Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 26


Helen POV

A może był równie szalony jak ja, bo podszedł bliżej i przykucnął przede mną. Byłam tak zaskoczona, że nawet nie zareagowałam na to, jakby nie było śmiałe poczynania wobec zupełnie obcej osoby. Gdybym to była ja, to z pewnością nie zbliżyłabym się do kogoś bez uprzedniego rozeznania, czy pies nie odgryzie mi ręki, czy nogi jak podejdę. On nie miał tego problemu. Zupełnie się nie zawahał. Co gorsza, pies, który warczał na mojego brata Filipa, którego znał od miesięcy, zachowywał się, jakby byli kumplami od lat. Nieznajomy odpiął smycz, a Dom zerwał się i znikł za załomem żywopłotu. Chciałam zaprotestować, ale facet oparł dłonie na moich kolanach.

Ale facet ma tupet, żeby zaczepiać nieznajomych!

Spojrzałam na niego zdecydowana wygarnąć mu, co myślę o bezczelnych mężczyznach którzy, mimo że są przystojni, to jednak nie mają zupełnie respektu dla czyjejś prywatności! W jego wzroku była bezbrzeżna rozpacz i chyba... chyba iskierka nadziei. Nadziei na co?

Co u cholery!

– Jeśli śniłaś choćby połowę tego co ja, to wszystko nadal gdzieś tam w tobie jest.

Śniłaś... O w mordeczkę! Czy on mówi o TYCH snach?!

Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Czy on mówił o snach, które ja miewałam co noc z jego udziałem? Strach ścisnął mi żołądek. Pies zwiał, a mnie obłapiał nieznajomy, o którym śniłam przez ostatnie miesiące. I to jak śniłam! Erotycznie, seksualnie. Do tego stopnia, że budziłam się zlana potem i na granicy spełnienia!

Przełknęłam ciężko, bo niby skąd mógłby o tym wiedzieć?

Dotykał mnie, ale ciało nie chciało uciekać, właściwie... to było przyjemne doznanie. Znajome. Nie był obcą osobą. Zamrugałam, uświadamiając sobie, że Déjà vu, które miałam, odkąd wysiadłam z auta, nie było tym, czym się wydawało. Byłam tu już – przyszło mi do głowy. Oboje już tu byliśmy. Odstawiłam kubek na ławkę.

Słyszałam w głowie słowa szeptane raz za razem jak mantra: Śmierć nie jest w stanie nas rozdzielić, gdy jedno życie jest zrodzone z drugiego. To samo zdanie rozbrzmiewające w mojej głowie i obraz płonącego kręgu.

Nie wiem, skąd wzięłam odwagę, by go poprawić, że cytat jest dłuższy.

– Powinieneś powiedzieć: Czym różni się to życie od poprzedniego, kiedy z jednego rodzi się kolejne? Zawsze brakuje czasu dla tych, co go potrzebują. Ale dla tych, co kochają, trwa wiecznie. Śmierć nie jest w stanie nas rozdzielić, gdy jedno życie jest zrodzone z drugiego. – Uniosłam dłoń I dotknęłam delikatnie jego twarzy, a imię samo przyszło mi do głowy. – James – wyszeptałam.

Miałam mnóstwo czasu, żeby się odsunąć. Uciec, odepchnąć go. A jednak wciąż w głowie dudniły mi te słowa. Śmierć nie jest w stanie nas rozdzielić, gdy jedno życie jest zrodzone z drugiego.

Kiedy mnie pocałował, fala wspomnień, wizji, nazwijcie to jak chcecie, zalała mi głowę. Uczucia pojawiły się w pamięci, gwałtownie wypełniając pustkę, jaką czułam jeszcze dzisiaj rankiem. Kochałam tego mężczyznę, poświęciłam dla niego siebie. Ogrom emocji wypełniał duszę, a łzy zaczynały się zbierać, grożąc spłynięciem po policzkach.

– Pamiętam cię – wyszeptałam drżąco, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje.

Gorąca łza spłynęła mi po policzku.

– Myślałem, że cię straciłem na zawsze – wyszeptał z desperacją w głosie, wpatrując się we mnie. – Jedno życie jest zrodzone z drugiego. Tylko to mnie trzymało przy zdrowych zmysłach.

Znów mnie pocałował, a kolejne wspomnienia zalewały moją głowę, tworząc barwne fotografie poszczególnych wydarzeń. Biblioteka, pożar. Pamiętnik. Napaść. Znaki. Moja krew. Jego krew. Moje zniknięcie. Bezbrzeżna rozpacz. Pustka, ciemność i sny.

Wpatrywałam się w niego, szukając odpowiedzi na podstawowe pytanie:

– Jak mogłam cię zapomnieć?

– Mogłem mieć tylko nadzieję, że się nie mylę – szepnął z ulgą.

Przygarnął mnie do siebie gwałtownie, zamykając w ramionach. Zadrżałam od rozpierających mnie od środka emocji. Cieszyłam się, jednocześnie bojąc, że to, co się dzieje to kolejny sen.

– Spokojnie, kochanie, chwilę potrwa, zanim wszystko znów znajdzie się w twojej głowie, tak jak znaleźć się powinno!

W końcu, po wielu tygodniach wewnętrznego rozedrgania poczułam się jak w domu. Ogarnął mnie spokój. Przymus wewnętrzny, by szukać tego czegoś nieznanego i niezidentyfikowanego zginął z mojej głowy.

– Te ostatnie tygodnie wydają się tak nierealne! Oderwane od rzeczywistości. – Puzzle wskakiwały na swoje miejsce, układając zdarzenia w pełny obraz sytuacji, która się wydarzyła. Zaciągnęłam się jego zapachem. – To byłeś ty... – odsunęłam się, by zajrzeć mu w oczy – w moich snach...

– Musiałem.

– Dostawałam przez ciebie szału! – mruknęłam, wspominając nieprzespane noce i dnie gdy śniłam na jawie.

– To była jedyna możliwość, żeby dotrzeć do twojej głowy – pogłaskał mnie po policzku. – A udawało mi się tylko, kiedy ogar był blisko.

– Podłożyłeś mi psa? – spytałam, marszcząc czoło.

– To nie jest jakiś tam pies. To królewski ogar, a właściwie para rozdzielonych królewskich, piekielnych ogarów, tęskniąca za sobą, więc pewnie nie zobaczymy ich przez jakiś czas.

Zza żywopłotu doszły nas głosy śmiejących się turystów. Na moich oczach pies podobny do Doma zmaterializował się w przejściu, warcząc cicho. Jego samego dostrzegłam po drugiej stronie pilnującego innego przejścia. James także powiódł po nich wzrokiem.

– A jednak horda postanowiła być królewska.

Teraz już cała dwunastka znajdowała się na tym skrawku trawy.

– Ależ piękne zwierzęta! – Doszło nas czyjeś zawołanie zza płotu

– Jeśli nie chcemy mieć ciał do sprzątania, musimy iść.

Podniósł się z kolan, pomagając mi wstać i natychmiast przytulając do swojego boku. Gwizdnął cicho, a psy podbiegły bliżej, tworząc eskortę godną królewskiej pary.

– Ciał?

– One są po to, żeby nas chronić.

– A co złego zrobili nam turyści? – dopytywałam.

– Jeszcze nic, ale nigdy nie wiesz, skąd może nadejść zagrożenie.

Dopiero w domu rozbiegły się, ale nadal Dom oraz jego partnerka szli po obu naszych stronach. Po przekroczeniu progu biblioteki zaciągnęłam się unikalnym zapachem farby drukarskiej, papieru, cygar, skóry mebli, rudej wódy na myszach i kurzu. Wszystko to stanowiło niesamowitą mieszankę, tworząc zapach jedyny w swoim rodzaju. Najlepsze perfumy na świecie.

Na ścianie wisiała tapeta. Po czarnych osmaleniach nie było śladu a miejsce wypalone przez triskelion, wyglądało jak nowe. Powiodłam po nim palcami, których opuszki zaczęły mrowić.

– Czy udało wam się znaleźć podpalacza?

– Nie, niestety nadal nie wiemy, kto fizycznie podpalił tapetę, by przerwać krąg.

– Dopuszczasz do siebie fakt, że pierwszy pożar mógł być wywołany przez Silje? – spytałam. – Że użyła kogoś, żeby złamać krąg, bo tylko tak mogli się wydostać?

– Jak najbardziej i to jest raczej pewne – potwierdził. – Ciebie i Marie wykluczam z powodów oczywistych, ale całą resztę osób na projekcie? To mógł być każdy. Obie strony mają do dyspozycji magię a zaklęcie wymazywania pamięci, naprawdę jest skuteczne.

Pogładziłam triskelion, który zaczął się wypełniać złotem i ogniem. Symbole jeden po drugim pojawiały się na ścianie, a potem na podłodze. Lustrzane kręgi stanowiły przepiękny widok, aż nie można było odwrócić wzroku. Hipnotyzowały. Czuć był energię uwalnianą z niego, przyzywała, żeby przekroczyć granicę... Ramię Jamesa zacisnęło się mocniej na talii i odciągnęło na parę kroków.

– Co pamiętasz?

– Zostawiłeś mnie samą, ale zaraz po zamknięciu drzwi, pojawiła się Silje. Wilki – Dom spojrzał na mnie, przekręcając głowę na bok – no dobrze! Piekielne ogary – poprawiłam się – wyły za oknem. Dzień wcześniej rozmawiałam z Gene na temat kręgu, symboli i pułapek.

– I powiedziałaś jej, że wszystko wiesz.

Zaczerwieniłam się lekko.

– Skłamałam, a ona dała się nabrać.

– Powiedziałaś jej, że skończyłaś pamiętnik.

– W sumie to nigdy go nie skończyłam – przyznałam się.

– A teraz jest pusty.

Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

– Naprawdę?

– Tak.

– Więc... – zająknęłam się. – Udało im się wydostać?

W jego wzroku nie było zaskoczenia.

– Mieliśmy takie podejrzenie, ale nie jesteśmy w stanie nikogo znaleźć. Rozważaliśmy nawet, że są rozdzieleni i też nic. Sprawdziliśmy wszystkie osoby z nazwiska, imienia oraz takie, które ewentualnie mogły wydawać się nie do końca sprawne umysłowo.

– Tak, to było jedno z zastrzeżeń, jakie miała, ale podobno, któraś z pieczęci powinna rozwiązać problem. Może... jednak to wszystko się nie udało?

James zmarszczył brwi.

– Co dokładnie powiedziała ci Silje?

– Że tylko ja mogę domknąć krąg i że czekała na mnie ponad trzysta lat. Poza tym ona nie mówiła.

– To znaczy?

– Pokazywała mi obrazy...

Drzwi do biblioteki otworzyły się gwałtownie.

– Ile razy powtarzałam, że... – Amelie umilkła w pół słowa, wpatrując się we mnie jak sroka w gnat. – Helen?

– Miło ci widzieć Amelie – przywitałam się uprzejmie. Zrobiła krok w naszą stronę, a Dom obnażył kły i warknął. – Spokój! – rozkazałam. Umilkł, ale nadal stał cały napięty.

Chętnie bym pozwoliła ci ją ugryźć w tyłek, ale nie wolno.

– Czy z twoim zdrowiem już lepiej? – zagaiła, uważnie lustrując dłoń Jamesa spoczywającą na moim biodrze.

– Tak, dziękuję, odzyskałam w pełni pamięć – odparłam grzecznie.

– Miło, że nas odwiedziłaś.

– Właściwie to...

– Helen zgodziła się przyjąć pracę, którą oferowałem jej poprzednio.

Spojrzałam na niego z rozbawieniem.

– Negocjujemy – sprostowałam. – A teraz dostanę kawę w ramach zachęty? – spytałam, mrugając rzęsami i starając się być urocza do bólu i prześmiewczo uwodzicielska.

– Oczywiście – zapewnił, muskając moje usta swoimi.

– Jestem pewna, że Helen trafi do kuchni. W międzyczasie potrzebuję omówić z panem kilka zaległych tematów. Pan Olivieri zapewniał mnie, że...

– Dobrze – zgodził się James. – Spotkamy się na górze w saloniku?

– Chodź Dom – zachęciłam psa.

– Dom? – spytał z błyskiem w oku.

– Skrót od Demon, żeby moja mama nie dostała zawału. No wiesz... – mrugnęłam okiem do Jamesa. – Demon jak na piekielnego ogara przystało.

Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Pies powinien być na smyczy – pouczyła mnie Amelie.

– Który? – zapytałam, wskazując na drzwi, za którymi siedziała cała horda.

Złapała się dłonią za gardło i w panice schowała za Jamesem.

– O mój Boże! – wyjęczała.

– Nie! – zaprzeczyłam. – Stado w komplecie. Idziemy! – rozkazałam.

Przy schodach na końcu korytarza rozbiegły się w różne strony. Tylko Dom pozostał ze mną. Zeszłam na niższy poziom do kuchni, znajdując tam osobę, którą chciałam spotkać.

– Cześć Marie!

Odwróciła się do mnie, niemal upuszczając trzymany w ręku słoik z kawą. Odstawiła go gwałtownie.

– Jezu!

Podbiegła do mnie i uścisnęła, co na angielkę pełnej krwi było znaczące. W końcu nie na darmo nigdy nie spotykali się w swoich domach, ale za to chętnie w pubach i innych jadłodajniach.

– Stęskniłaś się?

– Oczywiście! Uciekinierko! Kto zostawia projekt w połowie? – marudziła, ale w oczach miała radosny błysk. – I mnie sam na sam z terrorystką!

– Gary nigdy nie pozwoliłby ci zrobić krzywdy – zażartowałam.

– Kto? – spytała, wracając do robienia kawy, bo woda właśnie się zagotowała.

– Gary – powtórzyłam.

– Nie znam, ale jak pomaga w starciach z Amelie, to chętnie poznam.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na rzeczonego z pytaniem w oczach. Marie stała odwrócona tyłem do niego. Kliknięcie palców było znaczące.

– Ona nie pamięta – powiedziałam cicho.

– Nie – potwierdził, patrząc na nią ze smutkiem

– Czy to przeze mnie?

– Widziałem, co się działo z Jamsem, więc Gene pomogła mi... rozwiązać ten problem.

– Wymazać cię z jej pamięci?

– Można to też tak nazwać – zgodził się.

– Więc co zrobiła?

– Zamknęła wspomnienia w pamiętniku.

Pokręciłam głową z rezygnacją, po części rozumiejąc jego motywację. Ale tylko w części.

– Ale teraz...

– Nie – odparł twardo.

– Ale...

– Nie – przerwał mi z mocą. – Helen, ona ma prawo być szczęśliwa.

Co za tępy wół!

– Była szczęśliwa! Z tobą! – wyrzuciłam z siebie z irytacją. – Czy ty wiesz, jak to jest, kiedy nie możesz sobie przypomnieć...

– Nie rozumiesz śliczności. – Pokręcił głową ze smutkiem. – Ty i ona to dwie różne rzeczy, odrębne historie. O naszym związku wiedziało tylko kilka osób.

– Robisz się na męczennika? – spytałam napastliwie.

– Nie rozumiem?

– Skoro tak ci zależało, żeby nie być Jamesem, męczennikiem, który stracił ukochaną i nie mógł się pozbierać, to może lepiej było zabrać wspomnienia wam obojgu?

– To moja decyzja! – upierał się.

– Nie, Gary, to powinna być także jej decyzja. – Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek, bo absolutnie nie akceptowałam jego odpowiedzi. – Czy to by się dało odwrócić?

– Nie kombinuj – ostrzegł.

– Da się? – spytałam ostrzej. – Pewnie, że się da – powiedziałam do siebie ze złością – w końcu Joel oddał mi moje! Jesteś świnią Gary! – tupnęłam nogą. – Spadaj!

Uniósł brew i kliknął palcami. Marie zalewała kawę do kubka termicznego.

Uważasz, że taki z ciebie chojrak? No to patrz.

Chwyciłam ją za ramiona i odwróciłam do niego.

– Marie Doyle, Gary Sitwell. Gary Sitwell, Marie Doyle! – przedstawiłam ich sobie, patrząc na niego z odrobiną satysfakcji. Jedno drugiemu skinęło głową. – Jak będziesz miała problemy z Amelie, zgłoś się do niego!

– A ty nie wracasz na stanowisko koordynatora? – spytała, odwracając się do mnie z powrotem i ignorując Gary'ego. Coś mrocznego zapaliło się w jego oczach. I dobrze mu tak!

– Nie wszystko na raz pierwszego dnia – rozłożyłam ręce.

– Lepiej się już czujesz?

– Tak, z moją pamięcią jest już wszystko w porządku.

– Dobrze, że wróciłaś – powiedziała z uśmiechem, nadal ignorując Gary'ego.

– Daj mi złapać oddech i zobaczymy co dalej.

– Zostało tylko trzy tygodnie do otwarcia.

– Pożyjemy, zobaczymy – podsumowała filozoficznie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro