Part 30
Helen POV
Przerobiliśmy z Jamesem parę kłótni przez te dwa tygodnie. Jedna z nich dotyczyła bezpieczeństwa, bo w końcu prowadzałam się z Jego Wysokością i łączyła się z tematem, wynajmowania apartamentu w mieście, do rezygnacji, z którego przekonała mnie informacja, że będzie trzeba pomalować ściany farbą UV znakami ochronnymi. I oczywiście wisienka na torcie – każdy krąg musi być zamknięty krwią. Nie chciałam, żeby czyjakolwiek krew znajdowała się na ścianach.
Przyjęcie, żeby godnie uczcić zakończenie projektu, zbliżało się nieubłaganie. Były osoby, które odetchnęły z ulgą, że to koniec – jak na przykład Amelie. Ale też takie, które z łezką w oku czekały na przydział do nowego zadania – jak Marie. Ja, wciąż byłam zatrudniona przez Jamesa. Odmówiłam jednak korzystania z karty paliwowej czy samochodu, doskonale zdając sobie sprawę, że to było podatkowe samobójstwo!
W dniu przyjęcia z okazji otwarcia musiałam pojechać do Londynu. Nie przeszła mi automatyczna autoryzacja, wniosku kredytowego przedłużenia kredytu hipotecznego, bo jak ten kretyn byłam nieuważna i podałam złą datę urodzenia. To znów rozpoczęło lawinę niekończących się maili z bankiem. Zażądali dwóch rachunków z adresem nieruchomości. W sumie powinnam się cieszyć, że nie trzech, bo w jednym rachunku płaciłam gaz, elektryczność i Internet a w drugim wodę. Woda się nie liczyła tak samo, jak podatek od nieruchomości, ponieważ były wystawione wcześniej niż trzy miesiące. Potem zażądali skanu paszportu i innego dokumentu tożsamości ze zdjęciem, ale to wciąż było mało, więc następne były paski płacowe i umowy o pracę. Kręcili nosem na wypłaty z ubezpieczenia.
Już myślałam, że po tym cała procedura się zakończy, ale niestety ktoś się dopatrzył, że podpisałam wniosek pełnym imieniem i nazwiskiem, a nie parafką, jaką mam w paszporcie, więc jedyne co mi zostało, to pojawić się w Londynie osobiście i złożyć na wniosku podpis, w obecności pracownika banku. Pierwszy wolny termin był w dniu przyjęcia. Zarezerwowałam sobie bilety na pociąg, nie chcąc się tłuc samochodem, bo po pierwsze szybciej, a po drugie nie będę wieczorem aż tak zmęczona, jak po potencjalnym zmaganiu się z innymi kierowcami na autostradzie.
Uzgodniliśmy, że w takim razie przebiorę się i przygotuję w Sheffield bo skoro już tam będę a najem wygasał mi za dwa tygodnie, tak będzie wygodniej. James nie był zadowolony, więc zapytałam go ze zniecierpliwieniem, że przecież mam swojego anielskiego ochroniarza, więc w czym problem. Z westchnieniem przyznał mi rację. Radość z jego kapitulacji, okazała się przedwczesna.
Zgrzytnęłam zębami, odczytując SMS od niego, na pięć minut przed dotarciem do stacji docelowej London Euston, że będzie tam na mnie czekał kierowca i ochroniarz w jednym. Tego faceta nie dało się minąć wzrokiem. Niby garnitur nie był czymś wyróżniającym się, w powodzi ludzi śpieszących się do pracy w piątkowy poranek, ale w tym mężczyźnie było coś, co krzyczało „niebezpieczeństwo". Ludzie omijali go szerokim łukiem. Nie wiedzieli, co tracą, bo okazał się nadzwyczaj milutkim misiaczkiem.
W Sheffield byłam z powrotem przed czwartą po południu, co zostawiało mi mniej więcej godzinę na wyszykowanie się. W Debenhams na Oxford Street znalazłam uroczą sukienkę, którą zamierzałam nałożyć dzisiaj wieczór, zamiast tej zaplanowanej. Intensywny granatowy kolor i tysiące srebrnych punkcików na materiale, przywodziło na myśl niebo usiane gwiazdami. Plisowana spódnica sięgała ziemi a gorsetowa góra na jedno ramię, z zakładkami na skos, bardzo ładnie podkreślała biust. Całość prezentowała się niezwykle elegancko, a jeszcze lepiej jak się poprawiłam bielizną korygującą, która wciągnęła nieco dowody miłości do jedzenia i wyczarowała ładnie wciętą talię.
Spojrzałam w lustro przed wyjściem, podziwiając dzieło, jakie stworzyłam. Czubki szpilek na platformie wystawały spod sukienki. Zgaszony czerwony odcień szminki zdawał się idealnie dopasowany do delikatnego makijażu oczu. Długie wiszące kolczyki dopełniały obrazek.
Usiadłam ostrożnie w aucie, żeby nie pognieść materiału, ale w razie co Gene albo Marie mi go odprasuje parownikiem. Czułam się podekscytowana świadomością, że będę mogła spędzić wieczór z elegancko ubranymi ludźmi i poczuć się jak prawdziwa dama. Miło będzie też stać u boku Jamesa a przede wszystkim poznać jego babkę. Jakoś do tej pory wciąż się mijałyśmy, a była dla niego niezwykle ważna, wychowała go, więc była bardziej jak matka niż babka.
Powoli wjechałam przez główną bram,ę podążając za innym autem. Zatrzymałam się przy stanowisku ochrony, podając swoje nazwisko. Przekartkował listę i spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Nie mam pani na liście gości – oznajmił przepraszająco.
– Przepraszam? – Spytałam, sądząc, że źle usłyszałam. – Czy mógłby pan sprawdzić jeszcze raz? Powinnam się tam znajdować.
– Ale pani nie ma – odparł, rozkładając bezradnie ręce.
Teraz ja zmarszczyłam brwi, układając usta w okrągłe „O".
Co do cholery?!
Uniosłam palec w skazujący do góry z zaciętą miną, mając podejrzenie, że Amelie w ten sposób usiłowała dokonać aktu dziecinnej zemsty.
– Moment.
Sięgnęłam po telefon, wybierając odpowiedni numer. Bez zaskoczenia odebrała po pierwszym dzwonku.
– Amelie.
– Hej Amelie – starałam się trzymać radosny ton – jestem właśnie przy bramie, i ochrona mówi, że nie ma mnie na liście gości.
– No i? – spytała z lekceważeniem, jakby to nie był żaden problem.
Zatkało mnie.
– Nie chcą mnie wpuścić – dodałam.
– A to już nie jest mój problem. – Brwi podskoczyły mi do góry na te bezczelne słowa. – Ja jestem odpowiedzialna za listę gości NT.
– Powinnam być na obu – przypomniałam z pretensją.
– Nie, jeśli to miałoby zależeć ode mnie. Sitwell miał cię sam umieścić na liście – dodała ze źle ukrywaną satysfakcją. – Zadzwoń do niego, skoro tak idealnie układa wam się „współpraca" – ostatnie słowo wypowiedziała, jakbym co najmniej pracowała jako jego niewolnica seksualna, a stanowisko wypracowała sobie seksem. Z tymi słowami się rozłączyła.
– Suka – warknęłam do siebie.
– Przykro mi – powiedział ochroniarz, patrząc na mnie ze współczuciem. – Mogę za to stracić pracę.
– Wiem, rozumiem. Też jestem „szarym ludkiem".
Wybrałam numer Marie. Po czwartym dzwonku włączyła się poczta. Spróbowałam Gene. Po pierwszym uroczy głosik poinformował mnie „niestety nie mogę teraz rozmawiać". Rozłączyłam się. Na liście następny był Gary. To samo – wyłączony lub poza zasięgiem. James – moja ostatnia deska ratunku. Standardowa informacja z sieci telefonicznej, taka sama jak u Gary'ego. Ochroniarz przyglądał się moim staraniom z zaciekawieniem. „Nie ma mnie na liście gości" – wysłałam ten sam SMS do wszystkich. Usiłowałam się ponownie dodzwonić do któregoś z nich – bezskutecznie.
– Do diabła! – z desperacją rzuciłam telefon to wytłoczki na kubek.
– Zna pani wyjazd z drugiej strony parkingu?
Zmierzyłam ochroniarza gniewnym spojrzeniem, które tak naprawdę nie było skierowane do niego. Niestety stał się ofiarą czyjejś niefrasobliwości. Mogłabym sobie rękę dać uciąć, że wpisałam się na listę, a James ją zatwierdził.
– Ja tu pracuję codziennie. Znam każdy wyjazd.
I wjazd, dodałam w myślach.
Powinnam być na przyjęciu od trzydziestu minut. I nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma. Nawet facet, z którym sypiałam codziennie i który twierdził, że mógłby się ze mną ożenić! Chciało mi się płakać. Tyle roboty na nic. A tak chciałam poznać babkę Jamesa, która przyjechała specjalnie na to przyjęcie. Gene opowiadała o niej tyle dobrego. Bezskutecznie usiłowałam się dodzwonić do kogokolwiek, zmierzając do tylnej bramy posiadłości.
- Dobra! Jak nie drzwiami to oknem.
Zjechałam na drogę serwisową jakieś dwa mile od wjazdu głównego. Prowadziła do niewielkiego parkingu używanego głównie przez osoby, wybierające się na długi spacer z psami. Co prawda po ostatnich deszczach mogło być nieco grząsko, ale może mi się poszczęści i dotrę na przyjęcie od tej strony? Nie było tak źle na pierwszy rzut oka, gdy omiotłam przecinkę światłami reflektorów. Szpilki nie nadawały się do brodzenia na grząskiej ścieżce, więc z bagażnika wyjęłam żółte kalosze. Całość prezentowała się epicko – granatowa suknia usiana gwiazdami i intensywnie żółte gumiaki. Włączyłam latarkę w telefonie i ruszyłam przed siebie, usiłując w jednym ręku trzymać buty i telefon a w drugiej spódnicę sukni.
Poślizgnęłam się kilka razy, uprawiając zamiast jazdy figurowej na lodzie, wygibasy na mokrym drewnie, żeby utrzymać równowagę. A przede mną była kładeczka. Cała z omszałego drewna, ślizga jak nieszczęście po deszczu, ale postanowiłam spróbować szczęścia. Przed pierwszym stopniem zapadłam się po kostki w błocko. Wyjściem awaryjnym mógł być sam strumyk, tylko ile w nim wody a ile mułu? Oto była zagadka.
Przenosiłam spojrzenie od kładki do strumyka i z powrotem. Przeskoczyć, czy spróbować zdjąć kalosze i przejść bosą stopą? Postawiłam szpilki na mokrym drewnie, wkładając do środka komórkę. Podkasałam sukienkę wysoko na uda. Na oko strumyk nie był szeroki, ale jak nam mężczyźni wmawiają całe życie ile to jest piętnaście centymetrów, to kończy się jak się kończy.
Przeskoczyłam, ześlizgnęłam się do strumienia, kurczowo ściskają sukienkę, żeby nie zamoczyć oraz modląc się, żebym nie wywinęła orła i nie klapnęła tyłkiem w wodzie, albo co gorsza w grząskim zboczu. Z chwilową rozpaczą obserwowałam, jak zapadam się głębiej i w gumiaki zaczyna mi się lać woda. Złapałam materiał spódnicy jedną dłonią, a drugą chwyciłam się kładki a wręcz powiesiłam się na niej, świecąc tyłkiem do księżyca.
Jakimś cudem udało mi się przekręcić i teraz leżałam na chłodnym drewnie a z kaloszy wylewała mi się woda. Wpatrywałam się w niebo usiane gwiazdami, usiłując zrozumieć co i komu usiłuję udowodnić? Swoją miłość i przywiązanie do Jamesa? Determinację i poświęcenie dla pracy? Chęć naprawienia złośliwości Amelii?
Jak tak dalej pójdzie albo się połamię albo dotrę na przyjęcie niczym kupka nieszczęścia. Nie podobał mi się żaden ze scenariuszy. A może nie byłam tak ważna, żeby po mnie wysyłać ekipę poszukiwawczą? Gdzie był mój anioł stróż, jak go potrzebowałam? Pewnie żłopał piwsko w jakimś pubie.
Przeraczkowałam na koniec kładki a na jej końcu zorientowałam się, że polazłam w złą stronę. Podniosłam się na klęczki a potem ostrożnie stanęłam i zeszłam na trawę.
Pokonana przez kładkę i strumyk. Narastał we mnie wewnętrzny krzyk, który powinnam zwerbalizować, zęby mi ulżyło, ale zacisnęła tylko mocniej usta, zduszając go w zarodku.
– Pieprzyć to, jadę do domu! – warknęłam ze łzami do samej siebie. Zacisnęłam zęby, zabrałam telefon oraz buty i pomaszerowałam do auta. Dobrze, że miałam butelkę wody to spłukałam muł.
Pół godziny później weszłam do mieszkania, trzaskając donośnie drzwiami. Skopałam niecierpliwie buty. Nadal nikt nie zauważył, że mnie nie ma. Trudno. The end w życiu na ziemi, udział wzięli...
Byłam wściekła, ale parę łyżek lodów waniliowych później, łzy spłynęły po policzkach. Zaczęłam płakać na dobre.
James POV
Obszedłem salę dookoła, witając się z gośćmi, których znałem z nazwiska, ale z tyłu głowy wciąż czułem niepokój. Musiałem się zablokować na myśli innych, bo w takiej kakofonii dźwięków trudno się skupić na rozmowie, kiedy słyszy się od osób, uśmiechających ci się w twarz, jak bardzo cię nie znoszą i gardzą twoim towarzystwem. Albo kobiety, które stały obok mężów i planowały schadzkę następnego popołudnia z kochankiem. Nigdzie nie widziałem Helen a otworzenie umysłu, nie wchodziło w grę w takim tłumie. W końcu dostrzegłem kuzyna.
– Widziałeś Helen?
Gary spojrzał na mnie z roztargnieniem.
– Amelie mówiła coś, ale ja zazwyczaj ją ignoruję.
– Gdzie Gene?
Machnął ręką w stronę tłumu.
– Marie? – zasugerował.
– Amelie poprosiła ją o pomoc – odparłem, będąc wcześniej świadkiem tej sceny.
– Jest gościem. Amelie nie ma prawa prosić jej o cokolwiek – mruknął Gary z niezadowoleniem.
Zbliżyła się do nas para naszych dobrych znajomych sąsiadów. Kiedy odeszli, przeniosłem się bliżej wejścia z nadzieją trafienia na kogoś z obsługi. Zamiast tego pojawiła się Amelie.
– Widziała pani Helen?
– Niestety nie.
Klepnąłem się w kieszeń w poszukiwaniu telefonu, ale nie było go w żadnej. Cholera, musiał zostać na górze.
– Przepraszam, muszę zadzwonić.
– Musi pan oficjalnie rozpocząć przyjęcie – przypomniała nieco ostrzej, niż powinna, usiłując nie brzmieć jak uparte dziecko.
– Proszę dla mnie znaleźć Helen, to chętnie rozpoczniemy przyjęcie.
– Helen nie należy do moich obowiązków. Jest dzisiaj pańskim gościem, a nie organizacji.
Spoglądała na mnie wyczekująco, żebym zaprzeczył. Coś było nie tak.
– Dobry wieczór James.
Doszedł mnie głos babki, która zmierzała od strony biblioteki. Wyglądała niezwykle dystyngowanie w długiej, zielonej sukni wieczorowej. Swoim zwyczajem upięła włosy w koronę na głowie, a jej szyję zdobiły rodowe klejnoty – szafiry w oprawie diamentów. Nikt w życiu nie dałby jej sześćdziesięciu lat, ale w końcu była czarownicą, a one znane były ze swej długowieczności.
– Lady Sitwell. – Ucałowałem ceremonialnie jej dłoń.
Przeniosła swoje spojrzenie na Amelie
– Czy to jest twoja wybranka?
– Nie – zaprzeczyłem natychmiast, niemal z odrazą.
– I dobrze – mruknęła, łapiąc Amelie za nadgarstek. Rozległo się kliknięcie palców babki. – Inaczej miałabym wyrzuty sumienia. Czy widziałeś znamię na jej barku? – spytała, patrząc na mnie wyczekująco swoimi złotymi teraz oczami.
– Jest tylko jedna osoba, którą widuję nagą – odparłem przez zaciśnięte zęby. – Mieliśmy swoje podejrzenia z Joelem, nawet całkiem niedawno, ale jedyne co był w stanie wypatrzyć w aurze to, że jest niezwykle zorganizowana. Co innego, gdy dotykała ją Helen. Wtedy okazało się, że Amelie jest medium.
– Potrafię rozpoznać czarownicę, kiedy ją widzę! Nawet jeśli mój wnuk i Genevievre tego nie potrafią, ale uznaję, że mam nad nimi lata przewagi i zmagań z łowcami! Lewa łopatka – pokierowała mnie, wciąż trzymając Amelie za nadgarstek. – A Joel ma jeszcze wiele do nauczenia się, jeśli idzie o aury. Jesteście tacy młodzi! – westchnęła.
– Kurwa! – zakląłem pod nosem, widząc wypalone piętno. Nie znałem tej kombinacji symboli. – Jest narzędziem w czyichś rękach? – zgadywałem.
– Tak, ze światem duchowym.
– Myślisz, że Silje jej to zrobiła?
Spojrzałem na nią a powątpiewaniem.
– Kochanie, to czarna magia z tych najgorszych. Nie sądzę, żeby miała do tego dostęp.
– Co innego Lucien – mruknąłem.
– Nie – zaprzeczyła energicznie, mrużąc oczy. – To nie było żadne z nich.
– Czyżbyśmy mieli na głowie poza normalnymi problemami, także jakieś nowe?
– Zawsze są jakieś nowe, ale porozmawiamy o tym później. Teraz rzeczy najważniejsze.
Babka zrobiła krok w bok i przykryła dłonią piętno. Wzięła spokojny oddech i zamknęła oczy. Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze, mrugając powiekami. Oczy babki zalśniły złotem.
– Myślę, moja droga, że już wystarczająco długo mieszasz w głowach moich wnuków. Wystarczy.
Amelie zmarszczyła brwi i zamrugała, jakby dopiero przebudziła się z letargu.
– Przemówienie jest za pięć minut – przypomniała i kłaniając się babce, odeszła, mamrocząc uprzejmie – miło było panią poznać.
Znamienia nie było już na jej skórze, gdy oddalała się w stronę sali lustrzanej. Widząc mój wzrok pełen uznania, babka uśmiechnęła się.
– A teraz powiedz, gdzie jest to urocze stworzenie, które zawróciło ci w głowie?
Westchnąłem, robiąc nietęgą minę.
– Sam chciałbym to wiedzieć
Babka roześmiała się dźwięcznie.
– Zgubiłeś ją po raz drugi?
Te słowa zapadły mi na żołądku ciężkim kamieniem.
– Babcia wybaczy – skłoniłem się lekko, prosząc w ten sposób, bym mógł się oddalić.
– Oczywiście – poklepała mnie po ramieniu.
Wbiegłem na schody, po drodze przepraszając gości za swoje odejście. Znalazłem telefon leżący na szafce w łazience. Sześć nieodebranych połączeń i SMS. Wszystkie od Helen. Cholera! Wybrałem numer. Po czwartym dzwonku włączyła się poczta. Spróbowałem jeszcze raz.
– Tak? – odezwała się zwodniczo cichym głosem.
– Gdzie jesteś?
– W domu?
Pociągnęła nosem. Czyżby płakała? Coś się stało w Londynie? Jakieś kłopoty? Ochroniarz mówił, że odeskortował ją do pociągu bez żadnych problemów.
– Dlaczego?
– Napisałam ci dlaczego! – zawołała płaczliwie, rozłączając się.
Helen nie należała do kobiet, którymi rządziły emocje. Odczytałem SMS, który mi wysłała i sytuacja wyjaśniła się sama. Tekst brzmiał „nie ma mnie na liście gości".
Cholera!
Posiadanie nadprzyrodzonych zdolności i bycie aniołem, miało w tej chwili same plusy. Dobrze, że nie mieszkała w bardzo zaludnionej części miasta. Parę minut później pukałem do jej drzwi, bo udało mi się wślizgnąć na klatkę z jednym z sąsiadów. Odczekałem chwilę i zapukałem ponownie. Byłem nawet zdecydowany dobijać, jeśli mi nie otworzy drzwi.
Helen! Szepnąłem w swoim umyśle.
Otworzyła zapłakana i wyglądająca jak siedem nieszczęść, z rozmazanym po policzkach czarnym tuszem. Nadal jednak była dla mnie najpiękniejszą kobietą pod słońcem, a jedyne co chciałem teraz zrobić, to przytulić ją do siebie.
– Jak się tu dostałeś tak szybko? – spytała, kiedy wprosiłem się do środka, popychając ją delikatnie. Zignorowałem to pytanie.
– Ubieraj się – poprosiłem, po zamknięciu drzwi.
– Nie!
– Masz umówione spotkanie z moją babką – przypomniałem, usiłując ustawić jej priorytety do pionu.
– Nigdzie nie idę – odparła ze złością, cofając się do salonu. – Sukienkę mam pogniecioną!
– Przestań narzekać i zacznij się ubierać.
– Ja nie narzekam! Ja informuję rzeczywistość, że nie spełnia moich oczekiwań!
Usiadła na kanapie i sięgnęła po niemal opróżnione pudło lodów cytrynowych. Spojrzałem na nią uważnie, odczytując emocje.
– Jesteś na mnie wściekła. – Odwróciła wzrok, przymykając oczy ze zniecierpliwieniem.
– Geniusz – wymamrotała, wkładając pełną łyżkę lodów do ust. – Teraz chcesz, żeby z tobą poszła na imprezkę? Trzeba mnie było wpisać na listę gości! – zawołała z pretensją.
Oparłem się o framugę, nie do końca wiedząc, co powinienem teraz zrobić, ani jak obłaskawić tę prychającą kocicę. Wściekłość, jaką emanowała, była niewspółmierna do przewinienia, które można było przecież jakoś wyjaśnić. Usiadłem obok, ale zerwała się z miejsca.
– Helen – złapałem ją za rękę, kiedy chciała odejść. – Nie wiedziałem, że moje polecenie zostanie zignorowane. Mój kolejny błąd, że zostawiłem telefon w sypialni. – Nadal nie chciała na mnie spojrzeć, uparcie wpatrując się w okno w kuchni. – Czy chcesz ukarać moją babkę za to, że Amelie jest podłą suką?
To była moja ostateczna i bardzo nieczysta zagrywka na emocjach, ponieważ zdawałem sobie sprawę, jak bardzo chciała poznać osobę, która mnie wychowała.
– Nie – wyszeptała.
– Mnie, że nie byłem wystarczająco uważny? – Znów pozwoliłem sobie ją odczytać. – Czujesz się zdradzona.
Siorbnęła nosem, a łzy popłynęły po policzkach.
– Nikt nawet nie zauważył, że mnie nie ma – wychlipała.
Zerwałem się z kanapy i przygarnąłem ją do siebie.
– Kochanie. A jak myślisz, dlaczego się tu znalazłem?
– Ale za późno! To przyjęcie trwa już od godziny! – zawołała z wyrzutem.
Miała rację. Naprawdę ją miała.
– Myślałem, że jesteś gdzieś pośród gości. – Spojrzała na mnie z urazą. – Masz rację, kochanie. Jestem debilem, powinienem był sprawdzić, gdzie jesteś.
– Ale w myślach mogłeś... – znów się rozbeczała.
– Nie mogłem, kwiatuszku, w takim tłumie, jaki jest w domu to kakofonia dźwięków. Ciężko wyłapać coś sensownego. Nauczyłem się już, żeby blokować swój dar, w takich okolicznościach.
Głaskałem ją po głowie i kołysałem w ramionach, dopóki się nie uspokoiła.
– Lepiej? – spytałem po długiej chwili.
– Tak – przyznała, ocierając łzy z policzków.
– Gdzie masz buty?
Spojrzała na wycieraczkę przy wejściu. Złapałem ją w ramiona i zaniosłem do przedpokoju, stawiając przed drzwiami. Uklęknąłem i nałożyłem oba buty. Ściągnąłem białą chustę z wieszaka.
– Idziemy.
– Nie. Nie tak, zwariowałeś? – otarła ciemną smugę spod oczu. Uśmiechnąłem się, bo przypominała uroczą pandę. – Nie mów tego. – Ostrzegła, znikając w łazience.
– Chciałem powiedzieć, że wyglądasz pięknie!
– Kłamca! – zawołała śpiewnie.
Pięć minut później jedyne co zdradzało, że płakała to lekko opuchnięte oczy.
– Wyglądasz olśniewająco a Amelie to suka, której ktoś właśnie urwał skrzydełka. Możesz podziękować mojej babce, jak już będziemy na miejscu. Opowiem ci wszystko po przyjęciu.
Zeszliśmy na dół i widziałem, jak się rozgląda za moim autem.
– Gdzie zaparkowałeś?
– Nigdzie.
Wyjąłem jej z dłoni szal i zawiązałem na głowie, żeby chronić fryzurę. Poprowadziłem ją nad skraj rzeki pogrążonej w ciemności. Wziąłem ją na ręce i przybrałem postać anioła. Pierwszy raz widziałem, że nie ma nic do powiedzenia, więc uśmiechnąłem się z satysfakcją. Utonęła w moich objęciach, trzymając się kurczowo togi. Postawiłem ją dopiero w ciemnej części ogrodu, która dzisiaj była wyłączona ze zwiedzania i niedostępna dla gości.
Demon i Furia zmaterializowały się obok nas i eskortowały aż pod same drzwi. Mogliśmy obserwować, jak za ogromnymi oknami, w rozświetlonej sali balowej, tłum gości bawi się w najlepsze, nawet nie zauważając, że nas nie ma.
– Czy mam pogniecioną sukienkę? – odwróciła się do mnie tyłem. – W razie co, ślizgniemy się od strony kuchni i pognam na górę, a ty przyślesz mi Marie lub Gene.
– Wyglądasz zjawiskowo – popatrzyłem na nią jak na ósmy cud świata. Właśnie tak dla mnie wyglądała. Sukienka opinała krągłości, podkreślając naturalną figurę. Ciemnoblond włosy błyszczały w świetle księżyca, spięte w jakiś wymyślny węzeł, odsłaniając kark. Kilka kosmyków wysunęło się z fryzury, nadając jej lekko frywolny charakter. Upajała mnie zapachem jaśminu, wymieszanym z jej własnym. Spoglądała mi w oczy i nie dało się pominąć tego, jak iskrzyły ekscytacją. – Jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi.
– James? – uśmiechnęła się.
– Tak?
– Musisz sobie zbadać wzrok.
Ująłem twarz Helen w swoje dłonie i pocałowałem te kuszące usta.
– Dla mnie jesteś najpiękniejszą kobietą na ziemi, nawet jeśli sama w to nie wierzysz.
– Mam nadwagę, jestem zbyt samodzielna...
Przerwałem ten potok narzekania.
– Nie, kwiatuszku, masz kompleksy, co nie znaczy, że masz rację – zaprzeczyłem. – Wmawiasz sobie te idiotyzmy od lat, wierząc w każde słowo, ale prawda jest taka, że dla każdego mężczyzny piękno oznacza coś innego. Kobieta musi mieć to niezidentyfikowane coś, co cię przyciągnie. Czym jednak jesteś starszy, tym dobitniej rozumiesz, że partnerka to nie tylko udany seks i ładna buzia. Musi być twoim przyjacielem, dobrym partnerem w rozmowach...
– Tolerować to, że chrapiesz – wtrąciła.
Parsknąłem cicho.
– Tak, to też. Wśród setek kobiet, byłbym w stanie z zamkniętymi oczami odnaleźć cię w tłumie. Błyszczysz jak latarnia morska, wskazująca drogę do domu.
– Jesteś tak pewny siebie.
– Wiem, co czuję.
– Dla ciebie magia i to wszystko jest naturalne. Ja potrzebuję więcej czasu.
– Dam ci go tyle ile będziesz potrzebowała.
Helen parsknęła śmiechem.
– Całe życie w poczekalni – zażartowała, a potem dodała poważnie. – W tym wszystkim jest jeden problem. Jesteś nieśmiertelny, prawda? – spytała szeptem. Ona zawsze idealnie wiedziała jaki temat wybrać, żeby skomplikować sytuację i domagać się kolejnych sekretów. – Wiedziałam – szepnęła do siebie. – Nigdy nic z tego nie będzie James.
Spuściła oczy.
– Na każdy problem znajdzie się rozwiązanie – doszedł nas głos babki. – Ale to nie temat na dzisiaj, bo ktoś ma przemówienie do wygłoszenia.
– Babciu, poznaj Helen Miller, która stopiła moje czarne lodowate serce. – Obie uśmiechnęły się na te słowa. – Helen, poznaj moją babkę, lady Alina Sitwell.
– Lady Sitwell – Helen złapała spódnicę sukienki i dygnęła.
– To nie jest potrzebne moja droga – babka machnęła lekceważąco ręką. – Kiedy spotykamy się w rodzinnym gronie, nie trzymamy ceremoniałów. Podobnie do osób należących do rodziny. Zanim powiesz, że nie należysz do rodziny, wyprowadzę cię z błędu: należysz! Co do tematu, który cię poruszył, będziemy miały czas porozmawiać, ponieważ zostaję tutaj przynajmniej na tydzień.
Helen wydawała się szczerze przerażona tym pomysłem, objąłem ją w talii i poprowadziłem obie do domu. Czas oficjalnie rozpocząć przyjęcie. Wszystko inne może poczekać do rana.
Albo i nie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro