Part 4
James POV
Wracaliśmy z Garym ze spotkania w Sheffield z managerem należącej do nas agencji nieruchomości, gdy moją uwagę przykuły światła karetki i wozu policyjnego, rozświetlające atramentową czerń nocy, w niewielkiej odległości od stacji kolejki. Ogarnęły mnie złe przeczucia, potwierdzone widokiem Helen siedzącej na schodkach karetki i przyciskającej coś do karku.
– Czy to...? – zaczął Gary z niedowierzaniem.
– Zatrzymaj się przed policją.
Ledwo auto stanęło w miejscu, a już biegł do nas funkcjonariusz w odblaskowej kurtce.
– Tu nie wolno się zatrzymywać – pouczył nas, nim dostrzegł z kim ma do czynienia.
Wysiadłem z auta, rozpoznając człowieka a on mnie.
– Cześć, Phil – przywitałem się z nim.
– Cześć, James – odparł bez uśmiechu. – Dobrze cię widzieć.
Z tylnego siedzenia wyciągnąłem kurtkę, żeby nie zmarznąć.
– Joł, Phil! – zakrzyknął Gary radośnie. – Nasze dzieciaki znów wygrały tydzień temu!
– Są najlepsze! – odkrzyknął, po czym spojrzał na mnie. – Właśnie miałem do ciebie dzwonić, ale ta zbzikowana kobieta upiera się, że wróci sama do domu.
– Helen? – nie dowierzał Gary.
– Helen Miller.
– Prosiła, żeby zadzwonić do mnie? – upewniłem się.
– No, nie do końca – przyznał. – Zaczęła jazgotać, że nie potrzebuje żadnej pomocy, że da sobie radę. – Przewrócił oczami. – Zobaczyłem, że ma identyfikator organizacji, które pracuje na twoim terenie, to przyszło mi do głowy, że będziesz wiedział komu dać znać.
Zatrzymaliśmy się przy aucie policyjnym.
– Dobry trop. Co się stało?
– Moja Marion wracała z miasta i znalazła ją nieprzytomną w rowie. – Wyjaśnił Phil, biorąc się pod boki. – Zadzwoniła po karetkę, a potem po mnie. Dziewczyna ma guza z tyłu głowy. Ktoś ją napadł i ogłuszył.
– A co pamięta Helen?
– Że ktoś ją uderzył i tyle.
Wymieniłem spojrzenia z Garym, obaj mieliśmy tę samą teorię, ściśle związaną z incydentem ogniowym przedwczoraj.
– Zajmę się nią – zapewniłem.
– Będę dozgonnie wdzięczny, bo to wariatka jakaś! – Zatrzymał mnie gestem. – U was tam wszystko w porządku? Dwa dni temu pożar, a teraz ktoś napada na pracownika?
– Nie łączyłby tych dwóch zdarzeń. Pożar był wynikiem awarii instalacji, a to... nie wiem...
– To spokojna okolica – dodał, patrząc na mnie wyczekująco.
– Zajmę się Helen, a ty dowiedz się, czy coś wyciągniesz z monitoringu – wskazałem na kamery parę latarni dalej, przy zejściu na peron do pociągu.
– Dam znać.
Podszedłem do Helen, która teraz przypatrywała się nam z widoczną irytacją w oczach.
– Nieładnie jest rozmawiać o kimś, uznając, że cztery metry dalej nie będzie was słychać! – odpaliła z pretensją.
– Nieładnie jest podsłuchiwać – skontrowałem, powstrzymując uśmiech.
– Ten facet nazwał mnie wariatką.
– Coś w tym jest – mruknął Gary, stając obok. – Każdy, kto po takim uderzeniu odmawia pomocy, musi być szurnięty.
– Czuję przemożoną ochotę, żeby cię kopnąć, a potem zwalić na odruchy bezwarunkowe! – prychnęła.
– Zostałaś uderzona w głowę, Helen – przypomniałem.
– Dzięki Sherlocku, jakbym nie wiedziała – zakpiła, unosząc dłoń z zimnym okładem.
– Ech kobieto! – westchnąłem, odsuwając drobną dłoń i wsuwając swoją z tyłu na kark, badając opuszkami palców guz.
– Ej sadysto! – odgryzła się, usiłując odsunąć.
Powodzenia!
Trzymałem jedną dłoń na jej karku, a drugą badałem delikatnie opuchnięte miejsce. Wtuliła buzię w mój sweter, milknąc. Zaczęła się rozluźniać i oddychać spokojniej, po zaciągnięciu się zapachem perfum, osiadłym na splocie wełny. Na szczęście nie było rany a jedynie guz, który zniknie za parę dni. Sanitariusz referował obrażenie i zalecenia, w tym czasie posłałem do niej uspokajające wibracje. Nie zadziałały.
– Czy ja pozwoliłam, udzielać wam wszystkich informacji medycznych o moim stanie? – wymamrotała w sweter. Puściłem ją. – Nic mi nie będzie.
– Dobrze by było ją obserwować – dodał medyk.
– Nic mi nie będzie – powtórzyła z uporem. – Mam coś podpisać?
– Nie, jest pani wolna – westchnął pokonany sanitariusz.
Sięgnęła do kieszeni po telefon.
– Co robisz?
Nie podniosła głowy.
– Sprawdzam, kiedy jest najbliższy pociąg i czy zdążę jeszcze podejść do Co–Opa po jakieś leki przeciwbólowe.
Philip wzruszył ramionami, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Wsiadaj do auta Helen. – Na poły rozkazałem, na poły poprosiłem, wskazując na terenówkę stojącą przed autem policji.
– Nie jesteś za mnie odpowiedzialny James. Jestem dorosłą kobietą, wiem, co robię.
Usiłowała utrzymać stanowczy wyraz twarzy, ale ból widoczny w jej oczach przeczył tej postawie.
– Dorosła kobieta wiedziałaby, kiedy przestać grać Miss Independent – Gary nie dawał za wygraną.
– Ja jestem bardzo łatwa we współżyciu, jak oddychanie – fuknęła.
– Chyba pod wodą! – odparował mój kuzyn.
Postanowiłem odpalić z grubej rury, totalnym rozsądkiem, zanim ta dwójka zacznie się kłócić.
– Helen, ktoś cię napadł i uderzył w głowę. Masz szczęście, że Marion cię znalazła. Możesz zasłabnąć w nocy, a skoro mieszkasz sama, nikt nie pośpieszy ci z pomocą.
– Skąd wiesz, że mieszkam sama? – spytała podejrzliwie, obejmując się ramionami.
– Strzelam – przyznałem. – Trafiłem?
– Może – przyznała niechętnie. Westchnęła, przestępując niepewnie z nogi na nogę. – Dobra.
Gary otworzył drzwi auta, zapraszając gestem na tylną kanapę, wsunęła się bez słowa. Opadła na siedzenie i przyłożyła opatrunek chłodzący, krzywiąc się nieznacznie.
– Dzięki Phil! – zawołałem, zanim wsiadłem.
Uniósł do góry dłoń w geście: nie ma sprawy. Dałem Helen Ibuprofen i butelkę wody.
– Wiesz, gdzie mieszkam? – spytała, przełykając tabletkę.
Gary bez mrugnięcia okiem skierował auto w stronę posiadłości, ale na drogę, z której tylko my korzystaliśmy, żeby się dostać do domu.
– Zostaniesz u nas na noc – oznajmiłem.
Zakrztusiła się wodą i rozkaszlała. Patrzyłem uważnie w lusterku, czy będzie potrzebowała pomocy, czy sama dała sobie radę. Zaczerwieniona i z załzawionymi oczami skrzyżowała ze mną spojrzenia.
– Że co? – wychrypiała.
– Dokładnie to, co usłyszałaś.
– Naprawdę, dzięki za wspaniałomyślność, ale nic mi nie będzie. – Odkaszlnęła parę razy, a łzy poleciały z oczu. – Odeśpię i wszystko wróci do normy.
– Helen – wypowiedziałem jej imię tak, by zrozumiała, że zaczynam powoli tracić cierpliwość.
– Terrorysta – wymamrotała niemal bezgłośnie.
– Czemu wracałaś tak późno? – spytał Gary. – Jest prawie dziewiąta?
Skrzywiła się, odwracając twarz do szyby i wpatrując usilnie w ciemność. Może szukała w głowie wygodnej wymówki.
– A mogę nie odpowiadać? – wyrzuciła z siebie, po długiej chwili.
– Czyżby grafik Amelie? – podsunąłem.
– Ja tego nie powiedziałam – zastrzegła natychmiast. – Mam wystarczająco dużo kłopotów. Naprawdę, słuchajcie – uderzyła w łzawy ton. – Chcę do domu, potrzebuję prysznica i czystych ubrań.
– Mamy wszystko to i nawet więcej: kolację, gorącą czekoladę albo herbatę. – Nęcił Gary. Zagryzła wargę, czerwieniąc się na odgłos głośnego burczenia brzucha. – A o ciuchy się nie martw. Ściągniesz sobie spodnie dresowe nieco bardziej w pasie i podwiniesz nogawki.
– Dobra, widzę, że obaj nie ogarniacie, więc muszę z grubej rury. – Uniosłem brew, czekając na te rewelacje. – Zostałam napadnięta i zamiast wrócić do domu, dwóch facetów, których nie znam, poza tym, że wiem, kim są, zabiera mnie do swojego domu, w którym wieczorami nikogo nie ma poza nimi. Bez obrazy, ale to wszystko wygląda, jak wstęp do kiepskiego pornola.
– A fe! – zaśmiał się Gary. – Jesteś mentalnie zbyt podobna do mojej siostry, żeby w ogóle... Ugh... Blah... FUJ!
– Dzięki! – wycedziła przez zęby z przekąsem.
– Czy mogłabyś się zdecydować w reakcjach, czy jesteś za, czy przeciw? – spytałem, specjalnie wprawiając ją w dodatkowe zakłopotanie. Otworzyła usta i zamknęła.
– A po drugie: co jest złego w tym, że ludzie lubią prywatność? – spytał kuzyn.
– Ale to duży dom?
– Margaret ogarnia dla nas dom razem ze swoimi córkami, kiedy jesteśmy na miejscu – odparłem. – Zajmuje się takimi rzeczami jak pranie, gotowanie, robienie zakupów, ścieranie kurzy, sprzątanie. To jednak spory dom i potrzebuje, żeby ktoś o niego ciągle dbał. Kiedy wie, że nas nie ma w domu, robią porządki raz w tygodniu lub co kilka dni, jak im tam jest wygodnie. Nie będę w to ingerował – wyjaśniałem spokojnie. – Nie ucięło nam rąk, wiemy jak włączyć ogrzewanie, napalić w kominku, ugotować wodę, zrobić obiad czy kolację. Fajnie jest mieć służbę, pociągnąć za złoty dzwoneczek i mieć podane, bez podnoszenia tyłka, ale niektórzy cenią sobie prywatność.
– Faceci zawsze mają dwie lewe ręce.
– Nie wiem, z jakimi facetami się spotykałaś – zaczął Gary, ale wpadła mu w słowo:
– Pracuję z wieloma mężczyznami i widzę, jak się zachowują. Trzydziestoletnie byki, a mamusia robi im śniadanka do pracy!
– Jest różnica między śniadaniem a śniadankiem. Ja obiecuję zrobić ci zajebiste śniadanie – zapewnił. – Śniadanka to dostają gotowe trzydziestoletnie byki na garnuszku mamusi. Prawdziwi mężczyźni robią śniadania. Cynamonowe bułki? Rogaliki francuskie? Scones ze śmietaną i dżemem? Uuuu – zapalił się do tego pomysłu, patrząc na mnie kątem oka. – Mamy jeszcze tę konfiturę z malin od babci?
– Powinna gdzieś być – zapewniłem.
– Nic o was nie wiem. – Wróciła do pierwotnego tematu.
– Gary Sitwell urodzony dwunastego marca osiemdziesiąt pięć. Sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu, kawaler, lubię romantyczne spacery brzegiem morza, dobre jedzenie i urocze towarzystwo z ciętym językiem. Preferuję blondynki z krągłościami, które wypełniają dłonie.
Helen wpatrywała się w sufit terenówki z miną mówiącą: „za jakie grzechy?"
– Czy ciebie ktoś kiedyś przegadał? – spytała ironicznie.
– Nie przypominam sobie – odparł z szerokim uśmiechem.
Godzinę później siedziała z nami w bibliotece, popijając herbatę po zjedzeniu kolacji. Podwinęła nogi w ogromnym fotelu i przymknęła oczy, rozkoszując się napojem i ciepłem ognia. Wszystko wyglądało jak zupełnie naturalna scena.
– Mogłabym się do tego przyzwyczaić – powiedziała cicho i natychmiast spojrzała na nas spłoszona. Gary zaśmiał się. – To znaczy... – wyjąkała.
– Chill, Helen, wystarczy, że wyjdziesz za Jamesa i będziesz miała tak co wieczór. Dodam, że on w pakiecie ma poza dużym domem, jeszcze duże...
– STOP! – uniosła dłoń, niemal krzycząc to słowo.
– Chciałem powiedzieć duże konto bankowe – śmiał się z jej zakłopotania Gary.
– Jasne, ogierze – wykrzywiła się do niego. – Już ja widziałam te twoje niewinne słówka, praktykowane od dwóch dni na Marie.
– Achh słodka Marie – rzucił z rozmarzeniem.
– Z pikantnym językiem.
– Oj tak, języczek ma pikantny.
Zabrzmiało to tak dwuznacznie, że rumieniec pogłębił się bardziej.
– Nie chcę wiedzieć! – jęknęła, zasłaniając się poduszką.
– To może inny temat – zaproponowałem. – Pamiętasz, co się stało?
Zrobiła głową kilka kółek, krzywiąc się za każdym razem. Guz jednak musiał pobolewać.
– Wracałam skrótem przez park, wyszłam tuż przy tej małej dróżce. Dziwne mi się dzisiaj wędrowało. Miałam takie wrażenie... jakby ktoś szedł za mną. Oglądałam się parokrotnie, ale nikogo nie zauważyłam. Noszę w kieszeni lakier do włosów w razie co, żeby zaatakować przeciwnika. – Obaj parsknęliśmy na te słowa. – Hej! – zaprotestowała. – Sposób dobry jak każdy inny i legalny. – Odstawiła kubek na stolik i poprawiła się w fotelu. – To było dziwne. Nagle poczułam ból i wszystko zrobiło się ciemne.
– Może to napad rabunkowy? – zasugerował Gary.
– Ale nic nie zginęło, mimo że obwieś wysypał zawartość torebki w błoto. I pomyśleć, że gdybym nie miała pamiętnika twojej babki w wewnętrznej kieszeni kurtki, skończyłby zniszczony. – Spojrzała na mnie spłoszona. – Jezu, może ja ci go oddam, co? Nie chcę, żeby mu się coś stało.
– Jest z tobą bezpieczny.
– Albo ona z nim – wymamrotał ledwo słyszalnie Gary.
Zapewniłem go w myślach, że dodam coś ekstra od siebie na okładce, żeby taka sytuacja nie miała miejsca. Helen ziewnęła potężnie, zasłaniając dłońmi usta.
– Za dużo emocji.
I herbata ze środkiem relaksującym według receptury mojej prababki. Zwalała z nóg i zapewniała przyjemne sny, dokładnie to, co było teraz potrzebne Helen. Ziewnęła jeszcze kilka razy, a powieki same zaczęły opadać. Dobrze, że odstawiła kubek na stolik.
Poczekałem, aż zaśnie, a trwało to może minutę mojego wpatrywania się w ogień. Spanie w fotelu nie było najwygodniejszą pozycją. Zaniosłem ją na górę do sypialni i okryłem kocem, rozpalając zaraz potem w kominku. Przesunąłem dłonią po obramowaniu drzwi, sprawdzając, czy wszystkie ochronne runy były na swoim miejscu.
Gary czekał w bibliotece.
– Co myślisz? – spytał, gdy tylko pojawiłem się w drzwiach.
– Jest pod jakimś słabym zaklęciem, wymazującym pamięć. Sprawdzę, czy będzie mi potrzebna królewska magia, czy jest coś w księdze, żeby to złamać.
– Może zadzwoń do babki? – zasugerował.
Skrzywiłem się.
– Jutro miałbym ją na głowie.
– I tak musimy powiadomić Radę o tym, co się stało. I o Helen.
– O ataku tak, o Helen: nie – zaprzeczyłem.
– I tak się dowiedzą.
– Wolę później niż teraz.
– Chodziło o pamiętnik, przecież to jasne. Od trzystu lat nikt nie potrafił przeczytać pamiętnika Silje, twierdząc, że to bazgroły bez ładu i składu. A tu proszę jedna śliczna Polka – uniosłem brew na słowo: „śliczna". A i owszem, ale moja! – dokonała czegoś, czego próbowali inni przez trzysta lat.
– Ja potrafiłem odczytać tylko ostatnie zdanie: Jedno zrodzone z drugiego.
– No kurwa, właśnie o tym mówię.
– Gawain – rzuciłem w przestrzeń.
Ogromny, czarny anioł w połyskującej czernią todze, jak za sprawą magicznej różdżki, wyrósł nam spod ziemi. Kaptur całkowicie zasłaniał jego twarz, a w rękach pojawił się obosieczny miecz. Skinął mi głową z szacunkiem, a potem oddał honor Gary'emu.
– Jesteś odpowiedzialny za Helen.
– Tak jest, mój panie.
– Chronisz ją wszędzie i przed każdym – uściśliłem. – Nie tylko na terenie posiadłości.
– Oczywiście! – zapewnił, kładąc dłoń na sercu.
James POV
Nie potrzebowałem zbyt wiele snu, ale dzisiaj postanowiłem zajrzeć do głowy Helen. Biłem się z myślami przez jakiś czas, skupiając się na szukaniu w głowie tych szaro–zielonych oczu. Gawain zaalarmował mnie, że dziewczyna rozmawia z kimś w pokoju, ale nie może się tam dostać. Zerwałem się z łóżka półnagi i boso pobiegłem korytarzem. Przez drzwi usłyszałem stłumiony głos Helen, uchyliłem je lekko, nie czując żadnego oporu, o którym alarmował. Leżała na boku, wpatrując się w fotel stojący przy szafie.
– Pewnie, że chcę zobaczyć! – zawołała półgłosem, odrzucając kołdrę.
Coś mignęło mi z boku, zanim dobyłem własnej broni, dostrzegłem Luciena, a w sumie jego projekcję. Helen śniła na jawie. Nie miałem pojęcia, że lunatykuje, ale dzisiejsze wydarzenia, mogły być powodem tego zachowania.
– Naprawdę? Niemożliwe! – zaśmiała się Helen z entuzjazmem.
Musnąłem jej ramię, kiedy mijała próg, potrzebowałem wiedzieć, o czym śni. Dostrzegłem roześmianą babkę, odrzucającą gęste loki na plecy. Śliczne zielone oczy błyszczały rozbawieniem, zatrzymały się na mnie na chwilę i powędrowały do tyłu na dziadka.
Co tu się kurwa działo! Wizje babki były wspomnieniami! A Helen z nią rozmawiała, jak z żywym człowiekiem. Czy to efekt uderzenia, pamiętnika, czy też... była wrażliwa a w ostateczności, posiadała dar medium?
Dotknąłem karku Helen, ustanawiając połączenie. Teraz mogłem widzieć to samo co ona. Silje była piękną kobietą o kasztanowych włosach i zielonych oczach z mnóstwem piegów na nosie. Ubrana w brązową suknię wierzchnią i białą bluzkę z szerokimi rękawami, spod której wyłaniały się bardzo przyjemnie zaokrąglone wzgórki piersi. Nic dziwnego, że zawojowała serce Luciena.
– Moja – doszło mnie mruczenie dziadka.
– Dlaczego nigdy wcześniej cię nie spotkałam?! – spytała z nieukrywaną ciekawością Helen.
– A nocowałaś wcześniej w tym domu? – Babka prowadziła ją w stronę schodów.
– Nie, ale skoro jesteś duchem, to pokazujesz się tylko w nocy?
– Nie jestem duchem, ja... to trudno wyjaśnić.
– Utknęłaś tu? – dopytywała Helen. – Może masz tutaj coś do zrobienia, żeby przejść na drugą stronę?
– To nie to – parsknęła Silje. – Jesteśmy związani z domem.
– Jak nocny anioł stróż.
Miałem ochotę parsknąć, ale babka mnie ubiegła. Roześmiała się dźwięcznie. Jezu, teraz już doskonale wiedziałem, czemu Lucien tak obsesyjnie ją kochał. Była jak żywa iskra ognia z niekończącą się energią.
– Nie do końca!
– No to jak!
– Zatrzymaliśmy się w czasie. Chodź! – zachęciła przy schodach.
Dlaczego ja nigdy nie otrzymałem tylu informacji od dziadka? Spojrzałem na niego z wymówką.
– Więc czemu nikt was nie widzi, a teraz nagle o was śnię?
– Mamy pracę do wykonania, będziesz moją pomocnicą.
Helen parsknęła śmiechem. Obie podążały schodami w dół.
– Ja? – uniosła poparzone dłonie do góry. – Ja nawet nie potrafiłam, powstrzymać płomieni, zanim nie ogarnęły tapety.
Babka spoważniała.
– Stało się coś innego, Helen.
– Skąd znasz moje imię? – Helen zamarła dwa stopnie przed końcem schodów.
Babka zatrzymała się i spojrzała na nią poważnie.
– Wiem o tobie wszystko, od momentu dotknięcia pamiętnika.
Helen wydawała się zaszokowana tym oświadczeniem. Gary pojawił się na dole przy podeście, ale obie go zignorowały, idąc w stronę biblioteki. Podniosłem dłoń do góry, dając do zrozumienia, że mam wszystko pod kontrolą.
– Ale... echhh nieważne, to tylko sen... nic dziwnego, że wiesz wszystko, w końcu siedzisz w mojej głowie. – Tłumaczyła sobie Helen.
– Śnisz, ale to nie jest...
Babka zamilkła i zatrzymała się, a ja wiedziałem, co zobaczyła. Ochronę, jaką ustawiłem przed każdymi drzwiami biblioteki. Helen zeszła ze schodów i stanęła jak wryta, otwierając usta ze zdumienia.
– Tego tu jeszcze nie widziałam! Zajebisty sen!
Silje sapnęła, najwyraźniej zaczynała się irytować zachowaniem Helen, ale uśmiechnęła się, pozwalając jej odkrywać. Strażnicy stanowili interesujący widok. Nigdy nie patrzyłem na nich przez pryzmat kogoś, kto wcześnie nie miał okazji mieć z nimi styczności. Dla mnie byli w zasięgu wzroku przez całe życie. Ekscytacja i niewielki strach buzował w głowie Helen. Zafascynowały ją skrzydła oraz toga do tego stopnia, że zbliżyła dłoń, ale ewidentnie bała się dotknąć. Byłem gotowy interweniować, jeśli zaszłaby taka konieczność.
– O wow! Są dwa – wyszeptała z nabożeństwem.
– Jest ich o wiele więcej – sprostowała babka – ale akurat ktoś zapomina – zwróciła płonące złotem oczy na mnie – że to mój dom!
Klasnęła w dłonie, a energia rozeszła się ognistą falą, usuwając z zasięgu wzroku naszą ochronę. Zareagowałem natychmiast, dopadając Helen, obejmując ją i odgradzając własnym ciałem od czaru syczącego, czerwonego płomienia. Na szczęście nie wymierzyła go we mnie, a tylko w naszą ochronę. Przesunąłem palcem po czole kobiety, wysyłając ją w zdrowe objęcia snu.
– Gary?
– Niezwykle ciekawe – rzucił z namysłem, wpatrując się w drzwi biblioteki.
Wziąłem Helen na ręce i spojrzałem na to co on: znaki na framugach lśniły złotem. Triskelion – będący celtyckim symbolem nieskończoności i swego rodzaju talizmanem ochronnym żarzył się czerwienią – Dlaczego akurat ten symbol?
– Ochrona?
– Wyrzuciła ich tylko na zewnątrz.
– Jak mogliśmy przeoczyć oczywiste? Jak mogliśmy przez trzysta lat nie zauważyć, że są związani z domem – rzuciłem do niego z irytacją – zanim ktokolwiek pomyślał, o takim rozwiązaniu?
Zacząłem się wspinać po schodach razem z Garym.
– Czemu teraz, nagle zaczęli manifestować swoją obecność?
– Potrzebowali medium – spojrzałem na śpiącą. – Silje powiedziała, że wie o niej wszystko, od kiedy dotknęła pamiętnika.
– Ustanowiła więź?
– Czekała na medium – poprawiłem go.
Uniósł brew do góry.
– Bardziej spodziewałbym się reinkarnacji – odparł szczerze.
– Ja także, ale nie został nikt z ich linii rodowej. Nie mieli dziecka, zniknęli z powierzchni ziemi i czekali na swój moment, żeby zamanifestować obecność, bo pojawiła się Helen? Dodajmy do tego, że nikt nie mógł odczytać pamiętnika.
– Z tym odczytaniem, to jestem w stanie zrozumieć. Błędnie założyliśmy, że chodziło o to, żeby nikt się nie dowiedział, co zawiera. Straszny zbieg okoliczności: najpierw pożar, a potem to.
Położyłem Helen w pościeli. Rozchyliła sennie powieki, usiłując złapać ostrość obrazu. Pocałowałem ją w czoło, szepcząc: śpij. Nakreśliłem na czole znak, który sprawi, że zapomni ten sen. Przekreślone dwoma równoległymi liniami złote kółko, zalśniło i zniknęło ze skóry.
– Myślisz, że to wystarczy?
– Do tej pory te runy działały – potarłem brodę palcami. – Ale po tym co widziałem, sam już nie jestem pewny, co działa a co nie.
Zeszliśmy z powrotem na dół. Strażnicy byli już na swoich zwyczajowych miejscach, a wszelkie sygnatury energetyczne po magii nie były wyczuwalne w powietrzu.
– Dobra przyznaję, że jestem zaskoczony – Gary zwalił się na fotel, w którym siedziała wcześniej Helen. Pstryknął palcami, zapalając ogień na kominku.
– Ja też – przyznałem szczerze. – Zaskoczyły mnie dwie rzeczy: że babka ma dar, a drugie, że realnie potrafi się posługiwać magią, chociaż miała ponad trzysta lat, żeby się nauczyć, ale mimo wszystko...
Stanąłem przed ścianą, którą dotknął pożar.
– Myślisz, że pożar i ten sen są ze sobą związane.
– Jestem o tym przekonany. Jedyne, czego jeszcze nie wiem: po co Silje potrzebuje Helen?
Fenomen tego domu polega na tym, że Łowcy nie mogli przekroczyć granic posiadłości. Silje i Lucien niejako „zaminowali" teren znakami ochronnymi, kręgami mocy i pieczęciami magii. Wszystko, by chronić rodzinę. Nie zostawili nam żadnej mapy, co gdzie się znajduje. Wiedzieliśmy o kilku ochronnych kręgach, ale to kropla w morzu. Czy to możliwe, że...? Powiodłem dłonią po tapecie. Spod odstającego skrawka poleciała iskra, wiedziony instynktem odchyliłem ją, dostrzegając fragment jednego z symboli ochronnych.
– Gary ściągnij kogoś z towarzystwa historycznego, niech zdejmie tapetę do renowacji.
Spojrzał na mnie, przecierając oczy.
– A nie możemy jej puścić z dymem? – zaproponował przekornie. – Znów powiemy, że to awaria instalacji.
Mistrz łatwych rozwiązań!
– Nie, ponieważ jeśli mam rację, jeden z kręgów ochronnych, znajduje się na ścianie albo na samej tapecie po wewnętrznej stronie.
– Ale to by znaczyło...
– Że został przerwany – dokończyłem oczywiste.
– Kurwa!
– I to, że ktoś wie, gdzie są – dodałem mrocznie, w głowie wydając ścisłe instrukcje co do ochrony posiadłości. Nie mogliśmy sobie pozwolić na fuszerki.
– Chyba jednak będziesz musiał zadzwonić do babki – skwitował, wpatrując się intensywnie w ścianę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro