Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 42

To jest już koniec, nie ma już nic...  😎

Dobra żartuję 😈 


Helen POV

Deszcz uderzający o szyby koił nerwy, nadszarpnięte wydarzeniami ostatnich dni, jeśli nie miesięcy. Mrugnęłam, wzdychając.

Ze zdziwieniem dostrzegłam, że wskazówki zegara tkwią nieruchomo i nie słyszę już uroczego, cichego tykania antycznego zegara odmierzającego czas w saloniku. Zerknęłam za okno, ale pogoda nie rozpieszczała nas dzisiaj, więc jedyne co mogłam zobaczyć to stalowoszare niebo i krajobraz rozmyty przez krople spływający po szybie. Czego znów nie słyszałam to szumu deszczu, który padał za oknem.

Tkwiliśmy w zatrzymanym czasie.

James?

W mojej głowie panowała cisza, więc to nie on był sprawcą tego zamieszania. I byłabym zdziwiona, gdyby to był on. Razem z Joelem i ekipą ogrodników mieli się zająć zwalonym w parku drzewem, pow wczorajszej burzy tarasującym główną drogę wyjazdową. Odłożyłam telefon na stolik i podniosłam się energicznie. O cokolwiek chodzi, mogłam się założyć, że odpowiedź znajdę w bibliotece – czyli naszym centrum dowodzenia rodziną. Cisza była nienaturalna i piszczała w uszach. W połowie schodów dostrzegłam Marie i Mishę, stojących w półkroku.

– Co do diabła? – wymamrotałam pod nosem, ostrożnie schodząc niżej i rozglądają się dookoła. Dom pojawił się po mojej lewej, ocierając o nogi i pobiegł w stronę biblioteki, stając się niewidoczny. Serce zabiło mi gwałtowniej, ponieważ już wiedziałam mniej więcej, co się dzieje. Nastąpiła ta chwila, która zweryfikuje moją być może naciąganą teorię, jak należy pozbyć się Alessi. Alessi, która zapadła się pod ziemię i była dla nas nieuchwytna przez ostatnie kilka dni.

Z bijącym głośno sercem przemierzyłam korytarz, obawiając się, że rozdygotane nogi, potknął się o dywan i wyłożę się jak długa, robiąc z siebie pośmiewisko.

– James? – zawołałam głośno. – Joel?

Wkroczyłam do biblioteki przez drzwi od strony pokoju lustrzanego.

– Co tu się dzieje? – spytałam głośno z pretensją, rozglądając się chciwie.

– Ot niewinne zaklęcie. – Głos Aleksandrii sprawił, że podskoczyłam, łapiąc się za serce.

– Ja pierdolę! – wymamrotałam. – Pojebało cię! – dodałam napastliwie. – Czego mnie straszysz?

–Bardziej... hmm... wprowadzam nowe porządki.

Parsknęłam prześmiewczo.

– No tak, genialny plan pozbycia się mnie i zdobycia Jamesa. No i jak ci idzie? Bo wiesz co? – popukałam palcem po policzku. – Stawiam dziesięć do jednego, że niezwykle chujowo, ale trzeba być naiwnym, żeby uważać, że pokona się tysiące lat doświadczenia.

Spojrzała na mnie jak na obrzydliwego robaka, którego należało rozgnieść butem.

– Nie powiem, że twoja naiwność nie miała znaczenia w całym planie! – zatoczyła ręką koło. – I gdyby nie fakt, że Silje mnie okłamała i musiałam ją za to ukarać, ta historia zakończyłaby się inaczej.

– Ty okłamałaś ją a ona ciebie – przypomniałam. – To chyba wychodzi jeden do jednego!

– To zależy, na czyj plan spojrzysz. – Przewróciła ostentacyjnie oczami. – Ona naprawdę była prostaczką i trzysta lat dostępu do wiedzy i czerpania ze wspomnień, tego nie zmieniło. Żałosne! – prychnęła.

– A jednak wymyśliła ten plan z wykorzystanie Amelie do przerwania kręgu, żeby po ponownym jego zamknięciu najwyższym poświęceniem – nie mogłam sobie darować ironii – wydostać się znów do świata żywych.

– Taki prostacki plan, a można było uzyskać zdecydowanie więcej! – fuknęła.

– Była w ciąży i pragnęła tylko chronić swoje dziecko! – przypomniałam.

– Nie tylko ona! – głos Alessi przypominał szept.

Z wrażenia, aż otworzyłam usta, zamknęłam je, bo nic sensownego nie przyszło i do głowy, poza ciętą ripostą, że już to wszystko od dawna wiem! A na to nie mogłam sobie pozwolić, mimo rosnącej we mnie irytacji. Przechyliła głowę na bok, patrząc na mnie z mieszaniną satysfakcji i złośliwości.

Ona chciała, żebym była zaskoczona, to jestem zaskoczona.

– Dziecko zamknęło cię w kręgu, usiłując się ocalić przed śmiercią – wyszeptałam równie cicho, doskonale udając zdziwienie.

Zaśmiała się pod nosem. Podniosła koszulkę, prezentując szramę na swoim boku, tak podobną do tej, która widniała na skórze Jamesa.

– Powiedzmy, że Genevievre – machnęła ręką w stronę korytarza – mimo że jest uzdrowicielką, niestety niezbyt zna się na zabijaniu!

– Och, myślę, że teraz szybciutko nadrobi tę lekcję – odparłam ironicznie.

– Być może, ale ty... – pokiwała na mnie palcem. – Ty masz inną lekcję do odrobienia.

– I czego ty mnie możesz nauczyć? – spytałam, usiłując zachować spokój.

Na szczęście nadal dzieliła nas prawie cała długość biblioteki. Na razie.

– Nie lubię konkurencji! – wydęła wargi.

– Żeby być moją konkurencją, musiałabyś być co najmniej mi równa, a ja uważam, że nie dorastasz mi do pięt! – odparłam lekceważąco, patrząc na nią z pogardą.

Skrzyżowała ramiona na piersi, więc wychodziło na to, że nie grałam tak, jak sobie to wymyśliłam.

– Będziesz się teraz zastanawiać, czy to nie było dziecko Jamesa?

– A muszę? – uniosłam brwi. – Dziecko musiało być anielskie, więc mogło być Joela, Gary'ego albo Jamesa... albo nawet... innego anioła?

– No ale powiedz! – dopytywała szyderczo. – Nie ciekawi cię, czy to było dziecko Jamesa? Bo jeśli było, nigdy nie zajdziesz w ciążę.

Przygryzła paznokieć, czekając na odpowiedź.

– Biorąc pod uwagę, jaką zdradziecką suką jesteś, zakładam, że to dziecko nie było jego. A teraz do rzeczy! – Rozkazałam sucho, jakbym to ja była panią sytuacji. – Czego ode mnie chcesz, bo przecież ta inscenizacja, nie wzięła się z potrzeby serca?

Cmoknęła nieelegancko.

– Właściwie to... – zawiesiła głos, pukając palcem w nadgarstek. – Chciałabym ci coś pokazać

Bransoletka, taka sama jak u mnie, stanowiła tatuaż, gorejący teraz niczym lawa. Wsunęła palec wskazujący pod i pociągnęła, wydając z siebie jęk bólu. Skuliłam się, słysząc go, a po plecach przebiegł mi niespokojny dreszcz. Zgięła się w pół, zduszając krzyk przez zaciśnięte zęby. W końcu ku mojemu zaskoczeniu bransoletka puściła, opadając w czterech kawałkach na podłogę. Każdy z nich skręcił się z sykiem i zmienił w metal, a potem rozpadł na tysiące drobinek.

– Jedna blizna w prawo czy w lewo nie zrobi mi różnicy – mruknęła, prostując się. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o czym mówi. – Ach tak... ty nie wiesz – prychnęła. – Pozwól, że ci zaprezentuję, jak cudowną moc ma krąg. – Zdjęła z szyi naszyjnik i położyła go na dłoni. Przez parę sekund nie wiedziałam, o co chodzi, ale potem przekroczyła znaki kręgu, które teraz świeciły złotem, ale nie wymieszaną anielsko–magiczną mieszanką. – Oto co robi z tobą krąg, gdy cię tam nie chcą! – zawołała ze złością.

Na moich oczach zaczynała się starzeć. Włosy zmieniły kolor na srebrny a skóra na twarzy pomarszczyła się. Warga zapadła, tak samo jak oczy, a zmarszczki stanowiły głębokie linie pośród ciemnych plam. Stała wysuszona niemal na wiór. Niczym nie przypominała trzydziestolatki.

– Piekielny krąg wysysa z ciebie życie. A tak naprawdę ten pomiot szatana, który rozwijał się we mnie, wykorzystywał moje siły witalne, żeby ratować siebie. Bękart! – syknęła ze złością.

– Czy to ten moment, kiedy powinnam powiedzieć: KARMA? – spytałam ironicznie.

– Ależ skąd! – Zaśmiała się chrapowatym głosem staruszki. – To ten moment, kiedy zaczynasz się bać.

Brzmiało sensownie, ale zanim pójdę na dno, chciałam, aby mi zdradziła wszystkie swoje sekrety. Poza tym ten etap, kiedy bałam się każdej nowinki z ust Jamesa, mamy już za sobą od bardzo dawna. Magia, anioły, sekrety, krąg... to wszystko było teraz tak znajome jak własny ulubiony, sprawny do granic możliwości komplet bielizny.

– Moment! – uniosłam rękę do góry. – Moment, moment! Czy Silje też okupiła bycie w kręgu latami życia? Jeśli tak, to po trzystu latach stanowiłaby albo mumię godną muzeum, albo rozsypałaby się w pył.

Alessi przewróciła oczami.

– Niestety – przyznała niechętnie – ona weszła do kręgu przygotowana. – Oblizałam usta, dziękując Bogu, w którego nie wierzyłam, za przezorność Luciena. – Musiałabyś widzieć jej plecy, były całe w bliznach, stanowiących runy. Ta kobieta to jedna chodząca blizna, ale tak to jest z magią, albo to, albo wypalanie piętna, bo niestety do tatuaży UV było jeszcze w jej czasach daleko, a chodziło o to, by znaki były trwałe.

Ale dzięki temu jest cała, zdrowa i będzie się cieszyć długim życiem z mężem i dziećmi.

– Ale zadziałało, czyż nie? – uniosłam szyderczo brwi. – Ona z pewnością da radę z bliznami, i dla niego zawsze będzie piękna. Ale ty...– pokiwałam na nią palcem. – Ty... Twoje dni są policzone. – Zlustrowałam ją od czubka głowy po stopy. – Czy może powinnam powiedzieć godziny, biorąc pod uwagę stan twojego ciała?

Znów zaśmiała się chropowato, rozkasłując na końcu.

– I właśnie do tego jesteś mi potrzebna.

A więc Silkje miała rację, Aleksandria chciała za pomocą czarnej magii, przywrócić sobie młodość kosztem tego, że byłyśmy związane z kręgiem.

– To znaczy? – zmarszczyłam brwi, udając, że nie wiem, o co chodzi.

– W pewnym sensie będziesz moimi częściami zamiennymi.

Parsknęłam, udając wesołość.

Co ona pierdoli?!

– Naoglądałaś się „Ze śmiercią jej do twarzy"?

– Ależ skąd. – Prychnęła. – Powiedzmy, że do pojawienia się tutaj czerpałam z innego źródła, ale się skończyło.

Poczułam niepokój i tysiące mrówek wędrujących mi po skórze, więc Lucien mówił naprawdę, tylko ta głupia krowa zupełnie nie rozumiała, dlaczego jest z nim związana.

– Co jej zrobiłaś? – spytałam, żądając odpowiedzi i robiąc zaplanowany krok w stronę Alessi.

Zaśmiała się skrzecząco. Co za okropny dźwięk, jakby baba–jaga skrobała paznokciami po tablicy.

– Powinnaś zapytać: co zrobiłaś jemu!

Anioły były nieśmiertelne, ale czy na pewno?

Przymknęła oczy, czując niemoc i żal za to co spotkało Luciena, tylko dlatego, że zakochał się w pewnej rudowłosej pannie. Ile ten facet wycierpiał, żeby być z ukochaną. I ile zapłacił, by uratować dziecko Jamesa?

– A tak się w ogóle da?

– Za każdym razem coraz trudniej mu się regenerować, ale... jeszcze tak. – Odetchnęłam z ulgą, uzmysławiając sobie, że nie ma pojęcia, że ich już nie ma w więzieniu. – I co więcej, robi to dobrowolnie. – Znów zarechotała.

– Bo masz jego żonę i dziecko – wycedziłam z niesmakiem.

– Dzieci! – sprostowała.

Przygryzłam wargę, bo w głowie kołatały mi się słowa Genevievre ostrzegające o klątwie i nadal musiałam grać swoją rolę.

– I pozwoliłaś obojgu żyć? – nie dowierzałam. – A jeśli jedno jest złe?

Rozłożyła ręce w teatralnym geście.

– To już nie mój problem.

Dobra, starczy tego!

– Sęk w tym, że ty – podkreśliłam ten zaimek, wypadając z roli słodkiej idiotki – jesteś naszym problemem, któremu nie zamierzam dłużej folgować.

– Jakbyś była w stanie cokolwiek zrobić – prychnęła ironicznie.

Chciała postąpić kolejny krok, ale uniosłam dłonie do góry.

– A–A–A gdybym była tobą, naprawdę zastanowiłabym się trzy razy, zanim nie przekroczę znów kręgu – ostrzegłam. – Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate (Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie).

– Ten krąg jest zamknięty – zmrużyła oczy.

– A i owszem! – potwierdziłam z satysfakcją. – Ale kto go zamknął? – Wskazałam kciukami na siebie. – Ja. I tak się składa, że z tego powodu i Silje i ja wyszłyśmy z tej kabały bez szwanku. Tobie się udało jedynie dlatego, że ochroniło cię dziecko, ale nawet ono wiedziało, jak jesteś podła. Notabene uroczy maluszek, który nie ma z ciebie nic!

– Za to wszystko z Jamesa – przymrużyła oczy w pogardzie.

– Oczywiście, bo to w końcu syn Jamesa! To nie Silje i Lucien znęcali się nad tobą – sprostowałam słowa, które kiedyś to mnie wypowiedziała. – To dziecko Jamesa i jego pamięć zbiorowa.

– Ale nadal pozostaje nam klątwa pierworodnego!

– Może tak, może nie – wzruszyłam ramionami, pokazując swój nadgarstek, na którym lśniła pieczęć symbolizująca więź z moim czarnym aniołem. Skrzywiła się na ten widok.

– Poświęcisz się dla nieswojego dziecka? – spytała z niedowierzaniem. – Dla owocu romansu swojego ukochanego z kochanką? – Zatrzepotała rzęsami, udając niewinność. – Bo wiesz, on mnie zapłodnił świadomie, ale to przede mną ukrył! – Tupnęła nogą. – Dlatego też nie potrafił mnie zabić, a i mi ten piekielny bękart uniemożliwił zabicie jego ojca!

– Widzisz, jak się świetnie składa! – Klasnęłam entuzjastycznie w dłonie. – Ty go nie chcesz, a ja z radością zastąpię mu matkę. Cieszysz się, że wychowa go kobieta, której nienawidzisz? Która zastąpiła w sercu Jamesa ciebie? Że nigdy nie będę mieć rozstępów, a twój syn będzie do mnie mówił mamo!

Wyraźnie nie podobały się jej te słowa, które mi sprawiły niesamowitą satysfakcję.

– Całe życie poświęciłam dla ojca, dla sprawy! I to ma być moja nagroda? – wskazała na swoje zniszczone ciało.

– Obawiam się, że na końcu tej wyimaginowanej tęczy nie czeka garnek złota, ani jednorożec, ani nawet chmurka waty cukrowej.

Popatrzyłam na nią z obrzydzeniem. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani odrobiny współczucia. Miałam za to jego ogrom dla synka Jamesa. Klątwa klątwą, ale maluch nie zasługiwał na taką matkę, a ja zrobię wszystko, żeby mu było dobrze w życiu!

– Nigdy nie znajdziesz tego bękarta!

– Może i nie, ale kiedy on podrośnie, znajdzie nas! Albo nie! – Zawołałam, jakby mnie nagle olśniło. – Mam lepszy pomysł. Jest takie zaklęcie: życie za życie. A czyje życie nadaje się najlepiej jeśli nie matki? Zwłaszcza takiej znienawidzonej? – Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech. – Dom! – zawołałam ogara. – Furia! Karma! Cerber!

Wytrzeszczyła oczy na ich widok, ponieważ w zatrzymanej chwili powinny tkwić nieruchomo. Ale nie te, nie królewska horda. Stało się tak z dwóch powodów, których nie przemyślała. Po pierwsze ponieważ ogary były ze mną związane. Miesiącami James przywiązywał ich lidera do mnie, bym odzyskała pamięć. A po drugie: nie tkwiliśmy w chwili ani nawet nie byłyśmy w domu. Znajdowałyśmy się w jej głowie, ale sen był mój. Taki mały trick zaproponowany przez Joela – mistrza grzebania w cudzych głowach.

Alessia cofnęła się do samego środka kręgu, bo za wymienioną trójką ogarów podążały kolejne.

– Czy nigdy nie zwróciłaś uwagi, ile ich jest? – spytałam retorycznie. – Dwanaście, zupełnie jak znaków w kręgu. Jeden, reprezentujący każdy z symboli. Tak samo jak w Boskiej Komedii Dantego.

– Tam było dziewięć kręgów – zaprotestowała.

Ogary ustawiły się przy swoich symbolach, zmieniając się do swojej naturalnej, jakże pięknej formy.

– Oraz: przedpiekle, czyściec i raj. – Wodziła wzrokiem po moich piekielnych pomocnikach. – Piękne są prawda?

– Piękne? – syknęła. – Są obrzydliwością stąpającą po ziemi, tak samo jak ich cholerni właściciele.

– Hmm – popukałam placem po ustach. – Ale też dzięki nim otrzymałaś swoją moc.

– I ma to być jakaś nobilitacja?! – Prychnęła, robiąc mały krok w tył, kiedy jeden z ogarów kłapnął zębami zbyt blisko jej ręki. – Nie pisałam się na to wszystko! I teraz co? Zrzucisz mnie nad no piekieł?

– Ogary zatargają tam twój starczy tyłek.

– To ci brakuje co najmniej dwóch ekstra – rechotała, wskazując pozorny błąd w myśleniu.

– Patrz jak świetnie się składa, że te dwa Luciena i Silje wciąż tu są. Jednego nazwałam Karma a drugiego Cerber! I tak, plan jest taki, że pomogą ci w wyprawie na dno piekieł, ale co potem z tobą robią... – rozłożyłam bezradnie dłonie.

– Powinnam się przestraszyć? – roześmiała się z lekceważeniem. – Spędziłam zbyt dużo czasu w kręgu, żeby to robiło na mnie wrażenie. Wydostałam się stamtąd, to i wydostanę z piekła. – Uderzyła się w pierś, składają tę przysięgę. – A kiedy wrócę to z pewnością nie sama!

– Ja też nie zamierzam tego zrobić sama. – Odwróciłam się w stronę drzwi. – Genevievre, Lady Sitwell, Silje, jesteśmy gotowi.

Wszystkie trzy ku ogromnemu zaskoczeniu Alessi, przekroczyły próg biblioteki.

– Nie jesteś czarownicą – powiedziała z zaskoczeniem.

– I właśnie dlatego one trzy są mi potrzebne. Dwie sprawiedliwe zrodzone z kręgu i dwie mistrzynie magii, dwoje potępionych – wskazałam na ogary Silje. – Czyli wszystko, to czym nie jesteś. Jak dla mnie? To całkiem potężna magia.

Alina pierwsza przecięła skórę sztyletem i podała go Genevievre, która powtarzając coś pod nosem, dołączyła swoją krew. Dom i Furia zawyły głośno. Silje patrzyła ze złością na Alessię, rozmazując krew na swojej ranie.

– Nigdy się nie dowiesz, co się stało z dzieckiem Jamesa! – krzyknęła do mnie Alexandria. – I nie możesz przekroczyć kręgu, o ile nie wybierasz się do piekła razem ze mną!

– Naprawdę wybrali cię ze względu na wygląd, a nie wysoki iloraz inteligencji – zakpiła Genevievre. – Nikt nie musi znajdować się w kręgu. Od tego mamy ogary.

Alessia rozejrzała się w desperacji, którędy mogłaby uciec. Niestety znaki kręgu wypełniły się już połączoną magią aniołów i ludzi iskrząc. Gdyby usiłowała go przekroczyć, spaliłaby się żywcem.

Uklękłam na skraju kręgu przed Cerberem i Karmą, wyciągając do nich dłonie pokryte wspólną krwią.

– Sprawiedliwości musi stać się zadość za waszą i naszą krzywdę – oznajmiłyśmy jednocześnie. Położyłam dłonie na głowach ogarów. Ich przejmujące wycie przenikało cię na wskroś mroczną energią. Zwiastowały wyprawę do domu, jednak w ich głosach była ekscytacja.

Odsunęłyśmy się od kręgu, zostawiając wszystko w rękach ogarów. Dom i Furia spychały nas do tyłu, aż upewniły się, że nie zostaniemy wciągnięte do kręgu. Ogary po raz kolejny zawyły, otrzepując się. Zmieszana krew pokrywała teraz dół sukni Alessi. Każda spadająca na podłogę kropla sprawiała, że parkiet pokrywający podłogę stawał w ogniu.

– Nie! – zawołała przeciągle Alessia, ale ledwo ją słyszałyśmy przez nieustające wycie ogarów.

A potem nastąpiła cisza, kiedy krąg rozbłysnął białym oślepiającym światłem. Wszystko wokół rozpadało się i znikło w odmętach czerwonej lawy. Moje serce nie waliło już jak oszalałe, ale zwalniało, bijąc coraz wolniej. Kolejne elementy znikały zostawiając mnie w pustce. Czerwone płomienie ognia hipnotyzowały swoim kolorem, żeby za nimi podążać.

Oddychaj, Helen!

Krzyk w mojej głowie był pełen desperacji. Udało mi się złapać spazmatyczny oddech i otworzyć oczy. Misternie zdobiona sztukateria sufitowa upewniła mnie, że znajdowałam się w domu. Męska dłoń objęła mój policzek i przekręciła głowę, a burzowe tęczówki zabarwione złotem patrzyły na mnie z troską i obawą.

– Martwiłeś się o mnie? – wyszeptałam.

– Przez chwilę zrobiło się gorąco.

– Eee tam – bagatelizowała, gdzieś za nim Genevievre. – Dziewczyna zapatrzyła się w czyste piękno pierwotnej destrukcji.

James pomógł mi usiąść prosto. W naszej sypialni znajdowali się wszyscy członkowie rodziny. Gary, Joel, Gene, Micha, Silje, Lucie i ich bliźniaki. A im wszystkim przewodziła babka Jamesa.

– Udało się? – spytałam, patrząc wyczekująco na seniorkę rodu.

– Jak najbardziej – uśmiechnęła się.

Powiodłam wzrokiem po dziewczynach. Pomysł sam w sobie był genialny i całkiem prosty. Wciągnęłam Alessię do snu Jamesa, bo jak sam kiedyś powiedział „nasze sny mogą być dla nas tak samo realne jak w rzeczywistości". A potem jedyne co należało zrobić to żądać wymierzenia sprawiedliwości przez ogary. W sumie nagięcie ich do woli Alessi podziałało na jej niekorzyść, one też zapałały żądzą zemsty. Przy odrobinie szczęścia Karma i Cerber wrócą z wyprawy do domu w najbliższym czasie, meldując wykonanie zadania.

– Anioły kontra czarownice trzy zero! – oznajmiłam z satysfakcją.                         

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro