Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 25

Wszystkiego dobrego kochani! Mam nadzieję, że uda wam się odpocząć w czasie tych świąt. 🖤🖤


James POV

Na wyświetlaczu telefonu pojawił się numer Joela. Akurat siedziałem z Babką w salonie na górze, przeglądając maile od managera dotyczące agencji nieruchomość, którą dla mnie zarządzał.

– Zrobiłem, co chciałeś. – Poczułem ekscytację oczekiwania, jakbyśmy mieli wybierać się na polowanie. – Ogar jest pod jej opieką.

Enigmatyczne słowa Joela od razu sprawiły, że zapaliły mi się w głowie lampki ostrzegawcze.

– Czy chcę wiedzieć, jak to zrobiłeś?

– Jedyne, co musisz wiedzieć to, że nie była w żadnym momencie w niebezpieczeństwie.

Zacisnąłem wargi.

– Jak wrócisz... – zacząłem mrocznie.

– To ci już przejdzie, ale nie mam nic przeciwko na mały sparring.

Babka popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale nie odezwała się słowem. Jeśli wiedziała, co spiskujemy za jej plecami, nie powiedziała słowem. W końcu dała mi sześć miesięcy, a ja biernie pozwalałem babce na wszystkie pomysły i zadania związane z domem. Wilk syty i owca cała.

Nie mogłem się doczekać nocy. W absolutnej ciszy o wiele łatwiej wchodziło się do umysłów ludzi. Wyciszali emocje i pogrążali się w pustce, uruchamiając tę część mózgu, która odpowiadała za podświadomość. Wszystkie procesy ciała zostały ograniczone, co tylko ułatwiało zadanie. Do tego teraz suka, która leżała w nogach łóżka, przyczołgała się, układając przy moim boku od strony serca. Pogłaskałem ją odruchowo.

– Sprawdzimy co u twojego partnera? – spytałem, wyłączając muzykę. Distrubed – The Sound of Silence stał się moim codziennym hymnem. Ten utwór świetnie opisywał to, jak się czułem.

Zastrzygła nieznacznie uszami, a oczy przybrały bursztynowy kolor. Zamknąłem oczy, przywołując obraz śpiącej Helen. O ile czułem psa, tak nie docierałem nigdzie dalej, piskliwy dźwięk ciszy wypełniał uszy.

– Helen... – wyszeptałem sam do siebie.

Mogłem patrzeć oczami psa na śpiącą kobietę, ale nie byłem w stanie dotrzeć do jej głowy. Wyglądała na zmęczoną, wręcz wyczerpaną. Ileż bym dał, by wziąć ją w ramiona i przytulić. Pocałować w czoło i ukoić własnym ciepłem. Zacisnąłem pięści.

Dotyk - niby nic, a jednak... zapach skóry. To, czego nie mogłem, rozrywało mi serce fizycznym bólem. Patrzenie na kobietę, która powinna stanowić centrum wszechświata, doprowadzało mnie do rozpaczy.

Spojrzałem na psa. Podniósł głowę, zdając sobie sprawę, że nie jest sam. Między nim a Helen musi się ustanowić więź. Nigdy nie miała zwierzęcia, ale już po jednym dniu czułem nikłą nić porozumienia. Poczekamy, zobaczymy. Niecierpliwiłem się, a tutaj jedyne co mnie mogło uratować to irracjonalnie: upływ czasu.

Będę próbował.


Helen POV

Czy macie czasem sny, z których nie chcecie się obudzić? Takie, w których czujecie powiew wiatru na twarzy? Zapach wiosennego deszczu? Usta kochanka na skórze? Przyjemność, jaką wzbudzają w tobie opuszki jego palców sunące po ramieniu? Ciepło dłoni spoczywającej na biodrze?

Mam taki sen. Powraca do mnie coraz częściej. Od tygodni.

Jestem naga. Leżę na boku w ramionach mężczyzny. Moja noga przerzucona przez jego udo, a ciężka, męska dłoń spoczywająca na moim kolanie. Męskie palce leniwie przesuwają się po skórze mojego ramienia, zostawiając ognisty ślad wędrujący niespokojnym dreszczem, żeby wybuchnąć przyjemnością we wciąż zamroczonym rozkoszą mózgu. W górę i w dół. Miękki, łagodny ruch. Skóra jego palców jest lekko szorstka, ale niezwykle przyjemna.

Ciepły oddech porusza włoskami na skroni. Zaczyna mnie to irytować. Niespokojnie poruszam głową, opierając się policzkiem o twarde mięśnie klatki, która służyła mi za poduszkę. Śmieje się. Niski, wibrujący dźwięk dochodzi spode mnie. Podniecający. Wyrywa mi się westchnienie. Zatapiam paznokcie w skórze na jego brzuchu. Pojedyncze syknięcie jest wystarczającym ostrzeżeniem, żeby przestać.

Jest mi dobrze. Każdy oddech relaksuje. Bezwiednie zaczynam obwodzić paznokciem po konturach mięśni. Rozleniwienie przelewa się w każdej komórce mojego ciała. Zaspokojona wsłuchuję się w radosną pieśń wygrywaną przez moje serce. Puzzle mojego życia wskoczyły na właściwe miejsce.

Niebiańskie zapomnienie.

– Nie chcę odchodzić – szepczę, walcząc z sennością.

Ciepłe wargi opadają na moje czoło.

– Wrócę.

To jedno słowo będzie się kołatało po mojej głowie, kiedy się obudzę. Opanuje myśli. Jego głos będzie mnie prześladował przez najbliższe kilka dni, brzmiąc jak echo wyszeptane właśnie do ucha. Będzie rozpraszał w nieoczekiwanych momentach. Sprawi, że zapłonę z pożądania.

Pragnę zobaczyć jego twarz. Nawet nie usiłuję podnieść głowy. Wiem, co się stanie. Doświadczyłam tego już nie raz. Obudzę się. A wcale nie chcę. Im bardziej koncentruję się na zapamiętaniu szczegółów, tym szybciej wszystko zaczyna blednąć.

Nie chcę! Zostań!

Nie odchodź!

– Znajdę cię!

Obudziłam się, czując mokry nos psa, dotykający ucha. Pogłaskałam

Ten sen mnie prześladował od dłuższego czasu. Płonące złotem oczy. Pocałunek. Tak realny jakbym naprawdę była całowana. I to ciągłe uczucie, że czegoś mi brakuje. Beznadziejność. Depresja idiotko, tak powiedział psychiatra. Matka nie potrafiła tego zrozumieć, więc bezcelowym było zaczynanie tematu. Filip miał w głowie balangi po zakończeniu studiów. A ja... Ja od miesięcy czułam, że znajduję się w złym miejscu na ziemi. Od felernego incydentu minęło niemal sześć miesięcy, a ja nadal się nie pozbierałam. Za to grzecznie udawałam, że wszystko jest w porządku i wyczekiwałam nocy...

I jego.

Fenomen świadomego snu był mi obcy, ale po pierwszym z nich spędziłam kilka dni, wertując Internet i zapoznając się ze zjawiskiem, a potem sięgnęłam po konwencjonalne książki. Zwierzyłam się psychiatrze, ale tylko raz, bo w rezultacie przepisał mi mocniejsze leki nasenne i zmieniliśmy antydepresanty, które odstawiła po przybraniu pięciu kilo pierwszego miesiąca. Dostałam z tego powodu jeszcze większej depresji. Leki na sen powodowały u mnie napady lękowe. W tajemnicy przed wszystkimi odstawiła tabletki i spuszczałam je w toalecie.

Nie powinnam! Tyle że biorąc je, nie mogłam śnić. A tylko w snach czułam się bezpieczna w ramionach faceta, którego twarzy, nigdy nie widziałam. Co gorsza, nie mogłam jej sobie przypomnieć. Mogłam przywołać poszczególne tatuaże na jego ciele, każdy mięsień, przyjemność, jaką sprawiało mi gładzenie nagiej skóry, ale nie twarz.

Dostałam obsesji tak samo jak z koniecznością przypomnienia sobie tego co się wydarzyło. Próbowałam medytacji, myślenia kognitywnego nawet hipnozy. Czym bardziej chciałam, tym mniej w tego wychodziło. Zawieszałam się, usiłując, a kończyło się koszmarnym bólem głowy i moim imieniem wyszeptanym przez męski głos, któremu nie potrafiłam przypisać twarzy.

Mój mózg znów przeskoczył na inne tory.

Jeszcze tylko dzisiaj i jutro już będziemy w drodze. I tak musiałam załatwić kilka spraw związanych z domem w Londynie, więc wyprawa autem z psem zdawała się przednim pomysłem. Anglia była dziwnym krajem i niestety, ale psy nie mogły podróżować w samolocie pasażerskim a jedynie w cargo. Tak więc olewając system, wsiadłam w auto i pognałam do Calaise wraz z Filipem.

Mała wycieczka to jest to, co jest mi potrzebne, żeby się trochę otrząsnąć.


Helen POV

Sezon letni zdecydowanie miał wiele minusów, jeśli chodzi o zwiedzanie. Dzieciaki mają wolne od szkoły, a ludzie biorą urlopy, żeby odpocząć. Co za tym idzie w miejscach, które stanowiły atrakcje turystyczne, ludzi było pełno – wszędzie. Wręcz łazili po sobie! Mieszkanie w Londynie, mieście, które było nawiedzane przez te żądny ekscytacji tłum, miało swoje minusy. Zwłaszcza latem, ale to miasto podobnie jak Nowy York Czy Singapur nigdy nie spało.

Postanowiłam zrobić sobie wycieczkę na wieś, ponieważ jakiś czas temu znalazłam dom, który chciałam obejrzeć. Nie wiem dlaczego, ale czułam potrzebę, aby zobaczyć ten dom na żywo odkąd w jakiejś rozmowie z ojczymem padła ta nazwa, w kontekście pracy, którą dla nich wykonywałam przed amnezją. Raishaw Hall – zafiksowałam się tę posiadłość. Do tego sprawdziłam w Internecie, że spokojnie można korzystać z ogrodów, nawet jeśli dom nie jest jeszcze udostępniony. Czułam się niezręcznie, bo wymiana maili z Panną Atkinson przypominała doświadczeniem wyrywanie zęba, ale może ktoś inny będzie mi w stanie powiedzieć coś więcej.

W drugim tygodniu po wypadku matka pod nadzorem psychiatry pozwoliła mi zadzwonić do Marie, W całym projekcie moje imię i nazwisko stało się tematem tabu, albo szeptanych plotek, którymi nie chciano się z nią dzielić. Życzyła mi powrotu do zdrowia i wydawała się szczerze zatroskana, że nie zamierzam wrócić do pracy, ale rozumiała, że lekarze nie pozwolili mi przebywać w stresujących warunkach, bo to mogło się przyczynić do głębszej traumy.

Mój mózg działał obecnie w dwóch trybach. Obsesja lub niezainteresowany. Wiedząc, że Filip nie będzie miał ochoty się ze mną wybrać, zaplanowałam to sobie na poniedziałek. Wyjechałam na tyle wcześnie, że dotarłam na miejsce pół godziny przed otwarciem. Wydawało się nawet, że Dom spokojnie ułożył się na siedzeniu i był całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy.

– Dzień dobry! Fantastyczna pogoda, więc trzeba korzystać! – zawołała do mnie dziewczyna w koszulce z zielonym logo National Trust.

– Dzień dobry!

– Niby otwarcie za godzinę, ale jeśli masz ochotę obejrzeć ogrody, to mogę cię wpuścić teraz, albo za pół godziny.

– Ale tak bez biletu?

– To można załatwić później – machnęła ręką. – Będę pracować do zamknięcia, więc po prostu zajrzysz przed opuszczeniem terenu.

Wypuściłam psa z auta, łapiąc za szelki, nim zdążył zrobić krok.

– Poza tym nie jestem sama.

Pies niecierpliwił się, drepcząc w miejscu, jakby okazywał podekscytowanie za mnie i za siebie.

– Ależ piękny – zachwyciła się. – Jest identyczny jak ten należący do właścicieli!

Przypięłam smycz do szelek.

– Bardzo unikalna rasa, ale piękna – zgodziłam się. – Naprawdę możemy teraz? Z kawą?

Dziewczyna roześmiała się.

– Kawę najlepiej pije się rano w słońcu. Ogród jest nim zalany od poranka.

Przeszłyśmy dość spory kawałek, do samej posiadłości rozmawiając o pogodzie i historii domu.

– Jesteś skarbnicą wiedzy – oznajmiłam.

– Pracuję tu od jakiegoś czasu.

Czym bliżej byliśmy budynku, tym pies ciągnął mocniej, jakby nagle poczuł zew i musiał na niego odpowiedzieć. Usłyszałyśmy przeciągłe wycie wilka, na które mój odpowiedział chętnie, równie podekscytowany.

– O matko, Dom! – zganiłam go. – Przepraszam.

Zaśmiała się, machając ręką i bagatelizując moje obawy.

– Przecież nic się nie stało. Tamta ścieżka zaprowadzi cię do ogrodu. Miłego dnia.

– Dzięki.

Ogród był fantastyczny i nie było w nim nikogo. Idealnie do robienia zdjęć.

O! Mój! Boże! Labirynt z żywopłotu. Musiałam niemal na siłę wciągnąć psa ze sobą, bo wydawało się, że jego agenda zwiedzania, stanowiła coś odrębnego, od tego co zaplanowałam.

– Aleś ty dzisiaj uparty – marudziłam, szarpiąc za smycz. – Co w ciebie wstąpiło?

Dom wiedział lepiej, którą ścieżkę wybrać i gdybym go posłuchała, trafiłabym bezbłędnie do środka labiryntu. Chwilę i parę zmylonych ścieżek zajęło nam osiągnięcie celu, w którym znaleźliśmy dwie ławki i podest z posągiem. Fantastyczny kontrast światła. Zrobiłam kilka zdjęć i parę selfie. Wysłałam je nawet do Filipa, żeby mu pokazać, co traci!

Tuż przy domu biegła niemal niewidoczna ścieżka. Podążyłam między żywopłotami, walcząc z wyrywającym się już niemal psem.

– Dom, do diaska! – warknęłam na niego, ale nie pomogło.

Ahh – westchnęłam z rozmarzeniem – ławka i biała donica stanowiły fenomenalny starcie barw. Było coś w tym miejscu... coś znajomego. Pulsująca energia, powiew wiatru, szept... Znów to samo uczucie, że już tu byłam, widziałam to. Dotknęłam ławki, a dreszcz przebiegł mi po plecach. Usiadłam na niej i wzięłam łyk kawy, biorąc głęboki oddech. Dla odmiany pies usiadł przy moich nogach i zastygł niczym posąg, jakby w końcu do niego dotarło, że to góra musi przyjść do Mahometa, a nie Mahomet do góry.

A to ci odmiana!

Śmierć nie jest w stanie nas rozdzielić, gdy jedno życie jest zrodzone z drugiego. (Death cannot separate us, for one life is born from the other.). Te słowa utknęły mi w pamięci, odkąd obejrzałam Dracula Untold. Było coś magicznego w połączonych na wieczność duszach. Kiedy jedno pragnie drugiego tak mocno, że nawet śmierć nie jest w stanie ich rozłączyć. Słowa same popłynęły z moich ust.

Czym różni się te życie od poprzedniego, kiedy z jednego rodzi się kolejne? Zawsze brakuje czasu dla tych, co go potrzebują. Ale dla tych, co kochają, trwa wiecznie. (Why think separately of this life and the next, when one is born from the last. Time is always too short for those who need it, but for those who love, it lasts forever.).

– Co powiedziałaś?

Podskoczyłam na siedzeniu, przestraszona głębokim głosem, bo uważałam, że jestem tu sama. Muszę mieć Déjà vu. Poczułam się nierealnie zawieszona w przestrzeni. Demon siedzący obok, postawił uszy w pełnej gotowości.

– Przepraszam ja... – Dalsze słowa utknęły mi w gardle, gdy uświadomiłam sobie oczywiste.

Znałam ten głos!

Prześladował mnie w snach, znikając, zanim zdążyłam kiedykolwiek dostrzec jego twarz. Mężczyzna ubrany cały na czarno, stał w taki sposób, że gra cieni żywopłotu, nadawała mu za plecami anielskie skrzydła. Czarne skrzydła. I miecz wystający między łopatkami.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze, a serce waliło mi jak oszalałe.

Boże, naoglądałam się za dużo filmów. Zaraz mnie stąd wyrzucą.

On jednak podszedł bliżej, nadal zasłaniając sobą ostre poranne słońce. 

– Śmierć nie jest w stanie nas rozdzielić, gdy jedno życie jest zrodzone z drugiego. – Powtórzył to samo, co powiedziałam wcześniej. Jego głos był wibrujący, hipnotyczny.

To był bez wątpienia ten sam głos, co w moich snach. Jak idiotycznie to zabrzmi jeśli mu powiem: pojawiasz się w moich snach od bardzo dawna? Czy wyrzuci mnie stąd, czy się roześmieje? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro