-7-
— Camilo Decker, w imieniu prawa, aresztuję cię. — Powiedziała spokojnym głosem kobieta, patrząc na mnie chłodnym wzrokiem.
— Chloe, nie mamy wystarczającej ilości dowodów — mruknął Espenoza, unosząc wzrok znad szarej teczki i spojrzał z poważną miną na swoją byłą żonę.
Był zmęczony, ale, co chyba bardziej mnie martwiło, okropnie przygnębiony. Dalej silnie odczuwał stratę Charlotte, a co za tym idzie, nie był do końca tym samym mężczyzną co kiedyś. Wyraźnie zmieniła się jego twarz, przybyło mu kilka zmarszczek, wargi straciły na kolorycie, ale największe zmiany widać było w oczach, które, jak się utarło, są zwierciadłem duszy. Jeśli faktycznie tak jest, to dusza Daniela była okropnie wyniszczona.
— Nie sądzisz, że postąpiłabym okropnie głupio, zabijając swojego najbardziej dochodowego pacjenta, zostawiając policji na tacy dowód w postaci fiolki z moim odciskiem i mówiąc wam wszystkim o przyczynie zgonu? — powiedziałam, patrząc na siostrę, która podeszła bliżej do stolika i stanęła tuż za Lucyferem.
Mimika jej twarzy nie zdradzała wiele, ale nerwowe ruchy wręcz przeciwnie. Można było z niej czytać jak z otwartej książki. Nie była już tak pewna, jak wtedy, gdy wypowiadała słowa o aresztowaniu mnie. Powoli przyjmowała do świadomości, że faktycznie mogę mieć rację.
— A co, jeśli chcesz, żebyśmy tak myśleli? Nie jedno już w swoim życiu widziałam i nie tacy jak ty próbowali się wymigiwać na różne sposoby — odrzekła dobitnie, zakładając sobie ręce na wysokości klatki piersiowej.
— Nie zabiłam Roberta Kreatinga. Nie miałam nawet motywu, a o samej chęci to nawet nie wspomnę. Poza tym, gdybym już faktycznie miała kogoś zabić, to nie w taki sposób. Wiesz Chloe, jak kraść to miliony, a jeśli miałabym iść do więzienia, to zdecydowanie za coś spektakularnego. — Zaśmiałam się cicho i przejechałam językiem po spierzchniętych wargach.
Nagle Lucyfer wstał i podszedł do kobiety. Szepnął jej kilka słów na ucho, na co tamta tylko skinęła głową, a następnie szybkim krokiem wyszedł bez pożegnania.
— Chloe, co się z tobą dzieje? — Zapytał detektyw donośnym głosem.
— Spokojnie Danielu. My tylko rozmawiamy — powiedziałam pewnie, mierząc twardym wzrokiem siostrę. Dopiero teraz mogłam dostrzec, jak bardzo się zmieniła przez te wszystkie lata.
Nie była już tą samą osobą, co dziesięć lat temu. Nareszcie wydawało mi się, że faktycznie dorosła. Długie włosy, ciężko dokładnie określić, jakiego właściwie koloru, związane w wysoki kucyk z grzywką dodawały jej młodzieńczego wyglądu, ale zupełnie inną sprawą były jej ubrania. Czarny kardigan, biała bluzka oraz czarne spodnie połączone z butami na obcasie i dwoma naszyjnikami na szyi, jednym dużym wolno zwisającym w kształcie jakiegoś ptaka i drugim, delikatnym i skrytym pod bluzką.
— Chloe, pomyśl, na nagraniach z kamer nie masz żadnego dowodu. Zjawiam się tam dopiero o trzeciej dwadzieścia, wchodząc przez główne wejście w stroju Doktora Strange'a z podróbką Harry'ego Pottera, nerwowo odpinając pelerynę i kierując się ku sali operacyjnej. Nawet mnie nie było na pierwszym piętrze, a co dopiero czwartym. — Spokojnym głosem starałam się wyperswadować Chloe z głowy jej wersję wydarzeń, która zresztą nie była prawdziwa. Prawdę powiedziawszy, sama nie byłam w stanie określić, kto mógłby być faktycznym zabójcą.
— Cyjanek to trucizna, która rozpuszcza się przez pewien czas. Oczywiście wszystko zależy od jej ilości. — Powiedziała, wchodząc do pomieszczenia młoda ciemnowłosa kobieta. Na oko miała dwadzieścia pięć lat, więc była dużo młodsza od zgromadzonego tutaj towarzystwa. Zdecydowanie różniła się od Chloe, nie tylko stylem bycia, ubiorem, ale również samym zachowaniem. Przez chwilę pomyślałam, że dokładnie takiej siostry chciałam w policjantce.
— Zgadzam się, nareszcie jakaś obeznana w dziedzinie osoba. Cyjanek potasu to trucizna wyjątkowo popularna, ale na całe szczęście nie zabija od razu. Podstawowe działanie cyjanków polega na łączeniu się ich z trójwartościowym żelazem oksydazy cytochromowej, która jest kluczowym enzymem łańcucha oddechowego. Połączenie to skutkuje blokowaniem oddychania wewnątrzkomórkowego i wzrostem syntezy kwasu mlekowego, ale również zaburzeniem metabolizmu komórek. Śmierć przychodzi natychmiastowo tylko wtedy, kiedy dawka ma stężenie powyżej pięciuset miligramów. — Delikatnie poprawiłam się na czarnym krześle i obrzuciłam szybko wszystkich wzrokiem. Złapałam za kosmyk moich blond włosów i zaczęłam kręcić sobie go na palcu.
— Istnieje więc również wariant, że trucizna została mu podana w małej ilości dużo wcześniej — mruknęła Chloe, analizując wszystkie dotychczas powiedziane słowa.
— To niemożliwe. Masz tu gdzieś kartkę i długopis? — zapytałam, błądząc wzrokiem po stole.
Po chwili na stanowisku wylądowały obie wymienione przez mnie rzeczy. Następnie stopniowo zapisywałam wszystko to, co mówiłam.
— Popatrz. Podstawowe objawy zatrucia cyjankiem to przede wszystkim ból głowy, na który skarżył się Kreating, bo to rzecz zupełnie normalna przy guzie mózgu, szumy i ucisk w klatce piersiowej, co możemy od razu wykluczyć, bo Harry robił mu tego samego dnia mu RTG klatki piersiowej i osłuchiwał ją, a poza tym Robert o niczym takim nikomu nie mówił. Wymioty, których nie było, zaburzenia tętna, obniżenie ciśnienia krwi i śpiączka. Macie szczęście, bo wczoraj o dwudziestej zleciłam pobranie mu krwi na badania. — Uniosłam wzrok, odłożyłam długopis na miejsce i popatrzyłam na tajemniczą brunetkę. Kiwała tylko twierdząco głową, dając znak, że się ze mną zgadza.
— Jesteś w stanie załatwić nam wyniki tych badań na już? — zapytał Daniel, wstając zza stołu i rozpoczynając dziwną wędrówkę, która polegała na krążeniu wokół niego.
— Pewnie, powiedzcie tylko, co jest wam potrzebne. Zaraz zadzwonię do laboratorium. — Powiedziałam, wyjmując z kieszeni białych spodni telefon.
— Przydałaby się obecność cyjanku, może jakieś zaburzenia związane z chorobami, na które mógł chorować, a nie zostały one wykryte i przede wszystkim przydałaby się analiza samych ilości składników. Co myślisz Ella? — mruknęła Chloe i popatrzyła na kobietę stojącą obok.
— Myślę, że to dobry pomysł. — Przytaknęła kobieta.
— Da się załatwić. — Uśmiechnęłam się miło i szybko wybrałam numer. Nie minęły trzy sygnały, a słuchawka została podniesiona.
— Pomyślmy więc spokojnie... — Zaczęła Chloe.
— Halo? Cześć, doktor Camilla Decker przy telefonie.
— Camilla? Cudownie słyszeć, że żyjesz. — Młody kobiecy głos wyraźnie podekscytowany, rozbrzmiał w słuchawce. Przełączyłam rozmowę na tryb głośnomówiący.
— Jeszcze mnie nie wykończyła cała ta praca. — Zaśmiałam się nerwowo, tak samo, jak kobieta po drugiej stronie. — Słuchaj, kochanie, zajmowałaś się już próbką krwi pobraną od Kreatinga?
— Nie, ale właśnie miałam do niej zasiadać. Trochę obawiam się, co z wujkiem... — Cała radość, którą jeszcze niedawno emanował jej głos, zupełnie nagle zniknęła. Teraz rozmawiałam ze zmartwioną osobą, która miała za chwilę przyjąć jeden ostry cios.
— Katy, może lepiej usiądź. — Poradziłam koleżance i westchnęłam głośno. Dokładnie tej części swojej pracy nie nawiedziłam.
— Posłuchaj, cała ta sytuacja, którą za chwilę ci streszczę, jest dość delikatna i najlepiej będzie, jak po prostu wyłączysz tryb głośnomówiący.
— Jasne. Coś się stało?
— Robert... — Starałam się nie okazywać emocji i powiedzieć to szybko, ale niestety jakaś dziwna gula stanęła mi w gardle.
— Co z nim? — Dopytała kobieta.
— On niestety... nie żyje. — Wydusiłam z siebie ostatecznie i szybkim ruchem wytarłam spływającą po policzku pojedynczą łezkę. Po chwili usłyszałam tylko dźwięk spadającej słuchawki telefonu stacjonarnego.
— Katy?! Katy, wszystko w porządku? — Nerwowo przełknęłam ślinę.
— Jak to nie żyje? Co mu się stało?! — zapytała Katy niepewnie i płaczliwym głosem. Spodziewałam się takiej reakcji, ale nie przypuszczałam, że będzie aż tak źle.
— Ochłoń, błagam — powiedziałam powoli, próbując przezwyciężyć suchość w ustach i wielką gulę. — Twój wujek został otruty. Nie wiem, czy będziesz w stanie wykonać w takim stanie jakiekolwiek badania, więc może oddaj słuchawkę komuś innemu.
— Camilla... — Wiedziałam, że będzie chciała wiedzieć więcej, bo kto by w takiej sytuacji nie chciał.
— Katy błagam. — Po chwili usłyszałam dźwięk przekazywanej słuchawki i cichy szloch.
— Tak słucham? — Donośny męski głos rozległ się w słuchawce.
— Cześć Anthon, tu Decker. Po pierwsze, zajmijcie się Katy, a po drugie, mam do ciebie sprawę. Weź sobie kartkę i długopis.
— Jasne, mam. Słucham, czego ode mnie oczekujesz?
— Potrzebuje badań krwi Roberta Kreatinga pod względem składu krwi, obecności narkotyków lub innych środków i przydałyby się jeszcze te markery chorobowe.
— Zrozumiałem. Na kiedy?
— Na wczoraj.
— Daj mi dwie godziny, dobra?
— Jasne. W międzyczasie zajmijcie się Katy.
— Nie ma problemu — mruknął szybko i się rozłączył.
Odłożyłam telefon na stół i wygasiłam wyświetlacz. Wlepiłam wzrok całkowicie w swoje ręce i próbowałam przezwyciężyć tę dość ciężką chwilę. W pokoju zapanowała niezręczna cisza, która była mi potrzebna jak mało kiedy.
— Kim jest Katy? — zapytał po chwili Daniel.
— To siostrzenica Roberta. Jak miała bodajże pięć lat, straciła ojca i matkę. Zginęli w wypadku samochodowym, wracając z pracy. Oboje byli lekarzami... Okazało się, że stało się to nie do końca przypadkowo. Zaszli za skórę pewnemu gangsterowi. Wierzcie mi, w naszej pracy nie ma nic gorszego niż ta bezsilność, kiedy stan człowieka jest określany na gorszy niż krytyczny. To oczywiste, że osoba ta umrze w ciągu kilku minut, czasami śmierć ciągnie się jednak przez kilka godzin. Kiedy widzisz, że ratownicy kładą ci na szpitalnianym łóżku taki właśnie beznadziejny przypadek, podchodzisz do niego, starasz się robić absolutnie wszystko, co tylko jesteś w stanie, ale gdzieś z tyłu głowy układasz sobie już to, co powiesz rodzinie za okres może kilkudziesięciu minut. Zupełnie inaczej oddziałuje na ciebie świadomość, że osoba, która właśnie umarła, była już w podeszłym wieku, sporo widziała i zdążyła się nacieszyć życiem. Co innego następuje, gdy w takiej samej sytuacji znajduje się dziecko. Chloe wyobrażasz sobie, co by było, gdyby coś stało się Trixe? — Wszystko, co powiedziałam, było beznamiętne.
Nie do końca wiedziałam, dlaczego, ale płacz dziewczyny, który usłyszałam przez telefon, obudził we mnie coś dziwnego. Coś, co sama znałam aż za dobrze.
— Państwo Wood nie mieli niestety tamtego dnia szczęśliwej nowiny do przekazania. Okazało się, że po wielu bezskutecznych próbach ukochana córeczka jednego z okolicznych gangsterów umarła. Nie miał żony, bo zmarła przez powikłania przy porodzie, jak się okazało z winy lekarzy. Jedyną bliską jego sercu osobą była jego malutka córeczka, która umarła, bo udzielono jej pomocy zbyt późno... Zginęli w wypadku samochodowym, przez niesprawne hamulce, najprawdopodobniej zresztą zwyczajnie przecięte. Policja nie garnęła się do pełnego wyjaśnienia sprawy. — Uniosłam wzrok znad stolika i popatrzyłam na wszystkich.
— A teraz może wróćmy do tematu. Mamy, albo wy macie, jak już wolisz, Chloe, nie mniej jednak ktoś mnie wrabia. A ja nie lubię bawić się w zabawy, gdzie przegrywam i gdzie ktoś próbuje mnie czymś zaskoczyć, więc czy tego chcecie czy nie, od tego momentu pragnę podjąć z wami współpracę. — Mówiłam szybko i pewnie, jak gdyby okropnie zależało mi na tej pozycji, właściwie to sama nie wiem czemu. Chyba główną przyczyną była chęć odkrycia prawdy, do której policja zwyczajnie mogła nie dojść.
— Myślę, że to nie będzie możliwe, ze względu na fakt, że jesteś główną podejrzaną, Camillo — powiedziała, siadając na krześle Chloe.
— Chloe, mamy godzinę zgonu. Kreating zmarł wczoraj o pierwszej w nocy — odparła brunetka stojąca w drzwiach, patrząc wnikliwie w ekran telefonu.
— A ja uważam, że nie będzie z tym żadnego problemu. Nie mam motywu i z tego, co w tym momencie słyszę, mam również alibi, bo siedziałam zaraz pod kamerą w klubie twojego... Tak właściwie to kim wy dla siebie jesteście?
— Sam sobie zadaje to pytanie, Camillo. — Zaśmiał się pod nosem Espenoza.
— Jesteśmy partnerami w pracy, a w życiu prywatnym... to dość skomplikowane — powiedziała niepewnie moja siostra.
— Nie może to być skomplikowane. Krótka piłka, jesteście razem w związku czy nie? — zapytałam, mierząc ją przenikliwym wzorkiem.
— Oficjalnie ciągle nie.
— Jasne, no cóż to ja udam się do waszej przełożonej kochani i troszkę sobie z nią pogadam. Do zobaczenia. — Wstałam, zabrałam czarną ramoneskę z oparcia krzesła i szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia, zostawiając trójkę pracowników tutejszego komisariatu.
***
Dumna z siebie wyszłam z gabinetu najważniejszej persony w tym komisariacie w ręce, ściskając kartkę papieru złożoną na pół. Rozejrzałam się wokoło i skierowałam swoje kroki do biurka Chloe. Siedziała tam sama, co oznaczało, że jej partner musiał wybyć gdzieś bardzo daleko, lub miał pilne sprawy, które znacząco się przeciągały.
— Chloe? — zapytałam, stając nad kobietą i patrząc uważnie na całe jej biurko, na którym wszystko było idealnie ułożone.
— Tak? — odparła spokojnym głosem, unosząc wzrok i obdarzając mnie obojętną miną.
Położyłam przed nią kartkę, którą kurczowo trzymałam w ręce i rozwinęłam ją.
— Chyba pora dorosnąć i się pogodzić, bo z tego, co widzę, od dzisiaj pracujemy razem. Skoro i tak mnie nie wypuścisz na szkolenie do Meksyku w poniedziałek, to jesteś skazana na męczenie się ze mną do końca tej sprawy. Świetna babka z tej twojej piastunki.
— Nie pytam, jak to załatwiłaś, bo zapewne zaczniesz swoją długą historię, jak zresztą zwykle, ale myślę, że faktycznie najlepsza pora dorosnąć. — Oparła się wygodniej o oparcie fotela i założyła ręce na klatce piersiowej.
— Cudownie, że się zgadzamy w chociaż jednym aspekcie. W takim wypadku zapraszam was dzisiaj na kolację do mnie do domu. Weź Trixe i twojego skomplikowanego partnera, oczywiście jeśli macie czas. Wiesz, chcę się porządnie pogodzić i w końcu zobaczyć swoją chrześnicę.
— Nie mam na dziś żadnych planów, więc nam pasuje. Co z Lucyferem to sama nie wiem. Myślę, że jakoś dam ci znać. — Po raz pierwszy od dziesięciu lat uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
— Jasne, będzie mi niezmiernie miło, jak zjawicie się w komplecie. — Powieliłam jej gest, ukazując rząd białych zębów. — A teraz, czy mogłabyś zabrać mnie do waszego laboratorium i zapoznać z panną — zerknęłam na karteczkę — Ellą Lopez?
— Chodź. Myślę, że szybko złapiecie wspólny język. Ella jest trochę taka jak ty, aczkolwiek dużo mniej cyniczna i chamska w niektórych momentach. — Zaśmiała się i wstała szybko z fotela.
— Oj, Chloe, a ty dalej swoje... Wiesz co? Właściwie to dobrze, że mówisz. Brakowało mi takich rozmów, kiedy ktoś zwraca mi na coś uwagę... Co ja mówię, brakowało mi ogólnie naszych rozmów. Jakby nie było, jeszcze kilkanaście lat temu byłyśmy naprawdę dobrym i zgranym zespołem, a potem z dnia na dzień wszystko się rozpadło na kawałki, które nie chciały się kleić — powiedziałam spokojnym krokiem, podążając za kobietą.
— Cały nasz kontakt jakoś popsuł się po śmierci ojca... Od tamtej pory grałyśmy w dwóch osobnych drużynach.
— Patrz, do czego musiało dojść, żebyśmy się wreszcie porozumiały w normalny sposób.
— Wiesz co? To właściwie trochę śmieszny wniosek, ale zwykle coś w moim życiu zmienia się po przyjęciu sprawy morderstwa. Lucyfer napatoczył się przy sprawie zabicia jego przyjaciółki i został w moim życiu, można powiedzieć, że na chwilę obecną na stałe... To tutaj. — Złapała za klamkę od szklanych drzwi i pociągnęła ją sprawnym ruchem ku sobie. Przepuściła mnie w drzwiach, a następnie sama weszła, zamykając za sobą drzwi.
— Dzień dobry panno Lopez. — Uśmiechnęłam się przyjaźnie, spoglądając na stojącą przy mikroskopie dziewczynę.
Gdy tylko usłyszała głos, szybko odwróciła się i obdarzyła nas swoim spojrzeniem. Odwzajemniła uśmiech i podeszła bliżej.
— Ella zostawiam ci Camillę do pomocy. Dostała zezwolenie z góry, więc działajcie. Jak będziecie coś wiedzieć, to daj znać — wyjaśniła szybko Chloe, a następnie szybkim krokiem opuściła pomieszczenie, najpewniej wracając do swojej pracy.
— Cześć! Jestem Ella, ale to już pewnie wiesz. Miło cię poznać!
— Trafne spostrzeżenie. Ja nazywam się Camilla. Ciebie też miło poznać.
— Tak właściwie to, jeśli oczywiście mogę wiedzieć, kim jesteś?
— Jasne, że możesz. Jestem chirurgiem, ale mam dodatkowo wyuczoną specjalizację androloga, ale o tym pogadamy może później. Gdybyś mogła mi powiedzieć, co dokładnie mamy ustalone i pokazać analizy, wyniki i sprawozdanie, byłabym niezmiernie wdzięczna.
— Jasne — odparła szybko, sięgając po kilka teczek z dokumentami i podając mi je.
— Coś mi tu nie pasuje. Jaki związek mogą mieć ze sobą ksiądz i bogaty właściciel znanej marki hoteli? Powiedz mi, co mamy wspólnego dla obu z nich. — Rzekłam szybko, przeglądając kolejne kartki i zdjęcia.
— Właściwie to niewiele. Obydwoje zostali otruci cyjankiem, byli twoimi pacjentami, byli uzależnieni od tytoniu i właściwie to na ciałach obu znaleźliśmy takie symbole na ramieniu. —Zabrała mi teczkę i szybko wyciągnęła z niej dwa zdjęcia, a następnie pokazała mi je.
— To przecież znaki zodiaku. To jest koziorożec, a tutaj mamy wodnika! To się pokrywa z ich datami urodzenia, spójrz! — Wyciągnęłam telefon i szybko udowodniłam swoją rację.
— Faktycznie! Ale to są te tatuaże, które robi się pod wpływem wody. Sądzisz, że ktoś bawi się w małego Łysenko i nakleja je bez większego zastanowienia na ciałach twoich pacjentów?
— Poczekaj, myślę. Bardzo możliwe, że nasz morderca bawi się w dwanaście znaków, co może odpowiadać dwunastu zabitym. Dalej Camilla, myśl... Zarówno z jednym, jak i z drugim łączyła mnie dość zażyła relacja. Właściwie to byliśmy jak przyjaciele, którzy zwyczajnie nie mają dla siebie czasu. Być może to właśnie tu tkwi meritum sprawy.
— Sądzisz, że... — Zaczęła dziewczyna.
— Że zabójca bardzo dobrze zna moje otoczenie, a następną ofiarą będą jakieś ryby. Cholera jasna... Harry!
Hejka! Mam nadzieję, że ten skromny prezent z okazji Mikołajek trochę wam osłodzi życie. Dziękuję jak zwykle wolfagata_. No i cóż, chyba następnym razem widzimy się dopiero w Wigilię. Tymczasem ciao!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro