Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu. Początkowo wydawało mi się to całkiem normalne, ale chwilę później oprzytomniałam i poderwałam się na równe nogi.

Nie mogłam się przecież tak po prostu obudzić, skoro zostałam zabita. Odruchowo położyłam dłoń w okolicach serca, aby upewnić się, że rany postrzałowe wciąż tam są. Ku mojemu zdziwieniu jakiegokolwiek śladu po przyczynie mojej śmierci nie było.

W tamtym momencie kierowały mną sprzeczne uczucia. Byłam pewna, że nie jestem już żywa, ale spokoju nie dawał mi brak widocznego uszkodzenia klatki piersiowej, a także — co chyba ważniejsze — fakt, że stałam w tym momencie w ciemnym pokoju, bo przecież to sprzeczne z moją logiką. Skoro jestem martwa, nie mogę się obudzić.

Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Rozglądałam się wokoło, starając się znaleźć coś lub nawet kogoś, kto mógłby mi wytłumaczyć, co tak właściwie się stało. Nagle usłyszałam dziwny szelest. Szybko odwróciłam głowę w jego kierunku.

— Przepraszam, czy jest tu ktoś? — zapytałam niepewnie, uważnie wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność.

Pomieszczenie zupełnie nagle wypełnił mocny blask. Musiałam zasłonić oczy ręką, aby uchronić się przed jego negatywnymi skutkami.

— Witaj, Camillo. Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej — powiedział starszy mężczyzna. Postać uśmiechała się serdecznie i poprawiała mankiety swojej białej, nienagannie wyprasowanej koszuli.

— Kim pan jest? — dopytałam wystraszona. — Mam wrażenie, jakbyśmy się już kiedyś spotkali, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, gdzie i kiedy to mogło się wydarzyć.

Brązowooki zaśmiał się cicho i popatrzył na mnie zupełnie tak jak kiedyś ojciec.

— Oh, dziecko, to oczywiste, że się już wcześniej spotkaliśmy. Jestem tym, który rozpoczął całą tę historię i popychał ją stopniowo do przodu. Jestem ojcem niesfornych bliźniaków, których ostatnimi czasy spotkałaś w swoim życiu. Jestem również, jak to wy na ziemi mówicie, kreatorem, stwórcą, wszystkim i niczym, lub zwyczajnie Bogiem. Tak, Camillo Decker. Wiem, że dużo w życiu wycierpiałaś, tak samo jak wiem, że za wiele z tych cierpień obwiniałaś właśnie mnie, ale ja cię absolutnie rozumiem. Zresztą, chodźmy na spacer! Mam ci tyle do powiedzenia!

Mrugnęłam kilkanaście razy oczami, chcąc przyswoić do siebie nowe informacje. W tym samym czasie ojciec bliźniaków wysunął się na przód i otworzył zamaszyście drzwi prowadzące do pięknego ogrodu. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, przepuścił mnie w nich i zabrał na spacer.

Odkąd opuściliśmy pomieszczenie, starałam się uporządkować myśli. Skoro jestem tutaj i sam Bóg fatyguje się, aby ze mną rozmawiać, muszę mieć ogromnie przerąbane. Dodatkowo spokoju nie dawała mi myśl o Michale i jego dalszym losie.

— Widzę, że coś cię nęka. Pytaj więc, a odpowiedź zostanie ci udzielona — powiedział spokojnie stwórca, zachwycając się pięknem natury.

— Skoro naprawdę jesteś Bogiem, chciałabym zapytać tylko o jedną rzecz.

— Słucham dziecko.

— Co u tych, na których mi naprawdę za życia zależało?

— Nie pytasz o siebie kochanie, a to się bardzo chwali... Wiesz, chciałbym powiedzieć, że takich osób w twoim życiu było naprawdę dużo, ale ja widzę, że mógłbym je policzyć na palcach rąk. Kogo chcesz zobaczyć, dziecko?

— Michała... I, o ile oczywiście to możliwe, Lucyfera i ojca.

— Dlaczego akurat Lucyfera?

— To trochę dziwne tłumaczyć się tacie chłopaka, który ci się podobał, bez jego obecności. Chciałabym tylko zobaczyć, że będzie szczęśliwy z moją siostrą. Zawsze miałam pecha w życiu, ale teraz to chyba była jakaś kumulacja.

— Spokojnie, zaręczam, że gorzej niż teraz już być nie może.

— Lucyfer to trochę takie dziecko wyjątkowo lubiące alkohol, narkotyki i kobiety. Jednak ten skubaniec ma w sobie cos takiego, że kobiety same wchodzą mu w objęcia. Początkowo byłam oschła w stosunku do niego i nie rozumiałam, jak moja siostra mogła być z nim w pseudo związku, bo inaczej nazwać tego nie jestem w stanie. Potem okazało się, że to tylko skorupa, a on sam jest świetnym mężczyzną, no może gdyby nie fakt, że czasami jest nieodpowiedzialny. Był moim naprawdę dobrym przyjacielem, a jeśli mogę powiedzieć, to najlepszym, zaraz po Harrym. Co prawda jestem okropną siostrą, ale nie mogłabym odbić jej faceta. Musiałam postawić grubą kreskę pomiędzy naszą relacją. Próbowałam odczuć to samo w stosunku do Michała, ale po tym jak Lucyfer przeprowadził ze mną rozmowę, zrozumiałam wiele. Początkowo sama sobie przeczyłam i nie chciałam przyznać mu racji, ale prawda jest taka, że ta rozmowa była mi potrzebna... Jeśli mogę o coś prosić, to chciałabym, żeby jemu i Chloe się ułożyło.

Mężczyzna uśmiechnął się miło i skinął głową na znak zrozumienia.

— Masz naprawdę dobre serce, dziecko. Pokazałaś mi, że jesteś osobą godną mojego zaufania. Pora teraz na trochę szczerości z mojej strony. Pamiętasz, jak dziwnym wydawało ci się, że Michał i Lucyfer patrzą ci w oczy i zadają pytania dotyczące twoich lęków i pragnień?

— Naturalnie. To było bardzo dziwne, potem oczywiście Michał powiedział mi, że to związane z ich nieziemską naturą.

— Owszem, ale na ciebie i twoją siostrę ich przenikliwy wzrok nie działał. W tym jest sporo mojej winy. Otóż czterdzieści lat temu, państwu Decker urodziło się pierwsze długo wyczekiwane dziecko. Dziewczynka, o jak wtedy zwykli mawiać twoi rodzice, cudownym uśmiechu i wspaniałych oczach. Gdy cała ta radość ostygła, jedenaście lat później okazało się, że Penelope znowu była w ciąży. Po raz kolejny urodziła dziewczynkę, która dla swojego ojca stała się całym światem. Inicjatorem tamtej pierwszej ciąży byłem ja... — Tu stwórca zaśmiał się z niedowierzaniem. — Mówiłaś, że trudno jest rozmawiać ze mną o Lucyferze... Popatrz jaki ten los potrafi być przekorny, teraz to ja mam problem.

— Jeśli nie jest pan w stanie, to...

— Nie, Camillo. Muszę ci powiedzieć całą prawdę. Teraz albo nigdy... Tak jak mówiłem, Chloe powstała z mojego boskiego rozkazu. Wysłałem Amenadiela, którego zdążyłaś już poznać podczas swojego ziemskiego życia, aby pobłogosławił twojej matce. Wszystko układało się cudownie, o wszystkim wiedzieliśmy tylko ja, on i moja żona. Niestety czasami w życiu bywa tak, że chcąc zadbać dobrze o jedno, zaniedbujemy drugie. Podobnie było w moim wypadku. Za bardzo zaangażowałem się w życie ludzkości i zaniedbałem swoją rodzinę. Lucyfer zdążył wywołać bunt, a Michał i moja żona wejść w tajemniczy spisek. Michał za sprawą swojej matki zstąpił na ziemię i pobłogosławił, podobnie jak wcześniej Amenadiel, twojej matce. Powód był iście... sam nie wiem jak to nazwać. Michał był zazdrosny o faworyzowanie Lucyfera, dlatego wraz z matką postanowili mi pokazać, że potrafią dać sobie radę beze mnie. Tym sposobem powstałaś ty, Camillo. Obie jesteście stworzone za pośrednictwem istoty niebiańskiej, a co za tym idzie, macie w sobie cząstkę anioła. To właśnie dlatego jesteście odporne na ich uroki. Co więcej, zarówno ty, jak i Chloe jesteście przeznaczone jako bratnie dusze dla nich. Wiem, że to okropne, że macie w sercu wyrytą tabliczkę z imieniem tego, który jest wam przeznaczony, ale łatwo można to zmienić. Chloe przecież była szczęśliwa przez jakiś czas z Danielem...

— Nie. Jeśli byłam stworzona właśnie po to, aby wypełnić określoną misję, to chcę dobrnąć do jej końca. Kogo imię ma, jak to pan określił, tabliczka w moim sercu?

— Jesteś pewna, że chcesz wykonać należną ci misję?

— Nie trafię przecież już na nikogo innego jak na przystojnego bruneta z czekoladowymi oczami i najpewniej z amerykańskim akcentem. Którykolwiek z nich by nie był tym, dla którego zostałam stworzona, chcę się z nim złączyć. Najwidoczniej nie była mi pisana miłość za życia, ale jeśli los rozdał mi takie karty, będę nimi grać czysto, aż do samego końca.

Mężczyzna siknął głową z aprobatą i uznaniem. Uśmiechnął się lekko i stanął pod cudownie pachnącym krzakiem jaśminu.

— Chodź, zaprowadzę cię do twojego ojca. Ale wpierw zapytam jeszcze raz, czy jesteś pewna, że chcesz znosić ewentualne cierpienia dla jednego z nich?

— Tak, jestem tego absolutnie pewna — powiedziałam hardo, patrząc prosto w oczy mężczyzny.

— Doceniam twoją szczerość i oddanie sprawie. Gwarantuje, że zostaniesz za to nagrodzona. A teraz biegnij do rozwidlenia drogi, potem skręć w prawo i tam będzie na ciebie czekał twój tata. Gdy skończycie rozmawiać, wróć tu. Będę czekać.

— Dziękuję panu. Wrócę tak szybko, jak to będzie możliwe.

— Nie musisz się spieszyć. Po prostu korzystaj z chwili.

Uśmiechnęłam się lekko i wdzięcznie kiwnęłam głową, równocześnie ocierając końcem rękawa bluzy swoje łzy. Nie mogłam doczekać się tego momentu. Nigdy nie byłam aż tak zdeterminowana do biegu jak w tamtej chwili. Jeszcze raz obdarzyłam mężczyznę wdzięcznym spojrzeniem i pobiegłam we wskazanym kierunku. Serce biło mi jak oszalałe, ale ignorowałam to. Przed oczami miałam tylko roześmianą twarz ojca, czyli taką, jaką najlepiej zapamiętałam przez dziewięć lat życia. Gdy dotarłam do rozwidlenia, tak jak poradził mi stwórca, skręciłam w prawo.

Stał tam jak zwykle nienagannie ubrany w swój ulubiony policyjny mundur. Na ten widok na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Zatrzymałam się i nie mogłam zrobić kroku. Radość odebrała mi mowę. Mężczyzna poczuł chyba mój wzrok na sobie i skierował spojrzenie w moją stronę.

— Camilla? — Głęboki męski głos dotarł do moich uszu. Tak dawno go nie słyszałam...

— Tata. — Łzy niekontrolowanie zaczęły się zbierać w moich oczach. Zdolność do ruchu powróciła, więc już moment później znalazłam się w ciepłych ojcowskich objęciach.

— Moja kochana córeczka. Powinienem cię ochrzanić, ale nie mam na to siły. Tak się cieszę, że cię widzę! Oglądałem to wszystko z góry i mogę powiedzieć tylko, że dobrze cię wychowałem. Nie spodziewałem się tylko tego, że umrzesz w tak głupi sposób — mruknął, zasypując mnie pocałunkami w czoło.

Gdy pierwsze emocje opadły, wybraliśmy się na długi spacer w głąb ogrodu.

— Wiesz, z czasem zrozumiałam, że Chloe zwyczajnie nie chciała być policjantem ze swojego kaprysu. Ona chciała mnie chronić, żeby nie stało się ze mną to, co z tobą. Najwidoczniej taki los był mi zwyczajnie pisany. Swoją drogą nie umarłabym w taki sposób, gdyby nie fakt, że zanalizowali zbyt szybko fakty. Sam wiesz, że miałam zginąć dzięki cyjankowi, a nie kulce w serce.

— Nie rozmawiajmy o śmierci. Jestem z ciebie dumny. Postawiłaś się matce, wyjechałaś, nauczyłaś się zupełnie innego języka, skończyłaś studia z wyróżnieniem, byłaś jednym z najlepszych lekarzy-chirurgów w całym stanie, przezwyciężyłaś zazdrość i urazę do Chloe, ale przede wszystkim otoczyłaś się wspaniałymi ludźmi, którzy zawsze byli w stanie ci pomóc, zresztą podobnie jak ty im.

— Tato, daj spokój. Starałam się najlepiej, jak mogłam, ale i tak czasami ostro podwinęła mi się noga.

— Wiem. Posłuchaj, pamiętaj, że jesteś najlepszą rzeczą, jaka mogła spotkać w życiu takiego mężczyznę tak ja. Nie zapominaj, że zawsze cię bardzo kochałem i dalej to robię. Słyszałem już, co jest ci pisane. Okropnie mi głupio, że nie mogę czegokolwiek zrobić, abyś nie musiała tak skończyć, ale...

— Tato, wiem, na co się piszę. Uwierz, poznałam obu z nich bardziej, niż nawet oni sami myślą. Cokolwiek by się nie stało i z kimkolwiek bym nie wylądowała na wiecznym potępieniu, zrobię to, co muszę. Pamiętaj, że Decker zawsze wykonuje swoje zadanie do końca.

— Teraz widzę, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni...

— Kocham cię, tato, najbardziej na świecie. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy, a nawet jeśli nie, to bardzo miło było mi usłyszeć twój głos i znowu cię zobaczyć.

— Pożegnania są trudne, nieprawdaż? — zapytał, zatrzymując się dokładnie w tym samym miejscu, z którego zaczęliśmy naszą wędrówkę. Najwidoczniej zatoczyliśmy koło.

— Okropnie...

— Pomyśl sobie, co by było, gdybyś musiała tak samo żegnać Leo — powiedział i westchnął głośno. Popatrzył na mnie znowu tym samym ojcowskim spojrzeniem, a ja nie wytrzymałam i wpadłam w jego ramiona, wylewając tysiące łez w jego ramię.

Trwaliśmy w takim uścisku kilka minut, gdy wreszcie powoli odsunęłam się od ojca.

— Żegnaj, tato, mam wrażenie, że jeśli nie odejdę teraz, to będę się trzymać tutaj nogami i rękami, a nie chcę zawieść nikogo — powiedziałam wciąż jeszcze płaczliwym głosem.

— Żegnaj, kochanie, mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.

— To się okaże. — Uśmiechnęłam się serdecznie do mężczyzny, odwróciłam się do niego plecami i wciąż ocierając łzy z oczu, powolnym krokiem oddaliłam się od miejsca naszego spotkania. Na skrzyżowaniu dróg odwróciłam się szybko, jak gdybym chciała się upewnić, że dalej tam jest.

Nie pomyliłam się. Stał spokojnie i patrzył na mnie ze łzami w oczach. Pomachałam mu na pożegnanie, co skwitował skinieniem głowy. Ponownie odwróciłam się do niego plecami i pobiegłam w miejsce wcześniejszego spotkania z ojcem wszystkiego.

— Gotowa? — zapytał, spoglądając na mnie z wyraźnym uznaniem w oczach.

— Tak — powiedziałam pewnie, patrząc prosto w oczy stwórcy.

Mężczyzna stanął za moimi plecami i lekko uderzył między moje łopatki dłonią. Okropny ból przeszył moje ciało, a ja sama upadłam na kolana, zaciskając mocno zęby.

— Ała!

Po chwili ból stopniowo zanikał, zostawiając za sobą tylko niebezpieczny ciężar.

— Obiecałem ci nagrodę, na jaką zasłużyłaś. Witaj w domu, dziecino. Od teraz jesteś jedną z tych, których na ziemi nazywają aniołami — rzekł Bóg, patrząc na mnie z góry. Podał mi rękę, którą chwyciłam szybko, a następnie pomógł mi wstać.

— Nie jestem pewna, czy aby na pewno na to zasługuję, panie... — odparłam, spoglądając na mocne, kruczoczarne skrzydła.

— Cicho, dziecko. Korzystaj z nich mądrze. Mam nadzieję, że mój syn nie będzie chciał ci ich odciąć. Przykro mi to ogłosić, bo naprawdę zasługujesz na coś zupełnie odmiennego, ale mogę powiedzieć ci tylko, że nie musisz porzucać nadziei, kiedy tam wejdziesz. Alighieri ostro przesadził z tym obrazem. No cóż, chyba pora się pożegnać na jakiś czas. Gdy tylko mój syn się zjawi, powinnaś wyczuć jego obecność. Żegnaj, Camillo Decker.

— Jeszcze raz dziękuję panu za wszystko... ojcze.

— To ja dziękuję za to, że nareszcie doprowadziłaś jednego do porządku. Wiesz, możemy się śmiało spierać, kto miał, ma i będzie miał większy wpływ na tych obu łobuzów, ale musisz mi zaufać i uwierzyć, że nikt nie będzie w stanie zmienić tego, co zasadziłaś w sercu jednego z nich. Twoja siostra też ma w tym spory wkład, ale miarą największej miłości do drugiej osoby jest poświęcenie dla niej. Wiedziałaś, że Michał jest osłabiony i, żeby się zregenerować, musi być z dala od ciebie. Poświęciłaś swoje istnienie, aby on mógł dalej stąpać po ziemi. Miałaś przed sobą całe życie, tysiąc różnych dróg, które można było przejść na miliony sposobów. Mogłaś mieć dzieci, psa, dostać nagrodę za wynalezienie skutecznego leku na raka... A ty poświęciłaś to wszystko, żeby ratować mojego syna. Zresztą, Lucyfera też ratowałaś, nawet o tym nie wiedząc.

— Dalej podtrzymuję, że oboje mają mnóstwo niedokończonych spraw na ziemi. Zresztą... Sam pan doskonale o tym wszystkim wie.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. Po chwili nieznacznie uderzył się w czoło i wyjął coś ze swojej kieszeni.

— Byłbym zapomniał. Weź to. Pomoże ci znacząco tam, gdzie będziesz musiała spędzić najbliższe lata — powiedział, podając mi niewielki pakunek.

— Dziękuję.

— Chodźmy, odprowadzę cię.

Szybkim krokiem ruszyliśmy w kierunku czarnych drzwi znajdujących się tuż przed nami.

— Do zobaczenia? — rzekłam niepewnie, spoglądając w jego stronę.

— Tak... Do zobaczenia, Camillo.

Stwórca otworzył drzwi, przez które śmiało przeszłam z zamkniętymi oczami, ujrzałam wielkie, masywne wrota i demona, który już na mnie czekał.

— Witamy w piekle, pani. Wszyscy już oczekują — powiedział z uśmiechem na ustach i otworzył bramę.

Skinęłam głową, schowałam skrzydła i wraz z demonem przeszłam przez bramę piekieł.

Piekielne wrota niespodziewanie się otworzyły, ukazując słabo oświetloną postać, ubraną w czarną sięgającą do ziemi szatę. Widmo wyłoniło się z głębiny mroku, zdejmując wcześniej niezauważalny kaptur z głowy. Teraz można było śmiało powiedzieć, że to kobieta... Dźwięk, który najprawdopodobniej wydawały jej wysokie buty ukryte za szatą, rozchodził się długim echem. Postać przystanęła na chwilę, rozejrzała się wokoło, aż nagle znieruchomiała i wtopiła swój poważny i ciężki wzrok wprost przed siebie, jakby szukała w ciemności rozmówcy.

— Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna — zaczęła powoli, dalej patrząc przed siebie i wyraźnie intonując każde słowo. Co mi żywemu na nic, tylko czoło zdobi.

Z tej perspektywy wydawać by się mogło, że postać odbyła długą podróż po zaświatach, niczym kilkaset lat wcześniej Dante Alighieri. Uśmiechnęła się lekko, gdy wreszcie ciemność pozwoliła jej odnaleźć wzrokiem to, czego szukała. Ruszyła powolnym, władczym krokiem przed siebie, zakładając czarny kaptur.

— Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna — odezwał się mężczyzna powoli wyłaniający się z ciemności.

Sylwetka mężczyzny wydawała się znajoma, wokół niej rozchodziły się promienie światła, a on sam ubrany był w białe szaty. Tak, nie był to nikt inny jak Bóg. Widząc zbliżającą się kobietę, uśmiechnął się lekko i szybkim ruchem dłoni zmaterializował drzwi, które chwilę później otworzył.

— Aż was, zjadacze chleba, w aniołów przerobi — powiedział, patrząc na znikającą w drzwiach postać, której po przekroczeniu progu towarzyszył dźwięk rozkładanych skrzydeł.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Ostatnie słowa są dla głupców, którzy za życia nie powiedzieli zbyt dużo. No już, komedia zakończona! Klaszczcie! 




Są czasami w życiu takie chwile, gdzie wszystko wywraca się nam do góry nogami. Podobnie było w przypadku naszej opowieści. Ostatnio, gdy tak się zastanawiałam, to doszłam do konkluzji, że wszystkie moje pierwotne plany, zostały daleko, daleko za nami. To miało być opowiadanie zakończone na jednej części, w którym to nikt nie ginie na końcu... Ale wraz z rozwojem mojego warsztatu literackiego doszłam do wniosku, że jestem na siłach, aby podjąć się pisania drugiej części!

Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki! Nawet nie wiecie jak miło było się z nimi spotykać, za każdym razem, gdy pojawił się nowy rozdział, albo nawet czytać je potem...

Dziękuję mojej niezastąpionej becie wolfagata_ która trwała ze mną przez całą książkę i słuchała każdego mojego niezrealizowanego pomysłu. 

Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy niezależnie od tego czy ujawnieni, czy raczej zatajeni czytali moją opowieść. 

Śmierć to nie koniec, a początek czegoś nowego... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro