Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-9-

Lucyfer

Ta kobieta z godziny na godzinę zadziwia mnie coraz bardziej. Nie wiem dlaczego, ale właśnie takiej zagadkowości, porywczości i zdecydowania brakuje mi w Chloe. Być może wynika to z faktu, że ja sam jestem skomplikowaną osobą, o porywczej naturze i zwyczajnie brakuje mi w życiu żywej istoty obdarzonej duszą, która miałaby podobne cechy charakteru i potrafiła mnie zrozumieć. Z tym drugim co prawda jest u niej trochę gorzej, ale to zapewne dlatego, że ona do końca nie wierzy w moje prawdziwe oblicze.
Zmuszony do wyjścia z przesłuchania zostałem przez mojego ojca. Początkowo byłem z tego powodu rozgoryczony, ale gdy wszystko już się wyjaśniło, zrozumiałem, że właściwie to powinienem być mu wdzięczny za wyjaśnienia.

Ojciec przemówił do mnie w myślach. Kazał mi opuścić komisariat i przyjechać do mojego klubu. Jak kazał, tak uczyniłem, pomimo wielkiej niechęci. Przeczuwałem po prostu, że to coś ważnego a dodatkowo nurtowało mnie, dlaczego Michał pojawił się na ziemi.

— Witaj synu. — Ojciec uśmiechnął się miło i gdy tylko przekroczyłem próg mojego mieszkania, zmierzył mnie ciepłym rodzicielskim wzrokiem.

— Witaj, ojcze — mruknąłem sucho. — Mogę wiedzieć, co ty tutaj robisz?

— Tutaj, czyli dokładnie gdzie? — zapytał, unosząc wzrok i podchodząc do baru. Omiatał wzrokiem wszystkie butelki i kręcił z niezadowoleniem głową.

— Na ziemi — powiedziałem, podchodząc szybkim krokiem do baru i wchodząc za niego. Wyciągnąłem szklankę i nalałem do niej odpowiednią ilość brunatnego alkoholu.

— Napijesz się? — Uniosłem szklankę w jednej czwartej napełnioną cieczą i wystawiłem rękę w stronę ojca. Ten pokręcił tylko przecząco głową.

— Posłuchaj mnie uważnie, powinieneś wiedzieć o czymś istotnym. Pamiętasz, jak twoja matka powiedziała ci, że Chloe jest boskim tworem? — Popatrzył na mnie poważnym wzrokiem.

— Naturalnie. — Pociągnąłem łyk alkoholu ze szklanki, wziąłem butelkę, wyszedłem zza baru i usiadłem na położonej nieopodal kanapie.

— Chloe nie jest jedyną kobietą stworzoną w ten sposób... — powiedział, ostrożnie podchodząc bliżej mojego siedziska.

— Podejrzewam. Zapewne istnieją takich jeszcze setki, jak nie tysiące — powiedziałem ostro, spoglądając na rozciągającą się za oknem panoramę Los Angeles.

— Nie o to chodzi, synu. Chloe nie jest jedyną kobietą, która została stworzona na moją prośbę. Obecnie na świecie są dwie takie persony, obie były przeznaczone dla ciebie, abyś mógł spokojnie dokonać wyboru.

— Po co mi to mówisz? — zapytałem, przenosząc wzrok na rodzica.

— Bo drugą z nich jest Camilla Decker. — Nagle coś we mnie pękło. Sam do końca nie wiem dlaczego, ale wstałem i szybkim krokiem ruszyłem ku wyjściu z pomieszczenia.

— Posłuchaj, kiedy patrzyłem, jak dorastacie, coś się we mnie obudziło. Żaden z was nie powinien być w sytuacji takiej jak ja i wasza matka. Postanowiłem więc, że twój bliźniak zstąpi na ziemię i pobłogosławi ponownie rodzinie Decker. Michał jednak nie do końca postąpił tak, jak powinien. Wasza matka była wtedy zapatrzona w niego jak w obrazek, to on był tym biednym chłopczykiem, który jest karany przez los. Oboje postanowili się więc zmówić i troszkę nas wykiwać. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki trochę nie namieszali w księdze przeznaczenia. Michał nie jest tu bez powodu... Posłuchaj, tym sposobem oboje macie szansę na miłość, a on, pomimo tego, że jest aniołem, lubi grać nieczysto. Chciałem, żebyś wiedział, aczkolwiek teraz to wszystko trochę straciło sens. Jesteś szczęśliwy z Chloe i wątpię, że będziesz chciał zrywać to wszystko, co między wami powstało, dla jakiejś durnej miłostki. Pamiętaj jednak, że czasami lepiej jest znać całą prawdę.

— Dziękuję, że mi to mówisz, ojcze. Nie sądzę, że zasługuje na dwie kobiety, ale wiem, że związek z Michałem dla żadnej z nich nie jest dobrym wyjściem. — Powiedziałem, stojąc przy windzie i wciskając odpowiedni przycisk.

— Ty też nie możesz być z dwiema na raz. Co więc zrobisz, Samaelu?

— Na pewno nie zostawię Chloe, a co będzie dalej, to się okaże. — Popatrzyłem na niego zmęczonym wzrokiem. Gdy chciałem coś dodać, ojciec powiedział szybko:

— Uważaj na siebie. — I uśmiechając się, zniknął z pola widzenia.

— Tato! Idź do piekła — mruknąłem, wsiadając do windy.

Możliwe, że wszystko, co mnie w niej pociągało, wiązało się tylko z faktem, że jest boskim tworem przeznaczonym właśnie dla mnie, ale rozumując tym torem, nie byłbym w stanie zaakceptować miłości Chloe. Sam wpadłem w jakąś dziwną pułapkę, która nie chciała łatwo ustąpić.

***

Wiesz co, nurtuje mnie tylko jeden fakt — powiedziała Camilla, walcząc z zamkiem w drzwiach.

— O co chodzi? — zapytałem, przypatrując się uważnie jej ruchom.

— Dlaczego ciało Wojcica było poprzekłuwane? To dość dziwne i trochę odbiegające od aspektu zbrodni doskonałej. Sam rozumiesz, jeśli coś takiego się planuje, to każdy szczegół powinien być ściśle określony. To wygląda tak, jakby komuś coś wymknęło się za bardzo spod kontroli... — mruknęła kobieta, zakładając na głowę czarny kaptur.

— Myślisz, że komuś sytuacja wymknęła się nieco spod kontroli? — zapytałem, patrząc na jej twarz ukrytą pod materiałem kaptura i włosami. Nie była przesadnie umalowana, wystarczała jej czerwona szminka i podkład.

— Bardzo możliwe. Zostań tu — powiedziała, otwierając drzwi i wchodząc do środka.

— Dlaczego?

— Las to nie miejsce dla małych zajączków. — Zaśmiała się pod nosem.

Wyraźnie ze mnie zakpiła, ale spodobało mi się to. Mało kto posiada odwagę, aby powiedzieć coś takiego prosto w twarz władcy piekieł.

— Gwarantuje ci, że nie jestem płochliwym zającem. — Dobitnie zaintonowałem swoją wypowiedź i szybkim krokiem wszedłem do pomieszczenia.

— Przestań się popisywać i stój tam, gdzie stoisz. — Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę i szybkim ruchem zdjęła coś z półki. Rzuciła to pod nogi i dynamicznym ruchem zgniotła przedmiot nadepnięciem.

— Co to było? — zapytałem, patrząc na kobietę.

— Kamera. — Szybkim krokiem podeszła do mnie i zdjęła swoją kurtkę.

— Rozumiem, że jestem pociągający, ale nie musisz się przede mną rozbierać!

— Nie wiem, co moja siostra miała w tym swoim czerepie, wchodząc z tobą w jakiekolwiek bliższe stosunki. — Zarzuciła mi kurtkę na głowę. — Najlepiej to staraj się nie pokazywać swojej twarzy. Cholera wie, ile tego dziadostwa tu jeszcze jest.

— Myślisz, że nie dałbym się rady obronić? Chciałbym cię powiadomić, że znam sztuki walki bardzo dobrze.

— Nie chodzi o to, czy się boję, czy nie. Przemawia do mnie dużo bardziej fakt, że moja siostra byłaby pewnie w stanie mnie zabić za wpakowanie cię w kłopoty, a o twoim bracie to już nie wspomnę.

— Czyli ci na mnie zależy — skwitowałem szybko, uśmiechając się szeroko.

Kobieta nie skomentowała mojego stwierdzenia w żaden sposób, tylko skupiła całą swoją uwagę na dziwnym sejfie, ukrytym za deską w podłodze. Nie był on duży, ale wystarczający, by ukryć w nim co najmniej sto tysięcy dolarów. Camilla sprawnie wpisała kod i otworzyła skrytkę. W środku znajdował się tajemniczy wisior i kartka.

— To dziwne. Naszyjnik jest dokładnie tam, gdzie powinien być — powiedziała cicho, zabierając oba przedmioty i szybko chowając je sobie do kieszeni.

— Może im wcale nie chodziło o naszyjniki — podsumowałem, wkładając ręce do czarnych garniturowych spodni.

— Nie. Możliwe, że nie wiedzieli, gdzie mają ich szukać, albo... Lucyferze, nie wierzę, że to mówię, ale musisz pomóc udobruchać mi moją siostrę. — Blondynka popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami.

— Co to znaczy pomóc udobruchać? — zapytałem, patrząc na dziewczynę, która chowała sejf w odpowiednie miejsce i szybko poderwała się na równe nogi, wychodząc z pomieszczenia. Ruszyłem za nią.

— Mniej więcej tyle, co zgoda na podróż dookoła świata — odparła, zamykając za mną drzwi.

***

Biały dom stał samotnie na obrzeżach miasta. Listopad dopiero się zaczynał, ale wydawało się, że tu nastąpił już grudzień. Z budynku wydobywał się zapach sernika, laski wanilii, kapusty z grzybami i choinki.
W środku, po kuchni krzątała się blondynka, szybko zagniatając ciasto, znajdujące się na stole. Nigdy nie uważała się za dobrą kucharkę, ale świadomość, że dzisiejsza kolacja ma być w gruncie czymś zupełnie wyjątkowym, dodawała jej otuchy i napędzała do dalszego działania. Wałek do ciasta szybko przemieszczał się po stolnicy, rozgniatając ciasto na pierogi. Kobieta podniosła rękę ubrudzoną w mące i wytarła sobie nią czoło. Szybko wróciła do pracy, nawet nie zauważając, że bardziej przypomina upiora niż człowieka.

Sernik piekł się w piekarniku, stopniowo nabierając rumieńców. Camilla zerknęła w jego stronę, a następnie, dalej wałkując ciasto, omiotła wzrokiem całą kuchnię.

Blondynka uśmiechnęła się smutno, właściwie nie wiadomo dlaczego, i spuściła wzrok na wałek. Potęgująca cisza nadawała domowi wymiaru opustoszałego miejsca. Być może właśnie to poruszyło kobietę. Dom to miejsce, gdzie zawsze ściany są nasiąknięte wypowiedzianymi przez domowników słowami, światła są ciepłe, kuchnia bije przyjemnym rytmem, a pokoje pełne są wspomnień.

Tego wszystkiego bardzo brakowało w tym budynku.
Był urządzony kunsztownie i zarazem przytulnie, ale wyraźnie odczuwało się w nim brak męskiej ręki. To dziwne, prawda?

Zazwyczaj to właśnie samotnych mężczyzn spotyka stwierdzenie, że w ich mieszkaniach brakuje damskiej ręki. Tu wszystkie błahostki były wykonane, tak aby mogły imitować całkowitą spójność duszy lokatorów i budynku. Właścicielka chciała sprawić pozory, że nikogo jej w życiu nie brakuje, ale czy naprawdę tak było?

W tym całym ładzie brakowało odrobiny chaosu. Jednej zgubionej skarpetki, leżącej na środku salonu, koszuli niedbale zawieszonej na wieszaku, zapachu ostrych perfum, które mogłyby chociaż trochę ograniczyć dominację słodkiej woni brzoskwiń, pojedynczego źle umocowanego haczyka... Przede wszystkim jednak, jak już wcześniej mówiłam, brakowało mężczyzny.

Camilla
— Proszę, wejdźcie! — powiedziałam z uśmiechem, patrząc na parę stojącą w drzwiach. Przyszli zbyt wcześnie, przez co nie zdążyłam się przebrać.
Chloe zmierzyłam mnie czujnym wzrokiem, zatrzymując się przez chwilę na czole ubrudzonym w mące. Uśmiechnęła się tylko lekko i wkroczyła do pomieszczenia. Lucyfer natomiast miał już zamiar coś powiedzieć, ale ubiegłam go.

— Bez komentarza. — Przymknęłam oczy i westchnęłam głęboko. Diabeł zaśmiał się serdecznie i podążył za swoją partnerką.

— Jesteście trochę wcześniej, niż się spodziewałam. — Sprawnym ruchem zamknęłam drzwi i rozwiązałam sznurek od fartucha kuchennego, szybko go zdejmując.

— Wybacz, Lucyfer nie jeździ zgodnie z przepisami. — Diabeł zmierzony został srogim i poważnym wzrokiem policjantki.

Zaśmiałam się nerwowo i zagryzłam wargę.

— Wiesz, ja też nie lubię ograniczeń. Czasami trzeba złamać przepisy, Chloe. — Uśmiechnęłam się lekko. —  Pozwolicie, że skoczę się przebrać? Nie byłam gotowa na wizytę pół godziny przed czasem.

— Jasne. — Kobieta odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się wokół. Lucyfer stał obok niej z rękami w kieszeniach i patrzył na mnie badawczym wzrokiem.

— Możecie się rozejrzeć po domu! Tylko nie wchodźcie do kuchni.

— Niczego nie obiecuję. — Zaśmiał się diabeł i popatrzył na Chloe.

Uśmiechnęłam się lekko i szybkim krokiem ruszyłam po schodach. Gdy już znalazłam się na piętrze, obejrzałam się za siebie nerwowo i biegiem ruszyłam w kierunku garderoby. Nie mogłam pozwolić im na zbyt długie czekanie, a sama nie miałam na siebie pomysłu. Chloe postawiła na klasyczną wygodę, czyli klasyczne czarne spodnie, botki i białą elegancką bluzkę wzbogaconą naszyjnikiem. Lucyfer natomiast, jak zwykle, miał na sobie idealnie skrojony garnitur koloru czarnego.

Nie chciałam czuć się gorzej, dlatego szybko przesuwałam kolejne wieszaki z ubraniami. Wreszcie znalazłam czarny kombinezon z lekkim dekoltem. Zabrałam wieszak i pobiegłam do łazienki, aby chociaż trochę pozbyć się śladów mąki. Wzięłam naprawdę szybki prysznic, wysuszyłam ciało ręcznikiem i ubrałam się w przygotowany strój. W międzyczasie rozpuściłam włosy, rozczesałam je i wyszłam z pomieszczenia, po drodze robiąc sobie fryzurę imitującą koński ogon. Zabrałam z regału białe adidasy i szybko je założyłam. Zbiegłam na dół i omiotłam wzrokiem pomieszczenie.

Goście siedzieli na kanapie. Lucyfer lekko obejmował Chloe jedną ręką, a ona położyła delikatnie głowę na jego ramieniu. Przez chwilę poczułam dziwne ukłucie w sercu.

Czy tak właśnie wygląda zazdrość?

— Nie chciałabym wam przerywać tak pięknej chwili, gołąbeczki, ale chyba będę zmuszona — powiedziałam delikatnym głosem, podchodząc do nich od tyłu.

— Och, już jesteś? Co tak szybko? Nawet Lucyferowi takie ogarnięcie się zajmuje dużo więcej czasu. — Chloe odwróciła się i spojrzała na mnie ciepłym wzrokiem.

— Dzięki, detektyw — mruknął niezadowolony mężczyzna.

— Zapraszam do stołu. Napijecie się czegoś? Kawa, herbata, wino... whisky? — zapytałam, podchodząc do sporego globusa, który był barkiem. Otworzyłam go i zaczęłam przebierać między trunkami.

— Ja poproszę whisky. — Brunet wstał szybko i znalazł się tuż za mną.

— Lucyfer! — Chloe wstała z sofy i spojrzała na niego ostro.

— Chloe, daj chłopakowi spokój. Najwyżej zostaniecie na noc. Wybieraj przyjacielu. — Poklepałam go po ramieniu i szybkim krokiem ruszyłam do kuchni.
— Nie ma nawet takiej... — zaczęła siostra.

— Jest. A teraz nie dyskutuj, bo zrobi się mało przyjemnie — mruknęłam, wynosząc z kuchni sałatkę grecką i stawiając ją na nakrytym stole.

— Może ci pomóc? — zapytała kobieta.

— Nie trzeba. Siadajcie! — powiedziałam, wynosząc półmisek z gorącymi pierogami.

Lucyfer zdążył wybrać już alkohol i postawił butelkę ciemnej cieczy na stole.

— Niezły barek. Chyba mógłbym tu zostać jeszcze dzień. — Zaśmiał się głupio.

Wywróciłam oczami i przyniosłam odpowiednie szklanki. W tym czasie para zdążyła zasiąść do stołu.
— Jednak jesteście razem? — zapytałam, siadając naprzeciwko diabła.

— Tak. Od dzisiaj, tak oficjalnie — powiedziała z uśmiechem Chloe.

Lucyfer zdążył w międzyczasie nalać do szklanek whisky.

— Gratuluję. Mam nadzieje, że ten twój bad boy będzie w stanie wykreować Trixie rodzeństwo. — Zaśmiałam się, biorąc jedną i upijając z niej spory łyk.

Mężczyzna zakrztusił się nagle i zaczął kasłać. Chloe uderzyła go kilka razy w plecy, aby pomoc mu w powrocie do prawidłowego funkcjonowania.

— To dość poważne plany, Camillo, na dużo bardziej odległy czas — powiedziała kobieta, dalej uderzając Lucyfera w plecy.

Uśmiechnęłam się lekko, gdy brunet uniósł rękę, pokazując, że już wystarczy.

— Jasne. — Zamąciłam powoli alkohol w szklance.

— Może przejdziemy do sedna? — zapytała Chloe.

— Tak szybko? Przecież nawet nie zjedliśmy pierwszego dania — mruknęłam, nakładając sobie na talerz sałatki greckiej.

— Im szybciej wyjaśnisz, o co chodzi, tym więcej mamy czasu na przemyślenie, obgadanie i rozwiązanie sprawy.

— Dobrze, Chloe. Należę do tajnej organizacji, która chroni porządku na świecie. Nie jesteśmy glinami, ale mamy informacje... Miliony, jeśli nie miliardy, informacji, dowodów, zdjęć, które są w stanie doprowadzić do trzeciej wojny światowej. To nie są głupie tekściki czy zrzuty ekranu, gdzie ktoś obraża swoją żonę, wyzywając ją od głuptasków. Mamy haki na każdego wpływowego człowieka na globie, zaczynając od gangsterów, przez bogaczy, aż po polityków. Jesteśmy podzieleni na dwie grupy, jedną, która odpowiada za porządek, i drugą, która odpowiada za strofowanie. Ja należę do tych porządkowych. Utrzymujemy wszystkie sekrety w tajemnicy i czasami, jeśli jest potrzeba, wysyłamy wiadomość o lekkie zastopowanie rozwoju sytuacji. Razem jest nas dwadzieścia cztery osoby i jesteśmy rozsiani po całym świecie. Moja grupa to jedenaście osób i ja. Każdy z nas ma coś w rodzaju klucza, którego ma pilnować. Istnieją dwadzieścia cztery takie klucze, jednak do dekonstrukcji całego ładu, jaki teraz znacie, potrzebne jest zaledwie sześć. Resztę idzie podrobić, o ile oczywiście jest się dobrym w szyfrowaniu, grafice, ślusarstwie, no i ewentualnie w matematyce i językach.  Wracając do tematu, najwidoczniej naszemu zabójcy niepotrzebne są klucze osób z tej drugiej grupy. Po pierwsze morduje moich ludzi, a po drugie tamte mają zupełnie inne kształty i zastosowanie.

— Camilla, w co ty się znowu wplątałaś. — Westchnęła ciężko, nakładając sobie na talerz kilka pierogów.

— Chloe, uwierz, że nie chciałam. Mam z tego bardzo dobre profity, ale czasami dobija mnie ta ciągła odpowiedzialność.

— To dlaczego nie zrezygnujesz? — zapytał Lucyfer, upijając łyk alkoholu.

— Jedyny sposób na rezygnację to śmierć. — Uśmiechnęłam się, wkładając sobie pomidora koktajlowego do buzi. — A teraz posłuchaj. Tak jak wcześniej powiedziałam, jesteśmy rozsiani po całym świecie. Muszę zebrać wszystkie klucze, zmienić zabezpieczenia i, co najważniejsze, ocalić życie tych ludzi.

— To trochę samobójczy krok, nie sądzisz? — mruknęła znad talerza Chloe.

— Nie mam innego wyjścia. Posłuchaj, bardzo przydałaby mi się pomoc, Chloe. Tu nie chodzi o mnie, ale o życie milionów osób!

— Rozumiem, o co ci chodzi. Ja niestety muszę odmówić, dostałam dzisiaj nową sprawę, Daniel również odpada...

— Chloe, chyba ja się mogę podjąć tego zadania — powiedział, patrząc na mnie uważnie władca piekieł.

— Lucyferze, z całym szacunkiem, ale... — Kobieta podniosła wzrok i już miała coś powiedzieć, jednak niestety znowu ją ubiegłam.

— Chloe, obiecuję ci, że wróci do ciebie cały i zdrowy. Włos mu z głowy nie spadnie, a ja sama nie będę go podrywać, ani nawet się w nim nie zakocham. Jest twój, a ja, jak już powiedziałam twojemu kochankowi, mam zasady moralne.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała nieprzyjemna cisza, którą ostatecznie przerwało głośne westchnięcie policjantki.

— Zgoda. Więc co zamierzasz?

— Mamy tajny fundusz, na którym są grube pieniądze, więc nie musisz się martwić o koszty przelotów. Pytanie tylko, czy jesteś dostatecznie wytrzymały fizycznie. — Popatrzyłam badawczym wzrokiem na umięśnionego mężczyznę.

Nie byłam ślepa, ale jakaś cześć mnie sama pchała ku docinkom skierowanym w stronę właściciela klubu.

— Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że jestem. — Uśmiechnął się demonicznie.

— Cudownie. Ciepło czy zimno? — zapytałam, wkładając do ust kawałek sałaty.

— Ciepło.

— Pudło. Mam nadzieję, że umiesz jeździć na nartach. — Uśmiechnęłam się tajemniczo.

— Camilla? — Niepewnie zaczęła Chloe.

— Niemcy, Alpy.

Witajcie!

Mam nadzieje, że u was wszystko w porządku.
Serdecznie dziękuję wolfagata_ i odsyłam do niej, na świetną trylogię o wampirach.
Życzę wam wesołych świąt i wszystkiego co najlepsze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro