Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-5-

— Amy, jesteś pewny, że to tutaj? — zapytałam, stając przed niepozornymi czarnymi drzwiami.

— Tak, Li, jestem pewny — powiedział demon, opierając się o framugę.

— Sprawdzałeś w dokumentach? — dopytałam, naciskając dłonią na złotą klamkę.

— Z całym szacunkiem, moja kochana, ale jestem demonem na wysokim stanowisku, któremu po tylu latach pracy nie przystoi popełniać błędów, jakich mogą dopuścić się pierwszoroczniacy. Jeśli jednak dalej uważasz, że...

Westchnęłam cicho, otworzyłam drzwi i popatrzyłam przepraszającym wzrokiem na mężczyznę.

— Nie o to mi chodziło, kochany — mruknęłam, wchodząc do środka.

Pomieszczenie, podobnie jak wiele innych w piekle, utrzymane było w ciemnych barwach. Początkowo wydawać się mogło, że pętla Dana ma miejsce w jakimś biurze, ale idąc korytarzem w głąb, można było się domyśleć, że to posterunek policji... Jak widać, niektórzy z pracą nie rozstają się nawet po śmierci. Na środku pomieszczenia stał duży stół do tenisa stołowego, na którym obecnie rozgrywała się zacięta gra między Danielem a jednym z demonów, który przyjął formę funkcjonariusza pracującego niegdyś z mężczyzną.

— Trzy tysiące czterysta siedemdziesiąt cztery... trzy tysiące czterysta siedemdziesiąt pięć... — spokojnie liczył policjant.

— I trzy tysiące czterysta siedemdziesiąt sześć. Myślę, że pobiłeś swój dotychczasowy rekord, Dan — powiedziałam, stając z boku stołu.

Mężczyzna popatrzył na mnie przestraszonym wzorkiem. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i pstryknęłam palcami, zatrzymując czas w tej pętli. Piłeczka zastygła w powietrzu, a na twarzy Daniela pojawiło się niekontrolowane przerażenie.

— Armesie, sądzę, że na dzisiaj wystarczy. Myślę, że dzieci niecierpliwie wyczekują powrotu taty. Wracaj do domu i odpocznij. Zajmiemy się nim. — Uśmiechnęłam się miło do demona i skinęłam głową.

Na wzmiankę o dzieciach na twarzy mężczyzny wykwitł uśmiech.

— Dziękuję, pani, jutro przyjdę do pracy wcześniej... — zaproponował demon, spoglądając na mnie z pokorą.

— To zbyteczne, mój drogi. Potraktuj to jako prezent za dobre sprawowanie się — powiedziałam, obdarzając mężczyznę serdecznym uśmiechem.

Demon nie krył swojego zadowolenia. Ukłonił się nisko i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie.

Ja tymczasem odwróciłam się twarzą do Daniela, który próbował pojąć, co właśnie ma tu miejsce.

— Witaj, Dan, poznajesz mnie? — zapytałam, podchodząc do niego bliżej.

— Musi mi pani wybaczyć, ale nie bardzo... — Funkcjonariusz zrobił dwa kroki do tyłu, żeby zwiększyć odległość między nami. Bał się, a jego energia tylko to potwierdzała.

— No tak, faktycznie pofarbowałam się, znikła mi szrama, no i troszkę zmieniłam styl ubierania się, ale prócz tego jestem wciąż sobą...

— Niestety nikogo mi pani nie przypomina... Przykro mi...

Zatrzymałam się tuż przed nim i popatrzyłam mu prosto w oczy.

— To ja Dan, Camilla. Camilla Decker, siostra twojej byłej żony.

Początkowo policjant uznał to za kiepski żart, ale widząc moją determinację, zdecydowanie i poważną minę, uwierzył w moje słowa.

— Camilla? To naprawdę ty? — zapytał uradowany, wysuwając do przodu swoją dłoń, tak jakby chciał sprawdzić, czy jestem prawdziwa.

Uśmiechnęłam się, widząc jego niezdecydowanie i szybko przytuliłam się mocno do niego. Początkowo policjant stał drętwo, ale po chwili mocno przytulił mnie do siebie i zaczął się nerwowo śmiać.

— Li, nie jestem pewny, czy powinnaś... — zaczął Amy, stojąc z boku.

— Amy, proszę cię, uspokój się! Znam Daniela bardzo długo i wiem, że nie tylko mogę, ale wręcz muszę z nim porozmawiać! Teraz!

Odsunęłam się delikatnie od Daniela i popatrzyłam na niego. Nic się nie zmienił. Wciąż był tym samym pracoholikiem, jakim go zapamiętałam.

— Co ty tu robisz, Camilla? Dlaczego on mówi na ciebie Li? Czy to naprawdę piekło, czy może jakiś szpital psychiatryczny, gdzie jesteś lekarzem? — Dan zaczął zadawać masę pytań, wpatrując się we mnie tak, jakbym była alfą i omegą.

— To bardzo długa historia, Dan... Gdy rok temu umarłam, obudziłam się w dziwnym miejscu. Okazało się, że to niebo, a ja sama mam okazję stanąć oko w oko z samym Stwórcą. On potwierdził mi wszystko to, o czym mówili mi na ziemi bliźniacy... Dwie kobiety, stworzone z ingerencją istoty boskiej, dla dwóch aniołów, jako prezent od rodziców... Obie jesteśmy przeznaczone dla nich, ale właściwie chyba od naszych wyborów zależało to, kto ostatecznie spędzi z nami całą wieczność. Chloe wybrała Lucyfera, a mi w przydziale trafił się Michał... Ostatecznie za wszystko to, co robiłam dla nich na ziemi, dostałam nagrodę... Ogromne wyróżnienie, które równocześnie wymaga ode mnie wielu wyrzeczeń, ale mimo wszystko jestem za nie bardzo wdzięczna. Bóg przysłał mnie tutaj, abym zarządzała całym tym przybytkiem, równocześnie oczekując na przybycie bliźniaka, który jest moim dopełnieniem.

— To znaczy, że jesteś tu przysłana na jakieś wieczne potępienie, w oczekiwaniu, aż któryś z nich się łaskawie zjawi?

— Och, Dan, nie do końca. To ogromne wyróżnienie, jakie mnie spotkało, zawiera w sobie dwa elementy. Pierwszy z nich, to fakt, że teraz jestem aniołem, a drugi, że obecnie sprawuję władze w piekle. Stąd moje nowe imię Lisunti...

— To znaczy, że ty teraz jesteś...

— Tak, Dan, jestem diabłem.

Uśmiech nieoczekiwanie zniknął z twarzy funkcjonariusza, a na jego miejscu pojawił się cień histerii.

— No pięknie, już gorzej być nie mogło! Oni tam na górze bardzo się o ciebie martwili. Michał naszukał się w całym niebie, a Amenadiel przeszukał piekło... Nigdzie nie mogli wyczuć twojej energii, ale teraz już chyba wiem dlaczego. Czy ty też...

— Czy co ja też?

— Masz taką twarz... Jak Lucyfer?

— Dan, pozwolisz, że nie będę cię dodatkowo straszyć, dobrze? Co jednak ty tu robisz? Co było tak cholernie ciężkim przeżyciem, że twoje poczucie winy przyciągnęło cię aż tutaj?

— Charlotte... — zaczął mężczyzna, spoglądając na mnie smutnym wzorkiem.

Westchnęłam głośno i mocno go przytuliłam.

— Wyciągnę cię stąd. Jeszcze nie wiem jak, ale nie pozwolę na to, aby jedna z najbliższych mi w całym życiu osób cierpiała z powodu miłości. Amy, mógłbyś sprawdzić, gdzie obecnie znajduje się Charlotte Richards? — zapytałam, spoglądając na Amiego, który stał obok nas, przysłuchując się naszej wymianie zdań.

Demon skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.

— Amenadiel zabrał ją do nieba... Camilla, to chyba bez sensu. Nigdy się stąd nie wyrwę.

— Danielu Espenoza, nawet tak nie mów! Jak będzie trzeba, to wstrząsnę nie tylko całym piekłem, ale również ziemią i niebem! A teraz opowiedz lepiej, co tak durnego zrobiłeś, że umarłeś?

— Odezwała się specjalistka od durnej śmierci...

— Zabiła mnie moja była teściowa, gdybyś nie pamiętał... Opowiedz lepiej, co z tobą.

— Wykończyła mnie właściwie praca... Wiesz, że zawsze dawałem z siebie sto procent, a ta sprawa była wyjątkowo ciężka... Za wszelką cenę chciałem pomóc Chloe, a skończyło się na tym, że mnie zakatowali... Wszystko jestem w stanie przeboleć, ale najbardziej dobija mnie fakt, że moje dziecko nie ma teraz ojca. Zostawiłem ją w najgorszym momencie...

— Żaden moment nie jest dobry na umieranie, Dan. Żaden... Kruchość życia jest czymś, co potrafimy zobaczyć dopiero wtedy, gdy już się z nią zetkniemy. Najważniejsze jest jednak, żeby nie żałować tego, jak się to życie przeżyło. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że najwięcej ludzi nie zbiera się na twoich urodzinach, ślubie czy jubileuszu, ale właśnie na pogrzebie... Swoją drogą, zaraz wybieram się na ziemię, aby dowiedzieć się czegoś o tym twoim i zjawić się na nim.

— Camilla, daj spokój. Przecież nie musisz...

— Ale chcę, bo wiem, że ty na moim na pewno byłeś. Ja niestety musiałam wtedy siedzieć tu, dlatego nie wiem, czy zapisałam się w pamięci większej ilości ludzi, ale mimo wszystko jesteśmy przecież rodziną, prawda?

— Mówiąc szczerze, na żadnym pogrzebie nie płakałem tak, jak na twoim, Camilla.

— Tak uważasz? Dlaczego cię to tak poruszyło?

— Najlepiej chyba będzie, jak ci to zobrazuje. Zeszłoroczny styczeń był wyjątkowo mroźnym miesiącem, jednak w dzień twojego pogrzebu, temperatura osiągnęła rekordowe minus dwadzieścia stopni Celsjusza. Nie pamiętam, odkąd żyłem, równie mroźnego miesiąca...

Sylwester dla wielu ludzi jest powodem do świętowania, hucznej zabawy i radości, jednak dla spokrewnionych z Camillom, stał się on symbolem smutku, bólu i żałoby.

Ksiądz powolnym krokiem przeszedł przez całą długość kościoła, kątem oka oceniając liczbę osób, które przybyły na uroczystość.

Uśmiechnął się smutno, zdając sobie sprawę, że w świątyni znajduje się tylko dziesięć osób. Ruszył do zachrystii, gdzie szybko ubrał odpowiedni ornat, a gdy ponownie pokazał się ludziom, świątynia wypełniła się całkowicie.

Zdumiony mężczyzna przetarł lekko oczy i szybko wziął do rąk swój notes. Przekartkował go i rzucił jeszcze raz okiem na nazwisko osoby, w której ostatniej drodze miał dziś towarzyszyć. Camilla Decker, lekarz. Jej zawód wyjaśnił mu wiele i równocześnie ukierunkował w wyborze kazania.

Gdy wszyscy zajęli już miejsca, duchowny wstąpił na ambonę i rozpoczął swoje przemówienie.

— Życie to piękny dar, jaki ofiaruje nam nasz Stwórca, jednak równie szybko może nas owego daru pozbawić... Spotykamy się dzisiaj, na ostatnim pożegnaniu naszej siostry, przyjaciółki, współpracownicy Camilli... Jest sporo rzeczy, jakie w tym momencie cisną mi się na usta, bo sam przez dłuższy czas byłem jej pacjentem, ale pozwolę sobie powiedzieć tylko te, które sama chciałaby usłyszeć. Bycie lekarzem to bycie równocześnie kimś w rodzaju łącznika między Bogiem, śmiercią a człowiekiem. Bóg przez ręce osób takich jak Camilla, pozwala na ukojenie naszych cierpień, polepszenie jakości naszego życia, a w skrajnych przypadkach na uratowanie go... Świat traci dziś bezpowrotnie doskonałego medyka, ze świetnym poczuciem humoru, zaskakującym podejściem do każdego człowieka. Kobietę, która nigdy nie poddawała się bez walki i zawsze potrafiła znaleźć chwilę czasu, aby napawać innych optymizmem, nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach... Żegnaj Camillo, obyś pomagała tak samo w ogrodach Ojca, jak tu, na ziemi.

Po kościele rozeszły się odgłosy wyciągania chusteczek i podciągania nosem. Nagle jedno z krzeseł odsunęło się, a na środek wystąpił Harry ubrany w idealnie skrojony czarny garnitur. W rękach trzymał teczkę, ale gdy zobaczył, ilu ludzi go słucha, westchnął cicho, popatrzył na stojącą przed nim trumnę i odłożył swoją ściągę na bok.

— Nigdy pożegnania nie były moją mocną stroną, ale dzisiaj bez względu na to czuję się zobowiązany do wykonania tego pożegnalnego gestu. Gdybym zapytał teraz, czy macie jakieś wspomnienia związane z Camillą, większość z was skinęłaby głową, a w pamięci już przywoływała sobie wszystko to, co najlepszego z nią przeżyliście... Właściwie wspomnienia są bardzo ważną częścią naszego życia. Każde takie zdarzenie to część waszej egzystencji, a dobrze jest czasami usiąść i pomyśleć nad tym co było, co kiedyś robiliśmy, z kim spędziliśmy swoje najlepsze momenty... W moim przypadku w większość wspomnień zamieszana jest właśnie ona. Camilla to nie tylko lekarz. To świetny strateg, przywódca, doskonały przyjaciel, a dla mnie i kilkunastu innych osób, członek rodziny. Mimo że nie łączyły nas żadne więzy krwi, miała w sobie to coś, co przyciągało i zachęcało do zastania z nią, na bardzo długi okres czasu. Dzisiaj Camilla zabiera to wszystko ze sobą, ale dalej będzie żyć w naszej pamięci, dokąd tylko będziemy w stanie o niej pamiętać. Umarłych wieczność dotąd trwa, dopóki pamięcią im się płaci... Żegnaj, siostrzyczko, żegnaj, niezmordowany aniele ludzkiej posługi, żegnaj, lekarzu, żegnaj, szefie... Żegnaj, Camilla... Chciałbym, żebyśmy, korzystając z tego, że niedawno przeżyliśmy Boże Narodzenie, zaśpiewali razem jej ulubioną kolędę.

Do szopy, hej pasterze,

Do Szopy, bo tam cud...

— Harry wtedy powiedział to tak emocjonalnie, że każdy się rozkleił... Nawet Michał — powiedział mężczyzna, wycierając pojedynczą łezkę.

— Michał tam był? — dopytałam zaskoczona.

— Owszem, stał na końcu kościoła, ubrany na czarno, z taką miną na twarzy, jakby stracił nie dziewczynę, a matkę... Mimo że miał rękawiczki, ciągle przecierał sobie palec u lewej ręki.

— Przecierał obrączkę, Dan... Zresztą to mało ważne w tej chwili... Muszę chyba z nim pilnie porozmawiać.

— Zostawisz mnie tu samego?

— Niedługo wrócę, tymczasem...

Podeszłam do mężczyzny, popatrzyłam mu w oczy i zmieniłam posterunek policji w miejsce, do którego tak bardzo chciał powrócić — w jego dom.

— Camilla? — zapytał zdziwiony policjant, spoglądając na znajomy budynek.

— Biegnij i odpocznij. Nie pozwolę ci cierpieć za bardzo. Niedługo wrócę i postaram się czegoś dowiedzieć. — Puściłam mu oczko i szybko opuściłam pętlę. 




Hejka! 

Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku, bo u mnie przyznam szczerze, dużo się dzieje.

Serdecznie dziękuję mojej cudownej becie @wolfagata_! I zapraszam jak zwykle do niej! 

Data: 15.05.2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro