Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-6-

Czasami w naszym życiu dzieją się różne rzeczy. Z niektórych jesteśmy dumni, inne wprawiają nas w niekontrolowaną radość, natomiast jeszcze inne uświadamiają, jak bardzo zdradzieckie i kruche potrafi być życie.

Znacie zapewne to wszystko aż zbyt dobrze. Gdy jesteśmy dziećmi i mamy obok siebie rodziców, wszystko wydaje się zupełnie inne. Zazwyczaj to właśnie oni potrafią momentalnie wytrącić z smutku i zająć głowę czymś, co natychmiast niweluje wszystkie złe emocje.

Dorosłość i wszystko co z nią związane, jest trudna. Zwłaszcza wtedy, kiedy przychodzi ponieść konsekwencje swoich głupich wyborów, złych czynów lub po prostu zgubnych działań, które nie miały wcale przybrać takiego toku. Ostrzegałem was już wcześniej, że ta historia nie będzie nudna. Najwyższa pora, aby mistrz iluzji powoli rozpoczął swoje przedstawienie... Miejcie oczy na baczności i uważnie patrzcie nie tylko na jego ręce.

Pierwszy listopad, komenda główna policji, Los Angeles

— I co mi teraz powiesz, Camillo? — zapytała kobieta, poprawiając się na niewygodnym czarnym krześle.

Uśmiechnęłam się leniwie na jej słowa. Położyłam ręce na stole, zgrabnie założyłam za siebie palce i pochyliłam się lekko do przodu.

— Nie mam ci nic do powiedzenia, Chloe. — Dumnie opadłam na oparcie krzesła i uśmiechnęłam się zwycięsko.

— To już słyszeliśmy. Powtórzę więc jeszcze raz pytanie, bo chyba jego sens w dalszym ciągu do ciebie nie trafił.

Widać było, że jest bardzo zdenerwowana. Właściwie to wcale jej się nie dziwiłam. W ciągu kilku dni miała dwa trupy, które ściśle wiązały się z moją osobą i właściwie to żadnego dowodu.

— Na Belzebuba, jak ty możesz z nią pracować? Ona tak codziennie niewinnych katuje, czy tylko mnie dostąpił taki zaszczyt? — mruknęłam, spoglądając w stronę bruneta.

Chloe swoim lodowatym spojrzeniem wierciła we mnie okropną dziurę. W tamtym momencie byłam pewna, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, leżałabym martwa na białych płytkach, które stopniowo barwiłyby się na czerwono pod wpływem cieczy płynącej w żyłach każdego człowieka.

Mężczyzna siedział do tej pory spokojnie obok swojej partnerki i przysłuchiwał się uważnie naszej rozmowie. Na wspomnienie diabła, uśmiechnął się gorączkowo i popatrzył na moją siostrę.

— Nawet nie próbuj jej odpowiadać! Ty to robisz celowo, czy tak przez przypadek próbujesz mnie wytrącić z równowagi? — zapytała kobieta, patrząc na swojego towarzysza. Wzrok wyraźnie jej zelżał, ale tylko na chwilę.

— Ciebie? To on przecież ma się za diabła! — Wskazałam ręką na Lucyfera.

— Powiedziałeś jej?! — Sprawnym ruchem przekręciła głowę i spojrzała z widocznym wyrzutem twarzy na mężczyznę.

Ten tylko wzruszył ramionami i mruknął pod nosem:

— To samo co wszystkim. — Uśmiech nie znikał z jego twarzy, co mogło się wydawać czymś ekstremalnie dziwnym podczas przesłuchania. Nieoczekiwanie brązowooki sięgnął dłonią do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciągnął z niej srebrną piersiówkę. Odkręcił ją i pociągnął sporego łyka.

— Ale... po co? — mruknęła cicho kobieta.

Cały ten obrót sytuacji bardzo mnie rozbawił. Powinno mi to być na rękę, bo przecież rzadko zdarza się taka chwila wytchnienia podczas przesłuchania, niemniej jednak ja w tamtym momencie myślałam tylko o ciepłym łóżku.

— Nie chcę być niegrzeczna, ale wasze związkowe problemy mnie nie interesują. Chloe, powinnaś dać facetowi trochę luzu. Wiesz, on też potrzebuje czasami pogadać z innymi kobietami. Cały jego żywot nie kręci się tylko wokoło ciebie. Nie jesteś z nim zaręczona, a jak mniemam pewnie będziesz chciała się w przyszłości z nim ustatkować. Skoro już teraz nie pozwalasz mu na kontakt z innymi osobami płci przeciwnej, to co będzie za pięć lat? Podpowiem ci! Rozwód! Sytuacja się powtórzy, a ty znowu będziesz płakać w poduszkę, włóczyć się po sądach i zaniedbywać własne dziecko. Jeśli to przesłuchanie ma dalej tak wyglądać, to ja może zamówię nam śniadanie? —powiedziałam, delikatnie unosząc brwi i uśmiechając się.

— Nie! Przestań mi mówić, co mam robić! Sama nie jesteś w żadnym związku, a śmiesz pouczać mnie, co mam robić. Daję mu luz, cały czas! Robi co chce! A teraz pytam ostatni raz, co robiłaś w nocy z trzydziestego października na pierwszego listopada?

Delikatnie przygryzłam wargę i roześmiałam się kpiąco.

— Drogie panie... — zaczął Morningstar swoim głębokim głosem, najprawdopodobniej w celu uspokojenia nas.

Nie miałam obowiązku, a może nawet nie chciałam go słuchać.

— Ciebie boli duma, siostrzyczko. Wiesz, że mam rację, ale nie chcesz mi jej przyznać, bo znasz dalszy ciąg przyczynowo-skutkowy. Zawsze wychodzi na moje, ale gorączkowo trzymasz się swojej wersji zdarzeń. Jak ty chcesz sobie zepsuć życie, to daj spokój temu facetowi.

Chloe kręciła nerwowo w palcach czarny cienki długopis i oczekiwała na każde moje następne słowo, które cięło jej wysokie mniemanie o sobie niczym skalpel.

— Koniec! Uważasz, że mnie boli duma? Niby dlaczego miałaby boleć? Postępuję zgodnie z samą sobą i wiem, że twoje fanaberie związane są z brakiem faceta i chyba hormonami.

Pochyliłam się lekko do przodu i uśmiechnęłam się kpiąco.

— Uspokójcie się... — mruknął Lucyfer, uważnie na nas patrząc. Wyglądał jak gladiator gotowy do odparcia ataku dwóch dzikich zwierząt.

Być może faktycznie miałam rację, przyrównując go do gladiatora, bo w tamtym momencie czułam się jak lwica prężąca się do zaatakowania ofiary.

Oparłam się wygodnie na krześle i wyciągnęłam przed siebie swoją dłoń, oglądając uważnie każdy pomalowany na szaro paznokieć. Ostatecznie uniosłam znad nich wzrok i odparłam sucho:

— Brakiem faceta? Hormonami? Chciałabym przypomnieć, że w ciąży nie jestem. Jest to zapewne uwarunkowane dokładnie brakiem faceta, ale to nic straconego skarbie. Nie musisz się martwić. Mam już kogoś na oku. Jest nim seksowny, magnetyczny, charyzmatyczny, diabelnie przystojny, niesamowicie czarujący, ciemnowłosy mężczyzna o wzroście 6'4", o twarzy modelki i muskularnym ciele. I nazywa się...

— Jak możesz?! — Kobieta szybko poderwała się z krzesła i oparła ręce o stół. — Dokładnie to krąży po Los Angeles, jako opis Lucyfera. Nie wierzę. Nigdy nie przypuszczałam, że możesz okazać się, aż taką wywłoką.

Oddychała szybko i głęboko, jak gdyby za dosłownie moment miała wybuchnąć niczym włoska Etna.

— Nazywa się Michał Morningstar, kochanie. Twój też jest nie zły, ale tamten ma powalający amerykański akcent, cudowne dołeczki w policzkach, ma ładne sweterki, które wprost uwielbiam u mężczyzn no i co jeszcze... pięknie ułożone włosy.

Właśnie wtedy przez przypadek rozpoczęłam walkę na spojrzenia, którą, jak się okazało, ostatecznie wygrałam.

— Z całym szacunkiem, ale co oznacza nie jest zły? Kobiety na mnie lecą...

— Wychodzę! Wracam za chwilę — mruknęła do swojego partnera Chloe i szybkim krokiem opuściła pomieszczenie.

Zadowolona z siebie wygodniej oparłam się na siedzisku i uśmiechnęłam się dumnie.

— Pa! — Pomachałam jej szybko na pożegnanie.

— Chloe! — zawołał za nią diabeł. — Gratuluję, nawet ja nie jestem w stanie wyprowadzić jej do tego stopnia z równowagi.

On sam nie był tym bardzo przejęty lub po prostu dobrze udawał takiego.

— Musisz się przyzwyczaić, szczególnie łatwo jest to zrobić, jak ma okres, czyli mniej więcej przez trzysta sześćdziesiąt dni w roku, bo w święta jest podobno w miarę ogarnięta — powiedziałam, uważnie badając go wzrokiem.

— Chyba zastanowię się nad stworzeniem dziesiątego kręgu w piekle, specjalnie dla temperamentnych kobiet. — Uśmiechnął się niewinnie— To z tym Michałem było na poważnie?

— Ja zawszę mówię poważnie. Co prawda nie powinnam tak mówić o moim pacjencie, ale uwielbiam ucierać mojej siostrze jej zarozumiały nosek.

— Chyba nie powinnaś kierować swoich uczuć ku Michałowi... — Mężczyzna chciał coś jeszcze dodać, ale do pomieszczenia dziarskim krokiem wszedł Espenoza.

— Daniel! Co ty tu robisz?

— Chloe chyba nie wytrzymała. Mam dokończyć to przesłuchanie — powiedział spokojnym głosem, zajmując miejsce kobiety.

— To nic nowego. Zawsze się wycofuje wtedy, kiedy akcja się rozkręca. Co chcesz wiedzieć?

— Może opowiedz, co robiłaś w nocy z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada — uniósł wzrok znad notatek, które zaczął gorączkowo przeglądać i spojrzał na mnie z wyraźną troską w oczach.

— Z miłą chęcią Danielu. — Ostrożnie założyłam nogę na nogę, popatrzyłam na siedzącego naprzeciw Lucyfera i przybrałam poważną minę. —Więc to wszystko zaczęło się dokładnie w sobotę...

RETROSPEKCJA

— Harry ruszaj się! Nie zgodziłam się na chodzenie z tobą po galerii przez pół dnia, tylko na wyjście do klubu — powiedziała blondynka, przeczesując kolejne stojaki z wieszakami pełnymi kostiumów.

— To nie moja wina, że komuś umyśliło się nagle zrobić bal kostiumowy. Myślisz, że tak prosto jest znaleźć coś ładnego, gustownego i zarazem dopasowanego do mojej postury, cery i włosów w ciągu kilku minut? — odparł, patrząc na kilka wspólnie wybranych outfitów.

— Przebierz się za żołędzia. Gwarantuję, że wszystkie dzieciaki by od ciebie uciekały, twoje włosy nie będą widoczne pod wielką czapką, która będzie przedstawić kapelusik, do cery ci wszystko spasuje, bo ty jesteś opalony, a żołędzie są ciemnobrązowe, sylwetki nie będzie widać. Moim skromnym zdaniem rozwiązanie idealne! — Zaśmiała się dziewczyna, podnosząc do góry przebranie nasiona dębu.

— Może ci akurat nie, ale mi zależy w jakimś stopniu na znalezieniu drugiej połowy. Bycie żołędziem nie jest dobre nawet dla dzieciaków... Zresztą ty jesteś kobietą. Wam jest dużo łatwiej, bo z każdego ciucha możecie zrobić sobie jakiś kostium. A tak odchodząc od najważniejszego tematu, jakim właściwie jestem ja, to za kogo się przebierzesz? — Mężczyzna podszedł do miejsca, gdzie znajdowała się kobieta, oparł się o stojak i oczekiwał w napięciu na odpowiedź.

— Właściwie to sama jeszcze do końca nie wiem. Myślałam nad kostiumem w stylu Doktora Strange'a albo Harley Quinn, ale zostanę raczej przy wersji doktorka — powiedziała, wyjmując wieszak z czarną szatą — Mam dla ciebie idealną alternatywę! Zrobimy z ciebie Harry'ego Pottera! Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłam?! — uradowana dziewczyna przerzucała wzrok z wieszaka trzymanego w rękach na swojego przyjaciela i uśmiechała się przy tym od ucha do ucha.

— Ale... — chciał protestować Harry.

— Popatrz! Jesteś urodzonym czarodziejem. — Przystawiła ubranie do sylwetki mężczyzny, zabrała okrągłe okulary, które leżały na półce i założyła przyjacielowi na nos. — Zostaniesz dzisiaj Potterem i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Strój ci pasuje, okulary idealnie leżą, a mnie bolą nogi i chce mi się spać. Może zapomniałeś, ale ja nie jestem wampirem i w przeciwieństwie do ciebie musiałam zostać wczoraj na ostrym dyżurze.

— Nie jestem przekonany co do faktu bycia czarodziejem, ale nie będę się z tobą kłócić. Jeszcze oberwę jak ostatnio i dopiero będzie.

— Daj spokój. Mówię ci, jest masa chłopaków, którzy uwielbiają Harry'ego Pottera. Spotkasz kogoś fajnego, zobaczysz. A teraz bierz swój rozmiar i idziemy!

Samo dokonanie transakcji nie trwało długo. Zaopatrzeni w dużą papierową torbę przyjaciele zmierzali do auta.

— Wiesz co? Ostatnimi czasy mam jakieś odczucie, że coś dziwnego dzieje się z Emmą — zaczął Harry.

— Dlaczego? — zapytała, unosząc wzrok znad telefonu kobieta.

— Po prostu zachowuje się zupełnie inaczej niż jeszcze dwa miesiące temu. Wiesz, ciągle chodzi z głową w chmurach albo unika kontaktu. — Mężczyzna wyciągnął kluczyki do samochodu z tylnej kieszeni spodni i nacisnął odpowiedni przycisk. Drzwi otworzyły się automatycznie, czekając, aż pasażerowie zajmą swoje miejsca i je zamkną.

— Nie wiem, nie bywam w szpitalu wtedy, kiedy ona ma dyżury, ale może po prostu ma jakiś gorszy okres w życiu. Tak jak ty, kiedy okazało się, że John cię zostawił — powiedziała kobieta, siadając na czarnym fotelu i zamykając za sobą drzwi. Zapięła pasy i spojrzała w kierunku fotela kierowcy, na którym chwilę później siedział już jej towarzysz.

— Być może masz rację. Właściwie, zastanawia mnie fakt, że ostatnio rozmawiała z twoim byłym przed szpitalem — mruknął, rozsiadając się wygodnie na swoim siedzeniu.

Camilla dziwnie pobladła. Sięgnęła powoli do pasa bezpieczeństwa i delikatnie pociągnęła go za sobą.

— Możemy o nim nie rozmawiać? Nie lubię wspominać faktu, że przyłapałam go na spotkaniach z inną laską, a potem na zbiorowej zdradzie. — Ostatnie słowa wypowiedziała cicho i niewyraźnie.

— Wiem, ale chciałem cię o tym poinformować. Być może mają jakieś interesy. — Sprawnym ruchem brunet zapiął swój pas i odpalił auto, wcześniej zamykając drzwi.

— Średnio mnie interesuje jego osoba. Niech się spotyka, z kim chcę. Nie będę się odzywać, bo może się okazać, że popsułam ich piękną miłość.

Przyjaciel skinął tylko potwierdzająco głową i skupił się na wyjeździe z podziemnego parkingu.

— Gdzie cię odwieźć? — zapytał, ciągle patrząc na drogę.

— Do domu, Harry. Do domu. Mam ochotę odpocząć i się ogarnąć. — powiedziała blondynka i ułożyła się wygodnie na fotelu w pozycji dogodnej do spania.

Na twarz kierowcy wpłynął mały uśmiech.

— Jak sobie panienka życzy.

Kilka godzin później

Długa czerwona peleryna ciągnęła się po ziemi niczym weselny welon. Kobieta poprawiła swoją granatową maskę znajdującą się na oczach i spojrzała na swojego przyjaciela.

Szedł obok miarowym tempem w okrągłych zerowych okularach, pod którymi znajdowała się delikatna czarna maska, oraz długiej ciemnej szacie jednego z czterech domów Hogwartu. Wydawali się najmniej dobraną parą, jaka dotychczas zawitała do klubu, jednak nie martwili się tym praktycznie wcale.

Camilla dumnym krokiem zmierzała do baru, przy którym siedziało już kilka osób. Odruchowo poparzyła w bok, szukając wzrokiem Harry'ego, jednak ten już od chwili znajdował się przy stoliku i rozmawiał z na pierwszy rzut oka przystojnym mężczyzną przebranym za Draco Malfoya. Wydawało się, jakby obydwoje w ciągu dosłownie kilku sekund znaleźli wspólny język, albo nawet poczuli do siebie sympatię. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i podeszła do punktu z alkoholem.

— Co mogę podać? — mruknęła ciemnowłosa barmanka.

— Poproszę moijto — odparła blondynka i obdarzyła wzrokiem stojącą za barem wysportowaną kobietę. Ubrana była w strój przypominający filmowe łowczynie nagród. Nie pasowała do funkcji barmana. Jej ruchy były szybie i nerwowe, ale brakowało w nich pasji. Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Odruchowo niebieskooka rozejrzała się wokoło.

— O dzień dobry, pani doktor. Przyznam, że trudno panią rozpoznać w tym przebraniu — powiedział mężczyzna z prawej strony. Obie kobiety odruchowo skierowały wzrok w tamtą stronę.

Barmanka zagryzła wargę i sięgnęła po komórkę, a następnie szybko nastukała wiadomość tekstową i odłożyła ją na swoje miejsce.

— Dzień dobry, panie Michale. Chyba nie jest aż tak źle, skoro udało się panu mnie rozpoznać — odparła z uśmiechem lekarka.

— Lubi pani ,,Doktora Strange'a"? — zapytał, mierząc ją wzrokiem od stóp do głowy.

W tamtym momencie w głowie kobiety kłębiły się przemyślenia, czy faktycznie dobrym pomysłem, było obranie tego toru. Czarne glany w połączeniu z niebieską szatą i czerwoną peleryną nie były raczej strojem, który byłby w stanie zadziwić kogokolwiek swoją oryginalnością, ale chyba co bardziej kłopotało dziewczynę, zrobić dobre wrażenie na swoim tajemniczym pacjencie.

— Może zrezygnujemy z tego pani i przejdziemy na ty? — zaproponowała, przygryzając delikatnie wargę. Mężczyzna jak na zawołanie wyczuł jej zakłopotanie i uśmiechnął się przyjaźnie.

— Z miłą chęcią.

— Gotowe — odparła twardo barmanka, stawiając na blacie szklankę z alkoholowym napojem. Blondynka odwróciła się niechętnie tyłem do swojego rozmówcy.

— Dziękuję. — Camilla położyła na blacie należną sumę i zabrała trunek. Gdy się odwróciła, mężczyzny już nie było.

— Camilla! Cudownie, że przyszłaś — powiedział donoście męski głos. Od razu rozpoznała, że stoi za nią właściciel klubu. Nie było to trudne, ponieważ zdążyła się już nauczyć charakterystycznego zapachu perfum diabła.

— Witaj, Lucyferze. Gdzie masz Chloe? — Odwróciła się w stronę głosu i uśmiechnęła się szczerze.

— Nie ma jej. Stwierdziła, że przyjdzie odrobinę później — powiedział brunet i poprawił swoją białą marynarkę. Nie wyglądał, jakby był zadowolony z faktu imprezy kostiumowej. To ewidentnie nie były jego klimaty, więc co za tym idzie, w klubie musi być policja.

— Jasne — mruknęła kobieta i odwróciła się szybko, licząc na ujrzenie brata bliźniaka, stojącego naprzeciw właściciela klubu. Na jej twarzy wykwitł smutek, kiedy okazało się, że postać do tej pory nie wróciła, a właściwie to wydawało się, że rozpłynęła się w powietrzu.

— Szukasz kogoś? — zapytał Lucyfer, uważnie badając wzrokiem jej twarz.

— Nie — odparła twardo Camilla. — Życzę udanego wieczoru, panie Morningstar. — Wydawało się, że diabeł chciał jeszcze coś dodać, ale blondynka stopiła się z tłumem i zniknęła z jego pola widzenia.

Niebieskooka usiadła na czarnej kanapie i westchnęła głośno. Widocznie żałowała, że zgodziła się wyciągnąć z domu. To zdecydowanie nie były jej klimaty, a co więcej przerastała ją wizja, że może natrafić na Chloe. Skupiła swoje spojrzenie na szklance z trunkiem i lekko nim zamąciła.

— Widzę, że znów się spotykamy — powiedział nad jej uchem męski głos.

Camilla szybko uniosła wzrok znad stolika i popatrzyła na źródło dźwięku. Stał nad nią brązowooki, który jeszcze chwilę wcześniej tajemniczo zniknął z fotela barowego.

— Można się dosiąść? — zapytał, wskazując na miejsce obok kobiety.

— Jasne. — Dziewczyna przesunęła się szybko, a następnie upiła łyk trunku.

— Dlaczego Doktor Strange? — Mężczyzna obdarzył przenikliwym wzrokiem strój kobiety, a następnie popatrzył jej prosto w oczy.

— Bo jestem doktorem, tak samo jak on, i bardzo lubię Marvela. Musisz mi wybaczyć, ale niestety nie wiem, za kogo się przebrałeś, Michale — odparła z zakłopotaniem i lekkim rumieńcem na twarzy.

— Och, to nic nie szkodzi. Miał być Sherlock Holmes, ale wyszło, jak wyszło. — Zaśmiał się serdecznie brunet i usiadł tuż obok kobiety.

— Ah, Sherlock! Uwielbiam tę sagę, zarówno w obsadzie z Robertem jak i Benedyktem. Cudowni aktorzy.

Blondynce nie były obce seriale detektywistyczne. Po śmierci ojca stały się dla niej czymś w rodzaju wehikułu czasu. W tamtym momencie biła głową o mur, bo nie wpadła na coś tak oczywistego. Przecież Sherlock zawsze nosił ten sam charakterystyczny krój ubrania.

— Prawda? Też ich lubię. Szczególnie właśnie Cumberbatcha. Jest taki tajemniczy, trudny do rozpracowania i zaskakujący. Mamy ze sobą dużo wspólnego — powiedział z dużym uśmiechem na ustach brat Lucyfera.

— Tak uważasz? No cóż, nie mogę się nie zgodzić, że Sherlock dokładnie przejawia takie cechy, ale czy to znaczy, że podobnie jak on i ty jesteś zamknięty w sobie i trochę egoistyczny?

— Skądże. Ale zawsze niestrudzenie dążę do celu dokładnie jak on.

— Mamy wobec tego wiele wspólnego — mruknęła kobieta i pociągnęła ze szklanki spory łyk alkoholu.

— Jesteśmy wobec tego nierozumieni przez swoje czasy, Camillo, podobnie jak Juliusz Cezar, kiedy rozpoczynał swoją przygodę z rzymską polityką.

— Coś w tym chyba jest.

— Wszyscy wielcy nie byli rozumieni, a szczególnie przez swoją rodzinę. — Westchnął teatralnie i popatrzył prosto na twarz Camilli. Ona sama oparła się wygodnie na kanapie, założyła nogę na nogę i znów upiła kolejny łyk ze szklanki do połowy wypełnionej napojem.

— Chyba faktycznie masz rację. Zazwyczaj najmniej zrozumienia płynie od rodziny.

Mężczyzna ponownie się uśmiechnął i pokiwał twierdząco głową.

— Resztę wieczoru przegadałam razem z moim nowym znajomym, Dan. O trzeciej rano dostałam wezwanie do szpitala. Miałam się tam wstawić razem z Harrym, bo mieliśmy bardzo poważny wypadek, gdzie potrzebny był chirurg i kardiolog, a obecny wtedy na dyżurze doktor przeprowadzał zabieg usunięcia pękniętej śledziony — powiedziałam, patrząc uważnie na reakcję siedzącego obok byłego męża mojej siostry Morningstara. Siedział, najwidoczniej analizując wszystko co do tej pory powiedziałam i plując sobie wyraźnie o coś w brodę.

— Rozumiem. Powiedz mi jeszcze coś więcej na temat tego zamordowanego mężczyzny — odparł Danie,l pochylając wzrok nad notatkami policyjnymi.

— Robert Kearting. Był moim stałym pacjentem. Bardzo bogaty wdowiec po pięćdziesiątce z ogromnymi planami na życie, dwójką synów i niestety problemami ze zdrowiem. Mieliśmy mu wykonywać operację wycięcia guza mózgu, ale niestety ktoś nas ubiegł. Nie mam pojęcia, kto to mógł zrobić. Robert był osobą z bardzo dużym dystansem do samego siebie i posiadał wspaniałe poczucie humoru, rzecz wyjątkowo rzadko spotykaną wśród dzisiejszych przedstawicieli płci męskiej. Nie było osoby, która nie podziwiała jego wytrwałości, samozaparcia... marzeń? Mało kto w tym wieku miał ich aż tyle. Chciał się jeszcze raz ożenić, doczekać się wnuków, przeczytać jeszcze raz wszystkie książki Agaty Christie... Mogłabym długo wymieniać. Wiesz, najlepsze moim zdaniem są rzeczy proste, płynące z serca. — Ostatnie zdanie wypowiedziałam, patrząc na ścianę za mężczyznami. Wyraźnie mignęło tam światełko latarki.

Zaśmiałam się głucho, przygryzając wargę.

— No i co ja mam z tobą zrobić, Camilla? — zapytał Daniel, unosząc ponownie wzrok znad dokumentów i patrząc na mnie z troską.

— Proponuje mnie wypuścić, bo w poniedziałek mam lot do Meksyku. A no i możesz powiedzieć Chloe, żeby przestała się ukrywać jak idiotka za tym lustrem weneckim, bo jesteśmy już dorosłymi kobietami i zabawa w chowanego straciła sens kilka lat temu. Siostrzyczko, zdradziła cię latarka z telefonu!

Zadowolona z siebie rozsiadłam się na fotelu i oczekiwałam na przyjście siostry. Nie trwało to długo, bo już moment później w progu stanęła bardzo zdenerwowana Chloe z woreczkiem strunowym w rękach.

— Myślę, że będziesz musiała zrezygnować ze swojego Meksyku — odparła twardo, patrząc na mnie.

— Niby dlaczego?

— Dlatego. Mamy twój odcisk palca na fiolce po truciźnie. — Uniosła woreczek na wysokość swoich oczu i pomachała nim zgrabnie.

— Chloe, to roztwór paracetamolu. Jeśli uważasz, że to trucizna, to powinnaś już dawno wąchać kwiatki od spodu. Ty podczas okresu bierzesz pół opakowania przeciwbólowych, co odpowiada trzem takim dawką.

— Flakonik faktycznie jest po leku przeciwbólowym, ale został zapełniony czymś w rodzaju...

— Nie czymś w rodzaju, tylko cyjankiem potasu. Tylko po nim ciało wydziela dziwny migdałowy zapach. Warto też napomknąć, że przy zatruciu jakimikolwiek cyjankami, skóra poszkodowanego nie sinieje, pomimo niewydolności krążeniowo-oddechowej, co bardzo dokładnie można było zaobserwować u Roberta. Mam mówić dalej, czy dacie sobie sami radę z tym co się u niego objawiło?

— Camilo Decker, w imieniu prawa, aresztuję cię. 



Witajcie. Dawno mnie tu nie było, ale to naprawdę nic stranconego. Dziękuję @wolfagata_  za wszystko co dla mnie robi i za dzielne znoszenie mojej przecinkomanii. Nie wiem, co mam więcej mówić... Były prośby o więcej Chloe, więc jest! Może macie jakieś spekulacje co do ciągu dalszego?

Właściwie, to jeszcze nic pewnego, ale pytam już teraz. Wolicie kilka rozdziałów w ciągu jednego dnia np. Wigilii, Bożego Narodzenia, czy raczej tak jak do tej pory? Dajcie znać w komentarzach, żebym wiedziała jak mam zagospodarować czas. Tymczasem do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro