Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 33


Helen POV

James nalegał, żebym trzymała się z daleko tak od Alessi jak i od Genevievre. Podzielił się ze mną podejrzeniami dotyczącymi uroku, jaki prawdopodobnie Alexandria rzuciła dotykiem na siostrę Gary'ego. Nie miałam nic przeciwko, żeby je obie omijać z daleka a ich zażyłość sprawiała, że nie czułam się komfortowo, w głębi duszy będąc zazdrosną o to, co je łączyło. Nie podobało mi się, że Gary wysłał Marie do rodziców, dopóki nie ogarniemy tej sytuacji.

W dniu po przyjęciu jeszcze przed kawą James podniósł mi ciśnienie. Zamiast zejść od razu do kuchni, poprowadził mnie do biblioteki, gdzie czekał już Joel. Na stole stały trzy bogato zdobione pudełka. Dwa z nich wyściełane jakimś czerwonym materiałem były już puste a w ostatnim leżała srebrna bransoletka, która zachwyciła mnie zdobieniami i znakami na niej inkrustowanymi.

Joel pokiwał na mnie palcem, przyzywając i wyciągnął klejnot.

– To dla mnie? – spytałam, nadal z zachwytem wpatrując się we wzory, które teraz odkąd bransoletka znalazła się w jego rękach, zdawały się płynne. Nie potrafiłam oderwać od nich oczu.

– Tak – potwierdził James.

– To nic osobistego – powiedział Joel.

Wpatrywałam się w jego hipnotyzujące jadeitowe tęczówki, bezwiednie wyciągając do niego rękę. Powietrze wypełniło się energią daru obu panów, wibrując przyjemnie na skórze. Teraz dopiero dotarło do mnie to, co powiedział

– Co? – cofnęłam dłoń.

– Mówiłem wam, że to nie zadziała – prychnął Gary, którego nie zauważyłam, jak weszliśmy do biblioteki, a który siedział rozwalony w fotelu przy oknie.

„Nie zadziała?" czekaj, czekaj...

Odwróciłam się do Jamesa, spoglądając na niego podejrzliwie.

– Czy ty usiłujesz mnie nagiąć do swojej woli, gmerając mi w głowie?

– Tylko odrobinkę – przyznał, mrugając do mnie okiem.

– No, nie, jak odrobinę, to w porządku – cmoknęłam ironicznie, wzruszając ramionami. Przewróciłam oczami i wycedziłam z irytacją. – Czy was obu dokumentnie powaliło?! – przeniosłam spojrzenie między obojgiem. – Czy nie możemy najpierw napić się kawy, a potem obejrzeć kolejny odcinek serialu mojego życia pod tytułem: A teraz, co znowu? – zaproponowałam, siląc się na lekki, rozbawiony ton i usiłując obrócić to wszystko w żart. – Mówię wam, ten sezon naprawdę zaczyna być niedorzeczny, a scenarzyści przechodzą samych siebie w serwowaniu absurdów!

– Helen...

Zanim odparłam: „nie bież mnie na litość", odezwał się Joel.

– Bądź rozsądna – zaczął, a Gary parsknął śmiechem ze swojego miejsca, mamrocząc pod nosem „Ja pierdolę, będzie jatka".

– Rozsądna?! – spytałam z niezwykłym spokojem, piorunując go wzrokiem i żałując, że spojrzenia nie mogą zabijać.

Zacisnęłam powieki, żeby na chwilę odgrodzić się od widoku tych dwóch pajaców. Tłumaczyłam sobie, że więzienne pasiaki to nie jest to, w czym wyglądam atrakcyjnie, ale z drugiej strony wikt i opierunek za darmo miał swoje plusy, w dobie szybko rosnących cen gazu i prądu.

– Gary? – wycedziłam rozkazująco.

– Tak? – spytał radosny głosem, który tylko podkręcił moje zdenerwowanie.

– O co tu chodzi?

– Gary! – padło ostrzegawczo z ust Joela.

– A... A... A... – Spojrzałam na Joela twardo, unosząc palec do góry i nakazując mu. – Milcz! – Nie chciałam słuchać żadnych kłamstw, potrzebowałam prawdy absolutnej.

– Dajcie spokój chłopaki, okłamiecie ją i będzie chryja – ostrzegł Gary. – A tak, Alessi nie będzie jej mogła, mieszać w głowie. Nie wystarczy już, że Gene jest pod wypływem uroku?

– Dlaczego nie zapytasz mnie? – James chciał dotknąć mojego ramienia, ale odsunęłam się.

– Bo ty mi będziesz mieszał w głowie i nigdy nie serwujesz mi całej prawdy, tylko kawałki, które potem muszę składać do kupy! – wyjaśniłam z niezadowoleniem. – Jak te obrazki, które mają tylko cyferki, a na końcu okazuje się, że zamiast żyrafy z balonem wyszedł mi mrówkojad! Więc, Gary?

– Te bransoletki zostały wykonane jakieś pięć tysięcy lat BC – oznajmił.

– Przed narodzeniem Chrystusa?

– Tak.

Wyciągnęłam rękę do Joela, żeby położył mi ją na dłoni. Zrobił to, aczkolwiek niechętnie.

– To nie jest srebro?

– Nie, ale metal ma tak samo znaczenie jak i jej właściwości, zamknięte w runach.

Przesuwałam chłodny w dotyku materiał między palcami, patrząc na znaki, które wypełniły się ogniem i drobinkami złota. Urzekająca, kunsztowna robota. Niestety nie wiedziałam, co oznaczają symbole, ponieważ ani jeden z nich nie wydawał się znajomy.

– W jakim sensie? Poza oczywistym, że jest wypełniona magią.

– Ona jest nią wypełniona, ale jednocześnie jeśli ją założysz, nie będziesz mogła używać swojego daru.

Zaczęłam tupać nogą, składając elementy tego obrazka w całość. Powiodłam po nich wzrokiem z niedowierzaniem, nie znajdując słów, żebym powiedzieć im, jak bardzo jestem zniesmaczona tym zachowaniem.

– Nie jestem czarownicą – wyciągnęłam dłoń z bransoletką w stronę Joela.

Jego jadeitowe tęczówki nie robiły już na mnie wrażenia.

– Nie musisz być – odparł. – Ona tłumi każdy dar.

– A czemuż to ja zasłużyłam sobie na kaganiec? Bo chyba inaczej tego – uniosłam bransoletkę – nie można nazwać?

– To tylko ostrożność ze strony babki – łagodził James.

– Gówno prawda! – prychnęłam. – Uważacie, że działam w spisku z Amelie czy z Alessi? A może z każdą z nich? – Zanim James zaprzeczył, uniosłam rękę do góry, żeby milczał. – Obiektywnie patrząc, według Joela jestem medium, potem musimy wziąć pod uwagę, że był pożar, udało mi się uwieść szefa szefów, zrobić karierę przez łóżko, zamknąć krąg a na deser... na deser mamy twoich krewnych, gdzieś tam. – Machnęłam w stronę okna. – Jak dla mnie? Wyglądam na winną spisku z czarownicami. Tak?

Widziałam, jak James zacisnął szczękę.

– To nie jest kwestia zaufania a ostrożności.

– Semantyka! – wtrąciłam, gdy dobiegł mnie jednocześnie głos Joela.

– Ale jeśli nie masz nic do ukrycia, to czego się boisz?

– Aha, więc nie wyszło wam manipulowanie mną, to dla odmiany będziesz próbować siłą argumentów, czy rzucaniem wyzwania? – przymrużyłam oczy. – Bo wiecie, ja już nam to przećwiczone z prostego powodu, jest takie polskie powiedzonko: no z nami się nie napijesz? I to w sumie ma wywoływać reakcję: zastaw się, a postaw się. – Patrzyli na mnie z zaciekawieniem, ale z brakiem zrozumienia. – Znaczy się, że podejmę wyzwanie i udowodnię wam, na co mnie stać.

Panowie wymienili spojrzenia, ale uparcie milczeli. Niech to sobie szybciutko obgadają w głowach.

– James... – zaczął Joel.

– Nie – przerwał mu natychmiast, patrząc na mnie poważnie. – Mówiłem ci o frakcjach w naszych szeregach, to nie jest kółko różańcowe, i nie każda z nich zgadza się z decyzjami mojej babki, a część z ich członków nawet jest mocno przeciwko. Szukają powodu, żebym nigdy nie stanął na czele organizacji. – Oparł się ciężko o ścianę i spojrzał ponad moją głową na półki z książkami. – Po tym jak niemal wytrzebiliśmy Łowców, uznano kolektywnie, że nie nadajemy się do przewodzenia z paru powodów. Jednym z nich była Alexandria, która niemal mnie zabiła a drugim, ten samowolny napad. – Obracałam bransoletkę w palcach. – Jesteśmy na cenzurowanym i nie możemy sobie pozwolić na błąd, a moje osobiste odczucia nie mają tu nic do rzeczy. Nawet gdybym oddał za ciebie życie, Rada nadal kazałaby ci to założyć na rękę.

– A teoretycznie... – oblizałam usta nerwowo – jak się nie zgodzę?

– Nie chcesz tego – wtrącił się Gary.

– Helen – James postąpił krok w moją stronę. – Jesteś bezpieczna z bransoletą i bez niej. Kochanie, pilnuje cię sfora piekielnych ogarów.

Wyjrzałam zza jego ramienia, żeby spojrzeć na Gary'ego. Jakoś ciężko było mi uwierzyć w nagłą szczerość Jamesa. Zaufanie do niego wisiało na włosku.

– Czy Gene się zgodziła?

– Była wściekła, wrzeszczała i płakała... Dopóki Alessia bez słowa nie wyciągnęła nadgarstka przyjmując bransoletkę, a potem jeszcze podziękowała Joelowi.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Tak... – przeciągnęłam zgłoski – dobrze zagrane. Perfekcyjnie. Pieprzona królowa dramatu, ale czego się nie robi dla Oskara! – prychnęłam, wywołując na twarzy Joela niewielki uśmiech.

Włożyłam bransoletkę na nadgarstek. Przeszła bez problemu, mimo że wydawało mi się, że będzie za mała, ale w końcu była magiczna, tak? Poczułam delikatny uścisk, gdy idealnie się dopasowała, następnie zacisnęła, powodując ból. Chciałam wsunąć palec pod nią, ale z zaskoczeniem zauważyłam, że stopiła się ze skórą, tworząc na niej tatuaż. Przyznałabym, że zajebisty patent, ale nadal byłam rozżalona na ich zachowanie.

– Jak długo będę musiała to nosić?

– Do odwołania – pocieszył mnie Joel, zamykając wszystkie pudełka. – Albo wyjaśnienia zagadki.

– Teraz jestem do was uwiązana? – nie ukrywałam swojego niezadowolenia.

– I tak jesteś do mnie przywiązana, kochanie – James spoglądał na mnie intensywnie. – Z magią czy bez i tak jesteśmy związani.

– Tak? – rzuciłam mu wyzwanie. – Coś na zasadzie przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej? A może czarownica wydaje ci się bardziej pociągająca od zwykłej śmiertelniczki? A może jestem odskocznią i powiewem świeżości? Zrobię się za parę lat stara, może jeszcze przytyję, a Alessia zawsze będzie piękna?

Byłam tak zła, że guzik mnie obchodziło, że James stał się większy i mroczniejszy.

– Wynocha! – rozkazał warknięciem.

Zostaliśmy sami. Uniosłam brew, wskazując na niego dłonią. Musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć w jego gorejące złotem oczy.

– To ma mnie przestraszyć? – fuknęłam. – Zaraz z tego puchnącego ego jebniesz głową o sufit!

Skrzyżowałam ramiona na piersiach, czekając cierpliwie, aż wróci do postaci człowieka. Zajęło mu tu kilka oddechów i niezliczoną liczbę przekleństw, których starałam się nie słuchać, ja też byłam zła, ale wolałam się ugryźć w język. Stanął, górując nade mną.

– Nie ma znaczenia czy jesteś czarownicą, strzygą, marą czy śmiertelniczką. Dla ciebie, kwiatuszku, złamałbym wszelkie zasady, zdjął to cholerstwo z twojego ciała i zniszczył, biorąc na siebie konsekwencje. – Pogłaskał mnie po policzku. – Dla ciebie wyrzekłbym się tego tronu i pozycji. Całe życie babka wmawiała mi, że kiedy nadejdzie właściwa chwila, znajdę tę jedyną kobietę, która przestawi mój świat do góry nogami i uspokoi moją duszę. Helen Miller tu i teraz oświadczam, że jesteś natchnioną światłem boską łaską w wiecznej ciemności piekielnej, która mnie otacza.

Westchnęłam ostentacyjnie, ale moje małe serduszko przepełniały uczucia, gotowe rozsadzić je na kawałki. Zamiast tego, pod powiekami zebrały mi się łzy wzruszenia.

– Czy ty zawsze musisz mnie brać na litość?

– Kwiatuszku, czy ty rozumiesz, co ja usiłuję ci powiedzieć?

– Tak, James. Usiłujesz powiedzieć, że mnie kochasz bez używania tych słów! – wypaliłam. – Przez gardło ci nie przejdą? Udławisz się nimi?

Uśmiechnął się lekko, wsuwając dłoń na kark.

– Bardziej się boję, że rzucisz mi w twarz, że miłość to kłamstwo, albo uciekniesz z krzykiem – wyznał.

– Uciekłabym w marcu, sugerując silniejsze leki na cokolwiek, na co chorujesz, ale mamy sierpień i jeszcze nadal tu stoję, tak?

– Czy ty usiłujesz powiedzieć, że mnie kochasz bez używania tych słów? – spytał, zawisając milimetry od moich ust.

Nakryłam jego usta dłonią, na której miałam tatuaż bransoletki, odsuwając jego głowę od siebie. Uśmiechnęłam się ze sztuczną radością.

– Nie dzisiaj – oświadczyłam, odchodząc. Nie uszłam trzech kroków, gdy złapał mnie w pasie ramionami i podniósł do góry, okręcając się wokoło. Pisnęłam z zaskoczenia i roześmiałam się lekko.

– Przetrzepię ci tyłek za karę – szepnął ochryple, całując mnie za uchem.

– Obiecanki cacanki – zawołałam, usiłując się uwolnić.

Jego telefon przerwał nam tę uroczą chwilę. Puścił mnie, wdając się w dyskusję z kimś w innym języku. Nie rozumiałam nic, więc czując się jak intruz, pomachałam mu ręką i zostawiłam samego w bibliotece. Ogarnęłam trochę papierów i maili, które Amelie łaskawie mi zostawiła na weekend. Będąc z siebie dumna, że w żadnym mailu nie odpisałam jej: wal się na ryj, nagrodziłam się kawą oraz ciastkiem.

Nie potrzebowałam czekać na Jamesa, ponieważ został mi przydzielony nowy ochroniarz, Marcus, który jak Gawain i poruszał się w strefie duchowej, przybierając postać ludzką, tylko gdy było to niezbędne, żeby chronić rodzinę królewską. Nigdy nie odbył rytuału przejścia, żeby stać się cielesnym jak Gary czy Joel. Mi było wszystko jedno, ale najbardziej podobało mi się, że mogłam z nim normalnie porozmawiać. Teraz też widziałam go kątem oka.

Bez sensu było kisić się w domu, skoro pogoda postanowiła nas rozpieścić słońcem, a ogród był wręcz zalany kwiatami. Czułam zapach róż aż tutaj. Mogłam posiedzieć w spokoju, wsłuchując się w śpiewające ptaki i podziwiać murarki i trzmiele uwijające się w kwiatach, wysianej na rabatach dzikiej łąki. Delikatny zapach skoszonej trawy i nocnej burzy unosił się w powietrzu.

Piłam swoją poranną kawę, kiedy doszedł mnie głos Alessi.

– Dzień dobry.

Kawa przestała mi smakować. Zrobiła się gorzka na dźwięk łagodnego głosu Alessi, ale przełknęłam ten łyk, krzywiąc się nieznacznie.

– Jakoś już nie bardzo – mruknęłam, chamsko nie odpowiadając na powitanie. Nie chciałam z nią rozmawiać, ani być obiektem wyrzucania przez nią frustracji i wzbudzania wątpliwości, czy to, co łączy mnie i Jamesa jest prawdziwe.

Przekręciła głowę na lewo a kaskada włosów niczym w reklamie szamponu, spłynęła miękko na bok. Wczoraj wyglądała zjawiskowo w prostej sukni, ale teraz w eleganckich granatowych spodniach i białej dzianinowej bluzce z granatowym lamowaniem, była olśniewająco piękna.

Czemu ona musi być tak idealna?

– Nie lubisz mnie – stwierdziła z zaskoczeniem.

– Aż trudno uwierzyć – mruknęłam, wracając wzrokiem do czytanej książki.

– Dlaczego?

Co za idiotyczne pytanie!

Zwróciłam na nią oczy, starając się wybadać czy kpi sobie w żywe oczy, czy naprawdę jest tak naiwna! Wyraźnie oczekiwała odpowiedzi.

– Serio? – uniosłam brew. – Zacznijmy od tego, że usiłowałaś zabić Jamesa.

– Poniosłam za to karę.

Niedowierzanie było najlepszą reakcją na to, co powiedziała.

– W obecnym systemie prawnym dostałabyś dożywocie.

– To nie ma nic wspólnego ze światem śmiertelników – odparła, jakby święcie wierzyła w to, co mówi.

– Śmiertelników?

Uśmiechnęła się.

– To część mojej „klątwy". – Zmarszczyłam brwi, słysząc to. – Zostałam wypuszczona by, jak mi to oznajmiono, przechadzać się po ziemi po wieczność. (To walk the Earth for eternity). Z twojej miny wnoszę, że nie powiedział ci, że są nieśmiertelni?

Sama już na to wpadłam przed przyjęciem! Świetnie będę stara i siwa, kiedy on będzie wiecznie młody. Serio, James?! – mruknęłam ze złością w swoim umyśle, wpatrując się w stoicki spokój Alessi.

Jest jeszcze wiele rzeczy, o których ci nie powiedziałem – doszły mnie myśli Jamesa. – Krąg łączy obie osoby. Lucien zamknął ich w dzienniku. Tak się dzieje od pokoleń z tymi, którzy wybiorą tę ścieżkę. Jest inna, alternatywa.

– Mogą wybrać spośród alternatywnych ścieżek – rzuciłam enigmatycznie, bo po prawdzie zupełnie nie wiedziałam, co James miał na myśli.

– Tak, czarny pałac.

Nie okazuj zdziwienia – nakazałam sobie. – Dlaczego ona to wszystko wie?

Czas jest względny, kiedy jesteś w kręgu – odparł. – Miała go wystarczająco dużo, by zebrać wiadomości.

Spojrzałam na nią z ciekawością, bo przyszło mi do głowy, że czas mógł wcale nie płynąć liniowo, jak w naszym życiu i zamiast paru lat, spędziła tam o wiele, wiele dłużej.

– Jak długo według ciebie przebywałaś w kręgu?

Drgnęła niemal niezauważalnie.

Oho! A jednak trafiłam na żyłę złota!

– Za długo.

– No weź – ironizowałam. – Chciałaś porozmawiać, to rozmawiamy. Pięć lat? Dziesięć?

Zacisnęła usta i milczała przez długą chwilę i wydawało mi się, że już nie odpowie, więc wróciłam wzrokiem do tekstu książki.

– Wieczność – wydusiła w końcu cicho. – Ale teraz mam swoją obiecaną wieczność. Tutaj.

– Obiecaną?

– A ty myślisz, że za darmo pomagałam Lucienowi i Silje? – odparowała z niedowierzaniem.

– Teraz masz, przepraszam za kolokwializm, „przejebane".

– Może po prostu cię przeczekam? – zasugerowała, przewiercając mnie spojrzeniem błękitnych oczu. – Ile będziesz jeszcze żyć? Pięćdziesiąt lat?

– Spędzisz całe życie w poczekalni – mruknęłam defensywnie.

Usłyszałam w głowie szczery śmiech Jamesa, a potem pytanie: Chcesz coś słodkiego do kawy?

Po takiej ilości goryczy? Tak, poproszę – odparłam z niesmakiem.

– Wiesz, że on cię okłamał? – spytała, czekając, żebym łyknęła przynętę.

Czy ona kiedykolwiek da za wygraną? – spytałam w myślach.

Nie liczyłbym na to kochanie ­– odparł z westchnieniem.

Usiadłam prosto na ławce.

– Wiem, że nie powinnam pytać – uniosłam dłonie do góry, jakbym uciszała audiencję – ale zapytam... Naprawdę?

– Pokazał mi wszystkie wspomnienia Silje i Luciena – uśmiechnęła się, jakby wspominała coś przyjemnego.

Przewróciłam oczami, prychając.

– Tak, wiem – rozłożyłam ręce w uniwersalnym geście, gdy nie wiemy, co powiedzieć. – Sęk w tym, że nie byłaś w stanie, zobaczyć ich sama.

James wyszedł zza żywopłotu, niosąc pudełko ze śniadaniem i mój szal. Pocałował moje usta, okrywając ramiona szalem i stawiając pojemnik z łakociami na kolanach. Usiadł obok i objął mnie ramieniem, przyciągając do swojego boku.

– Dzień dobry, Alessi – przywitał się uprzejmie.

– Dzień dobry, James – rzuciła uwodzicielskim tonem, a przynajmniej ja go takim odbierałam. – Jak zawsze rycerz na białym koniu.

– Do tego, co mam zamiar zrobić, kiedy zostawisz nas samych, bardziej pasuje perwersyjny pirat. Przyjmijmy, że dręczenie słabszych, możesz odhaczyć na swojej liście na dzisiaj – odparł, odprawiając ją tym samym w cholerę.

– Jak sobie życzysz – skinęła wdzięcznie głową i odpłynęła w stronę domu.

– Perwersyjny pirat? – mruknęłam. Usiadłam okrakiem na jego udach, odkładając łakocie na ławkę. – Wolałabym cię znów widzieć w kilcie. Myślisz, że nas podgląda? – obejrzałam się przez ramię, ale nikogo nie było w zaułku poza nami.

– Obchodzi cię to? – zapytał, wsuwając dłonie pod moją koszulkę.

– Nic a nic.

– Czy powinnam się martwić o Marie?

– Nie.

– Szczęściara z tej Marie.

Przyszła mi do głowy nasza rozmowa na schodach, kiedy powiedziała, że Gary obiecał jej seks przy ścianie. James pocałował mnie w szyję, sunąc wargami w stronę ucha i mrucząc uwodzicielsko.

– To bardzo ciekawy pomysł, ale musimy wrócić do sypialni, bo w domu jest za dużo ludzi.

– Ale przecież mógłbyś zatrzymać czas – zasugerowałam, błądząc palcami w jego włosach.

– Zanim zapomnę – wyszeptał mi do ucha. – Później babka chciałaby z tobą porozmawiać.

– Cokolwiek sobie życzysz – westchnęłam, poddając się pocałunkom oraz pieszczotom i zapominając, jak zdenerwował mnie wraz z kuzynami o poranku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro