-24-
Diabeł popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i powoli ruszył w kierunku swojej garderoby. Wyciągnął z niej idealnie dobrany, czarny garnitur z bordowymi wstawkami i nieśpiesznie zaczął się ubierać.
— Dlaczego akurat na posterunek? Przecież mamy przy sobie jej telefon. Osobiście kładłem go na stole. — Diabeł powoli naciągnął na siebie spodnie i popatrzył pytającym wzrokiem w moim kierunku.
— Ponieważ przez ostatni czas przebywaliście razem dokładnie tam. Mogła zostawić coś po sobie. Ale masz rację, wpierw musimy sprawdzić jej telefon. Mam tylko nadzieję, że nie jest on jakąś uśpioną bombą — mruknęłam, ostrożnie biorąc do rąk urządzenie leżące na stole.
— Jak będzie, to wreszcie ziści się twoja obietnica. Dobrze będzie cię gościć tam, na dole. — Lucyfer zaśmiał się cicho i poprawił mankiety od koszuli, którą właśnie założył.
— Dopóki jesteś tu, to nie powitasz mnie osobiście na dole — zauważyłam, przyglądając się telefonowi.
— Dla ciebie zrobię specjalny wyjątek i zstąpię do piekła. — Mężczyzna uśmiechnął się i puścił mi oczko.
— Miło z twojej strony — mruknęłam, całkowicie skupiając się na komórce.
Mimo że była to prosta maszyna sprzed co najmniej dekady, chciałam ją dokładnie przebadać, a przynajmniej w takim stopniu, na jaki pozwalały mi warunki.
— Prawda? Ja zawsze jestem taki miły, ale wiele osób, w tym ty, tego nie dostrzega.
— Być może dlatego, że każda twoja miła sugestia ma w sobie pełno sarkazmu.
— Przesadzasz.
— Wręcz przeciwnie — odparłam i upewniona, że telefon nie zawiera jakichś dodatkowych, niepożądanych urządzeń, ostrożnie nacisnęłam przypadkowy guzik i odblokowałam go.
Spokojnym ruchem nacisnęłam klawisz z czerwoną słuchawką i weszłam w spis kontaktów, jednak nie było tam zapisanego żadnego numeru. Przygryzłam lekko wargę i wycofałam się z aplikacji. Nagle do mojej głowy wpadła myśl, aby przejrzeć wiadomości. Ponownie uruchomiłam aplikację przyciskiem z czerwonym guzikiem i weszłam w jedyną konwersację, jaka widniała w spisie. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie jakiegoś górskiego łańcucha, który do złudzenia przypominał mi jedno z miejsc, które odwiedziłam w minionym roku — Narodowy Park Doliny Śmierci.
Popatrzyłam na diabła, który właśnie zakładał sobie buty i zaciekawionym wzrokiem spoglądał w moją stronę.
— Nie podoba mi się to coraz bardziej. Albo Lily była okropnie niedoświadczona, albo to wszystko jedna wielka podpucha. Jest tu tylko jeden numer i cała konwersacja z nim jest subtelnie zapisana. Posłuchaj:
Jak ma się nasza ofiara?
Cudownie, w dalszym ciągu jest nieprzytomna.
36º 30' 33.293" N 116º 50' 1.586" W
— Czego to współrzędne? — dopytał. Następnie podszedł do mnie, zabrał telefon i jakby chcąc upewnić się, że nie wymyślam, zaczął czytać całą, bardzo krótką konwersację.
— Nie mam pojęcia. Trzeba będzie to sprawdzić — mruknęłam, wzdychając głośno. Zabrałam telefon i schowałam go do kieszeni.
Diabeł skinął głową i oboje ruszyliśmy w kierunku windy. Gdy byliśmy już w środku, zmartwionym głosem zapytał:
— Myślisz, że tam ją zastaniemy?
— Nie wiem, Lucyferze. Nie wiem! Być może to tylko jakieś głupie żarty, abyśmy stracili trochę czasu, ale w tym momencie jedno wiem na pewno. Koniecznie musimy jechać na komisariat.
Wizyta na komisariacie nie wniosła do naszej sprawy wiele, a właściwie nic prócz tego, że upewniła mnie tylko w moim przekonaniu, że zdjęcie pochodzi z Narodowego Parku Doliny Śmierci, i wstępnie określiła miejsce wykonania fotografii. Dlatego po opuszczeniu budynku to właśnie tam się skierowaliśmy.
— Camilla? — zapytał nagle Lucyfer, przerywając długie milczenie.
— Słucham?
— Wiem, że to pytanie nieadekwatne do okoliczności, ale co jest między tobą a moim bratem? Tylko proszę, odpowiedz mi szczerze.
— Co jest między mną a nim? Ciężko stwierdzić... A nie, jednak nie. Już wiem, co jest między nami — odparłam twardo, ciągle trzymając wzrok na drodze.
— Słucham.
— Chora relacja, nabudowana przez waszego ojca — stwierdziłam sucho.
— Camilla, ona wcale nie jest taka chora. Uwierz, że ja też kiedyś miałem z tym problemy, ale odkąd zrozumiałem, że Chloe...
— Ile znasz Chloe?
— Co to za pytanie?
— Zwykłe, rzekłabym nawet, że rutynowe. Pracujesz z policją, więc powinieneś być przyzwyczajony.
— Pięć lat?
— Ja Michała znam od dziecka, ale jakoś nie jestem w stanie się przestawić na coś takiego. To wszystko to zwykła iluzja, która jest tworzona przez twojego ojca. Między nami nie ma prawdziwych uczuć, są tylko takie wykreowane... To wszystko jest przesadnie sztuczne... Potrzebuje się od tego odciąć. Zniknąć i najlepiej już do tego nie wracać.
— Dlaczego mam wrażenie, że okłamujesz sama siebie?
— Bo zaczęłam coś czuć do tego idioty, ale tego tak naprawdę nie ma! Nie odczuwam tego, bo tak chce, tylko dlatego, że ktoś mnie tak zaprogramował!
— Sam odczuwałem to samo jeszcze rok temu...
— Ale nie miałeś wrażenia, że to ty jesteś tym kawałkiem plastiku. Obydwoje jesteście jakimiś pieprzonymi graczami, a my tylko durnymi komputerkami, które są odpowiednio przygotowane do pełnienia tylko jednej funkcji.
— W ostatnim czasie technika poczyniła znaczne postępy, a komputery służą do wielu rzeczy...
— Ale maszyna pozostaje maszyną.
— To, co mówisz, jest jakimś cholernie złym i błędnym przekonaniem.
— To, co mówię, to perspektywa widziana z tej drugiej strony. Nie nadprzyrodzonego tworu, ale zwykłego człowieka.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że widzisz tylko wierzchołek tej góry. Powinnaś zejść i stopniowo odkrywać, że wcale nie jest do końca tak, jak myślisz.
— Mówisz to jako diabeł, syn, chłopak mojej siostry, czy mężczyzna, który ma mnie dość?
— Mówię to jako przyjaciel.
— Przyjaciel? Nie sądziłam, że tak szybko uznajesz kogoś za przyjaciela.
— Na ogół potrzebuje więcej czasu, żeby się do kogoś przekonać, ale w twoim wypadku, sprawa jest już prosta.
— Mam wrażenie, że pod tym kryje się drugie dno.
— Są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom, a i tobie, Camillo, też.
— Zebrało ci się na Szekspira?
— Masz do niego jakiś problem? Fajny facet, umiał nawet sensownie pisać, a teraz pisuje dla mnie.
— Podobnie jak i inni?
— Od razu inni. To, że niektórzy i ich twórczość spodobała mi się bardziej i przygarnąłem ich do siebie, nie znaczy, że każdy pisarz czy poeta trafia na dół. No przecież na cholerę mi tam ktoś, kto, zamiast podkreślać moje walory, zwyczajnie sobie ze mnie kpi i zarysowuje obraz jakiejś paskudy o kilkunastu oczach i kończynach. To, że pokrywa mnie czerwona, a w niektórych miejscach wręcz przypalona powłoka nie znaczy, że jestem jakimś wynaturzeniem.
Między nami ponownie nastała chwila ciszy. Ja skupiłam się jeszcze bardziej na drodze, a Lucyfer zatopił się w swoich przemyśleniach.
— Bolało? — zapytałam i po raz pierwszy w ciągu całej naszej podróży obdarzyłam go swoim spojrzeniem.
— Może trochę, o ile oczywiście popatrzymy z perspektywy czasu. Wtedy nie sądziłem, że jestem skłonny do uczuć, więc zamiast żalu i smutku pojawiał się gniew. Ogromna fala gniewu, która podpowiadała mi, że tak nie powinno być. Wtedy miałem bardzo destruktywny charakter, ale nikogo nie skróciłem o głowę.
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam twierdząco głową. Może to dziwne, ale zrozumiałam go wtedy jak nigdy.
— Rozumiem... Jesteśmy na miejscu.
Dolina Śmierci to kraina skrajności. Jest to jedno z najgorętszych miejsc na powierzchni Ziemi, równocześnie będąc najsuchszym, najniższym. Klimat zwrotnikowy odpowiada tu jednak nie tylko za temperaturę, ale również za ukształtowanie się skalnej rzeźby terenu. Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo piękną rzeźbą skalną i to właśnie ona stała się najważniejszym punktem naszej wycieczki. Zdjęcie zostało wykonane właśnie tu, dokładnie wśród tych skał.
— Miałeś kiedyś poczucie, że jesteś niepotrzebny? — zapytałam diabła, spokojnie szukając jakiegoś punktu zaczepienia wokół nas.
— Skąd takie pytanie? — rzekł mężczyzna, uważnie badając każdy napotkany kamień.
— Ot tak, jakoś mi przyszło na myśl.
— Pół życia walczę z tym poczuciem — powiedział, spoglądając na mnie ze smutkiem.
— I wygrałeś?
— W tej chwili tak, ale nie wiem na jak długo... A co z tobą?
— A czy to ważne? — ponownie zapytałam, podchodząc do dziwnego głazu.
— Skoro zapytałaś mnie, znaczy, że owszem.
— Całe życie mnie to prześladuje i gdy już myślę, że wychodzę z jego cienia, nagle mam przeświadczenie, że tylko bardziej się w tym zagłębiam — powiedziałam, kucając naprzeciwko zdeformowanej skały i uważnie się jej przypatrując.
— Pamiętaj, że cienie tworzą się zawsze przy źródle światła. Być może nie potrzeba dużo, żeby na nie wyjść.
— Nawet nie wiem co mam ci powiedzieć, bo okropnie zaskoczyły mnie twoje słowa.
— Całe życie żyłem w cieniu, a potem w mroku. Dopiero tu, na ziemi, zrozumiałem, że właściwie, cień spowodowany jest jakąś przeszkodą, która blokuje mi dopływ światła. Nie trzeba się po niej wspinać, można równie dobrze ją obejść i dotrzeć do upragnionego.
Słowa diabła trafiły do mojego mózgu, a on zrozumiał je chyba w inny sposób. Momentalnie przyszło mi do głowy, że aby móc coś dojrzeć, trzeba rzucić cień na kamień.
— Przeszkodą, która blokuje dopływ światła... Cholera jasna, jesteś absolutnie genialny! Chodź tu i mi pomóż!
— Co ty robisz? Czemu klęczysz przy tym kamieniu? — dopytał diabeł, spoglądając na mnie z góry.
— Już chyba wiem, gdzie jest Chloe. Stań tutaj!
Diabeł posłusznie zajął wskazane przeze mnie miejsce, rzucając cień na podejrzany głaz. Szybko klęknęłam obok niego i przetarłam dłonią dziwnie zakurzone zagłębienie.
— Moja droga, nie wiem, co ty robisz, ale nie wydaje mi się, żeby klęczenie przede mną i obmacywanie jakiegoś zespołu minerałów, magicznie objawiło nam Chloe.
— No to żebyś się nie zdziwił. — Nacisnęłam wgłębienie i szybko zabrałam dłoń.
Naszym oczom ukazał się panel z guzikami, przedstawiającymi kolejno cztery kolory: czerwony, zielony, niebieski i pomarańczowy.
— Chciałeś coś jeszcze powiedzieć?
— Jak my niby mamy złamać szyfr?
— Patrz diabełku i się ucz — mruknęłam i wyciągnęłam z torebki puder i pędzelek do niego.
Szybkim ruchem otworzyłam opakowanie, nabrałam trochę kosmetyku na pędzelek i nałożyłam na urządzenie. Po chwili zdmuchnęłam resztki pudru, a na guzikach wyraźnie pozostały ślady po odciskach palców. Dwa na czerwonym guziku i dwa na niebieskim.
— I co teraz?
— Ryzyk fizyk. Albo się uda za pierwszym razem, albo nie.
— Lepiej, żeby się udało — powiedział Lucyfer.
Westchnęłam głęboko i popatrzyłam jeszcze raz na guziki. To jasne, że szyfr składał się wyłącznie z dwóch kolorów, ale użycie każdego z nich było wymagane tylko jeden raz. Dlaczego? Bo odciski pozostałe na przycisku wyraźnie się od siebie różniły.
— Raz kozie śmierć.
Pewnie nacisnęłam niebieski guzik, a następnie szybko czerwony. O dziwo nic się nie zapadło, a wręcz przeciwnie, tuż przed nami w skalnym masywie powstał duży otwór.
— Udało się! Chodź szybko.
Uśmiechnęłam się entuzjastycznie i popatrzyłam na zdumionego diabła. Szybkim krokiem ruszyłam ku otworowi, a tuż za mną Lucyfer.
Ostrożnie weszłam do środka, uważnie rozglądając się na każdą stronę.
— Kto tam jest!? — zapytał kobiecy głos z wewnątrz.
— To Chloe! Wszędzie poznam jej głos! — powiedział Lucyfer i przyspieszył kroku, zgrabnie mnie wymijając.
— Powoli! Nie wiesz, co może się tam kryć! Mam ci przypomnieć, jak okrojone są twoje bajery w obecności pani policjant? — Złapałam diabła za ramię i pociągnęłam do tyłu.
— Lucyfer? Camilla? — dopytała Chloe.
— Tak, Chloe, to my! — krzyknął Lucyfer, wyrywając ramię z mojego ucisku.
Popatrzyliśmy na siebie i pobiegliśmy w kierunku dochodzącego głosu.
— Boże... — wyszeptała kobieta, spoglądając na nas z łzami w oczach zza krat.
— Jest tyle pięknych słów, jakie mogłabyś powiedzieć w takiej chwili, a ty akurat psujesz chwilę, wzywając mojego ojca. To my tu pędzimy na złamanie karku, Camilla mandatem ryzykuje, potem utratą życia, ja natomiast porażeniem słonecznym i udarem, a ty... — Lucyfer zbliżył się do kobiety i uśmiechnął się miło.
— A to, że ja tu siedzę, nie jest wcale moim kaprysem! — krzyknęła Chloe, nie kontrolując swoich emocji.
— A myślisz, że jest moim? — Lucyfer wyraźnie się oburzył na tak nagły wybuch ze strony Chloe i najprawdopodobniej dalej toczyliby ze sobą awanturę, gdyby nie ja.
— Spokój! Potem będziecie się kłócić, do cholery. Lucyfer, rozpraw się z tą cholerną kratą.
Diabeł skinął głową, nakazał odsunąć się policjantce i sprawnym ruchem rozerwał dzielącą ich barierę. Kobieta od razu wpadła mu w objęcia, a on sam zamknął ją w nich jak cenny skarb.
— Dlaczego mi przerwałaś mój wywód? Miałem jeszcze wiele do powiedzenia — zapytał, spoglądając w moim kierunku.
— Bo zaraz będzie powitanie pełne namiętności, a ja nie narzekam na brak zajęć i nadwyżkę wolnego czasu, dlatego bierz Chloe na ręce i zmykajcie do Los Angeles.
— A ty?
— A ja mam przed sobą cztery godziny jazdy.
— Nie ma mowy, że zostaniesz sama — powiedziała Chloe, patrząc na mnie opiekuńczym wzrokiem.
— A od kiedy ty taka za rodziną?
— Gdy człowiek ma dużo wolnego czasu, to zaczyna myśleć o rzeczach, o których nigdy wcześniej nie chciał, albo nie potrzebował. Uwierz, że wiele zrozumiałam.
— Może w takim wypadku pogadamy o tym później, bo naprawdę mam dużo do zrobienia, a czas szybko mi topnieje. Wracajmy do Los Angeles!
Witajcie, po bardzo długiej przerwie!
Ostatnimi czasy miałam w życiu bardzo dużo zakrętów i pracy, chociaż to drugie to towarzyszy mi cały czas, jednak obiecałam sobie, że zakończę pisanie tej książki w tym roku i niesiona na skrzydłach ogromnej weny, PRAWIE dopięłam swego. Do dokończenia został mi już tylko epilog, w którym muszę dodać troszkę opisów, wyciąć pewne sprzeczności i oczywiście serdecznie poprosić moją kochaną betę o sprawdzenie.
Mam nadzieję, że po świętach wszystko u was w porządku!
Widzimy się jutro w kolejnym rozdziale!
Serdecznie dziękuję, mojej kochanej wolfagata_ ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
HARMONOGRAM DODAWANIA ROZDZIAŁÓW:
- Rozdział 24 (ten) - 30.12.2021
- Rozdział 25 - 31.12.2021
- Epilog - przewidywana data pojawienia się, 01.01.2022
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro