Part 37
Helen POV
Kiedy zasypiałam, przysunęłam się na krawędź łóżka, a Dom przytulił do pleców, powarkując cicho. Rankiem obudziłam się w ramionach Jamesa, wtulającego nos w moją szyję. Ułożył ramię nad moją głową, a drugie umieścił w talii. Musiałabym skłamać, że nie sprawiało mi to przyjemności. Nadal jednak czułam się zła i rozczarowana. Dom przydreptał i oparł pysk przy dłoni, żądając porannej dawki psiej pańszczyzny. Wskoczył na łóżko, spychając mnie do środka na Jamesa.
Zaśmiałam się cicho, drapiąc psa po uszach
– Udomowiłaś jedno z najbardziej krwiożerczych stworzeń na tej planecie.
Gładziłam błyszczącą sierść pod szczęką.
– On zawsze był udomowiony – odparłam, nie przerywając pieszczot. Furia siedziała na podłodze i przypatrywała się nam z głową przechyloną w lewo.
– Furia jest zazdrosna – wyszeptał mi do ucha, a dreszcz przebieg mi przez ciało.
– Mógłbyś ją pogłaskać od czasu do czasu – zaproponowałam. – Nawet wtedy nie będzie mniej piekielna niż zazwyczaj. Dom przegryzłby tętnicę Alessi, gdybym mu wydała taką komendę. – Pies na te słowa zastrzegł uszami, a oczy zalśniły mu na złoto. – Posuń się. – Uderzyłam lekko Jamesa łokciem. Zacisnął ramią na mojej talii i pociągnął nas na środek łóżka. Nie o to mi chodziło, ale też dobrze. Poklepałam wolne miejsce, patrząc wymownie na Furię. – No chodź! – zachęciłam.
Dom zaskomlał cicho i ku mojemu absolutnemu zdziwieniu, Furia wskoczyła na materac, kładąc się obok psiego partnera. Włożyła mi pysk pod rękę, którą głaskałam futro. Z pewną dozą rezerwy zaczęłam ją dotykać, ale to przecież ona wciąż trzymała się z dystansem, zawsze jednak uważnie patrząc, jak obściskujemy się o poranku z Demonem.
– Moja ty piękna – szepnęłam, patrząc Furii w oczy.
Dom podczołgał się i polizał mnie po twarzy, a jego partnerka złapała go za kark, powarkując cicho. Zdezorientowany ogar nie mógł się zdecydować, którą z nas będzie całował, więc raz lizał Furię raz mnie.
– Znam wiele osób, które w życiu by nie uwierzyły w to, co widzę.
Ramię Jamesa wślizgnęło się na moją talię, a usta pocałowały kark.
– Nadal jestem na ciebie zła! – przypomniałam.
– Wiem i rozumiem – szepnął.
– Naprawdę rozumiesz? – spytałam z niedowierzaniem, nadal głaszcząc psy synchronicznie. Coś mi się wydawało, że teraz o poranku będą się oba meldować na pańszczyźniane pieszczochy.
– Tak. Okłamałem cię i całą moją rodzinę. Wszyscy macie prawo być na mnie wściekli. Ty najbardziej...
– Tylko mi tu nie wyjeżdżaj ze szlachetnymi intencjami, bo jedyne co tobą wtedy kierowało to egoistyczne pobudki, zaspokojenia własnego ego!
Delikatnie odwrócił mnie na plecy, a Dom zaskomlał w proteście.
– Nie zamierzam brać cię na litość. To, co zrobiłem, było niedopuszczalne.
Uniosłam brew, by podzielić się z nim kolejną teorią, którą opracowałam w nocy, chcąc w jakiś sposób usprawiedliwić jego czyny.
– A dopuszczasz do siebie, że mogłeś być pod wpływem uroku?
– Nie, nie sądzę – zaprzeczył. – To była moja własna głupota i chora ambicja. Zrozumiałem to, dopiero jak umarła. Te miesiące w nieustającym bólu, dały mi czas na przemyślenia. Wtedy – westchnął, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi – zmieniła się perspektywa, a ja postanowiłem zataić to, że zabiłem swoje własne dziecko. Myślałem o tym każdego dnia, ale nikomu nie powiedziałem prawdy. Joel się chyba domyślał, ale nigdy nie poruszyliśmy tego tematu.
Pogłaskałam go po włosach.
– Biorąc pod uwagę, że jesteś następcą tronu...
– To też – szepnął. – Jezu za każdym razem, gdy ojciec poruszał temat dziedziczenia, czułem się jak oszust. Wilk przebrany w owczą skórkę potraktowaną wybielaczem. Wyznanie prawdy nie wchodziło w grę.
– Poniósłbyś konsekwencje?
– Nawet nie o to chodzi, raczej o to, że byłby zawiedziony. Jesteśmy rodziną królewską, przez pokolenia dziedziczymy tron w czarnym pałacu. Tysiące lat dorobku – wyznał. – Ja... to wszystko zniszczyłem.
– Och.
Niezbyt elokwentnie, ale za to szczerze.
– Czy mogę cię o coś prosić? – spytał, podnosząc głowę.
– Żebym trzymała język za zębami?
– Nie, nie o to. Już się wydało, więc mogę sobie tylko wyobrazić, jak będą wściekli.
– A czy będę mogła odmówić?
– Zawsze. Pamiętasz wieczór, w którym Alessi pojawiła się na naszym progu? – Spięłam się na wspomnienie. – Poszłaś na górę i nie mogłem zajrzeć do twojej głowy. Czy potrafiłabyś tak samo zamknąć się przed Alessi? Kiedy jesteśmy razem i cię dotykam, jestem w stanie chronić twoje myśli, a jeśli to, co zamierzmy, ma się udać, ona nie może się dowiedzieć, ani nawet mieć jakichkolwiek podejrzeń.
Przymknęłam oczy, przełykając ciężko
– Wyobraziłam sobie wtedy, że jestem w domu, w którym zatrzaskuję drzwi i okiennice, ale szczerze nie mam pojęcia, jak to zrobiłam – wyznałam.
– Za każdym razem jak ją widzisz, wyobraź sobie, że tak właśnie robisz. Odcinasz się.
– Dobrze – zgodziłam się. – Joel i tak wraca dzisiaj, prawda?
– Wrócił – pogładził mnie po dłoni.
– Napiłabym się kawy – potarłam twarz dłońmi. – Powinnam wziąć prysznic – spojrzałam z westchnieniem na drzwi do łazienki – ale tak mi się nie chce...
– To nie bierz, przecież z gównem się nie biłaś.
Przetoczył się na skraj łóżka i wstał, przeciągając się. Koszulka podjechała do góry, eksponując plecy, na których widniały zadrapania i sine półksiężycem zostawione przez moje paznokcie. Odwrócił się i teraz podziwiałam napięte mięśnie brzucha, solennie sobie obiecując, że nie spojrzę niżej, bo nigdy nie wyjdziemy z łóżka! Wściekła i rozczarowana, ale nadal podziwiałam rzeźbę matki natury, czy tam innego stworzyciela, podrasowaną ćwiczeniami z mieczem.
– Helen? – moje imię dotarło do mnie z daleka, gdy wyobrażałam sobie, jak pocałuję go w pępek, a potem jest już całkiem niedaleko do... – Słuchasz mnie?
– Mhm – mruknęłam, przymykając oczy.
– Całkiem fajny pomysł masz w głowie, ale obawiam się, że jeśli będę się z tobą teraz kochał, potem będziesz mi wypominać, że usiłowałem wywrzeć na tobie presję. – Spojrzałam na niego z urazą w oczach. – Więc podnieś tyłek i chodź zjeść śniadanie.
Jedyną osobą w kuchni był Joel. Popijając coś z kubka, przeglądał telefon, niby nic, ale dzisiaj wyglądał jakoś inaczej. Czekając, aż kawa się naleje, skupiłam na nim wzrok, z zaskoczeniem rejestrując słabe pulsowanie światła wokół niego. Kolor odpowiadał barwie jego oczu, gdy używał swojego daru. Wyraźnie widziałam okrągłą pieczęć na wewnętrznym nadgarstku, a przecież nie czułam energii, więc czemu to dostrzegałam?
Nawet nie zwróciłam uwagi, że obaj przestali rozmawiać.
– Helen?
Zamrugałam, dekoncentrując się.
– Czy ty świecisz w ciemności? – spytałam od czapy Joela. Jego tęczówki zmieniły kolor, a fala energii popłynęła w moim kierunku. Spiął się nieznacznie, a potem rozluźnił, opierając wygodnie z zadziornym uśmieszkiem na ustach, który czynił go bardzo, ale to bardzo pociągającym facetem.
– Widzę, że dołączyłaś do klubu: świecimy w ciemnościach.
Uniosłam brwi.
– Dołączyłam?
– Och, zdecydowanie – potwierdził z dumą w głosie. – Jeśli widzisz poświatę mojej aury to naprawdę zajebiście.
– A co ty widzisz? – spytałam w przypływie brawury.
Energia jego daru nadal poruszała się w powietrzu, ale była przyjemna, delikatna, nie drażniła zmysłów jak poprzednimi razami.
– Nowe nitki w twojej aurze i niezwykle mi się one podobają. Dodatkowo z pewnością pomogą nam odszukać Luciena i Silje.
– W sprawie tego – spojrzałam wymownie na Jamesa.
– Poczekaj – zastopował mnie James. – Gary już idzie.
Joel przekręcił głowę na lewo.
– Strasznie dużo dzisiaj w tobie czerwieni, ale pięknie ją neutralizujesz złotem. Ciekawy zabieg. – Mrukną jakby do siebie, po czym zapytał Jamesa: – Co jej zrobiłeś?
– Powiedziałem prawdę – przyznał od razu.
Joel zerknął na mnie z zastanowieniem.
– I nie wydrapałaś mu oczu?
– Mam nowy manicure, szkoda zachodu – obaj spojrzeli na moje krótkie paznokcie pomalowane tylko bezbarwnym lakierem.
– Chyba na stopach – zakpił Joel.
– To wtedy jest pedicure – pouczyłam go.
– Czy ja naprawdę muszę to wiedzieć? – błysk rozbawienia w oku, przeczył marudnemu tonowi.
– Kiedyś w końcu jakaś kobieta stwierdzi, że już nic gorszego jej w życiu nie spotka – odpowiedział mu radośnie Gary – i zlituje się nad tobą, pozwalając ci wleźć sobie do łóżka. I wtedy też przestaniesz być prawiczkiem.
Joel pokazał Gary'emu środkowy palec, ale widać było, że się nieco obruszył.
– Czym dłużej na was patrzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że wszyscy mężczyźni to jednak strasznie zakompleksieni chłopcy, którzy boją się, że kobieta wyśmieje ich.. ekhmm EGO i po wieczność utracą zdolność stawania na wysokości zadania.
Wszyscy trzej wpatrywali się mnie z mieszaniną niesmaku i litości.
– Ha! – mruknęłam pod nosem do siebie. – Trafiłam w sedno. Ciekawe ile jeszcze macie takich kompleksów, chociaż ten jest zaskakujący, gdy pod uwagę weźmie się fakt, że potraficie zmieniać... eeee... rozmiar. To tak jakby pozwala wam dostosować się na tyle, żeby zadowolić kobietę?
– To twoja kobieta James, przywołaj ją do porządku – rozkazał Joel.
– Nawet największy pyton nie nadrobi techniki, wiedzy i doświadczenia – skontrował Gary.
– Zasadniczo tak, ale czy wspólnie nie jest fajnie odkrywać, co kto lubi i co mu sprawia przyjemność? – Nagle przyszło mi do głowy coś jeszcze. – Poza tym czytacie w myślach, a uwierzcie na słowo, jak kobieta nie jest zadowolona, będzie to dzielnie znosić, ale w głowie zjedzie was na czym świat stoi.
– Czy twoja kobieta jest sfrustrowana z jakiegoś konkretnego powodu? – spytał Joel Jamesa.
Pacnęłam delikwenta dłonią w ramię.
– Ja tu jestem.
– Nie mentalnie – odparował. – Twoja głowa została na górze wraz z niezaspokojoną seksualnością.
– Prostak! – warknęłam z niesmakiem.
James kliknął palcami, zatrzymując czas.
– Powiedziałem jej o dziecku, a co za ty idzie, nie wypoczęliśmy zbyt dobrze.
– I tak w sumie nieźle, że wciąż tu jest – skwitował Gary.
– Nie, żebym nie usiłowała wyjechać – dodałam – ale nie mam szans z żadnym z was w waszej naturalnej formie.
– Przemoc domowa? – w Joelu obudził się obrońca.
– Zdrowy rozsądek – poprawił James. – Nie ma siły, żebym pozwolił, żeby wkurwiona jeździła autem, gdzieś tam – machnął ręką za okno – i tworzyła w głowie scenariusze. Przegadaliśmy to.
– To będzie ci to do grobowej deski wypominać – mruknął Gary.
– A może nie będę? – prychnęłam ironicznie.
– Będziesz to wyciągać przy każdej kłótni – odparł bez litości – zgodnie z zasadą najpierw nowości, a potem największe przeboje. Wy baby już tak macie...
– Baby? – oburzyłam się, patrząc na nie spod zmrużonych powiek.
– Przestań ją drażnić Gary! – wtrącił się James. – Dopiero udało nam się dojść do porozumienia – dodał ostro. – Nie potrzebujemy waszych docinków i chamskich uwag, żeby sobie poradzić z tą sytuacją. Wolałbym odrobinę wsparcia. Nie ona jest tu winna całego tego pierdolnika, tylko ja, więc jak macie ochotę komuś dopiec do żywego, to zapraszam, ale Helen zostawcie w spokoju.
To już nie był James, z którym zabawiałam się w pościeli a lider i przywódca tego małego stada, nieujętego w rozprawie o gatunkach Darwina. Zrobiło mi się głupio, bo moje docinki, spowodowały tę lawinę złości. Otworzyłam usta, żeby ich przeprosić, ale James spojrzał na mnie ostro, cedząc autorytatywnie:
– Nie!
Mimo przemożonej chęci, by mu pokazać język, rozłożyłam tylko ręce, a potem oparłam się łokciami o blat i podparłam na dłoniach głowę.
– Strasznie zboczyliśmy z tematu – zaczęłam niepewnie. – Ale chodziło mi w moim genialnym planie tylko o to, że musimy podkręcić to wasze anielskie radio.
– W jakim sensie? – spytał ostrożnie Gary.
– W takim, żeby znaleźć syna Jamesa, ponieważ myślę sobie, że o ile Alessi w jakiś sposób „zakłóca" wam sygnał Luciena i Silje, to może nie pomyślała o swoim dziecku.
– Nie „wam" a „nam". – Poprawił mnie Gary.
– Skąd wiesz?
– Patrzę sobie na twoją aurę i widzę w niej nowe dodatki, lady Sitwell.
To zdanie sprawiło, że dreszcz niepokoju przemknął mi po plecach.
– A możemy się skupić na jednym problemie na raz? – spytałam, nie chcąc dyskutować o konsekwencjach więzi, bo zwyczajnie sama wiedziałam zbyt mało, a sarkastyczne docinki nie wydawały mi się dzisiaj zachęcające.
– Wiesz, że ma dziecko z inną kobietą i nadal z nim jesteś? – zakwestionował Gary.
– Byłabym z nim, nawet jakby miał dwójkę, bo nie chodzi o dziecko, które jest niewinne i nie miało wpływu na to, że urodzi je matka psychopatka, ale o fakt, że nas łączy coś szczególnego. Nie zamierzam karać malucha za błędy rodziców. Ono i ja jesteśmy przypadkowymi ofiarami, a przez to jeszcze bardziej związani. Skoro Alessi odebrała mi szansę na bycie matką, to zrekompensuję to sobie, wychowując jej dziecko jako swoje i ten maluch będzie do mnie mówił mamo. To chyba największa kara z możliwych. A z jeszcze lepszych wiadomości nie będę mieć rozstępów, nie przybiorę drastycznie na wadze, monie mnie ten cały około porodowy cyrk! Więc szczerze, która z nas wyszła na tym lepiej?
Joel, słysząc te słowa, podszedł do nas w dwóch krokach, zmieniając formę na anielską. Uklęknął przed nami, skłaniając z szacunkiem głowę i umieszczając dłoń na sercu.
– Mój Panie (My liege). Twoją królową, obiecuję chronić swoim życiem, dopóki starczy mi oddechu i ostatniej kropli krwi. Ślubuję ci wierność...
Ja pitolę, jaka dramaturgia godna Henryka VII. Normalnie jak w teatrze. Zróbmy z tej tragedii, komedię.
– ...I uczciwość małżeńską, dopóki kredyt nas nie rozłączy – wpadłam mu w słowo. – Eee no jakoś nie sądzę. Pass.
Joel patrzył na mnie z rozczarowaniem i lekką irytacją.
– Nie, no spoko – mruknął, wstając i strzepując niewidoczne pyłki z tkaniny – chciałem ci tylko hołd lenny złożyć, że będę cię bronić, a mój miecz będzie od teraz na twoje rozkazy.
Zerknęłam w bok na Gary'ego, wietrząc podstęp z jego błyszczących radością oczu.
– I jak mi zaraz któryś tu wyskoczy z „masz mój łuk" albo „masz mój topór"– naśladowałam głosy bohaterów z Władcy Pierścieni – to serio wezmę ten miecz Jamesa i sieknę któregoś klingą przez plecy, żeby mu nabić nieco rozsądku do głowy.
James nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
– Ej! – przywołał mnie do porządku. – To nie ja chciałem odwalać He–Men'a wrzeszcząc: na potęgę posępnego czerepu, mając w dłoni miecz następcy tronu.
– Ej! – odparłam tym samym zjadliwym tonem. – To miało być: wolność! – Uniosłam dłoń do góry, wrzeszcząc na całe gardło słowo „wolność".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro