Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-4-

Sprawy czasami komplikują się dużo bardziej, niźli byśmy tego chcieli, prawda?

Niekiedy wy, ludzie uważacie, że zsyłam cud, aby was cofnąć ze złych dróg, ale czy faktycznie to ja odpowiadam za waszą egzystencję?

Tworząc was, dałem wam wolną wolę, nieprawdaż? To wy jesteście odpowiedzialni za własny los. Ja, jako kreator, tworzę tylko coś na podstawie waszych wyborów. W takt tej frazy skierujmy nasze dzisiejsze przemyślenia.

Jak okropny musiałbym być, ażeby zmusić was do jakiegokolwiek uczucia?

Przecież one rodzą się same, dzięki wam! Ja tylko nadaję im odpowiedni kształt i układam niczym puzzle do kolejnych elementów układanki. Czasami jest tak, że jeden nie pasuje, innego brakuje, a jeszcze inny jest z drugiego pudełka. Nic w tej sprawie nie mogę zrobić. Jestem waszym ojcem prawda? Zauważcie, że dzieci pytają zawsze dopiero na samym końcu układanki o elementy? Dokładnie tak samo jest z wami, tylko trzeba poczekać, aż ułożycie prawie cały obrazek.

Czasami uważacie, że diabeł was podpuścił i to właśnie dlatego umieściliście element tam, gdzie nie było to potrzebne. Czy jednak na pewno te podejrzenia są całkowicie słuszne? Jeśli ktoś oskarża was o coś, czego nigdy nie zrobiliście, to jak się czujecie?

Zapewne niezbyt dobrze.

A więc pomyślcie następnym razem, kto faktycznie sprawił, że znajdujecie się dokładnie w tym miejscu, z tak ogromnym bagażem.

Fakt pozostaje faktem i nic nie zmieni tego, że czasami niewinni cierpią dużo bardziej niż wy sami. Może to właśnie dlatego, że ten element był dla nich kluczowy, a wy bawicie się w Sherlocka Holmesa i próbujecie wkomponować go w swój obrazek, pomimo tego, że nigdzie nie pasuje.

Dokładnie tak było z Camillą. Jest człowiekiem, tak samo, jak wy, wycierpiała w życiu wiele, a z każdym kolejnym dniem na jej barki spada coraz więcej obowiązków, zmartwień czy po prostu przemyśleń, które ciągną się za nią od samego wschodu, aż do zachodu słońca. Usiądźmy teraz chwilę i posłuchajmy trochę tych, którzy mają dużo więcej problemów, niż wszystkim wam mogłoby się wydawać.

Camila

Odkąd Decker opuściła budynek, czułam się jakoś dziwnie. Nie wiem, dlaczego, ale prześladowało mnie przeczucie, że cała ta akcja nie skończy się ani szybko, ani dobrze. Wstałam z krzesła, na którym siedziałam przez dwie godziny, po czym lekko rozprostowałam kości. Zbliżała się jedenasta, czyli najwyższy czas na czterdzieści osiem godzin wytchnienia od pracy, kawy, pacjentów i przede wszystkim od zgiełku miasta. Cokolwiek by się nie działo przez cały ten weekend, doktor Decker była niedostępna.

Powoli spakowałam do aktówki telefon, ładowarkę oraz bloczek z receptami. Omiotłam wzrokiem biurko, poprawiłam wystające ze stosu papiery, które za chwilę miały być zabrane przez pielęgniarkę. Nagle w pomieszczeniu zrobił się przeciąg. Odwróciłam się, a moim

oczom ukazało się uchylone okno. Pogoda nie była najlepsza, ale nie narzekałam. W Los Angeles takie dni występowały zbyt rzadko, ażeby się nimi martwić. Właściwie to od zawsze wolałam, gdy było trochę chłodniej. Podeszłam szybko do okna i sprawnym ruchem je zamknęłam. Gdy podeszłam do biurka, moim oczom ukazała się jedna niewypełniona kartka z nazwiskiem Morningstar, która najwidoczniej przez przeciąg odnalazła się w całej tej dokumentacji.

Głośne westchnienie wydobyło się z moich ust. Pochwyciłam arkusz do ręki i schowałam do teczki, którą następnie wsadziłam do aktówki.

Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął wysoki umięśniony blondyn, w białym fartuchu, z przewieszonym przez szyję stetoskopem.

— Co ty tutaj jeszcze robisz? — zapytał, podchodząc bliżej mnie i ukazując swoje fantastyczne dołeczki w policzkach.

Oto Harry Kingstown, czyli mój najlepszy przyjaciel oraz obiekt westchnień przez ostatnie półtora roku. Niestety to homoseksualista, czyli szanse na ten związek były raczej zerowe. Wiedział doskonale, o wszystkim, co do niego czułam, bo nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic i trochę głupio czuł się z tym faktem, ale zawsze powtarzał mi, że cokolwiek by się nie wydarzyło, wykona swoją pracę najlepiej, jak umie i każdemu delikwentowi, który sprawi mi zawód miłosny, przeprowadzi bardzo skuteczny wstrząs sercowy. Odkąd dowiedziałam się o jego orientacji, traktowałam go jak starszego brata, który czasami miał głupie pomysły. Mimo wszystko byliśmy jednak nierozłączni do tego stopnia, że każda nasza kłótnia kończyła się natychmiastowymi przeprosinami jednej ze stron. Trzydziestolatek czasami był porywczy, ale zawsze w ten pozytywny sposób.

— Dobre pytanie, przyjacielu. Bardzo dobre — odparłam cicho, rozglądając się po pomieszczeniu, czy aby na pewno zabrałam już wszystko.

— Ciężki dzień? — zapytał, podchodząc jeszcze bliżej, a następnie usiadł na blacie mojego biurka.

— Nawet nie wiesz jak bardzo. Jestem po dwóch nockach i tej głupiej robocie papierowej. Czuje się, jakby wypompowali ze mnie wszystkie minerały, a do tego wszystkiego doszła jeszcze moja siostra z jakimiś przygłupimi bliźniakami. Dasz wiarę, że obydwoje nie wiedząc o mnie zupełnie nic, wyjechali z pytaniami o moje pragnienia i lęki?

— Chcieli cię lepiej poznać. Ładni chociaż byli? — Jedno nigdy się w nim nie zmieni. Zawsze, gdy opowiadałam mu o moich pacjentach, pyta o ich wygląd, a jeśli mu podpasują, to od razu zaczynał ich stalkować.

— Wiesz doskonale, że ja na to nie patrzę, ale spodobaliby ci się.

— Jak się nazywają?

— Morningstar. Lucyfer i Michał Morningstar.

— Michał? Nie słyszałem jeszcze o nikim takim, ale Lucyfera znam i to nawet bardzo dobrze. Kilka razy spaliśmy ze sobą.

Zamrugałam kilka razy i popatrzyłam na niego zszokowanym wzrokiem.

— Co robiliście!?

Nie wiem, dlaczego, ale mój głos zabrzmiał tak, jakbym była jego matką, która zamierzała dać niezły ochrzan swojemu dziecku za palenie papierosów i picie alkoholu.

— No daj spokój. Zachowujesz się jak moja matka, a poza tym to nie było nic zobowiązującego. Spodobaliśmy się sobie, ale on nie szuka nikogo na stałe.

— Kim jest więc ten cały Lucyfer? — Uniosłam jedną brew i obdarzyłam przyjaciela pytającym wzrokiem.

— To właściciel klubu nocnego, bardzo zresztą szanowanego w tym mieście. Lux to cudowna miejscówka, zaręczam własnym nazwiskiem.

— Czyli naprawdę musi być chujowa, bo swoim nazwiskiem w ostatnim czasie zaręczałeś tylko takie rzeczy.

— Nie no serio. Jak chcesz, to mogę cię tam zabrać dzisiaj.

— Nie sądzę, aby był to dobry pomysł.

— No dawaj. Trochę się wreszcie rozerwiesz!

— Może innym razem, Harry. Dzisiaj mam zamiar spać, jakbym była zabita i tak do samej niedzieli. Mów co chcesz, ale nie mam ochoty na nic innego.

— A w sobotę? — Nie dawał za wygraną chłopak.

Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Mojego telefonu.

Podniosłam aktówkę z podłogi, położyłam obok chłopaka, a następnie zlokalizowałam komórkę. Na wyświetlaczu wyświetlał się napis "Daniel". Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na chłopaka. Nacisnęłam na zieloną słuchawkę, a następnie przeciągnęłam ją po ekranie.

— Przepraszam, muszę odebrać. Tak, słucham?

— Halo, Camilla?

Męski głos wydobył się ze słuchawki, a ja już wtedy wiedziałam, że czegoś potrzebował.

— Tak Dan, to ja. Coś się stało, czy raczej dzwonisz, aby powiedzieć mi, że zabiłam człowieka.

— Można powiedzieć, że coś się stało, ale nie ma to niczego wspólnego ze sprawą.

— Więc o co chodzi?

— Mogę przyjechać z Trixie? Wtedy wszystko ci wyjaśnię. Wolę po prostu zrobić to na neutralnym gruncie.

— Jasne. Kiedy zamierzasz być?

— Za godzinę? Pasuje ci?

— Niech będzie. W takim razie widzimy się za godzinkę! Pa!

— Do zobaczenia!

— Wybacz Kingstown, ale niestety muszę już jechać. Widzimy się w poniedziałek.

— Przemyśl sobie moją propozycję, może jednak się skusisz. Swoją drogą, on jest naprawdę niezły, może gdybyście poszli razem do...

— Wystarczy Harry. Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo, bo jeszcze będziesz mieć problemy. Pomyślę nad tym wyjściem, ale nie obiecuje. Zobaczę, co da się zrobić, ale nawet jeśli to nawet niech mi się nie myśli wysyłanie nas gdziekolwiek.

— No dobra, już dobra, złość piękności szkodzi!

— To skoro chcesz, abym zawsze była piękna i młoda, to mnie nie denerwuj — odparłam, kierując się ku drzwiom.

— Cześć staruszku! Miłej pracy!

Sprawnie nacisnęłam klamkę, a za sobą usłyszałam tylko ciche „Cześć" i głośne westchnienie.

Skierowałam się korytarzem do wyjścia ze szpitala, wcześniej obdarzając wszystkie napotkane osoby miłym uśmiechem i krótkim pożegnaniem.

Spojrzałam na zegarek znajdujący się na mojej lewej ręce i odczytałam sprawnie godzinę. Z moich obliczeń wynikało, że wyrobię się, nawet gdybym stała pół godziny w korku. Szybkim krokiem podeszłam do mojego czarnego auta, otworzyłam je naciśnięciem odpowiedniego guzika, a następnie pociągnęłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Wsiadłam równie szybko do środka, odłożyłam torbę na siedzeniu pasażera i zamknęłam drzwi. Westchnęłam ciężko i sprawnym ruchem odpaliłam pojazd. Szkoda, że wtedy nie wiedziałam, jak bardzo wszystkie moje ruchy były obserwowane.

Lucyfer

Miałem dziwne wrażenie, że gdzieś już widziałem Camillę. Nie mówię tutaj o żadnych filmach, moim klubie czy nawet szpitalu. Miałem jakieś okropne przeczucie, jakby nasza relacja była zapoczątkowana już dużo wcześniej. Samo to, że nie podziałała na nią moja kontrola, było dosyć dziwne.

Właściwie, to jeśli już o nią chodziło, wydawała się dobrą osobą. Pomimo tego, jak potraktowała Chloe, nie mogłem wyczuć w niej żadnej chęci zemsty czy nawet złości. W jej sercu utkwił żal i to właśnie on był przyczyną niezwykłej goryczy wycelowanej w siostrę.

Przypominała mi mnie sprzed pięciu lat, tyle tylko, że Amenadiel zachowywał się zupełnie inaczej w stosunku do mnie, niźli pani detektyw do niej. Mnie wtedy, „pomagała" Linda, ale ona siedziała na tej górze lodowej sama. Dlaczego pomimo faktu, że ratowała ludzi, ojciec nie chciał jej pogodzić z jedynym rodzeństwem?

Swoją drogą ciekawe czy kogoś miała.

Nie patrzcie teraz na mnie tym okropnym wzrokiem!

Chyba zupełnie inaczej jest mieć przy sobie kogoś, kto w razie potrzeby pomoże stawić czoła problemom i okaże jakiekolwiek wsparcie. Ja sam nie byłem z Chloe w żadnym związku. Nie wiem, co między nami było ani w jakim stopniu to prawdziwe. To wszystko był wymysł mojego ojca, który najwidoczniej miał świetny ubaw z mojego nieszczęścia.

Diabeł nie mógł przecież kochać, prawda? Przeczyło to wszelkim logicznym argumentom. Byłem przecież uosobieniem zła, za które jak zwykle obrywałem. Czy kiedykolwiek nie podjęliście jakiejś złej decyzji, a potem przeklinaliście, że to właśnie chyba ja was do tego podkusiłem? Całe nasze życie składa się z wyborów. Czasami są one dobre i wtedy dziękujecie Bogu za fakt skierowania na taką drogę, innym razem całą winę za porażkę zrzucacie na moje barki. Czy kiedykolwiek, ktokolwiek pomyślał o mnie? O tym, jak ja się muszę czuć, słysząc te wszystkie okrucieństwa? Dlaczego spośród tych wszystkich aniołów to właśnie ja jako jedyny upadłem?

Bo to ja byłem tym najważniejszym przywódcą.

Kościół mówi, że nikt nie miał dla mnie planu na życie. Postawiono mi podobno wolny wybór, a ja, zamiast mądrze wybrać stronę Boga, zbuntowałem się i doprowadziłem do punktu, w którym obecnie się znajduje.

Ile w tym prawdy?

Sam do końca nie wiedziałem.

— Lucyferze? — Do moich uszu dobiegł delikatny głos detektyw.

Właśnie opuszczaliśmy teren szpitala, gdy postanowiła się do mnie odezwać.

— Słucham?

— Przepraszam cię za nią, sama już nie wiem, co próbuje udowodnić swoim durnym zachowaniem. Jeśli w jakikolwiek sposób poczułeś się urażony, to...

— Nie, detektyw. Nie jestem niczym urażony, ale niestety mam pewną sprawę do załatania z Amenadielem i niestety muszę cię zostawić samą. W razie potrzeby wiesz, gdzie mnie znaleźć.

— Po co ci Amenadiel?

— Powiedzmy, że są to wyższe sprawy, których i tak nie będziesz w stanie obecnie zrozumieć, więc wybacz, ale już się oddalę tam, gdzie mi śpieszno.

— Lucyfer! Cholera, Lucyfer!

Ale natrętne wołanie kobiety nie było w stanie mnie powstrzymać. Podszedłem do mojej czarnej Corvetty, otworzyłem szybko drzwi, wsiadłem, odpaliłem auto, a potem odjechałem szybko.

Cokolwiek by to nie było, czy jakaś cholerna gra ojca, albo po prostu zrządzenie losu musiałem dowiedzieć się absolutnie wszystkiego, bo raczej mało prawdopodobne, że przypadkowo była odporna na moje uroki.

Witam!

Z góry przepraszam za błędy i literówki, ale wolfagata_ dzisiaj się bardzo źle czuła, a jedno z  was nie dawało mi już normalnie funkcjonować i cały czas prosiło o rozdział.  Oto więc jest!

1853 słowa, 6 stron A4 zapisanych czcionką 12.

I teraz tak jak obiecałam, pytanie do was, które wpłynie na dalsze losy bohaterów!

Wolicie:

a) Camillę

b) Chloe

Piszta i mam.widzieć tam komentarze z waszym wyborem bo rozdziału nie będzie!

Tymczasem ciao!

Data: 29.09.2020

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro