Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 2

Moi Drodzy! 

Dwa rozdziały na zachętę :) mam nadzieję, że historia was wciągnie! 

Miłego wieczoru! 🖤🖤



Helen POV

– Pan Sitwell, chciałby się z tobą zobaczyć w bibliotece.

Głos Amelie wdarł się w ciszę piwnicy, niczym wystrzał armatni. Drgnęłam mimowolnie.

– Oczywiście.

Ściągnęłam gumowe rękawiczki i otrzepałam spodnie, zanim ruszyłam do góry. Oczywiście na mnie nie poczekała. Bo niby w sumie dlaczego?! Idąc po schodach do góry, usiłowałam wykrzesać w sobie odrobinę spokoju i ugasić irytację. Kiepsko mi szło!

Fantastycznie. Kolejna seria przepraszania za to, że usiłowałam nie pozwolić spalić się całemu domowi. Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech, zanim przekroczyłam próg biblioteki.

Dasz radę Helen!

Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo z właścicieli. Może ja mam jakieś wygórowane wyobrażenie wobec "arystokracji", ale – ON – nie wyglądał na jednego z nich. Ku mojemu rozczarowaniu wyglądał całkiem... normalnie. A właściwie ciemno, mrocznie, czarno. Wszystko było czarne: koszula, koszulka, dżinsy, włosy. Mogłabym się założyć, że oczy też. Nie mogłam tego zweryfikować, gdyż stał tyłem do nas.

Nie wiem, czego się spodziewałam, Colina Firth po wyjściu z jeziora w Dumie i uprzedzeniu?

Amelie nakazała mi gestem, zejść na niższy poziom biblioteki. Kolejny głęboki, cichy oddech. Złożyłam dłonie na podołku, zaciskając palce.

– Już przepraszałam pana Sitwella za to, co się stało – doszły mnie opływające słodyczą słowa Amelie.

Moje brwi podjechały do góry.

Serio!? Dobra, miejmy to za sobą!

Pokój przygasł bardziej, albo to moja wyobraźnia płatała figle, jakby nagle zrobiło się w nim ciemniej. Mroczniej – podpowiedział mi umysł. Miałam dość przepraszania za to, że tapeta ucierpiała. Owszem była niezwykle cenna, ale przynajmniej nie zostało zniszczone nic więcej.

Cholera, co jest nie tak z ludźmi, że nie potrafią okazać odrobiny wdzięczności?! Czy ja naprawdę nadal chcę pracować nad tym projektem? Nie dość, że uważają mnie za wariatkę, bo widziałam coś, czego nikt nie widział, to jeszcze wciąż muszę kogoś przepraszać!

– Może chciałabyś coś dodać od siebie? – rzuciła nagląco.

Dobra! Niech będzie.

Otworzyłam usta, ale zanim się odezwałam, doszedł mnie ciepły, ale stanowczy głos.

– Może pani odejść, panno Atkinson.

Rzuciłam okiem za siebie. Z wyrazem głębokiego niezadowolenia na twarzy Amelie wyszła z biblioteki, zamykając za sobą drzwi. Miejmy to już za sobą.

– Panie Sitwell, niezmiernie mi przykro, z powodu tego co się stało. Ta tapeta z pewnością przedstawia ogromną wartość i to okropne, że została zniszczona, aczkolwiek należałoby popatrzeć na szerszą perspektywę. Nic innego nie zostało uszkodzone poza tapetą – zerknęłam do góry na osmalone, czarne drewno – sufitem – i na wykusz okna – częścią tapicerki okiennej. Książki nie ucierpiały, tak samo jak pamiętnik pańskiej pra, pra babki, który notabene jest fascynującą lekturą...

Nie byłam przygotowana na to, że się odwróci. Mimowolnie moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Obwiniam BBC i jej produkcje, za moje oczekiwania względem mężczyzn, ale on... Mężczyzna, którego nie chciałoby się spotkać w żadnym zaułku. I owszem, oczy też wydawały się czarne. Sięgnął po kubek, stojący w wykuszu okna.

– Dlaczego mnie pani przeprasza?

Otworzyłam usta, ale nie wydobył się żaden dźwięk. Uniósł brew.

– Wydaje mi się, że tego pan oczekuje.

– Czy ktokolwiek podziękował ci za to, że całość nie poszła z dymem?

Zwariował czy co? Może to rodzinne? 

Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.

– Nie?

– A powinni.

– Wystarczy, że przestaną mnie uważać za wariatkę. – Uniósł brew do góry i upił z kubka. – Wariatkę, ponieważ widziałam – nakreśliłam w powietrzu cudzysłów – coś, czego nikt inny nie widział. – Jego ręka zamarła w pół ruchu.

Drugie drzwi do biblioteki otworzyły się i do środka wszedł mężczyzna ubrany w zimową, czerwoną kurtkę.

– Wiedziałem, że będziesz na miejscu zbrodni – przywitał się ciepłym barytonem.

Rzucił mokrą kurtkę na fotel. Obaj byli tego samego wzrostu i podobnej budowy. Przybyły jednak był jasnowłosy i ubrany „nudnie", jak każdy przeciętny facet spotkany w sobotę w supermarkecie.

Przesunął dłonią po spalonej tapecie i gwizdnął cicho, spoglądając na sufit. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co powiedział.

Miejscu zbrodni? Co jest do diabła? Jakiej zbrodni? Czy uważał, że ja podpaliłam to umyślnie?

Obaj spojrzeli na mnie jak na komendę.

– Kto to? – spytał nowo przybyły.

– Helen Miller.

Jasnowłosy potarł palcem po ścianie i roztarł pył między palcami.

– Gaśnica samochodowa? – Przytaknęłam głową. – Niezbyt subtelnie.

– Bardziej subtelnie byłoby pozwolić pójść temu z dymem do ostatniej deski? – zasugerowałam z całym spokojem, na jaki było mnie w tej chwili stać.

– Albo użyć tych, które stoją na korytarzu i są przeznaczone do drewna?

– Zabawne – sarknęłam, nie mogąc się opanować. – Marie nie mogła znaleźć żadnej, kiedy była potrzebna, więc pobiegła do mojego auta, ale potem znikąd pojawiły się z powrotem, kiedy nadjechała straż pożarna.

Obaj wpatrywali się we mnie intensywnie.

Świetnie!

Przekonałam kolejne dwie osoby, że jestem wariatką. Może jednak powinnam dodać coś o podpalaczu. Będzie pełny obrazek, a ja będę mogła z czystym sumieniem zrezygnować i szukać innej pracy albo poprosić o przeniesienie do innego obiektu, o ile ktokolwiek po tym pozwoli mi się zbliżać do jakichkolwiek antyków.

Schowałam dłonie do tylnych kieszeni spodni, na tyle na ile pozwalał bandaż. Blondyn powiódł wzrokiem po spalonym regulatorze klimatyzatora, a potem przesunął dłonią po samej tapecie w dół, a w końcu do góry, tam gdzie mógł sięgnąć. Skinął nieznacznie głową do swojego towarzysza.

– Możesz opowiedzieć, co się stało?

Nie ma mowy. Trzymajmy się faktów.

– Zwarcie instalacji. Tak mówi straż pożarna i to będzie w raporcie. Amelie zapewne zna więcej szczegółów.

– Co według ciebie się stało? – ponowił pytanie.

Spojrzałam na niego nieufnie. Był jedyną osobą, którą interesowały mojej wątpliwej jakości „fakty".

– Naprawdę chcecie wiedzieć?

Zgodnie pokiwali głowami. Nie byłam tego taka pewna. Westchnęłam z rezygnacją.

Sami się dopraszali, to proszę bardzo.

– Ponieważ zrobiłam sobie za długą przerwę na lunch, gdyż notabene zaczytałam się w pamiętniku pana pra, pra, prac babci – uniosłam dłonie obronnie – wiem, wiem, nie powinnam, ale jednak i proszę pozwolić dodać, że gdyby go wydać, byłby to bestseller z gatunku Supernatural. Ale do rzeczy. Musiałam zostać dłużej, gdyż Amelie, ma ścisły harmonogram prac i każdy dzień musi być zrobiony na sto procent, jeśli mamy zdążyć. Koło piątej zeszłam na dół zrobić herbatę. W połowie wędrówki do góry zgasło światło. Oblałam spodnie herbatą, ale to chyba bez znaczenia – mruknęłam, widząc ich lustrujące spojrzenia. – Kiedy wróciłam do biblioteki, myślałam, że Marie sprawdza kontakt. Tylko że ona stanęła w drzwiach sekundy później, ponieważ była na zewnątrz, sprawdzić generator. Wtedy pojawił się błysk na ścianie, cień znikł, a tapeta momentalnie stanęła w płomieniach. Użyłam herbaty, usiłując gasić płomienie. – Poczułam gorąco wpływające na policzki, kiedy facet parsknął śmiechem. – Niczego innego nie było w pobliżu – dodałam tonem wyjaśnienia. Uniósł obie dłonie w przepraszającym geście. – Chciałam zdusić płomienie moją kurtką. – Mimowolnie dotknęłam poparzeń. – Potem kocem. Marie nie mogła znaleźć żadnej gaśnicy, więc kazałam jej pobiec do mojego samochodu.

– To ten uszkodzony przez strażaków?

Przymknęłam na chwilę oczy, nie chcąc o tym pamiętać.

– Tak, zepsuł się wczoraj i... nieważne. – Machnęłam ręką. – Zdołałyśmy ugasić większość w momencie, kiedy przyjechała straż pożarna. Ponieważ nie było żadnych śladów włamania, ingerencji w generator, środka łatwopalnego, śladów butów innych niż moje i Marie – wymieniałam na palcach – uznano, że mi się „wydawało".

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

– Co myślisz?

Jasnowłosy rzucił okiem jeszcze raz na ścianę. Znów to samo uczucie jakby w pokoju zrobiło się... ciemniej, mroczniej. Wrażenie znikło równie nagle, jak się pojawiło, a on obrzucił mnie zaciekawionym spojrzeniem.

– Zgadzam się, że nie była to awaria elektryczna.

Z niedowierzania wyrwało mi się głośne pytanie.

– Co?!

Sitwell niemal się uśmiechnął.

– To nie była awaria elektryczna – powtórzył jasnowłosy.

– Ale...

– To nie była awaria elektryczna.

Czułam przemożoną chęć, aby się z nim o to pokłócić. Powinnam się cieszyć, że w końcu ktoś mi wierzy, ale to było tak irracjonalne...

– Strażacy powiedzieli co innego. Może ja to zrobiłam – wypaliłam.

– Czy to przyznanie się do winy? – zaśmiał się.

– Nie – zaprzeczyłam gwałtownie.

W końcu odezwał się sam Sitwell.

– Nie potrafiłbym uwierzyć, że osoba, która poparzyła sobie dłonie, usiłując zdusić ogień, sama go podłożyła.

– Może mam kompleks bohatera? – zasugerowałam. – Bohaterki?

– Wręczono ci już medal? – Uniósł brew do góry, a serce wykonało mi fikołka.

– Nie! Jak na razie wszystkich przepraszam, że zdusiłam ogień, parząc dłonie, że użyłam nie tej gaśnicy, że nie poczekałam na strażaków, że tapeta się spaliła itp. Ale nikt jakoś nie raczy dostrzec – spojrzałam na Sitwella – bez obrazy. – Wydawało mi się, że widzę uśmiech w jego oczach. – Że cały dom mógł pójść z dymem. W tym rozrachunku powinnam dostać medal!

– Szczerze i solennie! – Blondyn położył dłoń na sercu. – Jako członek rodziny jestem ci niezmiernie wdzięczny za to, że nie pozwoliłaś temu domostwu pójść z dymem.

– To domostwo datuje się na ponad tysiąc lat historii rodziny – przypomniałam. – Nikt przy zdrowych zmysłach, nie pozwoliłby mu się spalić.

– Są tacy, co by czekali na strażaków, opiekając kiełbaski w międzyczasie – rzucił z przekąsem mężczyzna.

Przysiadł na poręczy fotela.

– Cóż... po pierwsze: nie jestem Angielką, pochodzę z Polski – wyjaśniłam. – Po drugie: wiem, co to gaśnica i do czego służy oraz jak jej używać. Po trzecie: uczono mnie na PO, co robić w razie skażenia, z ranami czy podczas pożaru.

– PO? – zmarszczył brwi Sitwell.

Zaczęłam nerwowo gestykulować dłońmi.

– W liceum mieliśmy w moim kraju, przysposobienie obronne, idiotyczna nazwa przyznaję, taki przedmiot obowiązkowy, na którym nas tego uczyli. Łącznie z używaniem masek gazowych.

– Brzmi jak dobra zabawa – zaśmiał się mój rozmówca.

Uśmiechnęłam się lekko. Jego entuzjazm był zaraźliwy.

– Z tego samego powodu wiem, że moje auto ma problemy z ładowaniem, a nie, że mu się czerwona lampka zapaliła.

– Powinnaś też wiedzieć, że skoro masz poparzone dłonie, należałoby zostać w domu? – Pytanie Sitwella było łagodne, ale zawierało w sobie naganę.

Skrzywiłam się.

– Jestem klasą pracującą i nie zadowala mnie dziewięćdziesiąt funtów tygodniowo z zasiłku chorobowego (statutory pay)* a na sto procent musiałabym mieć aprobatę Amelie. Mowy nie ma. Wystarczy, że jej spojrzenia nie potrafią zabijać.

Sitwell skrzyżował dłonie na piersi.

– Poproszę, aby ktoś zajął się twoim samochodem.

– Ponieważ?

– Ponieważ uważam, że to, co zrobiłaś, należałoby sowicie wynagrodzić. I jeśli kiedykolwiek jeszcze usłyszę, że przepraszasz kogokolwiek, osobiście przełożę cię przez kolano i wleję parę klapsów.

Zdarzył się wam kiedykolwiek taki moment, że facet spojrzał na was tak intensywnie, że dreszcz podniecenia natychmiast powędrował od karku po części intymne, sprawiając, że stałyście się mokre z podniecenia?

Irracjonalnie, dokładnie to się stało. Zaczerwieniłam się, a blondyn roześmiał się cicho.

– Człowieku, przestań dręczyć dziewczynę.

Zwróciłam na niego oczy.

– Zajmij się jej samochodem Gary.

A więc blondas miał na imię Gary.

– Nie ma sprawy kuzynie – odparł nieco prześmiewczo, sięgając po telefon.

– Naprawdę...

Słowa utknęły mi w gardle, pod kolejnym intensywnym spojrzeniem Sitwella.

– Helen, czy mogę ci mówić po imieniu? – Skinęłam głową, bo tylko na tyle było mnie w tej chwili stać. – Chciałbym ci podziękować za to, że mój dom nie spalił się do fundamentów.

– Dziękuję, panie Sitwell – odparłam cicho.

– James – odezwał się Gary, trzymając telefon przy uchu. – On ma na imię James.

– Tak, ale...

Nie dokończyłam, bo Gary wdał się w cichą rozmowę z kimś po drugiej stronie linii, w języku mi niezrozumiałym. Zerknęłam na Jamesa.

– Nie mam nic przeciwko, żebyś mówiła mi po imieniu. – Już widzę, jak Amelie pada na zawał. Jezus, byłoby warto! – Jeśli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, w ramach podziękowania poza naprawą twojego samochodu, nie wahaj się poprosić.

– Nie sądzę, żebym mogła wynegocjować jakiś na zbyciu?

– Mogę wypożyczyć ci auto na czas naprawy.

– Nie, nie – zastrzegłam szybko, myśląc o kosztach, jakie by to pociągnęło. – Naprawdę nie trzeba, to by były dodatkowe koszty.

– Jak się tu dzisiaj dostałaś?

– Marie podwiozła mnie od stacji kolejki i podrzuci mnie potem do tej samej stacji kolejki.

– Ile czasu zajmie ci podróż?

Przestąpiłam z nogi na nogę. Gary podszedł do mnie i popchnął delikatnie w stronę fotela, nie przerywając rozmowy.

– Mogę? – spytałam niepewnie.

– To meble do używania, a nie do patrzenia na nie – odparł James.

Przysiadłam na samym koniuszku, ale widząc jego kpiące spojrzenie, usadowiłam się wygodnie. Nie zmienił pozycji i nadal opierał się o wykusz okna.

– Ile czasu zajmie ci podróż? – spytał ponownie.

– Coś ponad półtorej godziny. Niestety, ale komunikacja miejska w tej części kraju, to jakaś kpina. Autem zajęłoby mi to mniej więcej pół godziny, ale do kolejki mam pół godziny na piechotę a autobus jeździ co pół godziny i musiałabym się dwa razy przesiąść. Jak już przejadę pociągiem te kilka stacji, znów czeka mnie spacer. – Wzruszyłam ramionami, bagatelizując całą sprawę. – Będę miała czas nadrobić zaległości czytelnicze – zażartowałam, a mój wzrok poszybował mimowolnie w stronę stosiku z pamiętnikiem. Widziałam jego czerwony grzbiet pomiędzy innymi pozycjami. Przyzywał mnie. Jakby wołał: „Helen...". – Dobra lektura jest całkiem przydatna w czasie podróży.

Pokręcił głową z rezygnacją.

– Co czytasz?

– Miałam nadzieję, że będę mogła dokończyć dziennik pańskiej – uniósł brew do góry – twojej pra, pra babki.

Oderwał się od okna. Znów to samo, mroczna czerń i przygaszenie światła, jakby nagle zaczął sobą wypełniać pomieszczenie. Bez żadnego trudu znalazł czerwony wolumin, pośród stosu innych, jakby wiedział, gdzie jest. Uśmiechnął się lekko, gładząc palcem okładkę i grzbiet.

– Pra–babcia Silje – powiedział cicho. – Co cię w tym zaciekawiło?

Wzruszyłam ramionami.

– Taki odruch kartkowania, kiedy kataloguję. A może po prostu uwielbiam zapach starych książek? Gdyby ktoś go opatentował, będę uzależniona na wieki.

Przerzucił kilka kartek.

– Byłaś w stanie rozczytać jej pismo?

Gary stanął obok Jamesa. Obaj spoglądali na karty. Gary zmarszczył brwi i kilka razy mrugnął.

– Musiałam się trochę skoncentrować... – ostatnie słowo wypowiadałam coraz ciszej, widząc ich spojrzenia. – Widziałam gorsze charaktery pisma – dodałam ostrożnie, usprawiedliwiając się. – Zaczęłam czytać i nie mogłam przestać. Amelie znalazła mnie dwie godziny później. Jakby czas się zatrzymał... – Znów te same spojrzenia.

James zamknął pamiętnik i ważył go chwilę w dłoni, po czym podszedł bliżej i wyciągnął do mnie rękę. Oboje mieliśmy dłonie na książce i wtedy...

Możecie uznać mnie za wariatkę, ale nagle na kominku wystrzelił ogień, sprawiając, że podskoczyłam. Pokój zmienił się nie do poznania. Jakbym cofnęła się w czasie.

Ciepło. Miłość. On miał na sobie białą lnianą koszulę, rozpiętą pod szyją.

Skąd ja to wiem?

Uwielbienie dla tego mężczyzny było oszałamiające.

Zwariowałam i mam wizję!

Pochylił się nade mną i pocałował w czoło. Nie mnie, ją. Silje. Autorkę.

Serce mi przyśpieszyło. Nawdychałam się czegoś i mam omamy. Przycisnęłam pamiętnik do piersi i czar prysł. Wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Gary wyrzucił z siebie parę słów, a James nie odrywając ode mnie wzroku, odpowiedział. Schował dłonie do kieszeni.

Czy on widział to samo co ja? Czy powinnam się odezwać? Skonsultować z psychiatrą?

– Miłej lektury.

– Tak... dzięki. – Podniosłam się z fotela i cofnęłam o kilka kroków w stronę drzwi. Niemal wpadłam w progu na Amelie. Czyżby podsłuchiwała? – Muszę wracać do pracy. Przepraszam.

Głos Amelie ociekał miodem.

– Czy ma pan coś przeciwko, żebyśmy dalej prowadziły katalogowanie?

Jasne, my, znaczy: ty i ktoś inny, nie ja – pomyślałam z żalem, idąc w stronę piwnicy. Nie dotarła do mnie jego odpowiedź.



*statutory pay - obecnie w UK w roku podatkowym 2021/2022 wynosi £96.35 czyli £19.27 dziennie na L4. Dla porównania: zakładając, że przeciętna pensja to 30 tysięcy funtów rocznie, dniówka wynosi £115.38, to SSP (statutory sick pay) to kropla morzu zarobków. Pracodawca może ci dopłacić do 100%, ale nie ma takiego obowiązku. Co więcej, żadne wypłacone pracownikowi SSP nie jest zwracane pracodawcy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro