Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-14-

Gdy Lucyfer i Michał dołączyli do nas w czarnych kompletach strojów narciarskich, Harry pochwycił w ręce pomarańczową walizkę i szybko ją otworzył. Wyciągnął z niej cztery zegarki, które swoim wyglądem przypominały standardowe smartwatche, i szybko je rozdał.

— Korzystając ze sposobności, chciałabym poinformować, że macie ich pilnować bardziej niż oka w głowie, co dalej, wyjaśnię za chwilę. Upraszam o zajęcie miejsc w środku. Harry, dawaj te narty, pomogę ci — mruknęłam szybko, chwytając zestaw i podając go przyjacielowi. Nieoczekiwanie czyjeś męskie ręce pozbawiły mnie pakunku wcześniej, niż mogłam się tego spodziewać. Odwróciłam się szybko i ujrzałam za sobą sylwetkę uśmiechniętego Michała, który trzymał sprzęt w swoich rękach.

— Sama się pakuj do auta, aniołku — powiedział, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

— Miło z twojej strony, ale nie jestem dzieckiem, żebyś musiał mi mówić, co mam zrobić.

Mężczyzna zaśmiał się lekko i, możecie mi wierzyć, lub nie, w tamtym momencie roztopił wszystko, co zdążył stworzyć w moim sercu związek mojej siostry i jego brata.

Czy możliwe było to, że zakochałam się w Michale Morningstarze?

— Chciałbym ci przypomnieć, aniołku, że z naszej dwójki, to ja jestem starszy. Dużo starszy — mruknął mi przyjemnym głosem do ucha, stopniowo sprawiając, że moja twarz przybrała kolor buraka z powodu własnej głupoty.

Nie byłam jednak kobietą, której na tego typu zaczepki odpowiedź trudno przychodziła, dlatego zamknęłam na chwilę oczy, przybrałam obojętny wyraz twarzy i szybko powiedziałam:

— Skoro tak, to chyba stosujesz dobre kremy, aniołku. Aż żal będzie mi pokroić twoją piękną twarzyczkę pod pretekstem zmiany nosa. Zresztą, nie daj Boże, jeszcze poruszam ci jakieś źródła młodości i twój zabójczy seksapil wyparuje tak szybko, jak alkohol z barku twojego brata. — Uśmiechnęłam się lekko, otworzyłam oczy i szybkim ruchem odwróciłam się tylko po to, aby ujrzeć minę bruneta.

Ten natomiast stał z rękami w kieszeniach, z dostojnym wyrazem twarzy i miłym uśmiechem.

— Lubię, jak kobieta pokazuje pazurki, a jeszcze bardziej podoba mi się, kiedy ona sama jest w moim typie. Tak, aniołku... Masz w sobie to coś, co sprawia, że nawet mój głupkowaty brat nie jest w stanie cię zdobyć.

Jego słowa, chociaż skierowane były tylko do mnie, i tak trafiły do oddalonego o dwa, może trzy kroki Lucyfera, który wyraźnie nastroszył pióra, słysząc ostatnie zdanie.

— Nie jestem do końca pewna, co masz na myśli, ale... — zaczęłam powoli, patrząc na przyjaciela, który właśnie otrzepywał sobie rękawice z niewidzialnego kurzu.

— Ale to właśnie ja siedzę z przodu — odezwał się szybko właściciel klubu nocnego, uśmiechając się złowieszczo do bliźniaka.

Anioł otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak nie pozwoliłam mu na to.

— Panowie, chciałabym zaznaczyć, że znajdujemy się obecnie w innej strefie czasowej i tutaj jest pierwsza w nocy. Może nie odczuwacie tego w znacznym stopniu, bo naprawdę przez ten śnieg i oświetlenie lamp jest tu bardzo jasno, ale to nie zmienia faktu, że wszyscy mieszkańcy tego malowniczego zakątka muszą rano wstać do pracy, więc zachowujcie się normalnie i starajcie się nie zakłócać im snu przez głupie kłótnie. Zapraszam do auta.

Majestatycznym ruchem odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem podeszłam do drzwi kierowcy. Otworzyłam je mocnym ruchem i, wcześniej otrzepawszy buty ze śniegu, zajęłam miejsce za kierownicą. Wcisnęłam mocno sprzęgło i przekręciłam kluczyki, które uprzednio wsadziłam do stacyjki. Silnik wydał z siebie charakterystyczny stukot, który niestety zagłuszył mi dźwięk zamykania trzech sztuk drzwi.

— Wszyscy wszystko mają? — zapytałam, spoglądając w lusterko.

— Jedź już. Po prostu jedź — mruknął zmęczony lekarz.

Uśmiechnęłam się lekko i wyćwiczonym ruchem wbiłam bieg, spuściłam hamulec i ruszyłam z miejsca.

— Camillo, może wytłumaczysz mi, co z tymi zegarkami? — powiedział Lucyfer, patrząc na mnie uważnie.

— To swego rodzaju telefony i nadajniki GPS. Takie dwa w jednym. Pomogą nam was zlokalizować w razie ewentualnych kłopotów, możecie z nich dzwonić, nagrywać wiadomości, sprawdzać godzinę, no i są zwyczajnie ładne i fajnie prezentują się na waszych męskich rękach — wytłumaczyłam, gestykulując jednocześnie prawą ręką. Twardo wbiłam wzrok w czarną szosę, która była wyjątkowo dobrze widoczna, jak na warunki panujące obecnie w tej części Bawarii.

— Chcesz mi powiedzieć, że dostałem to, żeby się nie zgubić? — zapytał, patrząc na mnie wymownym wzrokiem. Równocześnie jego męska dłoń powędrowała do paska od zegarka i mocniej go ścisnęła.

Nie do końca wiedząc czemu, nabrałam ochoty na cyniczne podejście do tematu. Najprawdopodobniej spowodowane było to oczywiście moim okropnym humorem, ale również głupim pytaniem ze strony Morningstara. Dlaczego bawił się ze mną w jakieś głupie podchody?

— Nie, no skąd. — Zaśmiałam się cicho — Jesteś przecież poważnym właścicielem klubu nocnego, szanowanym i powszechnie znanym wyświadczaczem przysług, hm... mecenasem... diabłem! Jak mogłam zapomnieć o tym ostatnim? Wybacz mi, władco piekieł, ten haniebny czyn! Jak ty, wielki przywódca wszystkich demonów, mógłbyś się zgubić? No przecież to jest niepojęte.

Po chwili usłyszałam tylko śmiech z tylnej kanapy, a następnie w przerwie między siedzeniami wyczułam czyjąś głowę.

— Przyzwyczaisz się, stary, ona do każdego tak, jak ma okres. To zupełnie normalna reakcja Camilli Decker na otaczający ją ból i stres. A teraz dodatkowo doszła nam zmiana strefy czasowej, więc nie nastawiaj się na przyjemny pobyt w Niemczech, kolego — mówił Harry, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

Zawtórował mu i Michał, przez co spojrzałam w lusterko. Gdy tylko lekarz opadł z powrotem na oparcie swojego siedzenia, oboje zaczęli rechotać. Mimowolnie sama się uśmiechnęłam i pokiwałam przecząco głową.

— Nie obawiaj się, Harry, dam sobie radę — odparł diabeł, rozpinając swoją kurtkę.

— Najwyżej, braciszku, zdejmij ten zegarek i oddaj go Camilli. I tak wszyscy wiemy, że najlepiej będzie cię szukać w piekle — podpowiadał cicho anioł, jednocześnie z lekka się uspokajając po długim napadzie śmiechu. Znowu nabrał odpowiedniego sobie taktu i dumy, z jaką było mu do twarzy.

— Nie do końca rozumiem te wasze aluzje dotyczące piekła, ale przez was zebrało mnie teraz na przygnębiające refleksję — odparł Harry, spoglądając przez okno w niebo. Oparł łokieć o plastikową osłonę drzwi i oparł sobie głowę na dłoni, doszukując się głębi w jasnych punktach na niebie.

— Harry, doskonale wiesz, że i tak kiedyś umrzemy — powiedziałam z żalem, a po moim ciele przeszły okropne dreszcze. Nie chciałam o tym myśleć teraz. Wydawało się, że wszyscy mnie potrzebują, a ja sama zaczynam odnajdować się w tym zaskakującym położeniu najlepiej od początku mojej służby.

— Zdaje sobie z tego sprawę, jednak dużo bardziej dobija mnie świadomość, że w naszych marnych żywotach zdecydowanie przeważają złe rzeczy. — Westchnął Harry z wyraźnym poczuciem winy. Dalej spoglądał w gwiazdy i chyba wspominał. Często to robił w takich chwilach, dlatego oboje tak bardzo uwielbialiśmy spoglądanie w gwiazdy w trudnych momentach. W końcu to one są z nami całe życie, nieprawdaż? Widziały nas, gdy spokojnie spaliśmy w kołyskach, spędzaliśmy szalone noce na wyjazdach, rezygnowaliśmy ze snu dla nauki...

— Doskonale wiesz, że nic z nich nie zrobiliśmy dla własnych korzyści, a dla ochrony ogółu — zaczęłam powoli, przejeżdżając językiem po spiechrzniętych wargach. Zupełnie nagle poczułam narastającą w gardle gulę, przez którą za chwilę byłam gotowa się popłakać.

— Zresztą, pamiętaj przyjacielu, wszędzie będzie mi dobrze, w piekle, czy w niebie, byle tylko mieć cię i twoje głupie poczucie humoru u boku — wyszeptałam, uśmiechając się lekko i spojrzałam w lusterko załzawionymi oczami.

Harry uśmiechnął się nieznacznie i obdarzył mnie swoim spojrzeniem, jednak moment później powrócił do swojej pozycji i szepnął przejmującym głosem:

— Pomyśl jednak, co będzie, jeśli trafimy w dwa różne miejsca?

— Mówisz to z takim przekonaniem, jakbyś wiedział, że już nie długo dokonasz żywota — odezwał się nieoczekiwanie Lucyfer, poprawiając się na siedzeniu.

— Wiesz, może nie zdajesz sobie z tego sprawy, bo masz wszystko. Kobietę, a raczej ich setki, chociaż teraz to już chyba faktycznie jedną, pieniądze, wygląd, chore kaprysy... Camillo, czy masz pewność, że położysz się spać i następnego ranka się obudzisz? — zapytał mnie nieco poddenerwowany Harry.

— Chcę mieć nadzieję, że tak będzie. W przeciwnym razie zabrałbyś mi może faceta, który był obiektem moich westchnień.

Lekarz zaśmiał się cicho. Humor zdecydowanie mu się poprawił, a jego twarz stopniowo zaczęła nabierać kształtów i koloru.

— Sugerujesz, że miałbym się narazić na twoje pozagrobowe wizyty, gdy chodziłbym z nim na randki? Wyobrażasz sobie, jaką mógłby mieć o mnie opinię, gdybyśmy poszli na lody, które poszedłbym kupić, a za chwilę ty pojawiłabyś się za moim lubym? No przecież oczywistym jest fakt, że lody zaliczyłyby bliskie spotkanie z podłogą.

— Oczywiście, zapewne byłbyś poruszony moją wizytą do tego stopnia, że od razu podbiegłbyś się przytulić.

— Oczywiście, że byłbym w stanie pobiec, w drugą stronę i najszybciej, jakby to było możliwe!

— Wrócił mój stary, dobry Harry. — Uśmiechnęłam się szczerze i udając, że zabieram sobie rzęsę spod oka, szybko wytarłam pojedynczą łezkę spływającą po moim policzku.

— Ej, ej. Bez takich! Fakt, że mam na karku już trzydzieści lat, nie czyni ze mnie starego dziada. Zresztą, chciałbym zauważyć, że prawdziwą staruchą to jesteś ty!

— A uważasz tak, bo?

Przyjaciel szybko rozejrzał się po samochodzie, a gdy dostrzegł mały, niebieski kocyk, leżący na podbiciu bagażnika, pochwycił go, a następnie zarzucił sobie na głowę, ostrożnie przewiązując pod szyją jego końcówki.

— Dwadzieścia dziewięć lat — zaczął głosem typowej starszej pani, która mając za sobą już całe życie, ciągle wypomina młodym, co robią nie tak.

— O nie, tylko nie to. — Pokiwałam przecząco głową i zaśmiałam się cicho.

— Co nie to?! Ja ci dam nie to! — Pogroził mi palcem Harry.

— Gdy ja byłam w twoim wieku, to byłam już w ciąży z moim trzecim synem! Rozumiesz, co to znaczy, dziecko?! Ożeniłam się z moim starym w wieku lat... — zatrzymał się i pomlaskał trzy razy — no, mówże mi dziecko! Ileż ja wtedy miałam lat... W wieku to było lat siedemnastu! Tak, takich rzeczy się nie zapomina! A teraz? Ta cała młodzież jest okropnie wychowywana! Kto to widział, stawiać karierę zawodową nad życiem rodzinnym?! A tak właściwie, to kobieta nie powinna pracować ciężko! Od tego są mężczyźni! Eh, kochaniutka, całkiem się już tym kobietom w głowach poprzestawiało!

— Tak, tak, ciotuniu Anno. Masz rację w stu procentach.

— To dlaczego nie widzę, abyś stosowała się do moich rad?!

— Bo mam przyjaciela geja, który utrudnia mi znalezienie obiektu idealnego.

— Kogo?! Geja?! W sensie, że on z chłopami? To z takim tylko przez okno! Kto to widział?! Za moich czasów...

— Nie ma mowy, że go wyrzucę przez jakiekolwiek okno, drzwi czy nawet balkon. To mój najlepszy przyjaciel i zarazem brat, więc ani mi się śni go pozbywać.

— Cieszę się, że dalej mnie chcesz. — Uśmiechnął się delikatnie brunet i sprawnym ruchem zdjął ze swojej głowy koc.

— Wiesz, pomimo faktu, że jesteś farbowany, to i tak nie zamieniłabym cię na nikogo innego. Panowie, jesteśmy na półmetku drogi — oznajmiłam cicho, wjeżdżając na dużych rozmiarów podwórze. Zaparkowałam, a następnie wygasiłam samochód i z gracją go opuściłam. Zaraz za mną z miejsca poderwał się Lucyfer, a następnie Michał i jak zwykle na samym końcu Harry.

Podeszłam do bagażnika, wyciągnęłam z niego swoje buty narciarskie i szybko założyłam je na nogi. Zdjęłam z dachu swoje narty, a następnie pochwyciłam kijki i położyłam wszystko na gruncie. Zabrałam z bagażnika plecak i wyciągnęłam z niego czarną kominiarkę. Szybko związałam włosy w warkocz i nałożyłam część stroju narciarskiego na głowę. Następnie sprawnym ruchem nasunęłam na ręce czarne, skórzane rękawiczki i zabrałam ze sobą swój ekwipunek, składający się z torby, wcześniej opisanej pomarańczowej walizki i czarnego plecaka. Zapięłam kurtkę, nałożyłam na siebie bagaże i zapięłam narty na nogi. Popatrzyłam na męską część, która zdecydowanie nie zostawała w tyle i dzielnie walczyła z zapięciem nart na swoje buty.

— Kochani, sprawa jest bardzo prosta, pojedziemy sobie fajną trasą, niestety jest ciemno, przez co ładne widoki nas ominą, ale to nic straconego. Zapewniam, że wschody i zachody słońca na balkonie Thomasa Mullera są absolutnym majstersztykiem. — Omiotłam ponownie wzrokiem mężczyzn i gdy oceniłam ich wygląd, stwierdziłam, że są gotowi.

— Harry, pojedziesz pierwszy i rozpoczniesz kolumnę, dobrze?

— Jasne. Macie wszystko? — zapytał lekarz, poprawiając sobie kominiarkę na głowie.

— Mamy — odparł Michał, zakładając rękawiczkę.

— Świetnie, w takim wypadku za mną, kochani!

Zgodnie z prośbą, Harry pojechał pierwszy. Zaraz za nim pognał Lucyfer, następnie Michał, a ja zamykałam kolumnę, z czego bardzo się cieszyłam.

Droga nie była trudna, bo składała się z niespełna pięciokilometrowego odcinka z lekkimi wzniesieniami. Pomimo faktu, że godzina nie należała do jednej z tych, gdzie góry robią wrażenie na turystach, i tak poczułam bijącą od nich potęgę i piękno. Mało było miejsc na świecie takich jak to, gdzie zapominałam o wszystkich troskach i dawałam się ponieść chwili. Piękny zapach sosny i jodły potęgował wyobrażenie o świętach, a śnieg spoczywający masami na gruncie dzięki dużej wilgotności powietrza miał idealną konsystencję do ulepienia bałwana.

W tych pięknych warunkach przyszło mieszkać Thomasowi Mullerowi, jednemu z najbogatszych ludzi tego kraju, jednak jeżeli sama przyroda zrobiła na was ogromne wrażenie, to boję się, jak zareagujecie na dom wujaszka Thomasa.

Zgodnie z opracowanym przeze mnie harmonogramem, po piętnastu minutach staliśmy przed piękną i ogromną drewnianą chatą z wielkim balkonem, proporcjonalnym zresztą do całej reszty konstrukcji.

— Thomas jeszcze nie śpi — mruknął Harry, przyglądając się przez lornetkę jedynemu w domu oświetlonemu pomieszczeniu, które usytuowane było na parterze.

— Radujmy się więc, Harry, nie będę musiała szukać klucza po całej torebce. — Powiedziałam, klepiąc przyjaciela po plecach.

— To boli, szajbusko. Panowie, zjeżdżamy i odpinamy narty. — Przyjaciel złożył lornetkę, schował ją do kieszeni kurtki i odepchnął się mocno kijkami, aby chwilę później stać już przed budynkiem. Nie pozostaliśmy więc mu dłużni i podobnie jak on, zjechaliśmy tuż pod drzwi wejściowe siedziby sześćdziesięciopięciolatka.

Stuknęłam kijkami w zabezpieczenia nart i szybko wyswobodziłam z nich swoje nogi. Wzięłam je, złożyłam w parę i postawiłam w specjalnie wydzielonym miejscu, znajdującym się na wschodniej ścianie domu, a w ślad za mną uczynili to mężczyźni.

Powolnym krokiem podeszłam do drzwi i zadzwoniłam niepewnie dzwonkiem. Oczekiwanie na przyjście mężczyzny dłużyło się śmiertelnie, pomimo faktu, że nie było ono dłuższe niż minuta. Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stanął starszy, siwy człowiek z lekkim wąsem w tym samym kolorze, mądrym spojrzeniem niebieskich oczu, wyraźnymi twardymi rysami szefa firmy i widocznymi zmarszczkami na czole. Ubrany był w sweter z reniferami i spodnie od swojej piżamy w samochody, po chwili na jego twarz wpełzł uśmiech i wystawił do nas ręce, zachęcając do przytulenia go.

— Camilla, córeczko kochana! Jak ja cię dawno nie widziałem! — powiedział ciepłym i wręcz aksamitnym głosem mocno mnie przytulając. Odwzajemniłam gest i uśmiechnęłam się lekko.

— Ciebie też dobrze widzieć, wujaszku! Dobrze, że nic ci się nie stało! — odparłam, odrywając się od mężczyzny i patrząc na niego załzawionymi oczami.

— Harry! Mój ty trzeci synu! Gdzieś ty się podziewał tyle czasu? Camilla to chociaż kartkę wysłała na święta, dopisując, że żyjesz! Chodź tu, ty uparciuchu!

— Ach, no wiesz, wujaszku... — Harry uśmiechnął się niewinnie i podrapał po głowie, wcześniej zdejmując z niej kominiarkę.

— Tak, tak ja znam to twoje „no wiesz". — Zaśmiał się staruszek, ukazując zmarszczki pod oczami. Harry podszedł do niego i szybko przytulił się, jednak ten gest kosztował go zburzeniem całego artystycznego nieładu na jego głowie.

— A wy panowie, jeśli można wiedzieć, to? — zapytał Thomas, spoglądając przymrużonym wzrokiem na bliźniaków. Wiadome było, że oczekiwał od nich wylegitymowania się, dlatego pierwszy do tego przystąpił Lucyfer.

— Lucyfer Morningstar, bardzo mi miło pana poznać. Jestem właścicielem klubu nocnego w Los Angeles i partnerem Chloe — odparł, uśmiechając się czarująco i wystawiając do niego prawą rękę.

— Bardzo mi miło pana poznać — przywitał się mężczyzna, podając mu dłoń i równocześnie delikatnie kiwając głową.

— A ja jestem Michał Morningstar i od niedawna jestem właścicielem szpitala, w którym pracują Harry i Camilla, oraz...

— Oraz jest chłopakiem Camilli! — wypalił jak z procy Harry. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem w oczach, na co ten pokazał mi tylko, że mam siedzieć cicho.

Zachwyt Thomasa w tamtym momencie osiągnął chyba absolutne apogeum.

— Dobrze wiedzieć, że Camilla znalazła sobie takiego wspaniałego mężczyznę. Uwierz, znam się na ludziach i jestem pewny, że jesteś obiektem jej wartym. — Uśmiechnął się miło i popatrzył na naszą czwórkę. — Oh, gdzie moje maniery! Zapraszam was do środka! Charlotte na pewno się ucieszy, że trafiliście tutaj bez żadnego szwanku! — Mężczyzna przepuścił nas w drzwiach, a następnie pokazał, gdzie możemy zostawić swoje stroje, i pognał po schodach do góry.

Gdy tylko wrócił, powiedział szybko:

— Pokoje już na was czekają. 



Hejka! Hm, co tu dużo pisać. Pod wpływem ogromnego stresu, natchnienia, znikomej ilości czasu oraz dużej chęci powstało coś takiego! 

Dacie wiarę, że świruje na punkcie baterii w telefonie? A wszystko przez fakt, że panowie gdy wymieniali mi wyświetlacz to przez "przypadek" zrobili mi dziurę w baterii, przez co gdy ja z niej korzystałam, przez okres trzech miesięcy zdążyła zużyć się tak, jakbym użytkowała ją co najmniej dwa lata. No i od środy moja farsa została zakończona - bateria została wymieniona! Powinnam przestać się stresować prawda? Otóż to nie byłoby w moim typie. Uwierzcie, że dla dziewczyny, której telefon żył z ładowarką w takim związku, jak ukwiał oraz pustelnik, spadek nawet 1% w ciągu dziesięciu minut ( czasami ośmiu, pięciu czy siedmiu w zależności od tego z jakiej apki korzystam) podczas ciągłego użytkowania, lub w ciągu godziny / dwóch w zależności od tego czy do niego zaglądam czy nie, bo wifi mam włączone przez cały czas stanowi powód do zawału. Doskonale o tym wie moja niezastąpiona beta, która ciągle wysłuchuje tego, jak to w przeciągu obecnie już czternastu godzin, z czego jakieś dwie i pół spędziłam aktywnie na telefonie spadło mi dwadzieścia osiem procent. Wiadomo, z dnia na dzień mam to coraz bardziej gdzieś, bo nie są to już spadki jak wcześniej, kiedy podczas włączenia trybu maksymalnego oszczędzania energii spadało mi trzy, lub pięć procent w ciągu piętnastu minut, jednak dalej odczuwa się ten dziwny strach. Zresztą nie tylko beta, ale również moi najlepsi przyjaciele, którzy nieustannie powtarzają mi "Jest dobrze!". 

Dajcie znać jak u was wyglądają takie spadki jednego procenta, to może w końcu zacznę sypiać normalnie hah. 

No ale cóż, ja tu gadu gadu, a wy zapewne i tak nie przeczytaliście tej jakże długiej notatki, która totalnie nic nie wnosi do waszego życia. 

A kto jednak przeczytał, to niech zostawi tutaj jakiś komentarz hah. 

Dziękuję mojej niezastąpionej becie wolfagata_  a w wolnej chwili zapraszam do niej. 

Co ja jeszcze miałam... A już wiem! 


Oto, czym możecie się pochwalić po przebtnieciu ze mną rozdziału czternastego!

Pozdrawiam was serdecznie i do następnego!

Data: 15.03.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro