Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-10-

Jeszcze długo po tej rozmowie towarzystwo siedziało, opowiadało sobie różne historie, śmiało się, jadło...
Wydawało się, że tworzą zgraną rodzinę, która, niczym lwy, broni każdego członka swojej małej społeczności. Nawet sam Morningstar wyraźnie polubił taką atmosferę. Czemu się zresztą dziwić? Dwie puste butelki whisky mówiły same za siebie, ale żadna osoba z towarzystwa nie była wstawiona w znacznym stopniu. Chloe popijała tylko czerwone wino ze swojego kieliszka, Camilla miała twardą głowę, a Lucyfer?

Lucyfer był diabłem, co samo w sobie sprawiało, że nie był w stanie się upić.

Było już grubo po dwudziestej trzeciej i pewnie nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie dźwięk dzwonka telefonicznego, który wydawało urządzenie policjantki. Kobieta sprawnym ruchem wyciągnęła z kieszeni telefon, odblokowała go i spojrzała na ekran. Pomimo tego, że przypomniała o sobie tylko aplikacja pogodowa, Chloe wstała z krzesła.

— Camillo, na nas już chyba pora — powiedziała Chloe, spoglądając na swojego partnera.

Lekarka spojrzała na zegarek zawieszony na swojej ręce.

— Faktycznie, późno już. Jak mówiłam wcześniej, nie ma mowy, że wypuszczę was z domu w stanie upojenia alkoholowego i o tej godzinie. Zapraszam do góry. — Kobieta lekko wstała z krzesła i uśmiechnęła się miło.
Zrezygnowana policjantka wstała, pokiwała przecząco głową i chwiejnym krokiem cofnęła się, a następnie wsunęła krzesło. To samo uczynił mężczyzna, którego alkohol nawet nie zdążył rozgrzać.

Camilla podeszła do Chloe, wzięła ją delikatnie za ramię i uśmiechając się do Lucyfera, szepnęła tylko:

— Mam nadzieję, że się nie obrazisz, przyjacielu. — Powolnym krokiem ruszyła przed siebie, trzymając dalej pod rękę swoją siostrę.

Kobiety pokierowały się ku schodom, a zaraz za nimi szedł mężczyzna, który wyraźnie zadowolony z samego siebie, skupił swój wzrok na sylwetkach sióstr.

Camilla

Odprowadziłam gości do pokoju, wcześniej pokazując, gdzie umiejscowiona jest łazienka. Szybkim krokiem ruszyłam ku garderobie i wyciągnęłam z niej kilka koszulek Harry’ego oraz dwuczęściową piżamę. Miałam ogromną nadzieję, że ubrania będą dobre.
Zapukałam cicho do pokoju:

— Proszę — odezwał się męski głos.
Powoli nacisnęłam na klamkę i niepewnie weszłam do pomieszczenia.

— Przyniosłam wam ubrania do przebrania. Mam nadzieję, że będą dobre. — Uśmiechnęłam się miło i położyłam ciuchy na stoliku kawowym, który stał nieopodal łóżka. Chloe siedziała na łóżku bez butów, natomiast jej partner zdejmował sobie muchę.

— Dzięki, Camilla — mruknęła Chloe, uśmiechając się lekko.

— Nie przeszkadza wam, że będziecie spać razem? Gdyby coś, to... — zaczęłam szybko.

— Absolutnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku  — odparł pan piekieł, zdejmując kamizelkę.

— Całe szczęście. Przynieść ci wieszak? — zapytałam, patrząc na rozkojarzonego mężczyznę.

— Byłbym wdzięczny. — Uśmiechnął się i spojrzał w moją stronę.

— Jasne. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, to mój pokój jest obok. Możecie zapukać w okno balkonowe albo w drzwi.

— Wszystko jest zrozumiałe. — Skinęła Chloe.

— Cudownie, w takim razie zaraz dostarczę wieszak.
Opuściłam pomieszczenie i szybkim krokiem udałam się do garderoby. Złapałam w ręce czarny, typowo garniturowy wieszak i wróciłam do gości.

— Proszę, Lucyferze. — Podałam przedmiot brunetowi.

— Dziękuję. — Zabrał go lekko i szybko zaczął porządkować na nim swoje rzeczy.

— Dobranoc, kochani — powiedziałam, zamykając za sobą drzwi, zza których zdążył dojść jeszcze lekki damski głos, mówiący:

— Dobranoc.

Cicho domknęłam drzwi, a następnie ruszyłam korytarzem ku schodom. Zeszłam na dół, starając się nie narobić przy tym hałasu. Pomimo tego, że wypiłam dosyć sporą ilość alkoholu, nie upiłam się. Ba! Jedynym symptomem, który mógłby wskazywać na moje rzekome upojenie alkoholowe, był róż na policzkach.
Podeszłam do stołu i cicho zaczęłam wszystko porządkować. Może noc to nie najlepsza pora na sprzątanie, ale jeśli nie zrobię tego teraz, to będę musiała wstać wcześniej.

Wsadziłam naczynia do zmywarki, puste butelki do kosza, a jedzenie, które zostało na półmiskach, do lodówki. Przetarłam stół ściereczką nasączoną wodą oraz środkiem czyszczącym i nakryłam do śniadania.
Niezgrabnie przeciągnęłam się i spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę pierwszą. Mruknęłam zrezygnowana, wzięłam z szafki paczkę cienkich, miętowych papierosów oraz zapalniczkę i po raz kolejny ruszyłam po drewnianych schodach do góry.

Otworzyłam drzwi do swojego pokoju, położyłam sprawunki na biurku i sprawnym ruchem odpięłam boczny zamek w kombinezonie. Zsunęłam najpierw jedno, a potem drugie ramiączko i, przytrzymując materiał przy piersiach, założyłam leżącą na łóżku koszulkę z Myszką Mickey. Nic nie poradzę na to, że jestem tylko dużym dzieckiem. Zdjęłam adidasy z nóg, a następnie kombinezon. Założyłam sobie długie białe spodnie ze wzorkiem w paski, będące drugą częścią od piżamy.

Odłożyłam kombinezon na krzesło, zabrałam z biurka papierosy i zapalniczkę, a następnie najciszej, jak mogłam, otworzyłam okno balkonowe i wyszłam na balkon.

Świeże powietrze od razu uderzyło w moje nozdrza, uśmiechnęłam się pod nosem. Listopad w Ameryce jest fantastyczny pod względem pogodowym. Piękna jesień obdarowuje wszystkich wspaniałymi widokami, ale strapione lato nie daje za wygraną. Tym sposobem nocą mamy tu piętnaście stopni Celsjusza. Otworzyłam paczkę i wyciągnęłam z niej jednego papierosa, włożyłam go sobie do ust i sprawnie odpaliłam. Podeszłam do balkonu, odparłam się rękami o poręcz i omiotłam wzrokiem krajobraz. Pełnia potęgowała wrażenia widokowe, a gwiazdy migotały radośnie. Uśmiechnęłam się, pociągając papierosa. Nagle sąsiednie okno balkonowe otworzyło się, a w jego ramie nie stanął nikt inny jak Lucyfer Mornigstar.

— Obudziłam cię? — zapytałam, odwracając się bokiem do mężczyzny i patrząc na niego uważnie.

— Jeszcze nie zdążyłem zasnąć. — Zaśmiał się cicho.

— Chloe śpi? — mruknęłam pod nosem, patrząc na księżyc.

— Śpi. Palisz? — zapytał cicho, podchodząc do poręczy.

— Palę. Chcesz? — Wyciągnęłam ku niemu rękę z otwartą paczką.

— Nie pogardzę. — Brunet uśmiechnął się lekko i wyciągnął sprawnym ruchem papierosa z paczki. Wsadził go sobie do ust, a następnie odpalił zapalniczką, którą chwilę wcześniej mu podałam. — Od jak dawna?

— Właściwie to niecałe dwa lata. Nie palę dużo, bo paczka, w której jest dwadzieścia jeden sztuk, starcza mi na cały miesiąc, ale czasami muszę. Zresztą ty chyba sam najlepiej wiesz, jak to jest. — Pociągnęłam papierosa i uśmiechnęłam się lekko, gdy tytoniowy dym wypełnił moje płuca.

— Oj tak. Masz absolutną rację. — Uśmiechnął się lekko, powielając wykonaną przez mnie czynność.

— Jak się czujesz z faktem, że zostawiasz swoją gołąbeczkę i wyruszasz z prawie obcą kobietą na podróż dookoła świata? — zapytałam, wypuszczając dym z ust i otrzepując papierosa ze spalonego już tytoniu.

— Jakoś się nie boję. Wiem, że i tak mnie nie skrzywdzisz, więc sprawa wydaje się prosta. — Mężczyzna popatrzył na mnie uważnie i lekko się uśmiechnął.

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile umiejętności będziesz musiał wykazać. Liczyłam na to, że jednak do niczego takiego nie dojdzie, ale niestety...

Przez chwilę między nami panowała cisza, ostatecznie przerwana moim zaciągnięciem się papierosem.

— Jak planujesz to wszystko zorganizować? — zapytał diabeł, otrzepując sobie spalony tytoń.

— Nie musisz się obawiać. Będziemy spędzać najwyżej dwie doby w jednym miejscu. Nie chodzi tu o samoloty, czy nawet gościnę, ale o ślady.

Odruchowo popatrzyłam w niebo, na którym migotały gwiazdy. Uśmiechnęłam się pod nosem, odnajdując gwiazdozbiór Skorpiona.

— Czego szukasz w tych gwiazdach?

— Sama nie wiem. Odpowiedzi? W końcu to one są ze mną całe życie i znają mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Czasami lubię w nie popatrzeć i powspominać... Kto wie, może jak przeżyję, będę myśleć o naszej rozmowie, spoglądając na gwiazdozbiór Skorpiona?

— Byłoby miło. — Zaśmiał się serdecznie.

— Może dla odmiany powiesz coś o sobie? — Przeniosłam swój wzrok na bruneta, któremu zupełnie nagle z twarzy znikł cały uśmiech.

— Dopóki nie uwierzysz w moje prawdziwe pochodzenie i tak nie zrozumiesz niczego, więc zostańmy przy poświęcaniu tobie uwagi. — Powiedział pochmurnie i zaciągnął się uzależniającą substancją.

— Chloe dobrze trafiła. Naprawdę dobrze — powiedziałam po chwili przerwy

— Dlaczego tak uważasz? — zapytał uważnie, badając mój wyraz twarzy.

— Nawet gdyby ująć aspekt, że jesteś "diabłem", to spoko z ciebie facet. Może trochę ją rozerwiesz... — Uśmiechnęłam się lekko.

— Będę się starał, ale ona to twarda zawodniczka. — Zaśmiał się mężczyzna.

— Wiem. Bardzo uparta, mocno stojąca przy swoim i twarda zawodniczka. Może uciekaj, póki możesz?

— Nie boję się wyzwań. — Mruknął dumnie, zaciągając się tytoniem — Każdy tygrys pochodzi od kota, prawda? Tylko nie mów jej, że tak powiedziałem.

— Nie pisnę nawet słówka. Obiecuję. — Zaśmiałam się cicho i znowu popatrzyłam w gwiazdy.

“Mam nadzieję, że Ci tam dobrze, Tato.”

Stało się to, czego obawiałam się najbardziej. Wspomnienia zaczęły powracać, a w oku zakręciły się łzy.

— Dlaczego nie masz chłopaka? — zapytał Morningstar, nie zwracając uwagi na moją twarz, za co byłam mu okropnie wdzięczna. Dalej dumnie patrzył w gwiazdy i zaciągał się dymem.

Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić, i zaczęłam powoli:

— Nie każda kobieta na każdym kroku swojego życia potrzebuje mężczyzny. To nie tak, że moje miłości nie istnieją. One są zwyczajnie nieszczęśliwe... Wiesz to coś w stylu... passy? Jeden obiekt westchnień zostawił mnie przez powikłania ze zdrowiem swojej matki, drugiego to ja zostawiłam, bo okazał się skończonym debilem, trzeci okazał się gejem, aż teraz przyszedł czwarty, do którego sama nie jestem do końca pewna — mruknęłam, mocno wciągając dym tytoniowy do płuc.

— Zawsze udajesz taką złą? — Popatrzył na mnie wymownie.

— Nie udaje. Zwyczajnie taka jestem...

— Jeśli tak bardzo chcesz, to sobie wmówić, żeby łatwiej wstąpić do piekła, to chciałbym cię poinformować, że to nie jest miłe miejsce. Nie jesteś złą osobą, Camillo Decker.

— Lubisz mieć komplet informacji, co?

— Uwielbiam, szczególnie gdy w grę wchodzi osoba, z którą mam spędzić następne dni w odcięciu od znajomych.

— Wyjątkowo ciekawski z ciebie diabeł.

— Dziękuje za komplement, ale ciekawość jest tu aspektem wrodzonym.

— Gdybym uwierzyła, że jesteś diabłem, to co by się stało? — zapytałam, opierając się ręką o czarną barierkę.

— Kluczowym aspektem w odpowiedzi na to pytanie jest fakt, czy wierzysz — mruknął, spoglądając mi w oczy.

— To przeczy logicznemu myśleniu, ale tak, Lucyferze Morningstar. Wierzę ci, że jesteś diabłem.

— Skąd ten nagły pokład wiary? — mruknął cynicznie, unosząc jedną brew.

— Lubię znać całą prawdę o osobach, z którymi mam spędzić dłuższy czas. Zresztą nie pasowało mi w tobie kilka rzeczy. Normalnemu człowiekowi nie świecą się płomienie w oczach, możliwość posiadania każdej kobiety w mieście też nie jest rzeczą normalną, ubierasz się u Prady, wypijasz wyjątkowo duże ilości whisky, ale, co najważniejsze, do życia zostałeś zupełnie nagle powołany pięć lat temu, no i jeszcze na koniec twoje imię i nazwisko. Lucyfer Morningstar — imię chrześcijańskiego upadłego anioła, który miał nieść światło. Prawdziwej gwiazdy zarannej. Nie wyglądasz jak słodkie pięcioletnie dziecko, więc mam podstawy, żeby ci wierzyć.

Brunet westchnął ciężko i popatrzył na mnie z żalem w oczach.
— Obiecaj, że się nie wystraszysz.

— Najpierw przydałoby się wiedzieć, czego mam się nie wystraszyć.

Twarz Morningstara stopniowo zmieniała koloryt, aż w końcu stała się pomarszczona, w niektórych miejscach nawet lekko przypalona. Ostatecznie przybrała kolor owocu granatu.

— Widziałam gorsze rzeczy w życiu — odparłam ze spokojem w głosie. Starałam się nie okazywać niczego, ale w środku strach dosłownie ciął mnie na kawałki.

— Dlaczego się nie boisz? — zapytał, przyglądając mi się uważnie.

“Nie boisz. Jasne…” — pomyślałam i uśmiechnęłam się dumnie.

— Ty tu jesteś diabłem, przyjacielu. Powinieneś wiedzieć — mruknęłam, spoglądając po raz ostatni na diabelskie oblicze, które moment później zniknęło.
Teraz stał przede mną tylko przystojny brunet o czekoladowych oczach.

— Wracaj do Chloe, mądralo. Piekło już zamarzło? — zapytałam, dogaszając papierosa i wkładając go do postawionej na parapecie pustej popielnicy.

— Tak, chwila, skąd... — Wyraźnie zdezorientowany patrzył teraz na mnie swoimi czekoladowymi oczami z wielkim zaskoczeniem wypisanym na twarzy. 

— Wszystkim tak mówiła. — Uśmiechnęłam się lekko — Dobranoc, Lucyferze Morningstar. Wyśpij się dobrze, bo już niedługo zaczynamy przygodę. — Powolnym krokiem ruszyłam w stronę balkonu.

— Czy mam mieć ze sobą coś specjalnego? — zapytał, odwracając się w moim kierunku.

— Nie — powiedziałam, stając w miejscu — Wszystko zostało już załatwione, nie bierz ze sobą nic, poza telefonem, dokumentami i ewentualnie jakimiś kosmetykami. Ubrania już na ciebie czekają, może nie będą to marynarki z Prady, ale zaufaj mi. Na pewno przydadzą ci się dużo bardziej.

— Zaskakujesz mnie z dnia na dzień. — Uśmiechnął się łobuzersko.

— Przyzwyczaj się. — Odwróciłam głowę i puściłam mu oczko.

Otworzyłam okno balkonowe i gdy już miałam wejść do środka, mężczyzna powiedział szybko:

— Dobranoc, Camillo Decker.

— Dobranoc, Lucyferze Morningstar — odpowiedziałam, stając w ramie i uśmiechając się lekko do rozmówcy. Następnie szybkim krokiem zamknęłam za sobą okno i po kilkunastominutowej męczarni wpadłam w objęcia Morfeusza.

Hejka!

Ja wiem, że ostatnio nie zdażyło mi się tu często zjawiać, ale zostawmy to! Co w przeszłości to w przeszłości!

Rozdział ten, to tak naprawdę jedna wielka kartka papieru, podarta, sklejona klejem, potem znowu podarta i ostatecznie sklejona taśmą i ozdobiona jakimiś naklejkami, żeby wam kochani smutno nie było.

Co więcej mogę powiedzieć?

2021 to nie jest dobrym rok na pisanie.

Dziękuję wolfagata_ i zapraszam do niej!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro