Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 5

Jeśli z jakiegoś powodu nie jedliście dzisiaj pączków to rozdział na osłodę 😎


Helen POV

Po przebudzeni przez chwilę nie mogłam się zorientować, gdzie byłam. Sufit wypełniały sztukaterie z ciemnego drewna misternie rzeźbione. Przeciągnęłam się, wtulając w poduszkę, podejrzanie pachnącą perfumami, których używał James. Pościel po drugiej stronie łóżka była nienaruszona, więc odetchnęłam z ulgą. Sięgnęłam po telefon, z zaskoczeniem uzmysławiając sobie, że jest po dziewiątej rano! Przespałam ponad dwanaście godzin. Urwał mi się film w bibliotece, ale... jak znalazłam się na górze?

Na wyświetlaczu miałam wiadomość wysłaną z nieznanego numeru: „Jak już wstałaś, to jesteśmy w kuchni albo w bibliotece". Nie miałam ze sobą żadnych ubrań, więc nie zostało mi nic innego, jak po porannej toalecie i pozbyciu się z twarzy resztek makijażu, zwlec tyłek na dół w wygniecionych, jak wyjętych psu z gardła ciuchach. W sumie i tak nie spodziewałam się udziału w selekcji do Miss World. Przygładzając to, co się dało, czyli koszulkę i włosy, wyszłam z pokoju.

Podążyłam za zapachem pieczonego ciasta, docierając do kuchni. Margaret, którą widziałam w domu nie raz, kroiła warzywa na blacie, a w garnku na kuchni coś bulgotało radośnie. Gary siedział przy stole z kubkiem w ręku, wpatrując się w telefon.

– O! – przywitał mnie uśmiechem, podnosząc wzrok. – Śpiąca królewna wstała. Już myślałem, że będzie trzeba wysłać księcia na ratunek.

– Mnie przynajmniej ktoś by szukał – pokazałam mu język. – Ekipę poszukiwawczą wyślij – odparłam odruchowo. – Dzień dobry Margaret.

– W życiu nie śmiałbym przerywać ci snów... – sugestywnie poruszył brwiami – o naszym księciu.

– Gary, daj dziewczynie spokój – stanęła w mojej obronie Margaret.

– Przed pierwszą kawą jestem niepoczytalna, miej to na względzie Gary!

– Kawa dla Śpiącej Królewny – rzucił ze śmiechem, nalewając mi do kubka z termosu. – Mleko, cukier?

– Poproszę.

Rozejrzałam się nieprzytomnie po pomieszczeniu, szukając wzrokiem lodówki.

– Król podwórka jest w bibliotece – Gary znikł na chwilę za drzwiami i wrócił z mlekiem.

– Ekh?

– Naprawdę potrzebujesz kawy.

Potarłam buzię dłońmi.

– I mleka bez laktozy.

– Onegdaj były wiedźmy i jabłka zatrute. Dziś wykańcza księżniczki laktoza i gluten – zażartował. – Z tym to ciężko.

– Widzę zatem brak przygotowania na ugoszczenie potencjalnej księżniczki w domu. To chociaż taka śmietanka w proszku? – Z nadzieją popatrzyłam na Margaret, ale ona pokręciła przecząco głową. – Jak nie ma, to wezmę czarną. Konsekwencje picia normalnego mleka są gorsze, niż picie czarnej kawy. – Wrzuciłam dwie łyżki brązowego cukru do kubka i zamieszałam.

– Ale mamy za to groch, to ci mogę całą torebkę na materac wysypać.

– Rany, ile ty gadasz...

– Dobrze spałaś?

Uniosłam dłoń do góry, biorąc pierwszy łyk i nastawiając się na gorzki smak. Nic takiego nie nastąpiło, a ciepły napój smakował... czekoladą?

– To kawa? – spytałam nieprzytomnie, biorąc kolejny łyk i smakując.

– Tak, specjalna mieszanka, palona na zamówienie.

– Jezu – westchnęłam z przyjemności – jakie to dobre.

Rozejrzałam się przytomniej.

– Owsianka? – spytała Margaret, stawiając przede mną parującą miskę.

Skrzywiłam się mimowolnie na wspomnienie poprzednich doświadczeń z tym daniem.

– A smakuje czymś, czy trzeba tylko przełykać? – Powąchałam zawartość. Pachniało cynamonem, zresztą moim ulubionym smakiem. – Na słodko? – upewniłam się.

– Chcesz sok malinowy? Czy konfiturę żurawinową?

Popatrzyłam na nią błagalnie, biorąc kolejny łyk kawy.

– Oba. Co jest w piekarniku?

– Scones. Cała partia dla mnie. – Ostudził moje zapały Gary.

– Jak będziesz gruby, żadna laska nie będzie cię chciała – zażartowałam.

Podniósł się i zadarł koszulkę do góry, eksponując mięśnie na brzuchu.

– Widzisz to?

– Widzę i zazdroszczę, ale nawet jakbym się katowała na siłowni, wciąż miałabym piętnaście kilo nadwagi. – Zaprezentowałam brzuszek, godny ciężarnej. – Ten brzuch, to lata poświęceń w jedzeniu pieczywa i słodyczy.

– Hodujesz go namiętnie.

– Hoduję go zażarcie.

– Będziesz ładnie wyglądać jako ciężarna – zauważył z szerokim uśmiechem.

– Ja pier... – urwałam, reflektując się, że nie jesteśmy sami – ty jak coś powiesz...

– Kochana – wtrąciła się Margaret – w tej rodzinie mężczyźni nie rzucają się na kości. Mogą sobie pograć w kości, ale ich żony to kobiety, które mają na czym usiąść i czym oddychać, lubią jeść i są jedynymi istotami na tej planecie, które się ich nie boją! Wcinaj!

Wzięłam łyżkę owsianki i musiałam szczerze przyznać, że była pyszna i różniła się diametralnie od brei serwowanych mi wcześniej. Lekko słodkawa z sokiem malinowym i konfiturą. Istna ambrozja.

– Znam tę minę – zaczął śpiewnie Gary.

Edimus, ut vivamus, non vivimus ut edamus.

– O, poliglotka nam się trafiła.

– Żyjemy po to, żeby jeść, a nie jemy po to, żeby żyć – przetłumaczyłam między pochłanianiem kolejnych łyżek.

– Wiem – skwitował, upijając kawy ze swojego kubka.

– Znasz łacinę?

– I grekę, i gaelicki, i jeszcze parę innych języków, niekoniecznie używanych powszechnie – w tonie nie było przechwałki, a jedynie stwierdzenie faktu.

Zafascynowana wpatrywałam się w jasnowłosego żartownisia. Przystojny facet, ale zupełnie nie w moim typie. Spojrzał na mnie, unosząc brew w wyzwaniu, jakby doskonale wiedział, o czym myślę.

– Dobra, spełniliście obywatelski obowiązek, zaopiekowania się bezdomnym, napadniętym człowiekiem, ale... – zawiesiłam głos – chętnie wróciłabym do domu.

– Nie podoba ci się nasza gościna? – zażartowała Margaret.

– Aż za bardzo! – odparłam. – Jednak... wiesz, nie ma jak w domu.

– Zapewnimy ci rozrywki – obiecał sugestywnie Gary. Spojrzałam na niego wymownie, mając w głowie wczorajszą rozmowę w aucie. – Przestanę, jak dasz mi numer Marie.

Podałam mu telefon, po odblokowaniu ekranu, żeby sobie spisał numer. Powinnam ją zapytać, czy mogę, ale po tym jak na siebie patrzyli przez ostatnie parę dni, byłam pewna, że będzie zainteresowana.

Dokończyłam śniadanie w ciszy, czując ogarniające mnie rozleniwienie, więc umyłam miskę, dolałam sobie kawy i oboje przeszliśmy do biblioteki, w której już był James. Na stole leżały porozkładane książki, nie, nie książki, księgi. Ogromne, oprawione w skórę z metalowymi zamknięciami. Stanęłam za Jamesem i zerknęłam mu przez ramię. Pismo było pełne uroczych zawijasów, ale nieczytelne. Wodziłam wzrokiem po literach, ale czułam mrowienie opuszków, żeby dotknąć pożółkłej kartki.

– Nie widziałam wcześniej tej książki – zerknęłam na kolejną leżącą na stole. – Tej też nie.

– To prywatne zbiory, dostępne tylko nielicznym. Dzień dobry.

– Dzień dobry – spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko. – Czyli nigdy bym ich nie zobaczyła, gdybym nie została na noc? – zerknęłam na tekst jeszcze raz, mrużąc oczy. – Piękne zdobienia. Mogę?

Zachęcił gestem, ale nie odsunął się, więc oparłam się ramieniem o jego bok, wodząc palcem wskazującym po kartce.

– To wygląda jak łacina. Hexen... – zerknęłam w okno, szukając w głowie tłumaczenia – czarownica? O, a tamto – wskazałam tekst – wygląda jak buidsichean to czary. Dòighean airson buidsichean is sìthichean a chumail air falbh. Jak powstrzymać zaklęcia, czary wróżek i czarownic.

Wyprostowałam się, patrząc na zaskoczonego Jamesa.

– Znasz gaelicki i łacinę?

– Tylko pojedyncze słowa – czułam potrzebę usprawiedliwienia swojej wiedzy – To trochę jak z pamiętnikiem twojej babki, gdy patrzyłam na pismo po raz pierwszy, wydawało się, że nie ma sensu albo twoja przodkini powinna była obrać karierę lekarza. Ale po jakimś czasie, litery zaczynały się układać w całość, zaczynałam widzieć zdania i rozróżniać słowa. Potem już poleciało. – Chyba mi nie dowierzali. – Pracuję w różnych obiektach już kilka lat. Lubię się uczyć i wiedzieć, co napisano nad drzwiami wejściowymi.

– W którym domu nad wejściem mają napisane Hexen? – spytał z ciekawością Gary.

– Eeeee – zaczerwieniłam się – w żadnym. To słowo znam z filmów.

– A pozostałe? – dociekał James.

– To wina mojego dziadka – brnęłam dalej, przysiadając nieco na blacie. – Zafundował mi paranormal activity i zaczęłam czytać jak szalona.

Paranormal activity?

– Mój dziadek zmarł w swoim mieszkaniu. Potem standardowo rodzina pobiła się o to mieszkanie w sądzie na korzyść mojego wujka, który ostatecznie nie chciał, aby stało puste. Zaproponował mi wynajem za koszty czynszu. A dla dwudziestolatki to jak wygrana w totolotka! – przypomniałam sobie własną ekscytację z usamodzielnienia. – Parę dni po przeprowadzce zaczęły się dziać – zrobiłam w powietrzu znak cudzysłowu – dziwne rzeczy.

– Jak? – zachęcił James.

Upiłam łyk kawy, nim odpowiedziałam Jamesowi.

– Masz czasem wrażenie, że nie jesteś sam w pomieszczeniu? Że tak jakby kątem oka, którego notabene nie mamy, bo oko jest okrągłe, no prawie, ale nieważne – potrząsnęłam głową, chcąc wrócić do pierwotnego wątku. – Że widzisz coś, ale nie do końca wiesz co, coś ci wciąż umyka, ale wiesz, że nie jesteś sam? Pewnie w wielopokoleniowych domach w Anglii to normalne, ale dla mnie było zawsze dziwne. Albo takie kwiatki: jak spadające szklanki i kieliszki rozbijające się w żeliwnym zlewie wymienionym dekadę temu?

Wpatrywali się we mnie obaj z zainteresowaniem, co było dziwne, bo zazwyczaj ludzie rzucali mi tylko krzywe uśmieszki, w domyśle życząc krótkich terminów do psychiatry albo w kolejce po egzorcyzmy. Upiłam z kubka.

– Za pierwszym razem pobiegłam do kuchni, ponieważ myślałam, że suszarka spadła do zlewu, ale wszystko było w porządku – wzruszyłam ramionami. – Co tam jeszcze... aaaa spadające plastikowe miski do wanny, taki charakterystyczny dźwięk, tylko sęk w tym, że trzeba je najpierw tam mieć.

– Nie miałaś ochoty uciec w nieznane?

– Nazywaj rzeczy po imieniu Gary. Miałam ochotę spierdalać w podskokach! – zaśmiałam się z jego miny. – I to nie raz, nie dwa. Będąc w tym mieszkaniu, wciąż czułam naglący przymus, żeby jak najszybciej opuścić lokal. Ale to też mnie nie odstraszyło. – Zaśmiałam się sama z siebie. – Wyniosłam się po pewnej nocy, kiedy razem z moim, wtedy obecnym facetem, obudziliśmy się w nocy, bo kot powierzony przez znajomych, którzy wybrali się na narty na dwa tygodnie, pchał się do łóżka pod kołdrę. A robił to, bo? Werble – Gary z imitował dźwięk. – Bo okno było otwarte.

– A ty go nie otwierałaś? – spytał James.

– Odpowiem tak: na drugim piętrze, przy minus dwudziestu stopniach?

– Nie było pytania. – Uniósł dłonie do góry, rozsiadając się wygodnie. Sięgnął po swój kubek termiczny i napił się.

– Ale to i tak nic, bo ledwo położyłam się z powrotem, światło się zapaliło, a po paru sekundach zgasło. W swoim przerażeniu postanowiłam obudzić partnera, ale zanim go szarpnęłam, powiedział: widziałem. Dodam, że włącznik był nad naszymi głowami, jakiś metr z tyłu? – James sapnął, unosząc brwi do góry. – Bałam się spojrzeć, a w końcu mój ex sięgnął do góry i resztę nocy spędziliśmy przy zapalonym świetle.

– A ten kot, o którym wspomniałaś, nie usiłował uciec za każdym razem? – spytał Gary

– Usiłował – potwierdziłam – a potem godzinami wpatrywał się w szafę w przedpokoju.

– Zwierzęta są bardzo wrażliwe, jeśli idzie o rzeczy związane ze sferą duchową czy paranormalną.

– Wiem, że jestem nienormalna, ale żeby od razu upośledzona? – zażartowałam.

– A przyszło ci kiedyś do głowy, że jesteś medium? – spytał James, patrząc na mnie poważnie.

Parsknęłam śmiechem, ale widząc jego spojrzenie, zamilkłam.

– Ty tak na serio? – wykrztusiłam, unosząc brwi.

– Nawet bardzo. Są rzeczy na tym świecie, których nie potrafimy wyjaśnić.

– Jak Stonehenge? – upiłam z kubka.

– I Avebury, które stało na swoim miejscu, zanim Stonehenge w ogóle powstało, a do zbudowania piramid w Egipcie brakowało tysiąca lat. – Wyjaśnił James.

– Rollright Stones, Waun Mawn w Walii. Castlerigg w Lake District – zaczął wymieniać Gary – Long Meg and Her Daughters, trzy kręgi The Hurlers, dwa kręgi Grey Wethers i parę pomniejszych.

– Nadepnęłam na odcisk? – spytałam, unosząc brew.

– Słonko, nawet nie zbliżyłaś się do powierzchni – parsknął wesoło. – Historia tego kraju zwłaszcza w zakresie zjawisk para normalnych, jest moim konikiem.

– Czyżbyś był fanem serialu Supernatural?

– Oj, księżniczko – westchnął. – Wszystko obracasz w żart.

– Bo tego się nie da traktować serio. A teraz, na serio to ja na przykład chciałabym pojechać do domu i się ubrać.

Spojrzałam wymownie na wymięte ubranie.

– Jak dla mnie wyglądasz... świetnie – James mrugnął okiem.

Uniosłam obie brwi do góry w zdziwieniu. Gary milczał, dając Jamesowi pole to rozmowy.

– Nieumalowana, w dresie jakby wymemłał mnie pies i wypluł?

– Śpieszno ci do domu? Masz jakieś plany na dziś?

– Bardziej się boję, że wam siedzę na głowie i nie możecie robić tego, co sobie zaplanowaliście. Już spieprzyłam wam piątkowy wieczór, bo w sumie mogliście mieć poumawiane randki, schadzki czy popijawę ze znajomymi.

James uśmiechnął się łagodnie.

– Nic z powyższych. Jeszcze jakieś wątpliwości?

– Wiele – westchnęłam – może masz plany na dzisiaj?

– Nie mam.

Przechyliłam głowę na lewo, brnąc w swoim przesłuchaniu dalej.

– Dlaczego to robisz?

– Bo mogę oraz, bo ktoś napadł cię na terenie należącym do mnie.

Zmarszczyłam brwi.

O czym on pieprzy?

– To teren kolei albo Councilu?

– Mylisz się, nawet większość miasteczka należy do posiadłości. Niektórzy z tych ludzi mają dożywotnie prawo korzystania, które jest dziedziczone na tych samych warunkach.

– Więc na nich zarabiasz?

– Miliony – sarknął.

Zreflektowałam się, że walnęłam gafę.

– Przepraszam, nie powinnam pytać.

– Moi dzierżawcy związani z posiadłością, mają preferencyjne warunki: funt na rok.

– Pierdolisz – wypaliłam i natychmiast zatkałam dłonią usta.

– Chciałbym – odparł leniwie, wpatrując się we mnie z błyskiem w oku, od którego zrobiło mi się gorąco.

– Czy to ten moment, gdy zostawiam was samych? – zażartował Gary. – I tak miałem dzwonić do Marie. To co? Podwójna randka?

Podniosłam się i podeszłam do jasnowłosego wielkoluda, dotykając dłonią jego czoła. Odsunął się, kiedy chciałam pomacać, czy gdzieś nie ma guza.

– Co robisz?

– Sprawdzam, czy masz gorączkę, że tak pierdolisz, czy się uderzyłeś i klepki się przestawiły. Czy ty wiesz, co by nam zrobiła Amelie za takie wyjście? Z ręki jesteśmy zwolnione z roboty.

– A kogo obchodzi, co robisz po pracy? – pacnął mnie palcem po nosie.

– Gdyby się dowiedziała, że siedzę tyłkiem na biurku, dostałaby spazmów.

– A za spanie w łóżku Jamesa? – zapytał z przebiegłą miną Gary.

Zrobiło mi się zimno, a potem gorąco. Rumieniec uderzył w policzki. Zerknęłam niepewnie za siebie, a wspomniany tylko uniósł brew, wpatrując się we mnie z ogniem w oczach. Jego spojrzenie odczuwałam jak dotyk dłoni na nagiej skórze. Opuszki zaczęły mrowić, potarłam opuszek palca wskazującego o poduszeczkę kciuka. Otworzyłam usta, ale James był szybszy.

– On się z ciebie nabija.

– Ty...

– No, no – pogroził mi palcem Gary – co by powiedziała Amelie, jakby się dowiedziała?

Spojrzałam na niego z pobłażaniem, protekcjonalnie poklepując po policzku.

– No, no – cmoknęłam prześmiewczo – co by powiedziała Marie, gdyby się dowiedziała, że masz żonę, dzieci i kochanka?

Chociaż jeden facet wiedział, kiedy należy ze sceny zejść niepokonanym.

– O której chcesz pojechać, się przebrać? – zaproponował, a James zaczął się śmiać.

– Ja chcę wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami, oddając wam dom w niepodzielne władanie. W dowód wdzięczności upiekę wam ciasto i przyniosę w poniedziałek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro