Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 39

Miłej soboty wam życzę 😎


Helen POV

W drzwiach stał czarny anioł z mieczem w ręku, a jego twarzy nie skrywał kaptur. Królewska krew. Gdybym nie widziała portretów, myślałabym, że to James, ale on nie miał tylu siwych włosów na skroniach.

Jeśli będzie się tak starzał, to kobiety będą się za nim oglądać, nawet jak będzie całkowicie siwy.

Mówił coś do mnie i gestykulował, ale nie słyszałam ani słowa. Podeszłam bliżej, ale zatrzymał mnie gestem, wskazując w dół. Rzeczywiście na ziemi pojawiły się symbole. Zza niego wychyliła się drobniutka, rudowłosa kobieta, o intensywnie zielonych oczach, przypominająca elfa, a nie człowieka. Silje! Na każdym ramieniu trzymała niemowlaka. Zalała mnie chwilowa fala ulgi.

James, znalazłam ich!

Cieszyłam się jak idiotka, ale nie słyszałam w głowie jego głosu i nie czułam więzi. Wpadłam w chwilową panikę, nie rozumiejąc, co się dzieje. Zaczęłam skubać skórki przy paznokciach, nie do końca wiedząc, co powinnam teraz zrobić. W głowie kołatało mi się domknięcie kręgu z krwią, ale nie było szansy, żebym znalazła się w środku. Oddychałam ciężko jak po biegu.

A może... Ta wizja z Aidenem i Irją? Mozę fakt, że i ja i Silje byłyśmy w kręgu, będzie działał na naszą korzyść? Popatrzyłyśmy na siebie chyba, myśląc o tym samym. Odruchowo zaprezentowałam jej swój najnowszy tatuaż oznaczający łączącą mnie z James'em więź. Słowo „pies" odczytałam z ruchu ust Silje bez problemu. Więc potrzebujemy ogara z piekła rodem. Przeczesałam włosy w bezsilnej frustracji, zbliżając się do Doma, Furii i pary nowych ogarów. Uklękłam na ziemi.

– Dom, posłuchaj, musisz wejść do środka i pomóc mi przerwać krąg. Zrobimy to tak, jak kiedyś Irja i Aiden. Nie chcę ci wydawać polecenia. – Usiłowałam przekonać ogara, który spoglądał na mnie swoimi piekielnymi oczyma. Furia zaskomlała. – Nie, to nie możesz być ty – zaprzeczyłam, doskonale rozumiejąc chęć poświęcenia się dla partnera. – Krew musi być obrońcy, a Dom jest ze mną związany.

Ogar wstał i potruchtał do wejścia. Zatrzymał się przed linią widocznych znaków, oglądając się na Furię i na mnie. Potrząsną masywną głową i przekroczył krąg, literalnie stając w płomieniach. Otrzepał się, gasząc je. Slje na znak szacunku przyklękła, skłaniając głowę przed ogarem. Dom usiadł i położył zakrwawioną łapę na dłoni opartej o kolano, zostawiając smugę krwi na jasnej skórze.

Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając, czym by tu rozciąć skórę, bo potrzebowaliśmy krwi. Lucien miał miecz, więc bez problemu da sobie radę. Podeszłam do rozpadającego się drewnianego płotu, prowadzącego do warzywniaka. Z jednej z pomurszałych sztachet wystawał gwóźdź. Wciągnęłam głośno powietrze przez zęby. Zagryzłam wargę, nie chcąc sobie wyobrażać, jak to będzie bolało i czego się mogę nabawić przy okazji. Ale czego się nie robi dla wyższego dobra.

– Uhhhh, Helen! Dasz radę! – przekonywałam sama siebie. Przełknęłam ciężko, a potem jak z wchodzeniem do zimnej wody, z wysokości nadziałam dłoń na metal. Jęknęłam głośno, przymykając oczy pod wypływem bólu. – Jezus! Będziesz mi dłuży po kres świata i jeden dzień dłużej, Sitwell!

Obrazek, który zauważyłam, odwracając się do domu, ścisnął mnie za serce. Płacząca Silje, ucałowała najpierw jedno, a potem drugie maleństwo. Ona i Lucien stykali się czołami. Mówił coś do niej, a ona tylko pokiwała głową, odpowiadając. Ileż oni mieli do stracenia. O wiele więcej niż ja kiedykolwiek. Utrata pamięci wydawała mi się teraz tak trywialna. Czy jeśli znów stracimy pamięć i zostawimy naszych mężczyzn w wiecznej rozpaczy?

Proszę, niech to się uda.

Byłam przerażona do tego stopnia, że ledwo dowlekłam się do zakrwawionego, ledwo oddychającego ogara, pokiereszowanego przez Doma. Pogłaskałam go po futrze, zbierając krew. Rana zapiekła, niczym posypana solą.

– Wszyscy jedziemy na tym samy wózku – wyszeptałam do siebie.

Zielone oczy Silje były pełne łez, ale uśmiechnęła się do mnie leciutko, jakby pocieszająco. Odwróciła dłoń w moją stronę. Spojrzałyśmy na siebie niepewnie, jednocześnie stykając się lewymi dłońmi. Uderzenie energii było tak silne, że poleciałam do tyłu. Energia wyparła mi oddech z płuc.

Nim zebrałam się do kupy, zielona sukienka przebiegła obok w asyście rozwianych rudych włosów. Wygięłam głowę, podążając za zjawiskiem. Opadła na kolana przy ogarze.

– Nie, nie, nie – powtarzała z desperacją, oglądając rany. – Czy one nie wiedzą, że to królewskie ogary?

– Moje też – powiedziałam cicho, podnosząc się z trudem.

Lucien zmierzał w naszą stronę z dziećmi.

– Zabiję tę sukę! – prychnęła, przymykając oczy i układając dłonie na zranieniach. Fala energii była wyczuwalna w powietrzu. Czy ona miała dar leczenia?

– Tylko jedną? Bo jakby coś chętnie pomogę z drugą.

Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale uśmiechnęła się, trzymając dłonie na ranie psa.

– Och Helen! – Westchnęła. – Mówiłam ci, że się jeszcze spotkamy – rzuciła lekko.

Zachciało mi się śmiać.

– Ale czy naprawdę musiałam niemal umrzeć, stracić pamięć, mieć wypadek i być dręczona snami przez niemal pół roku, żeby to nastąpiło?

– Tę pretensję możesz mieć do Luciena i Jamesa – odparła, patrząc na mężczyznę za mną. – Ja swoje zadanie wykonałam idealnie, a ty jeszcze lepiej niż było potrzeba. To nasi mężczyźni są królami dramatu!

– Czy masz ze sobą samochód? – spytał.

– Aż tyle szczęścia nie mamy – zaprzeczyłam, czerwieniąc się na dźwięk jego chropowatego, ciepłego głosu anioła, przywołującego mi w głowie wszystkie grzeszne chwile z Jamesem. Dreszcz przebiegł mi po plecach, a palce stóp podkurczyły na wspomnienie przyjemności.

– To chociaż telefon? – spytał.

Zerknęłam niepewnie za siebie, przygryzając wargę. Aparat dostrzegłam leżący w trawie, ale niestety szybka okazała się zbita, co uniemożliwiało korzystanie z ekranu dotykowego. Przytrzymałam środkowy przycisk.

– Siri, zadzwoń do Jamesa.

– Nie ma zasięgu – odpowiedział mi damski głos przypisany do programu.

– I to tyle... – zaczęłam.

– Ktoś nadjeżdża – przerwał mi. Sprawnym ruchem wepchnął mi w ramiona jedno z bliźniaków. Szarpnął protestującą Slje do góry.

– Nie skończyłam...

– Nie mamy czasu – podał jej drugie dziecko. Sięgnął po psa, biorąc go w ramiona i skierował nas na ścieżkę, którą przyszłam. Silje potykała się nieco o długą suknię, a w końcu zebrała ją w garść i podciągnęła do góry.

– Rozkaż hordzie atak – rozkazał.

Teraz już wiedziałam, po kim arogancję i tendencję do rozstawiania po kątach odziedziczył James!

– No jakby one mnie kiedykolwiek słuchały. A co jeśli to ktoś, kto chce nam pomóc? – zasugerowałam.

– Horda podąża za tobą, a ty nad nią nie panujesz? – spytał ze zdumieniem. – Z tego mogą być same kłopoty.

Przewróciłam oczami a Silje uśmiechnęła się pod nosem.

– Dom! Furia! – zawołałam, bez śladu pewności.

– Jesteśmy zgubieni – doszło mnie mamrotanie Luciena. – Słyszałaś o telepatii?

Otworzyłam usta, ale żadna cięta riposta nie pojawiła mi się w głowie. Za to „rozkazałam" mojej dwójce zbadanie, kto wjeżdżał na drogę. Na końcu dodałam „proszę". Schowaliśmy się za drzewami, pozostając niewidocznymi dla auta.

– Musisz zmienić formę – powiedziałam cicho, przytulając do siebie dziecko, które wpatrywało się we mnie zielonymi jak leśny mech oczami.

– Nie mogę – przyznał.

– Jak to?

– Nie mogę zmienić formy, ani zatrzymać czasu, ani skorzystać żadnego ze swoich talentów! Mam to! – mruknął z wściekłością, pokazując mi przedramię a na nim wypalone piętno. Skóra była zaczerwieniona, jakby rana się nie zabliźniła, a znak dopiero wypalono. Aż się wzdrygnęłam.

– Czego potrzebujesz, żeby się tego pozbyć?

– Ognia i bardzo doświadczonej czarownicy.

– Jak tylko dotrzemy do domu – obiecałam.

Lucien zapatrzył się tam, gdzie znikł Dom i Furia.

– Idziemy – rozkazał.

– Co?

– Nie słyszałaś, co powiedziały ogary?

– Nie? – zaprzeczyłam niepewnie.

– To twój samochód, ale nie prowadzi go nikt, kogo znają.

– Złapałam gumę w drodze na stację kolejową. – Oboje popatrzyli na mnie z zaciekawieniem, gdy przedzieraliśmy się przez trawy z powrotem. Machnęłam lekceważąco ręką. – Nieważne. Cud, że w ogóle udało mi się wypatrzeć Amelie w miasteczku i ją śledzić.

– Ona jest tylko marionetką w rękach Alessi – dodała od siebie Silje.

– Później! – uciszył ją Lucien.

Pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że James z jakiegoś powodu dał mi do użytkowania sporego Range Rovera, chociaż sama wolałam mniejszego Forda. Dzięki temu wszyscy zmieścimy się do auta i będziemy mogli zniknąć, zanim ktoś zorientuje się, że ta dwójka uciekła. Zlikwidowanie pułapki nie mogło przejść niezauważone.

– I co znalazłaś tego zdradzającego Judasza? – Zawołał Robert, wysiadając zza kierownicy.

– Nie! – odkrzyknęłam. – Jak tu już doszłam, nikogo nie było! Ale znalazłam coś lepszego! Zbłądzonych wędrowców, ktoś postrzelił im psa. Myślisz, że upchniemy się w aucie?

– A skąd ty ich tu wytrzasnęłaś? – spytał, drapiąc się po niemal łysej głowie. Zlustrował togę Luciena i suknię Silje. – Osobliwe towarzystwo i do tego z dziećmi!

– Niezwykle miłe towarzystwo – uśmiechnęłam się uspokajająco. – Każdy ma prawo mieć swoje hobby.

Otworzyłam bagażnik, a anioł położył ogara, który teraz w postaci huskyego, zaskowyczał cicho. Moje dwa i suka dołączyły do niego. Lucien ostrożnie wsunął się na siedzenie, odbierając dziecko z moich rąk.

– Tak bez fotelików? – Robert rzucił mi spłoszone spojrzenie nad dachem. – Niezbyt bezpiecznie. A jak złapie nas policja?

– Ekstremalne sytuacje, wymagają ekstremalnych rozwiązań! – bagatelizowałam.

Robert wsiadł na miejsce pasażera z przodu. Zerknęłam w lusterko, patrząc na całe towarzystwo.

– Gdyby to był dowcip, zaczynałby się od: czarownica, anioł i mechanik wsiedli do samochodu!

Zachichotałam nerwowo.

– Dobrze się czujesz? – spytał Robert.

– Tak, czemu?

– Bo masz krew na dłoni.

– Zadrapałam się tylko – odparłam wymijająco, uruchamiając silnik. – Jak ci się udało tu obrócić w niecałe czterdzieści minut?

Facet zaczerwieniła się.

– A bo to chwila moment i BUM! Stówka na liczniku – przyznał. – Naprawa trwała piętnaście minut, a to cztery mile stąd.

Pokręciłam głową z dezaprobatą. Owszem auto było szybkie, ale gdzie tu się rozpędzać jak ograniczenie do czterdziestu? Mając na uwadze rannego psa, wyjechałam drogą niezwykle powoli i ostrożnie starając się nie przysparzać mu bólu. Na asfaltówce telefon złapał zasięg, o czym poinformowała mnie Siri: 

– Dzwonię do: James.

Zamiast zwyczajowego „halo" doszło mnie gniewne:

– Gdzie ty u diabła jesteś? Stoję w tym warsztacie od paru minut, gdy Joel i Gary przeczesują okolicę autami.

Powinnam się obrazić, ale zamiast tego radosnym tonem oznajmiłam:

– Kochanie, pan mechanik po mnie przyjechał i to długa historia, w którą pewnie nie uwierzysz, ale zahacza też o piekło. Nie uwierzysz, co się stało! – plątałam się w słowach, jakbym nagle straciła dostęp do słownika wyrazów w języku angielskim. – Zmierzamy do warsztatu, więc poczekaj tam na nas.

Jakieś dwadzieścia minut później wjechałam na parking przed warsztatem. Ledwo wrzuciłam skrzynię biegów na park, gdy moje drzwi się otworzyły, a James niemal wywlókł mnie zza kierownicy, zamykając w objęciach.

– Nigdy w życiu tak się nie bałem! – wyszeptał mi we włosy.

Kątem oka widziałam, że Joel, którego oczy błyszczały jadeitem, rozmawiał z Robertem. Panowie podali sobie dłonie i serwisant odszedł. Gary pochylał się do samochodu od strony Luciena. Kliknięcie palców zwiastowało zatrzymanie czasu.

– Czemu nie wezwałaś Marcusa na pomoc?

Otworzyłam usta, ale zamknęłam je z powrotem, bo po prawdzie wezwanie mojego anielskiego obrońcy, nawet nie przyszło mi do głowy.

– Nie wiem.

– Na szczęście Dom i Furia znalazły cię na czas.

Zaśmiałam się nerwowo.

– I pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że nasze są większe od innych! – znów zachichotałam, zakrywając dłonią usta. Odsunął mnie od siebie na chwilę, żeby zajrzeć w oczy.

– To stres, kochanie. Przejdzie ci, ale może jeszcze nie w tej chwili.

– On jest oznaczony i potrzebujemy...

– Już wszystko wiem, kochanie – zapewnił. – Jak tylko wsiedli do auta, mogłem się z nimi porozumiewać. Twój samochód jest swego rodzaju... klatką Faradaya, która ma chronić przedmioty w środku, przed działaniem pola elektromagnetycznego. Nie ważne, jaka magia została użyta, odzwierciedlone z bransoletek symbole, neutralizują jej działanie, ale wzmacniają nasze własne zdolności.

– Ale na moim ręku nadal jest bransoletka... – zaczęłam, zastanawiając się, jak udało mi się przerwać pułapkę, skoro mam to cholerstwo na dłoni.

– A ty nie jesteś czarownicą.

– Ale złamałam pułapkę! – upierałam się.

Uśmiechnął się kącikiem ust.

– Ale nadal nie jesteś czarownicą. Krew ogara i twoja to rytuał, nie magia.

Gary podał mi dziecko, a ja odruchowo je przytuliłam. Spojrzałam na spokojnego malucha, który patrzył mi śmiało w oczy, a potem się uśmiechnął. Nie sposób było nie odwzajemnić uśmiechu.

– Miałam nadzieję, że znajdziemy twoje – wyszeptałam, nie chcąc patrzeć na Jamesa. Podniósł moją brodę do góry.

– Znajdziemy – zapewnił, wyjmując malucha z moich ramion.

Coś dziwnego, ciepłego rozlało się w mojej piersi. Rozczulenie na widok ukochanego mężczyzny z dzieckiem. Po pewnych ruchach wyglądało na to, że nie jest to pierwsze spotkanie z tak małym człowiekiem. I ten łagodny uśmiech, promieniujący z wnętrza, relaksującą energią. Piękny, wzruszający obrazek, który nigdy nie będzie nam dany. Przygryzłam wargę, bo niechciane łzy podeszły mi do gardła gorącą falą. Nawet nie zauważyłam, że Silje stanęła obok, dopóki nie złapała mnie za dłoń, ściskając lekko.

– Otrzymasz swoje błogosławieństwo w odpowiednim czasie – powiedziała delikatnie.

– Już je otrzymałam – uśmiechnęłam się lekko, mruganiem odganiając łzy. – Będę najlepszą ciocią na świecie.

– A ja wujkiem. – James zawahał się. – Ale ty jesteś moją... eeee...

Silje pogroziła mu palcem.

– Tylko nie mów do mnie babciu, a nie będę musiała zmienić cię w żabę.

– Zmień go, zmień! – podjudzałam żartobliwie. – Wtedy go pocałuję i znów zmieni się w księcia.

– Podoba mi się twój tok myślenia – podała mi dziecko – a teraz pozwól, że pomogę mojemu upartemu mężowi odzyskać siły.

Wdała się w regularną kłótnię z Lucienem, którego wściekłość wibrowała w powietrzu, powodując, że wzdrygałam się raz za razem, dopóki James wolną ręką nie objął mnie za szyję. Wyłapałam tylko gaelickie słowa jak „uparty" i „czarownica". Gary cofnął się o krok, unosząc dłonie do góry w geście poddania. Joel natomiast stał po drugiej stronie z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

– I to podobno ja mam temperamencik – mruknęłam pod nosem z nutką satysfakcji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro