Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-13-

 — Harry, na pewno mamy wszystko? — zapytałam, spoglądając podejrzliwym wzrokiem na przyjaciela, który właśnie wygodnie rozsiadał się w samolotowym fotelu.

— Kobieto, sprawdzałem to cztery razy. Jestem absolutnie pewny, że zadbałem o każdy detal, ale jeśli chcesz, to możesz sprawdzić. Mamy jeszcze pół godziny do odlotu, więc zawsze mogę lecieć do sklepu i dokupić ci tampony — mruknął, przecierając zmęczone oczy i jednocześnie parskając śmiechem przypominającym końskie rżenie.

— Możesz iść, tylko pamiętaj, że masz wyjątkowo wielkie nozdrza, więc będę musiała wsadzić ci co najmniej dwa do jednej dziurki, zaraz po tym jak dostaniesz sierpowego prosto w twoją piękną twarzyczkę — powiedziałam z przekąsem, ściągając czarną, skórzaną rękawiczkę z prawej ręki, a następnie to samo uczyniłam z drugą. Sięgnęłam do ciemnych przeciwsłonecznych okularów i sprawnym ruchem zdjęłam je, a następnie przewiesiłam na dekolcie bluzki, który przez to nieznacznie się pogłębił.

— Jaki jest kod do czarnej walizki? — zapytałam, biorąc w ręce torbę we wspomnianym już wcześniej kolorze. Położyłam ją na białym stoliku kawowym, który przymocowany był między fotelami, kucnęłam przed nią i popatrzyłam w stronę mężczyzny.

— Data twojego urodzenia, szajbusko. — Odrzekł, zakładając sobie na oczy specjalną opaskę do spania z dziwnym wzorem, przypominającym maść jednorożca.

— A do tej pomarańczowej? — Kiwnęłam głową w stronę podręcznej plastikowej walizki, męcząc się ze wpisywaniem odpowiednich cyferek stanowiących kod do otwarcia pakunku.

— Data mojego urodzenia — mruknął, kładąc sobie ręce na brzuchu.

— Nie było mniej krzykliwego koloru, durniu? — zapytałam, szukając odpowiedniej liczby wieńczącej kod.

— Był, ale stwierdziłem, że pomarańczowy jest ładniejszy niż zgniły zielony. — Uśmiechnął się niewinnie i poprawił nieznacznie na wygodnym samolotowym fotelu.

Gdy tylko walizka wydała charakterystyczne kliknięcie oznaczające, że została otwarta, poderwałam się na równe nogi i podniosłam jej masywne wieko. Rozejrzałam się po samolocie przez chwilę, zatrzymując wzrok na bliźniakach, którzy dopiero teraz przekroczyli próg pokładu. Oboje mieli wyraźnie skwaszone miny, co oznaczało, że musiało dość między nimi do jakiejś mało przyjemnej wymiany zdań.

Przejechałam językiem po spierzchniętych wargach i spojrzałam na zawartość walizki.

— Przypomnijcie mi, że jak tylko staniemy na niemieckiej ziemi, mam go palnąć w łeb. Kupiłeś dwa Radicale?! — zapytałam, wyciągając dwa pistolety z walizki i oglądając je z każdej strony.

— No i dwa Glocki — dodał Harry, udając, że zasypia.

— Ty nie jesteś normalny. Prosiłam przecież, żebyś kupił mi coś dyskretnego — powiedziałam zawiedziona, patrząc morderczym wzrokiem na lekarza.

— Jestem absolutnie normalny. Pod spodem masz swoje kieszonkowce i do tego nawet sztylety.

— Sztylety? A do czego mi są potrzebne twoje jebane sztylety?! Chyba do obrania sobie jabłka!

— Sztylety są akurat dla mnie.

— Bo ty na pewno umiesz się nimi obsługiwać. Zdenerwowałeś mnie — mruknęłam, zakładając skórzaną kaburę na swoją nogę, a następnie doprawiając sobie do niej szelki.

— Umiem, nauczyłem się ostatnio.

— Jasne. Wierzę ci w stu procentach — odparłam ozięble, pakując swój przydział broni do pokrowców.

— Piękna i niebezpieczna. Kobieta idealna — skwitował, mierząc mnie przenikliwym wzrokiem z góry do dołu Michał. Uśmiechnął się przy tym głupkowato.

— I do tego chyba z okresem — dodał Harry, robiąc poważną minę i jednocześnie podnosząc na czoło swoją maskę do spania.

— Harry, jeszcze nie jest za późno na to, abyś poszedł do sklepu i zaopatrzył się w stos tamponów, które zablokują ci krew z nosa — mruknęłam, dobierając się do pomarańczowej walizki i sprawdzając skrupulatnie jej zawartość. W tamtym momencie obawiałam się tylko, że cała ta apteczka, okaże się zupełnie bezużyteczna, albo wręcz przeciwnie, skończy się zbyt wcześnie.

— Nie obawiam się niczego — powiedział wyraźnie obrażony lekarz.

— O co ci chodzi, co? — zapytałam, wstając szybko i nachylając się nad mężczyzną z morderczym wzrokiem. Większość facetów, gdyby miała okazję przebywać w takiej sytuacji z kobietą, zwyczajnie wykorzystałaby ją do własnych celów, ale nie mój homoseksualny przyjaciel. Ten dumnie uniósł wzrok i z wyraźną premedytacją, głosem obrażonego dziecka powiedział tylko:

— Bo przez ciebie nie wypiłem dzisiaj tej kawy, która stała na moim biurku! Pachniała migdałami i miała idealny kolor.

Gdy tylko mój mózg przyswoił informację o zapachu migdałów, cała krew odpłynęła mi z twarzy, a ja sama chyba straciłam możliwość poruszania mięśniami.

— Migdałami? Idioto, najprawdopodobniej życie ci uratowałam! — wykrzyczałam mu prosto w twarz, odsuwając się od jego fotela i przecierając twarz rękami.

— Nie interesuje mnie to. Załatw mi teraz drugą, taką samą! — powiedział, dalej mierząc mnie pretensyjnym wzrokiem.

— Obiecuję ci, po raz drugi, że dostaniesz w łeb, i jeśli będziesz się zachowywał tak dalej, nie będę czekać na niemiecką ziemię. — Pogroziłam mu palcem i, starając się uspokoić oddech, powolnym krokiem, wciąż na chwiejnych nogach pokonywałam odległość dzielącą mnie od stolika do kapitańskiej kabiny. I tak kilka razy.

— Zrobisz mi tę kawę? — zapytał, przypatrując się uważnie moim zdenerwowanym ruchom lekarz.

Jego zapytanie wyrwało mnie ze swego rodzaju transu, w jaki wpadłam przez swoje nagłe zdenerwowanie. Nie mogłam sobie pozwolić na takie zachowanie pod żadnym względem. W końcu wzięłam odpowiedzialność, nie tylko za Harry'ego i naszą ekipę, ale również za jednego z aniołów i samego diabła, co samo w sobie powinno wiązać się z przestawieniem się na tryb profesjonalny, a mało kiedy zdarza się tak, że wykonuje coś źle, będąc pod jego wpływem.

— Zrobię, pacanie. Panowie, dla was coś? — Uśmiechnęłam się miło i podeszłam do samolotowego barku, który połączony był z lodówką i małym zlewem. Stanęłam tyłem do siedzących już w fotelach mężczyzn i wyjęłam z szafki odpowiednio zabezpieczony kubek, a następnie kawę i mleko z lodówki. Nalałam wody do czajnika stojącego na blacie i włączyłam go.

— Ja dziękuję — powiedział szybko właściciel klubu.

— Jeśli można, to kawy, bez mleka i cukru, aniołku — odparł z uprzejmością w głosie anioł.

— Dobrze. — Uśmiechnęłam się perliście, odwracając się do niego. Anioł odwzajemnił mój uśmiech i zaczął przypatrywać mi się nieznacznie, co jednak starałam się ignorować.

— Masz szczęście, Harry, ogromne szczęście — skwitowałam szybko i pociągnęłam okulary zaczepione o dekolt bluzki.

— Wiem, w końcu nie od dzisiaj powtarzasz mi, że jestem głupi, a sama mówiłaś, że taki ma zawsze szczęście. — Zaśmiał się, odsłaniając swoje idealnie białe zęby.

Wywróciłam oczami i uderzyłam się palcem wskazującym w czoło, odwróciłam się, nasypałam kawy do kubków, a następnie zalałam je wrzątkiem i dodałam mleko do kubka przyjaciela.

— Załatwiłeś nam narty, prawda? — zapytałam, podając mu kubek z gorącą cieczą.

— A jak myślisz, seniorita? — mruknął, upijając łyk swojego napoju. W tym czasie ja zdążyłam podać Morningstarowi jego kawę i skinąć głową na znak zrozumienia.

— W Niemczech zostajemy dwa dni, prawda? — Tym razem pytanie zadał Lucyfer.

— Owszem, potem lecimy do Moskwy — odparł Harry.

— Harry, idziesz spać, czy nie?

— Oczywiście, że nie. Mam fantastyczny widok na dwóch wspaniałych facetów i mam iść spać? Ciebie chyba głowa boli — powiedział z wielkim uśmiechem na ustach lekarz, patrząc bacznie na każdy mój ruch.

— Harry, nie chciałbym cię zamartwiać, ale ja już mam obiekt westchnień i jest nim kobieta, więc sam rozumiesz, przyjacielu — powiedział Michał, wyraźnie smakując swojego napoju.

— A ja mam Chloe, przyjacielu. — Lucyfer nieporadnie rozłożył ręce, aby za chwilę, jak zwykle, przyjąć pokerową twarz i uśmiechnąć się niewinnie, zakładając nogę na nogę.

— Sorry, Harry, nie mamy drugiego homoseksualisty na pokładzie — skwitowałam, widząc, jak cała radość ucieka z twarzy lekarza. Odłożyłam swoje okulary na stolik, wzięłam z siedzenia torbę, wyciągnęłam z niej czarne etui, otworzyłam je i umieściłam w nim przedmiot chroniący oczy przed słońcem. Następnie schowałam obie te rzeczy do torby i zajęłam miejsce tuż obok brata słynnego diabła, na co ten uśmiechnął się lekko i dalej delektował się swoją kawą.

— Opuszczasz mnie i idziesz do Michała? Przykro mi się teraz zrobiło, to nie jest miłe, Camillo.

— Kochanie, podobno jak siedzę z dala od ciebie, to mam większe branie, więc dzisiaj chce przetestować tę metodę.

— Tylko nie przychodź z problemami sercowymi, bo to wtedy ja powiem, że zabierasz mi przystojniaków, i każę ci iść do kogoś innego — mruknął, wyciągając ze swojego pakunku zieloną poduszkę w kształcie żaby.

— Harry, czy to jest moja poduszka? Szukałam jej cały miesiąc!

— Nie, to jest już moja poduszka! — odparł, przytulając się do przedmiotu.

— Jesteś wredny, zabrałeś mi pana Stefana i jeszcze mówisz, że jest twój. Wypchaj się tą poduszką.

— A z miłą chęcią się wypcham. — Mężczyzna uśmiechnął się podle i pokazał mi język.

A to podobno ja byłam kobietą z okresem...

— Camillo, startujemy? — zapytał ciemnowłosy mężczyzna, pojawiając się w drzwiach prowadzących do kapitańskiej kabiny.

— Jeff, proszę cię, nie zadawaj głupich pytań — mruknęłam zmęczona, patrząc na Bogu ducha winnego kapitana morderczym wzrokiem.

— Camilla! Jak ty się odzywasz do naszego kapitana! Kochany Jeffie, owszem godzina dziewiąta pięćdziesiąt wybiła, mamy wszystko, łącznie z kobietą z okresem, więc to idealny czas na start. — Harry wyraźnie był w swoim żywiole.

Kapitan zaśmiał się pod nosem i popatrzył się w moją stronę, oczekując ciętej riposty.

— Harry, nie przeginaj mocno naciągniętej struny — mruknęłam, opierając głowę o zagłownik siedzenia.

— Idź już spać, skarbie, bo wyglądasz gorzej niż zombie — odparł Harry.

— Dzięki, niedźwiadku. — Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho.

— Chcesz soczku? — zapytał mój rozmówca.

— Wy tak zawsze? — Wyraźnie zaintrygowany Lucyfer siedzący naprzeciwko mnie popatrzył na mnie i uśmiechnął się zagadkowo.

— A jak myślicie? — Nie otwierając oczu, skierowałam pytanie do obu panów.

— Że chcesz soczku.

Lekarz wstał i szybkim krokiem podszedł do lodówki, z której chwilę później wyciągnął mały soczek z rurką i mi go podał.

— Dzięki, Harry. — Uśmiechnęłam się lekko i przyjęłam kartonik.

— Ciekawe, jak tym razem wymigasz się od odpowiedzi na pytanie Thomasa o partnera i dzieci.

— Nie po to jadę tam z trójką facetów, żeby się teraz tym martwić — mruknęłam, układając się wygodnie na fotelu i opierając głowę o ścianę maszyny.

— Właściwie to weź sobie swojego Stefana, przyda ci się bardziej niż mi... Ale potem ma do mnie wrócić! — Zagroził mi palcem Harry, uprzednio rzucając we mnie poduszką, której nie udało mi się złapać.

— Co ja z tobą mam, Harry... Obudźcie mnie, gdyby coś się działo.

— Dobranoc, Camillo — odparł siedzący obok mężczyzna. Uśmiechnęłam się lekko, szepnęłam mu ciche "dziękuję" i, zapinając wcześniej pasy, wsłuchałam się w głos Harry'ego, który właśnie rozpoczął swój wywód na mój temat. Im bardziej wsłuchiwałam się w to co mówi, tym głębiej wpadałam w objęcia Morfeusza.

Obudziłam się po jakimś czasie. Powodem tego były głosy, które pomimo tego, że starały się mówić cicho i w języku francuskim, i tak w jakimś stopniu wpłynęły na moją pobudkę. Starałam się wsłuchać w konwersację i udawać, że dalej śpię.

— Nie wiem, dlaczego Camilla zdecydowała się cię zabrać — powiedział z przekąsem Lucyfer.

— Mów za siebie, braciszku. To ty jesteś tu z polecenia Chloe, nie ja — odparł szybko Michał.

— Chloe nie ma nic do tego, zresztą zapomniałem, że jesteś mało inteligentny.

— Nie przeginaj struny, bracie. Co, znudziła ci się już ta dziewczynka? Chcesz nowości? Może liczysz, że Camilla wpadnie w twoje objęcia bez większego zastanowienia, a następnie zastrzeli swoją głupiutką siostrzyczkę, żeby wreszcie móc się z tobą połączyć. Chciałbym ci przypomnieć, że nas jest dwóch, więc przypada nam jedna kobieta na głowę, a z tego, co wiem, ty już swój przydział otrzymałeś i radzę ci go pilnować, bo zostaniesz sam jak palec. Nie wtrącaj się więc w moje sprawy związkowe, bo skończysz w piekle. Camilla, dzięki twoim mądrym decyzjom, przypadła mi i pod żadnym pozorem nie chcę, aby czuła się osaczona moim towarzystwem, dam jej wolną rękę, to mądra dziewczynka. Dlatego trzymaj się od niej z daleka, bo nie chcę słyszeć, żeby skarżyła mi się na twoją osobę.

Otworzyłam powoli oczy i wolno rozejrzałam się po pomieszczeniu, udając, że niczego nie słyszałam. Mężczyźni wyraźnie złagodnieli i przypatrywali mi się z zainteresowaniem. Ziewnęłam cicho, szybko zasłaniając usta, a następnie zrzuciłam z siebie szary koc, którym byłam przykryta, i przeciągnęłam się lekko.

— Hejka, panowie, którą mamy godzinę?

— Cześć, młoda. Dokładnie czwartą dwadzieścia — odparł Lucyfer, uśmiechając się miło. Był naprawdę świetnym aktorem, ale w końcu to diabeł, nieprawdaż?

— O, wspaniale! W takim wypadku za dziesięć minut powinniśmy być na miejscu — powiedziałam z entuzjazmem, wyciągając z kieszeni spodni walki talki.

— Jeff, jak tam ma się nasza pozycja?

— Jesteśmy na miejscu. Zapnijcie pasy, bo przygotowuje się do lądowania.

— Słyszeliście instrukcje, panowie. Na Boga... Harry! Wstawaj! — krzyknęłam, patrząc na śpiącego na podłodze przyjaciela, który spał sobie w najlepsze na innej, nieznanej mi poduszce.

— Nie ma takiej mowy — mruknął zaspany, leżąc tyłem do mnie.

— Pójdę po zimną wodę i obiecuję, że wyleje ci ją na spodnie — skwitowałam, patrząc uważnie na lekarza.

— Ciebie to chyba diabły lepiły. Jesteś zbyt okrutna jak na zwykłą kobietę, nawet pomijając fakt, że masz okres. — Harry zaspanymi ruchami powoli wstawał z podłogi i obdarzył mnie morderczym wzrokiem.

— Zapewniam cię, że diabeł nie miał nic wspólnego z moją sylwetką, a nawet jeśli, to myślę, że sam w tym momencie przeraziłby się skalą moich przewinień, więc zostawmy to biedne stworzonko w spokoju, bo może właśnie zgrzeszyłeś, przypisując mnie jego autorstwu.

Gdy tylko Harry zajął z powrotem swoje miejsce, kapitan poinformował nas o podejściu do lądowania. Wszyscy zgodnie z jego instrukcjami zapieliśmy pasy i w napięciu oczekiwaliśmy na koniec podróży. Gdy tylko samolot się zatrzymał, uśmiechnęłam się lekko. Pogratulowałam Jeffowi przez radio udanego lądowania, a potem odpięłam pasy bezpieczeństwa i szybko wstałam z miejsca. Podeszłam do limonkowej walizki podpisanej zgrabnie moimi inicjałami i wyciągnęłam z niej spodnie i kurtkę przeznaczone do jazdy na nartach. Sprawnym ruchem zdjęłam swoje buty i skarpetki, a następnie usiadłam na podłodze i, wygrzebawszy z walizki odpowiednie, narciarskie skarpetki, założyłam je szybko na nogi.

— Nie wiem, na co czekacie, panowie — mruknęłam, wstając z podłogi i zakładając na siebie czarne, specjalistyczne spodnie, wcześniej sprawdzając, czy moja kabura nie będzie przeszkodą w ich odpowiednim zapięciu. Założyłam buty na stopy i zarzucając na siebie kurtkę, spojrzałam na Harry'ego, który męczył się właśnie z odpięciem pasa.

— Bagaże są w samochodzie, tak samo jak sprzęt — odparł, powoli wstając na równe nogi.

— Kluczyki. — Wyciągnęłam rękę ku lekarzowi.

— Ty masz zamiar prowadzić? — zapytał, patrząc na mnie wciąż zaspanym wzornikiem.

— A masz z tym jakiś problem?

— Owszem...

— Harry, najlepiej zwyczajnie daj jej robić to, co robi dobrze — odezwał się Lucyfer, poprawiając na sobie czarne spodnie. Uśmiechnęłam się miło w stronę diabła i skinęłam głową z wdzięcznością.

Przyjaciel wyraźnie nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale niechętnie sięgnął do torby i wyciągnął z niej kluczyki z logiem dobrze znanej mi firmy, produkującej niemieckie samochody.

— Dzięki, Harry. Wiesz, co dobre — mruknęłam, przesuwając palcem po czterech kółkach umieszczonych na górnej powierzchni skomplikowanego systemu. Spojrzałam na mężczyzn i uśmiechnęłam się delikatnie, a następnie opuściłam pokład i, wcześniej zabrawszy ze sobą swoją torebkę, wyszłam na świeże powietrze.

Samolot wylądował na lotnisku, które położone było w malowniczej lokalizacji. Wokół pełno było nie tylko śniegu, ale również pięknych drewnianych domków i przede wszystkim małych choinek. Atmosfera nadchodzących świąt była tu wyczuwalna chyba najmocniej na całym świecie. Przynajmniej dokładnie takie były moje odczucia. Rozejrzałam się wokół i doszukałam się czerwonego auta zaparkowanego niedaleko nas. Szybkim krokiem ruszyłam ku niemu i chwilę później penetrowałam już skład bagażnika. Było w nim dokładnie wszystko, co było nam potrzebne: cztery pary butów narciarskich, kaski, narty i kije oraz plecaki z rzeczami osobistymi.

Po chwili tuż obok mnie zjawił się Harry i położył w samochodzie wcześniej wspomniane już dwie walizki: czarną z bronią i pomarańczową ze sprzętem elektronicznym, który należało za chwilę rozdysponować, i apteczką.

— Ach, jesteś pewna, że dotrzemy tam dzisiaj? — zapytał Harry, wyciągając narty i mocując je odpowiednio na dachu auta.

— Nie pamiętasz już, że wystarczy nam dwadzieścia minut jazdy samochodem, a potem piętnaście na nartach, aby dostać się pod samo wejście?

— Pamiętam, zwyczajnie jeszcze trochę śpię. Swoją drogą ciekawe, jak tam wnuczki naszego starego Thomasa. — Uśmiechnął się lekko Harry.

— Myślę, że już niedługo się przekonamy, przyjacielu.


Hejka!

Dawno mnie tu nie było, to prawda, ale co w przeszłości to w przeszłości. 

Jezu co ja mówię, ja ostatnio cały czas coś odpierdalam i się nie wyrabiam terminowo.

Chciałabym bardzo serdecznie podziękować @wolfagata_, która mimo braku czasu podjęła się recenzji i tego rozdziału.

Rozdział ten właściwie pragnę wyjątkowo zadedykować moim fantastycznym przyjaciołom: Jakubowi, który na broni zna się jak mało kto i jeszcze nie raz będzie obecny w tej książce, oraz Klaudii i Oliwi, które zainspirowały mnie do zepchnięcia akcji na troszkę inny tor. 

Ponadto chciałabym serdecznie podziękować za 2498 odsłon, oraz 160 gwiazdek, które wattpad wyświetla mi w statystykach. Z dnia na dzień, czuje się coraz bardziej zdeterminowana, aby zaskoczyć was czymś zupełnie innym. 

Z okazji wczorajszego dnia kobiet i mojego drobnego sukcesu, oraz czegoś w rodzaju samozadowolenia i weny, proponuje dla was Q&A, lub dodatkowy rozdział, prawdopodobnie odbiegający od fabuły, lub ściśle z nią związany, ale do tego potrzebuje pytań od was! 

Trzymajcie się!

Data: 09.03.2021

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro