-25-
Dwudziesty trzeci grudnia, stan Waszyngton, Olympia, siedziba naszej organizacji
Z wielkim trudem udało się dopiąć wszystko na ostatni guzik i zrealizować wszelkie zadania, jakie wzajemnie sobie powierzyliśmy. Dzięki temu mogliśmy znaleźć się dzisiaj właśnie tu, w Olympii, stolicy stanu Waszyngton, i wreszcie ponownie odpowiednio zabezpieczyć największe sekrety świata.
- Harry, kogo nam brakuje? - zapytałam, powoli snując wzrokiem po wszystkich zebranych.
Wszyscy uśmiechali się do siebie serdecznie i gwarnie rozmawiali, korzystając z okazji, że wreszcie znowu mogą się spotkać razem i nacieszyć swoim towarzystwem. Lekarz uniósł wzrok znad teczki dokumentów i rozejrzał się, równocześnie pod nosem licząc przybyłych.
- Tylko tych, którzy odeszli w sen wieczny, Camillo - powiedział posępnie przyjaciel.
Popatrzyłam na niego i skinęłam z wdzięcznością głową.
- Moi drodzy, myślę, że nadeszła pora, aby zacząć - rzekłam do zgromadzonych.
Każdy z nich popatrzył na mnie i na znak zrozumienia ruszył do okrągłego stołu, przy którym zajął przypisane mu miejsce. Tylko ja i Harry wciąż staliśmy, tak jak przykazywała nasza tradycja. Przewodniczący zgromadzeniu zawsze muszą dopełnić swoich obowiązków, a dopiero potem mogą usiąść przy stole wraz z innymi. Lekarz uśmiechnął się smutno i stanął po mojej prawej stronie, potwierdzając tym samym, że jest moją prawą ręką.
- Kochani, zgromadziliśmy się już wszyscy, dlatego uważam, że czas zaczynać. Jeszcze raz serdecznie witam wszystkich przybyłych. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak dobrze jest widzieć was całych i zdrowych, szczególnie po tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce... - zaczęłam powoli, zerkając na twarz każdego.
- Was również dobrze widzieć - powiedział Thomas, patrząc na nas z prawdziwym uznaniem i dumą w oczach.
Uśmiechnęłam się lekko, podobnie jak Harry. Właśnie takich prostych zdań brakowało mi w mojej szarej rzeczywistości.
- Proponuję upamiętnić Adama, Roberta i Florę chwilą ciszy. Dzielnie walczyli i strzegli naszej tajemnicy do samego końca, a myślę, że klimat, jaki nam towarzyszy, jest dobrym dopełnieniem - odrzekł lekarz.
Wszyscy jak na zawołanie wstali i przez minutę w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Jako pierwsza postanowiłam przerwać ją ja.
- Zebraliśmy się tutaj, aby zmienić zabezpieczenia i ponownie przeszkodzić złym ludziom w dotarciu do wszystkiego, o czym wiemy. Wpierw jednak warto omówić, na czym polega nowy system. Harry...
- Wprowadziłem poprawki w zabezpieczeniach. Teraz każdy klucz ma jakiś znak charakterystyczny, dla przykładu na swoim kluczu umieściłem pióro, aby nie zsuwać na nikogo podejrzeń. Dodatkowo każdy z nich przypomina teraz medalik, więc łatwo będzie je ukryć. Wszystkie podzespoły kodujące zostały zatopione w srebrze, więc tak jak mówiłem, przypominają medaliki. Możecie je nosić w formie zawieszek do naszyjników albo bransoletek. Weryfikacja została poszerzona o trzy poziomy, dlatego łącznie mamy ich pięć. Hasło, odcisk palca, skan siatkówki oka, pin i dodatkowo będzie potrzebny wasz materiał DNA. Ale spokojnie, do tego ostatniego wystarczy jeden wasz włos.
- Czy wszyscy wszystko zrozumieli? - zapytałam, omiatając wszystkich wzrokiem.
- Ja mam jedno pytanie! - powiedział młody brunet.
- Słucham, Henri.
- Kto zastąpi Adama, Roberta i Florę?
- Na chwilę obecną musimy znaleźć odpowiednie osoby. Sam doskonale wiesz, że to nie takie proste. Mamy już z Harrym na oku dwie osoby, ale wszystko zależy od tego, czy się zgodzą.
- To zrozumiałe.
- Wspaniale. W takim wypadku, jeśli nie macie więcej pytań, to przystąpimy do pracy!
Gdy już skończyliśmy zabezpieczanie, rozpoczęły się długie rozmowy przepełnione wspomnieniami o zmarłych, ale również o tych, którzy ciągle tu z nami byli. Zakończyliśmy posiedzenie równo z wybiciem godziny trzynastej, aby każdy z nas mógł wrócić do domu na święta.
No właśnie, święta...
Harry i ja opuściliśmy Olympię w zupełnie innych nastrojach. Mężczyzna po raz pierwszy od śmierci Flory był naprawdę szczęśliwy. Ja natomiast, strapiona myślą o nadchodzących świętach, wyjeżdżałam ze smutkiem wypisanym na twarzy.
Najbardziej rodzinny czas w roku miałam ponownie spędzić sama, bez nikogo bliskiego obok. Zastanawiałam się, dlaczego nie przyjęłam propozycji dyżuru w wigilijną noc.
- Camilla, miałem cię pytać wcześniej, ale wyleciało mi to z głowy. Chciałabyś przyjść jutro do nas na Wigilię?
Jego pytanie ocknęło mnie z dziwnego transu, w jaki wpadłam, wpatrując się w mijające budynki. Popatrzyłam na przyjaciela i uśmiechnęłam się lekko.
- Bardzo ci dziękuję, Harry, za zaproszenie, ale obawiam się, że...
- Musisz odmówić. Oj, Camilla, znam cię już za dobrze.
- Masz stuprocentową rację. - Uśmiechnęłam się lekko i znowu skierowałam wzrok na mijający krajobraz.
- Pamiętaj jednak, że mimo wszystko zawsze możesz przyjść. To jedno wolne miejsce w naszym domu jest zawsze przeznaczone dla ciebie. - Przyjaciel położył mi swoją rękę na kolanie i pogładził je lekko.
- Dzięki, Harry. Nawet nie wiesz jak bardzo mi miło to słyszeć.
Dalsza podróż upłynęła nam w przyjemnej atmosferze. Zupełnie nie poczułam, kiedy minęły dwie godziny i znaleźliśmy się w samolocie lecącym do domu - do Los Angeles.
Wigilia, Los Angeles
Gdy za oknem nastała noc, magia świąt Bożego Narodzenia prawdziwie zaczęła działać wokół, pomijając przy tym tylko mój dom. Wyszłam na balkon i usiadłam na rozłożonym kocu. W tym roku ta noc była wyjątkowo jasna, dlatego można było jak na dłoni dostrzec na niebie każdą konstelację.
- Najgłupsza decyzja w tym roku to przyjęcie tego wolnego dzisiaj. A mogłam przecież być pożyteczna i komuś pomagać, zamiast siedzieć tu teraz bezczynnie - mruknęłam do siebie, chcąc się upewnić, jak bardzo beznadziejne jest moje obecne położenie.
Podniosłam głowę i uważnie zaczęłam przypatrywać się konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy, gdy nagle do moich uszu dobiegł dzwonek drzwi.
- Ciekawe, kto to może być. Przecież w taki dzień ludzie siedzą z rodziną... - Powoli wstałam z podłogi i zeszłam na dół.
Podeszłam do drzwi i zerknęłam przez judasza na sylwetkę postaci stojącej przed drzwiami. Zdumiona szybko otworzyłam drzwi i na własne oczy zobaczyłam uśmiechającego się od ucha do ucha Michała Morningstara z czerwonym pudełkiem w ręku.
- Hej, Camilla... mogę wejść? - zapytał anioł, spoglądając na mnie z uśmiechem.
Przez chwilę brakło mi języka w gębie, dlatego pokiwałam twierdząco głową i przepuściłam mężczyznę w drzwiach. Ten szybkim krokiem przekroczył próg drzwi i stanął przede mną.
- Co ty tu robisz? - dopytałam, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Przyszedłem jako ten niespodziewany gość do mojej małej Camilli? Bez względu na to, co myślisz o naszej relacji, moje uczucia w stosunku do ciebie są w stu procentach szczere i pamiętaj, że wszystko, co się dzieje, jest tylko skutkiem twoich wyborów. Mój ojciec nikogo nie programuje, tak jak mu się spodoba, dlatego...
Anioł nie zdążył dokończyć swojej myśli, bo zamknęłam mu usta pocałunkiem. Mężczyzna najwidoczniej był zaskoczony takim obrotem sprawy, bo najpierw wypuścił pudełko z rąk i nie do końca wiedział, co ma zrobić, ale gdy chciałam się już odsunąć, objął mnie szybko w talii i pogłębił pocałunek. Nie wiem, ile dokładnie to trwało, ale oderwaliśmy się od siebie, dopiero gdy brakło nam powietrza.
- Dziękuję, Michał, dziękuję - powiedziałam, przytulając się mocno do Morningstara.
- Za co, aniołku? - zapytał, obejmując mnie ramieniem.
- Że pokazałeś mi magię.
Mężczyzna zaśmiał się cicho i oparł swój podbródek na mojej głowie.
- Wesołych świąt, aniołku - wyszeptał mi tuż nad uchem.
- Wesołych świąt... kochanie - odparłam cicho, mocniej zatapiając się w uścisku.
Nagle dzwonek zadzwonił ponownie, obwieszczając kolejnych gości.
- Zobaczę, kto to - mruknęłam i niechętnie odsunęłam się od Michała.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szybko, a moim oczom ukazała się Chloe, Dan, Trixe i oczywiście Lucyfer.
- Co, wy tu robicie?
- Przyjechaliśmy do ciebie, bo nikt nie powinien być sam w święta, prawda? - powiedziała Trixe, uśmiechając się od ucha do ucha.
- A w szczególności rodzina. - Chloe popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się szczerze. Podeszła bliżej i zamknęła mnie w ciepłym uścisku, który chwilę później odwzajemniłam.
- To chyba jakiś sen, uszczypnijcie mnie. - Zaśmiałam się histerycznie, wycierając pojedynczą łezkę spływającą po moim policzku.
- No już daj spokój, gdyby to był sen, to Dan byłby ubrany w swoją skórę, a nie taki ładny garnitur - powiedział kąśliwie Lucyfer, przez co Daniel obdarzył go zabójczym spojrzeniem.
- Wchodźcie szybko! Nie będziecie przecież marznąć! Siadajcie przy stole! Zaraz nakrywam!
Mimo wielu zabójczych spojrzeń wymienianych między bliźniakami ta Wigilia była naprawdę udana, bo wreszcie poczułam, że mam rodzinę.
Tydzień później, Sylwester
Ostatni dzień roku na całym świecie obchodzony jest wyjątkowo hucznie. Ludzie wychodzą na różnego rodzaju imprezy czy bale, ale ja w tym roku postawiłam na wieczór w domu z ukochanym przy boku. Dobrze przeczytaliście, od tej pamiętnej Wigilii jestem z Michałem w związku. Znamy się wystarczająco długo, a skoro on sam twierdzi, że jego ojciec niczego między nami nie tworzy, to postanowiłam dać temu szansę.
Właśnie zaplatałam sobie włosy w warkocz, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Bezmyślnie podeszłam do nich i otworzyłam je, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, kto za nimi stoi.
- Michał, przecież ci mówiłam... - zaczęłam powoli, spoglądając na postać. Uśmiech szybko ustąpił jednak z mojej twarzy, pozostawiając miejsce na ogromne zaskoczenie.
- Spodziewałaś się kogoś, Camilla? - zapytała moja była teściowa, wchodząc bez zaproszenia do mojego domu.
- Na pewno nie ciebie, Tereso. Po co tu przyszłaś? - powiedziałam hardo, powoli wycofując się w głąb domu.
- Jak tak na ciebie patrzę, to widzę, że jesteś zupełnym odbiciem swojego ojca, moja droga. - Kobieta zeskanowała mnie swoim chłodnym wzrokiem, a następnie omiotła nim okolice.
W tym czasie zdążyłam wyjąć z szafki broń i schować ją do rękawa bluzy.
- Zostaw mojego ojca w spokoju. Powtórzę pytanie, po co tu przyszłaś?
- Przyszłam po zapłatę za wszystkie lata cierpienia - mruknęła obojętnie, wchodząc w głąb pomieszczenia.
Parsknęłam śmiechem.
- Za co? Przepraszam, ale to ja powinnam przyjąć od ciebie takie honorarium.
- Dokładnie tak się stanie - zapewniła mnie spokojnym tonem kobieta, zakładając skórzane rękawiczki.
- Co masz na myśli?
- Mam twojego chłoptasia. Sam, Aleksander, zapraszam.
Na zawołanie w drzwiach pojawiła się dwójka ludzi. Mężczyźni szybko weszli do domu, taszcząc ze sobą bardzo osłabionego Michała.
- Cholera jasna!? Wypuść go! Co ty mu zrobiłaś!? - krzyknęłam, szybko rzucając się w stronę Michała.
- Stój, gdzie stoisz, i się nie ruszaj - powiedziała kobieta, wyciągając z kabury pistolet. Wycelowała go we mnie i ruchem głowy kazała unieść ręce. - Jak zapewne wiesz, panowie Morningstar mają wyjątkową słabość, właśnie przy paniach Decker, więc jeśli będziesz coś kombinować, nie skończy się to dla niego dobrze. Sam, wiesz, co masz robić.
Blondyn skinął głową i przystawił aniołowi do skroni broń.
- Camilla, nie martw się o mnie. Wszystko ze mną w porządku - rzekł cicho Michał, delikatnie podnosząc głowę.
Bolało mnie to, że niewinny cierpi z mojego powodu.
- Dlaczego ty mnie tak bardzo nienawidzisz!?
- Dlaczego!? Bo przez twojego cholernego ojca straciłam prawie cały sens życia! Bo zabił mi męża i syna!
- Nie, nie, nie! To nie możesz być ty! Tom nie może...
- Tom jest spadkobiercą ogromnej mafii właśnie po swoim ojcu! Do tej pory to ja nią zarządzałam, dlatego nigdy nie byłaś w stanie się niczego domyślić, suko.
- To dlatego zawsze byłaś dla mnie tak wredna!
- A czy to w tej chwili ważne? Pożegnaj się ładnie z chłopaczkiem - powiedziała i skinęła głową, wydając tym samym rozkaz zastrzelenia Morningstara.
- Nie ma nawet takiej mowy! - powiedziałam i wycelowałam szybko broń w mężczyznę, który trzymał pistolet.
Nim tamten zdążył nacisnąć spust, oddałam celny strzał w głowę. Po chwili trup mężczyzny runął jak długi na podłogę.
Tym sposobem rozpętała się prawdziwa strzelanina, w której zostałam poważnie ranna, wpierw pozbawiając życia drugiego mężczyznę. Michał opuścił teren domu, tak jak mu kazałam, aby mógł się szybko zregenerować i wezwać policję. W tym czasie ja i Teresa bawiłyśmy się w kotka i myszkę, jednak ostatecznie przegrałam tę grę.
Zdradzała mnie krew, powolny chód ze względu na postrzelenie łydki i powłóczenie nogą, dlatego teściowa dopadła mnie w salonie. Nie zauważyłam jej, dlatego dostałam kulkę prosto w klatkę piersiową. Upadłam na biały dywan, stopniowo barwiąc go na czerwono tak jak Flora w Rosji.
- Chłopaka wyratowałaś, ale siebie już nie zdołasz, co? - zaśmiała się Teresa, stając nade mną.
- Skąd pewność, że się już nie podniosę? - zapytałam i ostatkiem sił podniosłam rękę i wycelowałam w kobietę.
Kula trafiła w udo, przez co straciła równowagę i musiała klęknąć.
- Ty suko... - wysyczała przez zamknięte zęby. Ostatni raz wycelowała we mnie broń i oddała strzał, raniąc mnie ponownie w klatkę piersiową.
Nagle wokół nas rozległy się policyjne syreny, a do środka wkroczyło kilka osób. Jednak ja zaczęłam powoli tracić świadomość. Powieki stały się okropnie ciężkie, a wszystko wokół całkiem zamazane.
- Camilla! - Michał szybko klęknął obok mnie i złapał mnie mocno za rękę.
- Michał...
- Aniołku, wytrzymaj. Proszę cię, jeszcze minuta. Nie zamykaj oczu. Błagam cię, nie zamykaj oczu!
Jednak ja nie byłam już w stanie spełnić jego prośby.
Hejka!
Serdecznie dziękuję wolfagata_ za sprawdzenie i tego rozdziału.
Widzimy się jutro!
Szczęśliwego nowego roku!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro