Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 45

Naprawdę ostatni :) nie ma już nic więcej 🖤

Dziękuję, żę dotrwalićie do końca tej cudownej podróż z moimi bohaterami 😈🖤


James 

Ledwo zdążyliśmy wyjść na zewnątrz, głos ojca zatrzymał mnie w miejscu, zdecydowaną komendą.

– Joel!

Wiedziałem, że nie będą się z nim patyczkować. Nie mogli. Stanowisko Lorda Protectora przechodziło w rodzinie z pokolenia na pokolenie. I być może na Joelu to się miało zakończyć, ale jeśli to będzie zależało ode mnie, to tak nie będzie. Joel skłonił się na znak szacunku, ale po jego postawie wniosłem, że miał ochotę włożyć dłonie do kieszeni i zwiesić głowę.

– Tak, wasza wysokość?

– Została jeszcze jedna sprawa. Złamałeś zasady panujące w naszej rodzinie, a tym bardziej nikt z nas nie może na to przymknąć oka, ze względu na stanowisko, jakie piastujesz.

– Ojcze... – usiłowałem się wtrącić

– Milcz! – warknął na mnie. – To jest skrajna nieodpowiedzialność. Ustanowiłeś więź z osobą, która nie wyraziła na to zgody.

– Tak – potwierdził spokojnie, a ja miałem ochotę wywrócić oczami. – To był jedyny sposób na uratowanie jej życia.

– Nie zgadzam się z tym, co planujesz! – zaprotestowałem stanowczo.

– To nie twoja rola James! – pouczył ojciec. – Nie jesteś jego adwokatem. Chodzi o zasady!

Wyprostowałem się na te słowa, bo irytowała mnie podwójna moralność, którą zamierzał nam zaserwować.

– A czym to się różni zasadniczo od tego, co zrobiłem Helen? – spytałem, siląc się na spokój. – Też jej nie zapytałem.

– Nie rozmawiamy o tobie!

– No to porozmawiajmy! – zaproponowałem, zduszając odruch skrzyżowania dłoni na piersi. Musiałem panować nad instynktem, który naglił mnie do rozłożenia skrzydeł i zaprezentowania się pełniej krasie.

– Nie teraz James.

Ojciec był ewidentnie wściekły. Wiedziałem, że skoro nie mogą ukarać mnie, będą usiłowali coś zrobić jemu, bo Gary był w tej chwili czysty jak łza. To Joel pomógł nam znaleźć Katię i dostarczyć Mike'owi, ale zrobił to dla mnie.

– To kiedy? – ponagliłem. – Zaraz po nim, zabierzecie się za mnie?

– Naprawdę chcesz spędzać ostatnie godziny, przed wejściem do czarnego pałacu na kłótni ze mną? Spędź ten czas z żoną – rozkazał – tłumacząc, co się stanie i dlaczego nie może ci towarzyszyć.

– Nie...!

Na moje ramię opadła dłoń naszego najstarszego członka rodziny.

– James...

– Nie, Samaelu. To, co zrobił Joel, nie różni się od mojego czynu. Gorzej! – kontynuowałem, nie dając sobie przerwać. – Zrobiłem dziecko kobiecie bez jej zgody, a ona potem okazała się zdrajczynią, więc Hunter nie powinien mieć prawa do tronu?

– Masz drugie dziecko – padły gorzkie słowa ojca.

– A to pierwsze jest jakieś uszkodzone? – spytał uprzejmym tonem James. – To mój pierworodny i ma być potraktowany jako gorszy? Z jakiej racji? A co jeśli Helen nie byłaby teraz w ciąży?

– Ale jest! – padły zwrotnie spokojne słowa ojca.

Joel uniósł dłoń do góry.

– Przestań James, wiem, że chcesz pomóc, zwracając ich uwagę na siebie, ale oni mają prawo mnie ukarać.

Przeniosłem spojrzenie na Samaela.

– Prawo, ale nie obowiązek!

– Dobrowolnie poddam się karze – oświadczył Joel, a ja poczułem chęć, by go uderzyć.

Głupi gnojek! Nie powinien tego robić! A jednak byłem mu wdzięczny za tę stanowczą postawę. Przeszliśmy razem sporo, a nasza współpraca zawsze przebiegała bez incydentów, w niezwykle braterskiej atmosferze, a wcale nie musiała.

Zostało mi w tej sytuacji tylko jedno.

– Korzystam z prawa zastępstwa! – oznajmiłem zaraz po nim.

– Nie możesz... – zaczął ojciec ze zniecierpliwieniem.

– Mogę! – sprzeciwiłem się stanowczo.

Zwrócił na mnie płonące złotem oczy, które wyrażały wściekłość, jaką czuł.

– Weźmiesz na siebie jego karę? Postawisz na szali wszystko z powodu czyjegoś błędu?

– I swojego! – odparowałem gniewnie. – Zdążyłem się przez dziesięć lat oswoić z myślą, że nigdy nie zasiądę na tronie, bo mój pierworodny nie żyje. Tym samym ktoś inny go odziedziczy. Więc, dlaczego nie?

– Nadużywasz naszej cierpliwości – pouczył ojciec, zupełnie ignorując to, co powiedziałem.

– Nie! – zaprzeczyłem z emfazą. – Żądam sprawiedliwości.

Ojciec miał na twarzy wymalowaną furię.

– Więc zaraz ją otrzymasz – spojrzał na Joela. – Biorąc pod uwagę twoją pozycję, ten czyn nie może zostać bez echa przez to niegodne zachowanie. Zostaniesz pozbawiony tytułu i wszelkich przywilejów w trybie natychmiastowym.

Kurwa! Spodziewałem się tego, a i tak poczułem jak żołądek zacisnął mi się w węzeł.

– Oczywiście, mój panie – odparł Joel spokojnie.

– Gary, przejmiesz wszystkie jego obowiązku.

Spojrzałem na Gary'ego, który nie wyglądał na zachwyconego.

– Z całym szacunkiem, wasza wysokość, ale moje stanowisko w zupełności mi wystarcza.

– Prawidłową odpowiedzią jest: oczywiście, wasza wysokość.

Gary wyprostował się i teatralnie położył dłoń na sercu, a ja uśmiechnąłem się kącikiem ust.

– Z żalem odmawiam, wasza wysokość.

Ojciec spojrzał wymownie na swoją matkę.

– Lady Sitwell!

– Oj, nie Davidzie – zaprotestowała z błyskiem w oku – rozmawialiśmy o tym i jak bardzo rozumiem, że powinien zostać ukarany, to nie zgadzam się ani z wymiarem kary, ani z metodą. Decyzja była twoja, ponieważ królewska straż podlega bezpośrednio tronowi czarnego pałacu.

Uśmiechnąłem się kpiąco, ponieważ jak zwykle Lady of the Circle musiała postawić na swoim. Niedocenianie tej kobiety, zawsze wychodziło oponentom bokiem. Doskonale zrozumiałem, co chciała mi przekazać.

– Naprawdę ojcze? – spytałem z niedowierzaniem. – Zamierzasz go zdegradować, wiedząc, że za parę godzin przejmę władzę i przywrócę mu stanowisko?

– A jeśli nie przejmiesz? – dywagował.

– To by znaczyło, że klątwa pierworodnego ominie moje pokolenie. A może się tak stać, biorąc pod uwagę, że Helen domknęła krąg, jest w ciąży a moje dziecko z Alessią żyje. Do tego dodajmy bliźniaki Luciena i Silje, ponieważ chyba nikt nie ma wątpliwości, że Grace i Liam są fenomenem kręgu.

– Nie to miałem na myśli – odparł ojciec niewzruszenie. – Co jeśli zdecyduję oddać tron Lucienowi?

Postąpił krok w jego kierunku, a potem następny, zaciskając dłonie w pięści. Nie minęło parę sekund a staliśmy naprzeciwko siebie, jak dwa koguty gotowe do walki. Większy autorytet stanowiła babka, niż ojciec będzie kiedykolwiek. A ona stała spokojnie, obserwując tę wymianę zdań. Może i uczyła, że linia rodowa jest najważniejsza, ale też wpierała nam przez całe życie, że dla miłości warto poświęcić wszystko.

– Śmiało! – rzuciłem pewnie ojcu w twarz. – Nie mam nic przeciwko. Jest starszy, bardziej doświadczony, przez trzysta lat był w stanie obserwować, co się działo, a do tego poświęcił się dla żony i dzieci. A nawet dla mojego dziecka, więc to zdecydowanie lepszy materiał na władcę, niż ja kiedykolwiek będę. Ja natomiast – podkreśliłem dobitnie – chętnie zostanę po prostu mężem i ojcem, ciesząc się moją piękną żoną.

– James! – Samael podniósł do góry dłoń. – Rozumiem.

– Tak, ja wiem, że ty rozumiesz, ale mój ojciec już niekoniecznie.

Ojciec spojrzał na babkę z pretensją.

– Czy nie ty powinnaś nauczyć go, czym jest obowiązek?

– Poza rozumem on ma też i serce – odparła spokojnie. – Ty byłeś w innej sytuacji mój drogi, kiedy postanowiliście mieć dziecko. Poza tym Alicja mogła za tobą podążyć, a Helen będzie musiała zostać, dopóki nie urodzi syna. Obejmując tron w czarnym pałacu, miałeś u boku kobietę, która była twoją ostoją. Płomieniem nadziei w ciemnych czeluściach nocy. Chcesz ich ukarać za to, że kochają? Naprawdę Davidzie? A gdyby ktoś kazał ci zostawić ciężarną Alicję na ziemi?

Ojciec przymknął oczy i zwiesił ramiona.

– Zejdźcie mi z oczu. Wszyscy trzej! I to zanim zmienię zdanie!

– James – ponaglił mnie Gary, gdy nie ruszyłem się z miejsca.

Wyrzuciłem z siebie tylko jedno słowo.

– Joel.

Ojciec poruszył szczęką.

– Może zatrzymać swój tytuł i pracę – oznajmił Samael.

Skłoniłem przed nim głowę z szacunkiem.

– Lady Sitwell, ojcze, Samaelu!

Odeszliśmy od nich spory kawałek, zanim odezwał się Joel.

– To było strasznie, kurwa, głupie! – pouczył mnie.

– To ja poprosiłem cię o pomoc z Katią, czuję się odpowiedzialny, a poza tym debilu – objąłem go ramieniem za szyję – jesteś prawie moim bratem, niemal krew z krwi. Wychowaliśmy się razem, znamy się jak łyse konie i nie ma mowy, żebym się musiał użerać z jakimś nowym palantem i ustawiać go do pionu.

– Kto tu kogo ustawia do pionu – wyswobodził się z uścisku, tłukąc mnie pięścią w ramię.

– Powiedziałeś jej? – spytał Gary, gdy w zasięgu wzroku pojawiły się namioty, w których odbywało się przyjęcie. Kolorowy tłum roześmianych i rozgadanych gości przyciągał wzrok z daleka.

– Nie – przyznałem niechętnie.

– Ale zostały już tylko trzy godziny – nie ustępował. Poruszyłem szczęką, nie chcąc tego komentować. – Łudzisz się, że klątwa nie zadziała?

Potarłem brodę palcami.

– Chociaż raz w życiu coś mogłoby pójść dobrze – westchnąłem, wyławiając z tłumu Helen, spowitą w atłasy i koronkę, wirującą w objęciach ojczyma. – Odzyskałem syna, mam piękną żonę, która jest w ciąży. Co może pójść źle?

Joel skwitował to jednym słowem.

– Północ.

– Chociaż powiedz jej, dlaczego ta posiadłość jest taka ważna – zasugerował Gary.

– Nie teraz – zaprzeczyłem. – Teraz chcę przez najbliższe dwie godziny, bawić się na własnym weselu. Nie chcę, żeby denerwowała się dłużej niż to konieczne. Zabiorę ją na spacer przed północą i powiem to, co musi wiedzieć.

– A ona znów poczuje się okłamana! – odparł Gary.

– A co mam według ciebie zrobić? Wpaść na przyjęcie i powiedzieć: kochanie mamy trzy godziny, ponieważ o północy nasz syn kończy rok i zostanę wezwany do czarnego pałacu. Nie, nie możesz ze mną iść, ponieważ jesteś w ciąży. O i na marginesie...

Joel szturchnął mnie, wskazując głową nadchodzącą Katię, która nie wyglądała na zadowoloną. Ostrzegaliśmy ją, że to nie jest dobry pomysł, aby się tu pojawiła, ale ona się uparła, więc teraz musiała z godnością znosić krzywe i niechętne spojrzenia naszych kobiet.

– Czemu jak znikacie to zawsze we trzech?

– Jeden umie pisać, jeden czytać a ten trzeci – wskazałem na Joela – pilnuje tych dwóch uczonych.

– To rosyjski dowcip – zmarszczyła brwi, patrząc na mnie podejrzliwie. Joel objął ją ramieniem w talii i przyciągnął do swojego boku, całując w skroń.

– A moja żona i jej dwie przyjaciółki są Polkami – przypomniałem.

– No tak – zreflektowała się.

– Dziewczyny dają ci do wiwatu? – spytał ją Joel.

Przewróciła oczami.

– To by mi nie przeszkadzało, w końcu znoszę takie zachowania całe życie, ale ja w sumie nikogo nie znam i... zrobiło się niezręcznie, czułam się jak piąte koło u wozu, więc wyszłam zaczerpnąć powietrza. – Spojrzała na mnie uważnie. – Twoja mama wspomniała, że zamierzacie się wymknąć z przyjęcia przed północą.

– Obiecuję, że do tego czasu zdążę z tobą zatańczyć – obiecałem.

Ledwo wszedłem na salę, Marie oznajmiła, że czas na tort. Potem były tańce, rozmowy i alkohol, przerywany wybuchami śmiechu i radością. Hunter spał w ramionach matki, a potem w wózku. Silje i Lucien byli w siebie wpatrzeni jak w obraz. Więź łącząca tych dwoje była niemal wyczuwalną w powietrzu elektrycznością.

– Myślisz, że też kiedyś będziemy potrafili się tak porozumiewać? – szepnęła do mnie Helen.

– Oni mają przeszło trzysta lat doświadczenia – zażartowałem.

Marta, o której zapomniałem, że z nami siedzi roześmiała się dźwięcznie.

– Ty już nie pij – zaordynowała – bo nic nie wyjdzie z nocy poślubnej.

– Swojemu powtarzasz to samo? – spytałem z uśmiechem.

– Nie śmiałabym – roześmiała się – ale on doskonale wie, jakie będą konsekwencje! – dodała śpiewnie.

– Jakbyś pytała mnie – Marie puściła oczko do Marty – to bramy raju są na wzgórzu, w świątyni.

– Albo piekła – odparował Gary, odwracając jej głowę do siebie i całując.

Oboje mieli rację.

– Coś ty! Tyłek bym sobie odmroziła, już go dopadnę w sypialni – odparowała Marta.

– Kto kogo dopadnie Tyśka! – zaśmiał się Artur, żartobliwie gryząc ją u podstawy karku.

Wpół do dwunastej usłyszałem wycie ogarów. Przymknąłem na chwilę oczy, całując Helen w ucho. Matka spojrzała na mnie z westchnieniem. Może dla innych mogła być to nagana za to, że nie dopilnowałem psów, ale widziałem w tym rozpacz rodzica, który znów tracił dziecko.

– Czy one nie powinny być zamknięte? – spytała Marie.

Jakby można w jakikolwiek sposób zmusić piekielne ogary do pozostania w zamknięciu. To była ich domena, że mogły wejść wszędzie. Nic ich nie ograniczało, zwłaszcza gdy były w swojej naturalnej formie. Wtedy to już hulaj dusza, piekła nie ma.

Wstałem, podając dłoń Helen.

– Mamo – ucałowałem policzek rodzicielki, a potem syna.

– James? – spytała z niepokojem Helen, gdy wyszliśmy na zewnątrz. – Co się dzieje? Czemu ogary nie są zamknięte?

Objąłem ją w talii, jeszcze nie znajdując w sobie słów, żeby wyrazić wszystko to, co powinno zostać powiedziane. Jak wyznać najpiękniejszej kobiecie w tym układzie planetarnym, że jest dla mnie jak powietrze? Że jej potrzebuję, aby egzystować, a potem rozbić nadzieje na drobne kawałki oświadczeniem, że za niecałe trzydzieści minut będzie patrzeć, jak przekraczam bramy czarnego pałacu?

Nieco mnie dziwiło, że jeszcze nie zorientowała się w sytuacji. Ogary pojawiły się obok nas, gdy wkroczyliśmy na ścieżkę prowadzącą do świątyni na wzgórzu.

– W tych butach daleko nie zajdę – rzuciła.

– Ach – uśmiechnąłem się domyślnie. – Mam na to sposób.

Wziąłem ją na ręce, pozwalając sobie na przejście do naturalnej formy stworzenia. Nie zamierzałem lecieć do świątyni, wolałem mieć ją w ramionach odrobinę dłużej.

– Ktoś nas zauważy! – spłoszona rozejrzała się.

– Nie na ścieżce.

Narastający w niej niepokój wibrował we mnie energią.

– James, co się dzieje?

– A nie mogę chcieć pobyć z moją piękną żoną?

Demon wyprzedził nas i szedł teraz pierwszy. Furia dołączył do jego boku.

– Myślałam, że będziesz chciał spędzić czas z Hunterem.

Żelazna obręcz zacisnęła się na sercu, powodując fizyczny ból. Gardło mi się zacisnęło i musiałem przełknąć, nim odpowiedziałem.

– Nie mogę spędzić czasu z Hunterem i dla niego też będzie lepiej, jeśli się ze mną nie zwiąże.

Czułem na sobie jej zaskoczone spojrzenie.

– Dlaczego?

– Hunter kończy dzisiaj rok – oznajmiłem.

Pogłaskała mnie po policzku.

– Straciłeś rok z jego życia James, ale w sumie to nic czego nie da się nadrobić – uspokajała. – Może nie zobaczysz, jak pierwszy raz stanie na nogach, ale nadal nie ominie cię, jak wypowie słowo „tata".

Bardzo chciałbym, aby miała rację, a jednak ogary, które przybiegły na ścieżkę, a wcześniej wyły, przyniosły bardzo jasne przesłanie: jestem oczekiwany w czarnym pałacu. Co prawda nie czułem naglącej potrzeby znalezienia się w sferze duchowej, ale zew krwi mógł we mnie wybuchnąć dopiero przy samej świątyni.

– Kochanie – powiedziałem łagodnie, patrzą w wypełnione ciepłem oczy żony – Hunter kończ dzisiaj rok.

– Tak, ale...

Krew odpłynęła jej z twarzy, a ona sama zastygła w moich ramionach. Zerknęła nerwowo na towarzyszące nam ogary, zaciskając drobną piąstkę na materiale togi.

– Nie, nie, nie, nie... – powtarzała w kółko. – Postaw mnie – zażądała słabo – albo cię obrzygam.

Zatrzymałem się gwałtownie, stawiają ją na ścieżce. Objęła się ramionami w pół i pochyliła do przodu, łapiąc spazmatycznie powietrze. Patrzyła na mnie z pretensją i wyrzutem.

– Dlaczego ty! Dlaczego nie Lucien!

– Jego linia wygasła trzysta lat temu.

– To nie fair! – zawołała na granicy łez.

– Helen... – chciałem ją objąć, ale zdzieliła mnie po rękach.

– Wiedziałeś! – oskarżyła mnie. – Wiedziałeś! – krzyknęła, rzucając się na mnie z pięściami. Złapałem oba nadgarstki i przytuliłem ją do siebie, zamykając w ramionach. Zanurzyłem nos we włosach pachnących jaśminem. Chciałem zatrzymać tę chwilę na zawsze, żeby wyryła się w głowie i wracała z całą gamą towarzyszących w sercu emocji, kiedy tylko zapragnę i będę potrzebował poczuć więź z Helen.

– Tak – przyznałem – kiedy wziąłem go w ramiona.

– A mimo wszystko... – wymamrotała płaczliwie.

Odsunąłem ją od siebie i starłem łzy z policzków.

– A mimo wszystko cię kocham, najbardziej na świecie i chciałem, żeby ten dzień był wyjątkowy, żebyś zapamiętała każdy szczegół, mimo tego, że o północy będę musiał odejść.

– Pójdę z tobą – oświadczyła pewnie. Ująłem jej twarz w dłonie, spoglądając z uczuciem w mokre od łez oczy. Niczego bardziej nie pragnąłem, niż mieć królową przy swoim boku. Wyczytała odpowiedź w moim wzroku. – Nie mogę...

– Nie możesz, ponieważ nasze dziecko dojrzewa w tobie.

Wycie ogara rozległo się nico bliżej, a Helen spojrzała na mnie z desperacją, łapiąc za nadgarstki dłoni, którymi obejmowałem jej twarz.

– Musi być jakiś sposób! – wyszeptała z desperacją.

– Od tysięcy lat nikt nie złamał tej klątwy. Po wiek wieków będziesz przemierzał ziemię jednorodnie – zacytowałem nasze rodzinne przekleństwo.

– Tak, ale teraz są bliźniaki Silje, ty masz Huntera i ja jestem w ciąży – zaczęła się nieco jąkać przy ostatnim słowie. Odstąpiła parę kroków ode mnie, odwracając się tyłem. Potarła dłońmi i policzki. – Musi być jakiś sposób! – zawołała, zwieszając ramiona i wpatrując się w niebo usiane gwiazdami, na którym dzisiaj nie było żadnej chmurki. Za to wisiał ogromny księżyc w pełni.

Objąłem ją od tyłu.

– Nie chcę, żebyś odchodził – rzuciła płaczliwie.

– Wrócę, przecież wiesz, że wrócę – zapewniłem z uczuciem.

– Za pół roku – zaszlochała.

– Wrócę! – szepnąłem.

– Nie zostawiaj mnie!

Te słowa były jak rozżarzone węgle na kanwie duszy i wypalały na niej piętno. Rozrywały mi serce, a jeszcze nawet nie byliśmy u bram czarnego pałacu.

– Nie zostawiam kochanie – położyłem dłoń na miejscu, gdzie teraz w szybkim tempie biło serce. – Nosisz mnie wyrytego tutaj! Na zawsze.

Demon spojrzał na mnie znacząco, więc wziąłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą pod górkę. Zacisnęła mocno palce na moich.

– Dokąd idziemy? – spytała, ocierając kolejne łzy.

– Do świątyni na wzgórzu.

– Po co?

Potknęła się o wystający kamień, więc znów wziąłem ją na ręce.

– Będziesz mnie niósł całą drogę? – przytuliła głowę do mojego ramienia.

– Tak, dzięki temu mogę czuć ciebie i nasze dziecko – wyznałem. Wczepiła się palcami w togę. – Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego akurat ta posiadłość jest tak ważna, że musi być chroniona?

– Myślałam, że chodzi o waszą rodzinę, linię rodową.

– To też.

– Czy odwracasz moją uwagę od tego, co ma się stać?

– Nie – uśmiechnąłem się. – Usiłuję ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Jest szczególny powód, dla którego staramy się trzymać postronnych na dystans. Zwłaszcza w czasie pełni. Popatrz – szepnąłem.

Niewielka świątynia z piaskowca teraz błyszczała srebrem oraz skomplikowanymi wzorami. Oświetlona zimnym światłem księżyca wydawała się nierzeczywista. Dopiero po chwili przyzwyczajałeś wzrok to poświaty, a wtedy zaczynałeś dostrzegać takie szczegóły, jak kuta żelazna brama strzegąca wejścia oraz ziejący głęboką czernią korytarz. A także anielskich strażników. Staliśmy przed kręgiem wypełnionym symbolami ochronnymi oraz ostrzegawczymi. Niemal jak słowa w dziele Dantego. Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate (Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie).

Dom i Furia przeszły przez barierę i otrzepały się po drugiej stronie w swojej naturalnej formie. No cóż... nie ma to jak w domu. Wrota do piekieł stały dzisiaj otworem, jak w każde przesilenie. Jeśli nawet wiedziałeś, gdzie szukać, ale nie byłeś anielskim dzieckiem, albo związany z takim więzią, był to daremny trud. Dla każdego gościa weselnego, który by za nami poszedł, świątynia nadal wyglądała jak za dnia.

– O mój Boże...

– Akurat Bóg nie ma z tym nic wspólnego, ale rozumiem, że wrota do czarnego pałacu robią wrażenie.

Pozostałe ogary czekały, flankując nas, a pochód zamykały Karma i Cerber. Postawiłem Helen na miękkiej trawie, obejmując mocno.

– Chcę, żebyś czekała tu na mnie w czasie kolejnego przesilenia – poprosiłem szeptem. – Twoja piękna twarz ma być pierwszym, co zobaczę, gdy znów będę stąpał po ziemi.

– Nie, błagałam – wczepiła się placami w togę, a łzy potoczyły się po policzkach. – Nie odchodź.

Ta rozpacz bolała mnie fizycznie i zrobiłbym wszystko, żebym tylko mógł zostać i widzieć jak rozwijają się nasze dzieci. Katia i Joel nadchodzili od wschodu a Gary i Marie od zachodu.

– Nie! – zawołała histerycznie. – Czemu one mogą iść a ja nie?

– Helen, jeśli przekroczysz linię bram czarnego pałacu, stracisz nasze dziecko – usiłowałem jej przemówić do rozsądku.

– Jeśli ty je przekroczysz, stracę ciebie! – zapłakała.

Furia i Dom zawyły przeciągle z żałością, dając do zrozumienia, że nie podoba im się rola eskorty do podziemi. Ogary usiadły, tworząc półkole za Helen.

– Kocham cię i tylko to się liczy – wyznałem, całując ją w czoło i z niezwykłą delikatnością odginając palce wczepione w materiał togi. – Przyrzeknij, że nie przekroczysz kręgu.

Pokiwała głową, przyciskając dłoń do ust. Nie tak chciałem ją zapamiętać, ale cieszyłem się, że jest tu ze mną. Spojrzałem na Joela i Gary'ego. Obaj już stali w wyznaczonych miejscach, trzymając mocno dłonie swoich wybranek, które teraz wydawały się małymi drobinkami. Wszyscy trzej razem przekroczyliśmy barierę.

– O kurna! – wyrwało się Katii. Natychmiast zasłoniła usta dłonią czerwieniąc się. Normalnie bym się roześmiał, ale nadal czułem fale rozpaczy rozchodzące się od Helen. Nie zostanie sama, ponieważ matka i Gene, wraz z babką powinny pojawić się na ścieżce, gdy nas już nie będzie.

Nadal nie czułem tego, o czym zawsze opowiadał ojciec. Byłem tutaj, ponieważ wiedziałem, co ma się zdarzyć, a nie ponieważ odczuwałem naglącą potrzebę powrotu do czarnego pałacu. Zew krwi jakoś nie działał. Furia i Dom stanęły w wejściu, właściwie tarasując nam przejście. Westchnąłem przeciągle, odwracając się do żony.

Samael i Moira przekroczyli krąg, dołączając do nas. Cerber właśnie szczerzył kły na mojego ojca, który chciał podejść do Helen. A Dom postąpił krok w moją stronę, uniemożliwiając nam wejście do czarnego pałacu. Wyglądało na to, że dzisiejszej nocy nic nie pójdzie, jak powinno.

– Samaelu... – zacząłem, ale uniósł rękę, żeby mnie uciszyć. Rzucił ostrą komendę i wszystkie ogary położyły się, skomląc z niezadowoleniem z polecenia, jakie im wydano. Nie były jednak w stanie się mu przeciwstawić.

– Nie czujesz tego, prawda? – spytał mnie z błyskiem w oku.

Chciałbym, ale moja krew gotowała się na myśl, że porzucę dzieci i żonę tylko po to, by spełnić obowiązek. I byłby to obowiązek, a nie przyjemność.

– Nie – odparłem zgodnie z prawdą. 

– To, w jaki sposób domknęliście krąg, było znaczące. Nie sądzę, aby klątwa krwi miała zadziałać. To zew, któremu nie da się przeciwstawić, a nawet ogary czują, że nie powinieneś przekraczać bram.

– Ale...

– W porządku James – położył dłoń na moim ramieniu, zerkając na księżyc nad nami – już czas, żebyśmy wraz z Moirą wrócili do domu, bo jeśli mam rację, osiągnęliśmy to, o czym nie śmieliśmy marzyć przez tysiące lat. Jeśli nie czujesz naglącej potrzeby powrotu do podziemi, to twoja żona, która teraz wylewa niepotrzebne łzy, zdjęła klątwę pierworodnego. Helen! – Zawołał na nią, a mi serce zatrzymało się na milisekundę. Ogary przykleiły się do niej i razem przekroczyły barierę. Żona wpadła mi w ramiona, obejmując mocno. – Twoje czyny mówią same za siebie i są wyrazem miłości, jaką dzielimy ja i Moira. Cieszę się, że los postawił cię na naszej drodze. O ogarach już nic nie powiem. – Uśmiechnął się, patrząc na stado strzygące uszami, które otoczyło nas ciasnym kręgiem. – Chyba każdy, kto ma wzrok, widzi, że to stado jest pod jej całkowitą kontrolą, nawet jeśli nie potrafi się z nimi porozumiewać.

– Nauczę ją! – obiecałem solennie, kładąc dłoń na sercu.

– No ja myślę – zaśmiała się Moira. – Bo ogary drogi Jamesie, nigdy nie są króla. Zawsze są królowej!

– Jesteście wszyscy mile widziani w czarnym pałacu, kiedykolwiek zapragniecie nas odwiedzić – oznajmił Samael. – Oczekujemy, że zaszczycicie nas wizytą, kiedy twoje bliźnięta przyjdą na świat.

Jezu, przed tym facetem nie dało się niczego ukryć!

- Oczywiście wasza wysokość.

– Do zobaczenia James! – oczy Moiry błyszczały ekscytacją.

Samael wydał komendę i strażnicy otworzyli bramę, pozwalając dołączyć do nas dwóm niezwykle pięknym i okazałym piekielnym ogarom, których sierść była biała jak śnieg.

– Czy to znaczy, że zostajemy w domu? – doszedł nas sceniczny szept Marie.

– Tak – potwierdziła Moira z szerokim uśmiechem.

Marie wtuliła się w Gary'ego, ale to szept Katii doszedł do nas wszystkich.

– Alleluja, do diabła! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro