniać tylko samego siebie, dlatego Willis poprosiła o przeniesienie do innego oddziału.

─ O nie, nie ze mną te numery, Mobius. Mówię poważnie ─ rzuciła stanowczo, unosząc wskazujący palec ostrzegawczo. ─ Lepiej się zajmij swoim Wariantem, bo właśnie próbuje dać ci nogę ─ dodała, prychając lekko, widząc kątem oka jak Laufeyson zaczął się niespostrzeżenie oddalać.

─ Cholera ─ wyrwał tylko i zaczął maniakalnie szukać po kieszeniach marynarki odpowiedniego pilota do kontrolowania elektronicznej obroży. Wkrótce czarnowłosy wrócił na swoje miejsce, a jego ciało doznało niemałego szoku. ─ Soph, może chcesz potem-

─ Pocałować cię w dupę? Niestety, wyczerpałam na dziś swój limit użerania się z facetami w garniturach ─ mruknęła, zaciskając dłoń w pięść i mimowolnie wysunęła jedynie środkowy palec.

Lokiemu ani na moment nie uszła uwadze ta scena, a nawet już zaczął w myślach knuć jakiś sposób, by wykorzystać ich napiętą relację na swoją korzyść. Zrobi wszystko, byle dłużej nie przebywać w tym miejscu.

Bo nazywa się Loki Laufeyson – bóg kłamstw i intryg i nic nie jest w stanie go powstrzymać. Przynajmniej nie na długo.







AUTHOR'S NOTE!

hejo! nawet nie wiecie, jak się mocno ekscytuję tym prologiem ksksksks ^^

trzymajcie się cieplutko i zdrowo ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro