-15-
Popatrzyłam na mężczyzn i wywróciłam oczami. Każdy z nich miał się za lwa, ale gdy przyszło pójść za starszym mężczyzną do naszych tymczasowych lokum, żaden nie porwał się na pierwszy ogień. Oni sami starali się unikać mojego wzroku i uśmiechać się miło.
— Ale z was... — zaczęłam powoli, biorąc w ręce swoje pakunki i ruszając za Thomasem.
— Dżentelmeni, kochana. Dżentelmeni — dokończył moją urwaną myśl Harry.
— W końcu damy zawsze powinny iść przodem, nie sądzisz? — powiedział z lekkim uśmiechem Lucyfer, dobywając swojego plecaka.
— Wy się zwyczajnie boicie. — Zaśmiał się siwy mężczyzna, pokonując kolejne stopnie drewnianych schodów.
— Wiesz, wujaszku, że mężczyźni do czterdziestego roku życia to dzieciaki, więc nie ma się czego spodziewać. — Zachichotałam cicho i dyskretnie obejrzałam się za siebie, aby dojrzeć miny chłopaków.
Harry udawał obrażonego, Lucyfer kipiał gniewem i pogardą, natomiast Michał... ciężko określić, jakie emocje grały w jego duszy. Jego twarz pozostała dla mnie ogromną zagadką, na której rozwiązanie nigdy nie liczyłam.
Chwilę później schody skończyły się, a my znaleźliśmy się na piętrze mieszkalnym. Korytarz, zaskoczył nas wyjątkowym ciepłem, które dawały drobne ozdoby umieszczone na beżowych ścianach, kwiatki ustawione na podłodze i żółte oświetlenie, przyjemnie współgrające z ciemnymi panelami podłogowymi.
— Niestety muszę was zawieść, ale nie wiedziałem, że zabierzesz ze sobą chłopaka, Camillo, dlatego przygotowałem tylko trzy pokoje, ale jeśli chcecie... — próbował powoli dokończyć mężczyzna, patrząc opiekuńczym wzrokiem na naszą czwórkę.
— Absolutnie, wujaszku. Jest perfekcyjnie, ja i... — zaczęłam szybko, przerywając mu jego wywód.
— Michał, rozgoszczą się razem, wujaszku. Wiesz doskonale, młodzi są, to sobie poradzą! Nie ręczę, co prawda, że łóżko wróci do ciebie w stanie nienaruszonym, bo... — Podobnie jak wcześniej ja, Harry postanowił zabawić się w wielkiego maga, który czyta w myślach. Niestety sztuka ta szła mu dużo gorzej niż mi, ponieważ nawet w najmniejszym stopniu nie zinterpretował poprawnie niczego, o czym w tamtej chwili myślałam.
Uśmiechnęłam się gorzko, patrząc na swojego przyjaciela, który szczerzył się jak głupi do sera, wyraźnie zadowolony ze swojego niecnego postępku. Nie chciałam jednak łatwo się poddawać jego głupim tekstom, dlatego momentalnie wyszłam mu naprzeciw i wypaliłam swoje zakończenie.
— Bo Harry jest głupi i uważa, że ostatnio mi się przytyło i z miejsca wykluczę twoje pytania, nie jestem w ciąży.
Staruszek zaśmiał się tylko i pokręcił głową na boki.
— Wyśpijcie się dobrze, bo coś mam wrażenie, że nie będziecie w stanie jutro odmówić dzieciakom zabawy, a nam rozmowy. Łazienki są dwie. Obie mają jako jedyne białe drzwi, więc będzie wam łatwo je znaleźć. Podzielcie się ładnie pokojami i, na Boga, nie pobijcie się czasem o kolor ścian jak ostatnio Harry z Florą. — Zaśmiał się Thomas, jednocześnie wskazując nam prawą ręką odpowiednie drzwi.
— Dobranoc, wujaszku! — powiedział Harry, uśmiechając się niewinnie i równocześnie drapiąc się po głowie. Powoli wycofywał się w głąb korytarza, co wywołało serdeczny śmiech gospodarza, który odwrócił się na pięcie i udał się do własnej sypialni, położonej piętro niżej, machając nam powoli.
— Dobranoc, wujciu! — zawtórowałam przyjacielowi i uśmiechnęłam się miło, uważnie śledząc każdy krok starszego mężczyzny.
Gdy mężczyzna zniknął z naszego zasięgu wzroku, szybko odwróciłam się do Harry'ego i obdarzyłam go lodowatym wzrokiem.
— Kim jest Flora? — zapytał Lucyfer.
— To nasza przyjaciółka, poznasz ją za dwa dni, jak już będziemy w Rosji — rzucił błyskawicznie Harry, spokojnie spoglądając na moją rozgoryczoną twarz.
— Powinieneś dostać za to w łeb. Czy ty jesteś normalny? Pomyślałeś, co na to wszystko Michał? — podsumowałam, wskazując palcem na stojącego obok mnie bruneta.
— Ja tam jestem zadowolony z obrotu sprawy. — Uśmiechnął się miło anioł, lekko drapiąc się po głowie.
— Widzisz? Pozbyłaś się głupich pytań na wstępie — odparł Harry, zachowując bezpieczną odległość.
— Ale przybędzie ich później. Pomyślałeś, co będzie, jak zapytają nas o jakieś wspólne zainteresowania, wspomnienia? — Gdyby wzrok potrafił zabijać, to Harry leżałby zalany własną krwią, która ze względu na mnogość ran, wypływałaby na ciemną podłogę bardzo szybko i w dużych ilościach.
— Macie na to pół nocy. Ja tymczasem idę do siebie. Lucyfer, chodź, pokażę ci twój pokój. — Przyjaciel uśmiechnął się niewinnie, złapał diabła za rękę i zniknął w ciemnych drzwiach pomieszczenia, które znajdowało się po jego prawej stronie.
— Ani słowa, Morningstar — mruknęłam z wyraźną irytacją, szybko odwracając się na pięcie. Podeszłam do dębowego skrzydła, a następnie szybko otworzyłam je, naciskając na klamkę. Weszłam do ciemnego pokoju, rozejrzałam się wokół, próbując zlokalizować włącznik światła. Gdy go odnalazłam, położyłam na nim rękę i powoli wcisnęłam plastikowy klawisz w ścianę, a w pomieszczeniu zapanowała jasność.
Sam pokój był bardzo przestronny i przytulny, jak zresztą i cały dom. Szare ściany idealnie komponowały się z ciemnymi meblami, które wypełniały pomieszczenie. Na środku stało duże dwuosobowe łóżko, a tuż obok niego po prawej stronie szafeczka nocna. Naprzeciwko łóżka wisiało lustro i toaletka, natomiast przy oknie balkonowym stały dwa niebieskie fotele i stolik kawowy. Szafa zgrabnie wbudowana była w ścianę za drzwiami, a podłogę pokrywała niebieska wykładzina.
— Jedno łóżko... Fantastycznie. Ja zajmuję sobie lewą połowę — mruknęłam, kładąc na podłodze plecak i swoją torebkę. Zdjęłam spodnie narciarskie i podeszłam z nimi do dużego grzejnika umieszczonego tuż obok okna. Położyłam je na nim i odwróciłam się w stronę Michała, który powoli starał się ogarnąć i swoją garderobę.
— Nie ma problemu, aniołku — odparł spokojnie, wyciągając ze swojego plecaka szarą piżamę.
— Przestań mnie nazywać aniołkiem — odrzekłam hardo, spoglądając na niego gniewnym wzrokiem. — Z tego, co mi wiadome, to wasz ojciec, o ile faktycznie jesteście istotami nadprzyrodzonymi, stworzył zastępy aniołów, które spokojnie mieszkają sobie w niebie i od czasu do czasu zstępują na ziemię, aby pomóc potrzebującym ludziom. Chcąc ubiegać się nawet o moją przyjaźń, musisz wysilić się na coś lepszego niż takie umizgi. Teraz twoje pytanie na początku naszej znajomości nabrało innego sensu. Pamiętasz, jak pytałeś mnie, co sądzę o fakcie istnienia aniołów i demonów? Nie wykorzystuj więc mojej odpowiedzi wobec mnie!
Podeszłam do torebki i sprawnym ruchem odsunęłam ją. Wyciągnęłam z niej papierosy i zapalniczkę, a następnie szybko rzuciłam ją na łóżko i wyszłam na balkon.
Księżyc idealnie oświetlał zbocza gór, których piękno dodatkowo potęgowały kryształki śniegu odbijające światło. Włożyłam sobie papierosa do ust i sprawnym ruchem odpaliłam go.
— Ach, Camillo, podoba mi się, że pokazujesz pazury i nie boisz się postawić czoła istocie takiej jak ja — powiedział Michał, stając za mną.
Zaciągnęłam się tytoniem, aby po chwili móc wyjąć papierosa z ust i pozbawić moje płuca palącego dymu.
— Sugerujesz, że miałabym się bać? Jeśli mam palić się w ogniu piekielnym, to i tak tam trafię, bez względu na to, z jak wielką wyniosłością lub łaską potraktuje cię, czy twojego brata. — Uśmiechnęłam się lekko, delikatnie otrzepując spaloną część na śnieg, który leżał pod balkonem.
— Ale zauważam, że do mojego brata podchodzisz z dużo większym dystansem niż do mnie. Zresztą, Harry chyba też to wyczuwa. — Michał znalazł się tuż obok mnie i oparł swoje ręce o barierkę czarnego balkonu.
— Naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego?! Dobrze! To wszystko przez moją fantastyczną siostrzyczkę. Zupełnie nagle weszła od nowa w moje życie ze swoimi brudnymi butami. Oskarżyła mnie o morderstwo, nie jednej, a nawet dwóch osób i do tego wszystkiego zupełnie nagle związała się z największym bad boyem, w całym Los Angeles. Zdążyła już mnie posądzić o fakt, że jestem nim zauroczona. Nie sądzisz, że w takim układzie muszę się od niego trzymać z dala? Jak bardzo nie podobałby mi się on, jego perfumy, głos... W pewnym momencie naprawdę byłam w stanie pomyśleć, że to właśnie on jest moim yang. — Zaśmiałam się gorzko, uświadamiając sobie, co właśnie powiedziałam, i spuściłam głowę, ponownie wkładając do ust papierosa.
Nawet nie zauważyłam, kiedy odległość, która nas dzieliła, tak się zmniejszyła. Michał złapał mnie delikatnie za rękę, a drugą dłoń położył na moim policzku, zmuszając mnie do popatrzenia mu prosto w oczy. Niestety o ile udało mu się odwrócić moją twarz, to nic nie mógł poradzić na mój uciekający wzrok.
— A co, gdybym ci go zastąpił? Nie jestem co prawda aż takim złym chłopcem jak mój brat, ale wyglądamy tak samo, a to już coś. — Uśmiechnął się łobuzersko anioł.
Westchnęłam głośno i spojrzałam w jego oczy. Stało się dokładnie to, czego obawiałam się najbardziej.
— Doceniam twoje poświęcenie, ale... — zaczęłam powoli i niepewnie tonąc w jego brązowych tęczówkach.
Zupełnie nagle doświadczyłam, że owe oczy są coraz bliżej moich. Michał powoli nachylił się nade mną, a następnie powoli, jakby badając teren, rozglądał się szybko po mojej twarzy. Po chwili usta Michała delikatnie dotknęły moich, a ja zostałam sparaliżowana. Papieros, którego trzymałam, upadł na balkon i zamókł. Gdy tylko doszło do niego, co właśnie zrobił, odsunął się ode mnie jak poparzony.
— Przepraszam, nie mogłem się oprzeć — powiedział, unikając mojego wzroku. Pomimo faktu, że dzieliły mnie od niego zaledwie trzy kroki, wydawało mi się, że są one jak tysiące kilometrów.
Spojrzałam na niego zamyślona i powoli postawiłam pierwszy krok, uważnie obserwując jego ruchy. Zagryzłam delikatnie wargę, kiedy zobaczyłam, że chciał się odsunąć, dlatego szybko postawiłam kolejny krok. Anioł popatrzył na mnie spokojnie i uśmiechnął się lekko, wrócił do swojej wcześniejszej pozycji, a gdy to uczynił, powoli postawiłam ostatni krok, zatrzymując się tuż przed jego klatką piersiową. Stanęłam na palcach i popatrzyłam mu w oczy.
— Wygrałeś — mruknęłam tuż przy jego ustach.
— Co dokładniej? Bo nie wiem, o czym mówisz — powiedział mężczyzna, uśmiechając się chytrze.
— To. — Moje rozgrzane usta powoli dotknęły jego warg. Przez krótki moment Michał zachowywał się tak, jakby nie dochodził do niego fakt tego, co tu się dzieje. Gdy zrezygnowana miałam się już odsunąć, on złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie mocno, delikatnie oddając i zarazem pogłębiając pocałunek. Smakował jak mocna, czarna kawa i słony karmel.
Szczęśliwi czasu nie liczą prawda? Dlatego ja sama nie jestem w stanie określić, ile dokładnie zajęło nam oderwanie się od siebie.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał anioł, cały czas trzymając mnie w ramionach.
— Podobasz mi się, dobra? Sądziłam, że twój brat już ci to zakomunikował, skoro sam odradzał mi wchodzić w jakiekolwiek bliższe relacje z tobą.
— Mój brat to przede wszystkim diabeł, aniołku. Jak w takim wypadku miałby chęć nieść mi pomoc? Szczególnie mi...
— Wiem o tym i doceniam, że nim jest — odparłam hardo, patrząc w dal. Powoli wyswobodziłam się z ramion mężczyzny i podeszłam do barierki.
— Dlaczego? — zapytał, podchodząc do mnie. Oparł swoje ręce o metal, a następnie złożył je jak do modlitwy, w napięciu czekając na moje wyjaśnienia.
— Bo większość ludzi i tak oskarża go o całe zło, jakie kiedykolwiek im się wydarzyło. Wiem, że nie jest nim z własnej woli, ale i tak zasługuje na szacunek. — Wyciągnęłam z paczki kolejnego papierosa, a następnie wystawiłam rękę z używką w stronę anioła, który odmówił, kiwając przecząco głową.
— Ależ ja go szanuje, ale wszystko ma swoje granice. Podobnie jak twoja siostra, tak samo mój brat czasami jest denerwujący. Myślisz, że nie chciałabym się z nim pogodzić? Chciałbym, nawet bardzo, ale to on ciągle mnie obwinia o wszystko, co się wtedy wydarzyło — rzekł wyraźnie zamyślony, spoglądając w dół.
— A co się wtedy wydarzyło? — zapytałam niepewnie, jednocześnie odpalając papierosa. Anioł przeniósł swój wzrok na mnie i powiedział powoli:
— To bardzo długa historia i jestem pewny, że dzisiaj jest już na nią zbyt późno, aniołku.
Pomiędzy nami zapanowała przejmująca cisza, przerywana tylko dźwiękiem mojego palenia. Potrzebowałam takiej chwili, aby ułożyć sobie to, co tu się wydarzyło.
— Pięknie tu, prawda? — zapytałam, ostatecznie przerywając milczenie. Wbiłam wzrok w zbocze góry i uśmiechnęłam się lekko.
— Pięknie, a jakże by inaczej. Przecież to właśnie w Alpach powstawały najpiękniejsze wiersze.
— Wiesz, wydaje mi się, że i przez ten ogród kiedyś, szatan szedł smutny śmiertelnie i zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
— Tak... Ten wiersz i w tym otoczeniu nabiera idealnego wydźwięku. Ach, ta poezja! Jakże ona czasami potrafi ukoić dwa serca.
— Nie tylko dwa serca. Zwykle pisarze porywają miliony serc młodych kobiet, rozkochując je w swoich wspaniałych wytworach wyobraźni. Wiesz, czasami nie trzeba dużo. Niekiedy wystarcza kilka słów, które utrzymają czytelnika w niepewności, szczypta niezrozumienia, odrobina jakiegoś nieosiągalnego misterium i voila! Mamy idealny klimat, ażeby urzekać miliony... Swoją drogą, moim skromnym zdaniem oczywiście, romantycy pisali pięknie, chociaż ich poezja przepełniona była smutkiem i czymś w rodzaju dziwnej zadumy... Chciałabym wierzyć tak mocno jak oni, że po śmierci faktycznie ludzie, w których byli zakochani, łączą się z nimi. Kochani samobójcy, buntownicy, indywidualiści... Ludzie szaleni i zarazem ogromnie odważni, bo w końcu kto inny mógłby popełnić samobójstwo i wierzyć, że jego sny już niedługo będą codziennością.
— Trochę już po tym świecie stąpam i zdecydowanie powiedzieć muszę, że tacy ludzie niekiedy mają ogromne marzenia, które czasami faktycznie się spełniają, ale masz rację. Wykazują się niezwykłą odwagą i szaleństwem, godnym samego Lucyfera.
— Skoro czasami tylko śmierć daje ukojenie, to dlaczego nie złapać się i tej deski ratunku?
— Szkoda tylko, że ta deska jest spróchniała i zapada się zaraz po dopadnięciu do niej — powiedział z determinacją i lekkim zdenerwowaniem na twarzy anioł.
Po tym ponowie zapanowała między nami cisza.
— Te góry są fascynujące. Dają idealny klimat do rozmów o miłości — powiedział, patrząc na gwiazdy.
— Miłość, czymże ona jest? To dziwne, ale niektórzy uważają, że to nawet nie uczucie, a zwykła zmienna relacja między ludźmi, która po pewnym czasie mija i zostawia za sobą tylko bolesne wspomnienia...
— Powiedziałaś mi dzisiaj, że ci się spodobałem... Dałabyś więc i nam, w przyszłości, szansę na miłość?
— Szansa zawsze istnieje, nawet niewielka. Od ciebie, aniołku, zależy, co z nią zrobisz.
— Gdybym faktycznie dobrze wykorzystał moją szansę, nie miałabyś gdzieś z tyłu głowy zapalonej kontrolki, że to wszystko to jakiś żart, a ja sam odlecę zaraz donieść o wszystkim memu ojcu?
Skończyłam wypalać swojego papierosa, podniosłam niedopałek, który wcześniej wypadł mi z ręki i powoli odwróciłam się, a następnie ruszyłam do pokoju.
— Wszystko to część jednego wielkiego planu Boga, dlatego myślę, że jeżeli i to zauroczenie spotka się z jego reakcją odmowną, zwyczajnie usunę się w cień, miłość schowam do kieszeni, zaadoptuje kota i zacznę chodzić na kółka taneczne ze starszymi paniami. W swoim życiu upadałam już zbyt wiele razy przez mężczyzn, ażeby teraz przejmować się odrzuceniem.
— Nie obawiaj się aniołku, możesz spokojnie się we mnie zakochiwać. — Zaśmiał się cicho, wchodząc za mną do pomieszczenia.
— W takim wypadku uskutecznię to szaleństwo od jutra, bo dzisiaj jedyne, o czym myślę, to szybki prysznic i łóżko, ale ostrzegam cię. Może wydaje ci się, że jestem osobą godną jakiegokolwiek głębszego uczucia, ale tak naprawdę jeszcze nic o mnie nie wiesz i, szczerze powiedziawszy, to nawet byłabym wdzięczna, gdyby ojciec oszczędził ci zawodów, jakie mogą cię spotkać, wchodząc w moje życie — mruknęłam, wyciągając z plecaka odpowiednie ubrania.
— Życie jest jak książka, którą każdy z nas zapisuje z dnia na dzień. Pamiętaj, że fakt zepsutej okładki nijak ma się do jej treści. — Uśmiechnął się, siadając na łóżku.
— W takim razie musisz usiąść wygodnie i uważnie zacząć czytać. Mam nadzieję, że wkrótce wymienimy się książkami. — Zabrałam naszykowane ciuchy i wyszłam z pokoju.
Wzięłam szybki prysznic, a gdy skończyłam, wróciłam do pokoju przebrana we wcześniej ubrane ubrania. Światło było zgaszone, a samego Morningstara nie było w pokoju. Położyłam się spokojnie na swojej połowie łóżka i przymknęłam oczy, próbując zasnąć. Nagle drzwi otworzyły się, a sam anioł powoli i najciszej jak umiał, pokonał trasę dzielącą go do łóżka i ułożył się na swojej połowie.
— Dobranoc, aniołku — szepnął, licząc chyba, że śpię.
— Rozmawialiśmy już chyba na ten temat. Dobranoc — mruknęłam cicho i odwróciłam się do niego tyłem. Po chwili odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Obudziłam się o godzinie szóstej. Trzy godziny snu nie były czymś dostatecznie zadowalającym, ale najwidoczniej mój organizm nie chciał przyjąć go więcej. Najciszej jak potrafiłam, zeszłam z łóżka i podeszłam do swojego plecaka, z którego wyciągnęłam kosmetyczkę oraz czarne legginsy, białą polówkę z małą wyszywaną na piersi myszką Mickey i zgniłozieloną bluzę z kapturem. Zabrałam spodnie narciarskie z grzejnika i tak przygotowana ruszyłam do łazienki, gdzie po odbyciu porannej toalety, ubrałam się i ruszyłam w kierunku pokoju Harry'ego. Zapukałam trzy razy, a po chwili moim oczom ukazała się sylwetka ubranego już mężczyzny.
— Cześć, przyjacielu, widzę, że wpadliśmy na taki sam pomysł. — Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na strój chłopaka.
— Poranny trening nigdy nie jest zły, Camillo. Szczególnie tutaj, gdzie wreszcie mamy szansę się porządnie wyszaleć — odparł, zamykając za sobą cicho drzwi.
— W takim wypadku mam nadzieję na uskutecznienie naszej ulubionej trasy. Mamy szóstą piętnaście, więc z łatwością zdążymy zobaczyć wschód słońca. Zresztą do siódmej trzydzieści, znając nasze tempo, to mamy masę czasu. — Zaśmiałam się cicho, poprawiając rękaw od bluzy i kierując się w stronę schodów.
— Nie sądzisz, że ostatnio się od siebie przez to wszystko oddalamy? — zapytał Harry, równając swój krok z moim.
— Wiem o tym, Harry, i cholernie mi z tym źle — odparłam z lekkim smutkiem w głosie, stawiając pierwszy krok na drewnianych schodach.
— Przepraszam cię, za tego Michała wczoraj — powiedział ze spuszczoną głową.
— Harry, daj spokój. Miałam okropny dzień i niepotrzebnie zareagowałam na to tak źle. Nie wiem dlaczego, ale między mną i nim jest wyczuwalna jakaś dziwna więź, której sama do końca nie rozumiem. Wczoraj się pocałowaliśmy, nagadałam mu dużo o szansach, ale dzisiaj znowu jestem tą samą starą Camillą z wieloma problemami na głowie. — Spokojnym krokiem zeszłam z ostatniego stopnia i podeszłam do swoich butów narciarskich. To samo uczynił Harry.
— Może to faktycznie przeznaczenie? Wiesz doskonale, że zawsze jestem po twojej stronie. — Dodał mi otuchy, szybko zakładając sprzęt na nogi.
— On nic o mnie nie wie — odparłam, zapinając sobie odpowiednio buty.
— To mu opowiedz, nie widzę w tym nic trudnego. — Szybko skwitował przyjaciel, poprawiając specjalistyczne obuwie na nogach.
— Zacznę najlepiej od faktu posiadania pięcioletniego dziecka, którym zajmuje się ojciec, bo przez jego chorą babcię nie mam do niego żadnych praw — mruknęłam zdenerwowana, zakładając kurtkę.
— Moim zdaniem to żaden wstyd. Leo jest wspaniałym chłopcem i cieszę się, że jestem jego ojcem chrzestnym — odparł z dumą Harry, szybko zakładając górną część garderoby.
— Dzisiaj jesteśmy umówieni na rozmowę... Dobrze, że Tom nie jest taki jak jego matka. — Westchnęłam głośno, jednocześnie zasuwając sobie kurtkę.
— Wspaniale! W takim wypadku mam nadzieję, że nie umknął ci fakt obecności wujka Harry'ego przy tej rozmowie.
Mimowolnie na moje usta wstąpił mały promyk radości, nałożyłam na głowę kominiarkę, schowałam rękawiczki do kieszeni i spojrzałam na przyjaciela, który mimowolnie zrobił dokładnie to samo co ja.
— Oczywiście, że nie, mój kochany przyjacielu. — Powolnym krokiem podeszłam do drzwi i otworzyłam je zdecydowanym ruchem.
— No mam taką nadzieję — powiedział z uśmiechem, zamykając za nami drzwi frontowe.
Zapieliśmy na nogi swoje narty i ruszyliśmy na małą wycieczkę po Alpejskich zboczach. Punktualnie o siódmej trzydzieści, po godzinie naszych szalonych wojaży, zza widnokręgu zaczęło wyłaniać się słońce. Jak już wcześniej wspominałam, wschody i zachody tej ogromnej kuli tutaj nabierają zupełnie innego wymiaru. Stopniowo zza masywnych gór poczęły wychylać się pierwsze promienie, barwiąc niebo na różowo. Całe widowisko trwało maksymalnie pięć minut, ale widok, jaki mu towarzyszył, jest nie do opisania, szczególnie na tym lekkim wzniesieniu, na którym staliśmy. To zwyczajnie trzeba przeżyć...
— Wracamy? Nie wiem jak ty, ale ja czuje się wystarczająco naładowany na cały dzień. — Zaśmiał się Harry, poprawiając swoje gogle.
— Wracamy. Przecież nasze ranne ptaszyny mogą się martwić o nas, a gdy dowiedzą się, że to wszystko przez narty, to będą pewnie nas w stanie poćwiartować, a potem pozszywać do kupy.
Droga powrotna zajęła nam raptem piętnaście minut, które upłynęły w wyjątkowo dobrej atmosferze, pełnej śnieżek, głupich żartów i wspomnień.
Nie było dla nas wielkim zaskoczeniem, że gdy przekroczyliśmy próg domu, rodzina Müllerów była już na nogach.
— Widzę, że nic się nie zmieniło. Dalej są z was ranne ptaszki. — Zaśmiał się Thomas, opierając się o framugę drzwi prowadzących do kuchni.
— A jakże by mogło być inaczej? Z Camillą nie da się spać długo, wujaszku, a zresztą sam doskonale wiesz, że praca lekarza wymaga rannego wstawania — powiedział Harry, zdejmując kominiarkę, pod którą ukazał się wyraźny rumieniec, spowodowany wysiłkiem fizycznym i temperaturą.
— Sam narzekałeś ostatnio, że przytyłam, a ty, jako mój przyjaciel, w takim wypadku powinieneś mnie wspierać w odzyskaniu poprzedniej sylwetki — mruknęłam z przekąsem, zdejmując buty, a następnie całą resztę stroju narciarskiego.
— Nasze gołąbki już wstały? — zapytałam, patrząc na Thomasa.
— Nie słyszałem, ażeby tak było — odparł szybko mężczyzna i wzruszył lekko ramionami.
— W takim wypadku pójdę ich obudzić. — Odwróciłam się na pięcie i już miałam wchodzić na schody, gdy z góry usłyszałam znajome głosy.
— Przepraszam, a który z was jest chłopakiem ciotki Camilli? — zapytał dziewczęcy głos, którego właścicielka przystanęła na schodzie.
— Anka, głupia jesteś! To oczywiste, że ten ładniejszy! — zawtórował mu inny, dziecięcy głos.
— Sam jesteś głupi, Hans! To przecież bracia bliźniacy! — pouczyła chłopca dziewczynka.
Zaśmiałam się, jednocześnie przejeżdżając językiem po spierzchniętych wargach.
— Tak właściwie, to ja — odparł miłym głosem Michał.
— A czy pana brat to też taki buc, jak mój? — zapytało dociekliwie dziecko.
— Lucyfer, jesteś bucem? — rzekł ze śmiechem anioł.
— Ma pan na imię Lucyfer? Tak jak ten diabeł?
— Tak dzieciaki, dokładnie jak ten diabeł, więc może zostawicie już chłopaków w spokoju, bo zostaniecie porwane przez księcia ciemności! — krzyknęłam, stojąc na dole schodów. Po chwili usłyszałam szybkie kroki, a następnie moim oczom ukazała się dwójka dzieci.
— Ciotunia! Dobrze nareszcie cię widzieć! Obiecałaś, że przyjedziesz dopiero na nowy rok! — powiedziała dziewczynka, mocno przytulając się do mnie w pasie.
— Wiesz, zawsze mogę zabrać ze sobą chłopaków i wujaszka Harry'ego i sobie już jechać, a wrócić dopiero w sylwestra. — powiedziałam, kładąc rękę na głowie dziecka. — Hans, a ty nie idziesz do ciotuni? — zapytałam, wystawiając drugą rękę do chłopczyka, który uśmiechnął się miło i szybko wtulił się w moje ciało.
— Nie, nigdzie nie jedź! Dobrze, że już jesteś, ale czy to znaczy, że nie przyjedziesz już na sylwestra? — Dziewczynka popatrzyła się na mnie ogromnymi brązowymi oczami.
— Sama nie wiem, kochanie, będę się starać, ale wątpię, ażebym dostała więcej urlopu — odparłam zgodnie z prawdą.
— Szkoda... Ciotuniu, a gdzie wujek?
— Hans, mógłbyś tu podejść? — zapytał Thomas z kuchni.
Chłopczyk szybko odkleił się ode mnie i ruszył w kierunku dochodzącego głosu.
— Jak zwykle w kuchni, siedzi i je, zresztą co będę ci dużo tłumaczyć, Aniu, mężczyźni to zwykle myślą żołądkiem.
— Tak, to prawda! Gdzie bym się nie obróciła, to zawsze widzę jak Hans coś je!
— No sama widzisz, że mężczyzna to twór mało skomplikowany. Przechwalają się, ile to oni nie potrafią zrobić i jakiego bólu nie są w stanie znieść, wyciskając sztangi, ale jak co do czego przyjdzie, to z planszy zmiata ich zwykłe przeziębienie.
— A twój chłopak też tak ma? — zapytało dziecko, odsuwając się ode mnie.
— Moje szalone szczęście pozwoliło mi jak na razie uniknąć jego choroby, ale mam wrażenie, że zbyt szybko to nie nastąpi.
— Dzieciaki, chodźcie do kuchni! — zawołał Thomas z sąsiedniego pomieszczenia.
Podałam Annie rękę i razem weszłyśmy do przestronnego pomieszczenia, w którym krzątała się starsza kobieta, z lekko siwymi włosami związanymi w warkocz.
— Cioteczko Charlotte, może ci z czymś pomóc? — zapytałam, stając tuż za starszą kobietą, która wyjmowała z lodówki mleko do płatków.
— Camilla! Nareszcie, dziecko, cię widzę! — Starsza pani odwróciła się, ukazując twarz pełną zmarszczek, a następnie przytuliła mnie mocno — Harry już opowiedział mi o waszych dzikich podróżach, ale liczyłam, że dowiem się, jak to pięknie wschodziło słońce, z twoich ust. Ach, człowiek chciałby być młody i tak jak kiedyś móc pokonywać wszystkie bariery.
Kobieta powoli wypuściła mnie ze swoich objęć i powróciła do szykowania śniadania.
— Daj to, cioteczko, pomogę ci! Przecież nie będziesz wszystkiego robić sama! — odparłam, zabierając jej z rąk żółty ser i rozkładając go na talerzu.
— Naprawdę nie trzeba, kochanie! Doskonale sobie radzę — powiedziała, uśmiechając się lekko i zabierając się za krojenie warzyw.
— Gdzie macie dzieciaki? Znaczy, może inaczej, gdzie te większe dzieciaki? — zapytałam spokojnie, zabierając półmiski z jedzeniem do jadalni.
— Ach, chodzi ci o naszych synów. Wyjechali z żonami dwa dni temu, do firmy. Sama doskonale wiesz, że porządne niemieckie samochody mimo wszystko wymagają kontroli. — powiedziała Charlotte.
— O tak, zdecydowanie! Swoją drogą, papo, chciałabym zauważyć, że ta nowinka technologiczna waszej firmy, którą mieliśmy zaszczyt dzisiaj podróżować, jest absolutnie doskonała. Musisz mnie koniecznie poinformować, kiedy wchodzicie z nią na rynek, to kupię od was sztukę i przetransportuję sobie do Ameryki. — Zaśmiałam się, układając na stole jedzenie.
— Oh, nie ma problemu. Planujemy premierę na luty następnego roku, czyli musisz poczekać jeszcze dwa miesiące. Gwarantuje, że pierwszą sztukę, która zjedzie z linii w kolorze czarnym, zaklepię specjalnie dla ciebie — odparł Thomas, który usiał wygodnie w fotelu i razem z wnukami wnikliwie analizował książkę z bajkami.
— Ty jesteś chora, Camilla, kolejny samochód sobie kupujesz? — Harry pojawił się nagle w pomieszczeniu, trzymając na rękach stos talerzy.
— Mam ci przypomnieć nasz ostatni pobyt w Moskwie? Kto wtedy wydał siedemdziesiąt siedem tysięcy rubli na ciuchy, z którymi potem nie mógł się zabrać? — zapytałam, patrząc na mężczyznę gniewnym wzrokiem.
Odwróciłam się i wróciłam do Charlotte, aby zabrać następną porcję jedzenia.
— Ale ciuchy to coś zupełnie innego! Zresztą to było tylko tysiąc dolarów! — mruknął Harry, rozkładając talerze.
— Harry, ty lubisz ciuchy, a Camilla stawia zwyczajnie na komfort podróży. Daj dziewczynie rządzić swoim życiem — powiedział znad książki Thomas.
— Ciekawy tylko jestem, gdzie ona będzie garażować ten czwarty wózek — odparł zdenerwowany przyjaciel, szybko rozkładając zastawę stołową.
— Będę robić dokładnie tak jak ty ze swoimi ciuchami, schowam je u ciebie w garażu.
— Nie ma takiej mowy. — Przyjaciel zamarł z talerzem w ręku i popatrzył na mnie zdenerwowanym wzrokiem.
— Masz rację, dlatego jedno sprzedam. Już od dawna nie podoba mi się ten czerwony Mustang, więc problem z głowy.
— Kamień mi spadł z serca, że nie wyrzucisz mojego Mercedesa z garażu.
— Nic się nie zmieniło, dalej jesteście jak duże dzieciaki — podsumowała Charlotte, stawiając na stole dzbanek z kawą. W tym samym czasie do pomieszczenia weszli bliźniacy.
— No co tak stoicie? Siadajcie do stołu, kochani! — powiedziała kobieta.
— Dzień dobry! — Lucyfer lekko uśmiechnął się, następnie podszedł do kobiety, lekko ujął jej dłoń i pocałował w jej wierzch. Gdy się odsunął, do Charlotte podszedł Michał i ponowił przedstawienie brata.
— Dzień dobry, dzień dobry. Siadajcie do stołu, panowie.
Zgodnie z rozkazem pani domu wszyscy zasiedliśmy do stołu.
— No to opowiadajcie, co u was! Ameryka dalej taka wielka i nowoczesna jak kiedyś? — zapytał Thomas, spokojnie nalewając sobie do białego kubka czarnej kawy.
— Szczerze powiedziawszy, to już się dusimy w tej Ameryce i nie dostrzegamy niczego. Wszystko jest aż zbyt nowoczesne, ale i zarazem monotonne — odpowiedział mu Harry, smarując sobie bułkę masłem.
— Ostatnimi czasy Stany wręcz nas dusiły. Szczególnie gdy uwzględnimy ostatnie wydarzenia. Pewnie już wiesz, że straciliśmy Wojcica i Kreatinga — dodałam, ulewając sobie kawy.
— Słyszałem... Jak to się stało? Przecież obydwoje mieli być w tym czasie poza terenem USA.
— Wojcic miał dziwny zawód, o czym sam doskonale wiesz. Miał osiąść w Polsce, ale proboszczowi tamtejszej parafii się umarło, no i biedak przejął jego pozycję. Nie nacieszył się tytułem długo, bo całe dwa miesiące, ale to nie dlatego został zabity, a właściwie to otruty cyjankiem potasu, a potem podziurawiony nożem. Sprawca szukał sam wiesz czego, ale na całe szczęście nasz przyjaciel był na tyle przytomny, że schował klucz w miejscu trudnym do zlokalizowania. Kreating natomiast przyjechał do naszej kliniki na operację. Zginął podobnie jak Wojcic, od cyjanku, który podała mu nasza główna pielęgniarka, Chloe godzinę temu wzięła ją na widelec.
— To wszystko jest okropne — powiedział z westchnieniem starszy mężczyzna.
— Mało tego, na ciałach obu znaleźliśmy znaki zodiaku w formie wodnych tatuaży. Na Harry'ego też już ostrzyli sobie pazury. Wyobraź sobie, że przed naszym wyjazdem na chwilę wstąpiliśmy do szpitala. Na biurku Harry'ego stała kawa, z mlekiem. Podobno pachniała migdałami, a doskonale wiesz, że cyjanek ma dokładnie taki zapach. Obiecaj, że będziesz ostrożny, papo.
— Obiecuję. Podejrzewacie, kto może za tym stać? — zapytał lekko zdenerwowany Thomas, robiąc sobie kanapkę.
— Mam jednego podejrzanego, ale mało prawdopodobne, że to ona — powiedziałam zgodnie z prawdą.
— Kogo?
— Matkę mojego byłego męża.
— Chwila, ty miałaś męża? — zapytał zdziwiony Michał.
— Chłopie, czy ty spadłeś z bananowca? Camilla ma nawet dziecko z tego związku — powiedział Thomas, spokojnie kładąc sobie ogórka na swoją kanapkę.
W tamtym momencie nie wiem, co było dla mnie gorsze. Żal, który został po opowieści o naszych przyjaciołach, czy raczej wzrok Michała siedzącego naprzeciwko mnie, którego oczy przybrały rozmiar monety o nominale dwa euro.
Dzień dobry, cześć i czołem!
Dzisiaj przychodzę do Was z wyjątkowo długim, bo liczącym sobie aż cztery tysiące osiemset cztery słowa, rozdziałem. Moja szkoła ostatnimi czasy trochę mi odpuściła, ale wiem, że od poniedziałku będę od nowa gotować się w kotle sprawdzianów, "Lalki" oraz całej trylogii Henryka Sienkiewicza. Co będzie dalej, okaże się jutro. Zajęłam się też ostatnio korektą opowieści jednej z moich czytelniczek i własnymi zainteresowaniami, związanymi z piłką nożną i naszą reprezentacją, dlatego czasu wyjątkowo szybko mi ubywa.
Jak zwykle serdeczne podziękowania kieruje do wolfagata_ i zapraszam do niej!
Dodatkowo, z okazji zbliżających się świąt, na które nie przewiduje raczej niczego, chciałabym życzyć wam przede wszystkim zdrowych i spokojnych świąt! Oby spełniły się wszystkie wasze życzenia, składane do zająca! Do następnego!
Data: 28.03. 2021
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro