Part 16
Helen POV
Śniłam... chyba... Jak inaczej wytłumaczyć, że znajdowałam się w kościele? Nawet zapach był znajomy, tak ulotny dla zbudowanych z kamienia i drewna starych budowli. Ludzie zdecydowanie odbiegali strojem od tego, co znałam współcześnie. Silje rozpoznałam tylko po końcówce kasztanowego warkocza, wystającego spod chustki. Poruszała się cicho boczną nawą. Niczym złodziej schowałam się za filarem, zupełnie ignorując fakt, że to marzenie senne, w którym logika była wyłączona.
Silje przyklękła w konfesjonale. Przeżegnała się, a potem wyszeptała cicho stosowną formułkę. Zaczęła się bać. Czułam ten strach, jakby to był mój własny. Szybko bijące serce, spocone dłonie i rumieniec na policzkach. Zacisnęła mocno palce na materiale spódnicy. Cokolwiek się stanie, nie chciała żyć w grzechu.
Dziwne uczucie, jakbym siedziała w tej rudej głowie.
Czy powinna narażać się na pokutę i opowiadać ojcu o swoich snach? Już samo myślenie o nich, wzbudzało w niej szybsze bicie serca. Jak zareaguje wielebny? Przecież doskonale wiedziała, że lubował się w zadawaniu srogiej pokuty niewiastom. Zwłaszcza młodym. Ileż to razy opatrywała plecy wychłostanych młódek? Czy ją też spotka ten sam los?
Może temu zbokowi należało wygarbować skórę?
– Przebacz mi ojcze, bo zgrzeszyłam.
Włoski na karku stanęły mi na baczność. Nie znajdowałam się tu sama. Zamrugałam, usiłując dostrzec coś pomiędzy cieniami na końcu nawy. Jedno mrugnięcie i stałam tuż obok niego.
Jezu, jak interaktywny film.
Cudnie!
Lucien widział, jak dziewczyna klęka, składa dłonie i żegna się, szepcząc. Stał w cieniu nawy praktycznie niewidoczny, starając się nie ukazywać swojej obecności. W sumie nie chciał podsłuchiwać, ale fascynowała go. Dlatego właśnie po mszy został w kościele, widząc, że i ona zostaje, by się wyspowiadać. Tak wyostrzony słuch miał swoje zalety. Stojąc tak daleko, mógł swobodnie usłyszeć każde słowo, jak i walące głośno serce, trzepoczące w piersi Silje. Ten dźwięk niemal go przyzywał.
– Wybacz mi ojcze – wyszeptała.
– Musisz wyznać swoje grzechy.
– Nie jest mi łatwo... – zawiesiła głos.
– Niewyznane grzechy, moje dziecko, doprowadza cię do wiecznego potępienia i mąk piekielnych.
Ja pierdolę...
Lucien westchnął niecierpliwie. Kościół właściwie strasznie go drażnił, zwłaszcza gdy dostosowywali historię do własnych potrzeb, a od kilku lat zabrali się za "czarownice", czyli wszystkie niewygodne kobiety, które przeszkadzały mężom, sąsiadkom, ludziom we wsi, a które notabene nie miały nic wspólnego z czarami. Miały raczej dar przyciągania męskich spojrzeń i odrzucania natrętów. Owszem, sam znał czarownice albo też czarodziejki, kobiety obdarzone mocą uzdrawiania, jak na przykład jego kuzynka. Niektóre miały dar jasnowidzenia, czytania z przedmiotów. Nikt ich nigdy w tej rodzinie nie uważał za odmieńca, tak więc nauki kościoła traktował z przymrużeniem oka.
– ...anioły.
To słowo wdarło się w jego umysł, koncentrując całą uwagę na Silje. Odtworzył jeszcze raz w myślach całe zdanie. "Śnią mi się anioły".
– Te anioły ojcze... – przełknęła nerwowo ślinę – one nie są białe.
– Moje dziecko anioły są chwałą Boga, zawsze są białe.
Dziewczyna przygryzła wargę. Denerwując się, między placami miętosiła rąbek chustki.
– Te anioły są czarne ojcze – wyszeptała z przejęciem. – One miały potężne skrzydła... Śniłam, że latały nad zamkiem. Potem utworzyły krąg. Stały zwrócone plecami do kręgu – przełknęła nerwowo ślinę.
– Mów dalej – ponaglił kleryk.
– Miały w dłoniach miecze...
Cholera jasna! Opowiadała jego sen. Czy naprawdę śnili o tym samym?
O proszę, proszę... gmeranie ludziom w głowach to u was rodzinne, James!
Jeśli tak rzeczywiście było, to naprawdę zaczynał czuć niepokój, na samą myśl o pokucie, jaką wyznaczy ksiądz. Za nic w świecie nie chciał, aby jakakolwiek szkoda ją dotknęła. Zwłaszcza ją! Do tej pory nie ingerował w wyroki, kontrolował je jako pan włości i parafii. Nie mógł się bezkarnie i oficjalnie sprzeciwiać kościołowi, nie popierał też ich metod. Jedynym dla niego wyjściem była siła umysłu a przywołany już Aiden, powinien sobie spokojnie dać radę.
– ...na głowach kaptury.
Doskonale wiedział, o czym opowiadała. To były jego marzenia senne, to co sobie wyobrażał, że zrobi jeśli kiedykolwiek ona stanie się jego. Torturował się tym w pewnym sensie.
– Krąg się rozstąpił a w środku – ściszony głos zadrżał – stał...
O tak, stał i czekał, aż ona podejdzie bliżej. A kiedy to nastąpiło... Przymknął oczy i wsłuchał się w słodki szept dziewczyny.
– On mnie dotknął...
Czuł narastające podniecenie, na samo wspomnienie tego snu. Chciał dotknąć jedwabistej skóry, zanurzyć twarz w pachnących świeżością włosach. Przesunąć dłońmi po ramionach, po piersiach, ssać naprężone sutki, lizać skórę na szyi. Poznać całe ciało.
Silje dziwnie się czuła. Opowiadając swój sen, znów powróciło to niepokojące uczucie, gromadzące się w piersiach i u zbiegu ud. Ponownie przeżywała to, co wcześniej w nocy. Kiedy obudziła się z mokrym od potu czołem, rozpalona nieznanymi emocjami. Drżąca na całym ciele.
Na księdza również musiało to podziałać, a Lucien zmełł przekleństwo pod nosem. Oboje wręcz emanowali erotyczną energią. Nie podobało mu się, że kleryk reaguje na emocje, które powinny być przeznaczone tylko dla niego. Zmarszczył brwi i natychmiast stłumił swoje pożądanie. W myślach dotknął karku dziewczyny, by uciszyć także i tę żądzę.
– Czasem ojcze... wybacz mi...
„Nie mów tego" – ostrzegł ją bezgłośnie, wdzierając się do delikatnego, kobiecego umysłu. „Powiesz to i czeka cię chłosta, przecież wiesz, jak potrafi być okrutny. Zwłaszcza względem kobiet. Powiedziałaś dość."
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Znów to samo uczucie, jakby był w jej głowie, albo szeptał do ucha.
– Ja czuję, że...
„Nie mów tego!" – rozkazywał w głowie Lucien.
Sapnęła. To już były niemal wyraźnie wypowiedziane słowa. Może naprawdę oszalała! Niemal słyszała ten szept przy uchu.
– Ojcze, ja czuję, że...
„Silje" – szepnął swoim umysłem, pozwalając się rozpoznać.
Otworzyła szeroko oczy. Znała ten głos. Należał do pana na zamku. Nigdy jednak nie myślała, że to on jest aniołem, pojawiającym się w snach. Gorąco przepłynęło przez ciało i uderzyło w policzki rumieńcem.
– Co ty tu jeszcze robisz kobieto?
Silje podskoczyła ze strachu, zwracając swoje oczy na Aidena. Strażnik pana na zamku i jego doradca podszedł bliżej. Zawsze bała się tego mężczyzny, i siły, którą sobą reprezentował. Onieśmielał wyglądem, chociaż nie raz słyszała, jak pokojówki plotkowały o jego wyczynach, gdy skradł całusa tej czy innej. Niejedna zresztą chętnie pozwoliła się zaciągnąć do składziku.
– Co tu jeszcze robisz kobieto? – powtórzył pytanie ostrzejszym tonem.
– Spowiadam się – wyszeptała.
– Lady Alice czeka na ciebie.
– Ale...
– Lady Alice – powiedział nagląco. – Teraz!
Ksiądz wyszedł z konfesjonału. Aiden dotknął jego umysłu, uspokajając go.
Pięknie rozegrane chłopaki! Pięknie! No, Gary jak żywy! Łącznie z tymi obłędnymi, niebieskimi oczami. Ależ silne geny musieli mieć w rodzinie.
– Silje jest potrzebna lady Alice – powtórzył ponownie.
– Nie mogłem znaleźć Silje, więc odesłałem babkę do domu – odezwał się Lucien, wychodząc z cienia. – Ach! – westchnął, zwracając oczy na kobietę. – Tutaj jesteś! Wasza wielebność wybaczy, dziewczyna sprawiła nam już dzisiaj wystarczająco kłopotu.
Kiedy to mówił, Aiden manipulował umysłem kleryka, by ten przyjął słowa Luciena i nie zadawał pytań.
– Jak uważasz panie.
Całą trójką wyszli przed kościół. W odróżnieniu od Luciena Aiden dosiadł wierzchowca. Mężczyzn najwyraźniej łączyło jakieś porozumienie. Strażnik pana uniósł brwi w niemym zdziwieniu, po czym odjechał. Zostali sami przed kościołem. Jeszcze czuła na policzkach rumieniec, który na nie wpłynął gdy usłyszała jego głos.
– Nie musisz się mnie obawiać.
– Ja... – urwała, podnosząc wzrok do góry.
Wskazał dłonią furtę. Pochyliła głowę i ruszyła przed siebie. Szli w ciszy dość spory kawałek w stronę domu.
– Nie musisz milczeć – powiedział łagodnie, gdy oddalili się od plebani.
– Mój panie... – ucichła, nie wiedząc, co powiedzieć.
Zatrzymał się. Poczekał, aż na niego spojrzy. Widział w tych oczach niepewność, niemal strach.
– Nie musisz się bać. – Ten sam uwodzicielski szept, ten sam tembr głosu. – Z nieznanego mi powodu śniłaś mój sen. Otworzyła szeroko oczy, przesłaniając dłonią usta. Pokręciła przecząco głową. – Nie mogłem pozwolić, byś opowiedziała mu o swoim śnie. Był przeznaczony tylko dla ciebie.
Zachwiała się lekko na nogach, spinając ramiona.
– Dla mnie? – wydusiła z szokiem.
Najwyraźniej nie rozumiała.
– Silje.
Jej imię brzmiało tak słodko i hipnotycznie, że trudno byłoby mu nie ulec. Przymknęła lekko oczy. Dreszcze przebiegł po plecach, powodując słodkie uczucie podniecenia. Oddech przyspieszył w nadziei
– Przecież wiesz...
Kiedy znalazł się obok niej? Przecież dzieliło ich kilka kroków. Dotknął miękkiego policzka. Hipnotyzował! Omamiał. Sprawiał, że pragnęła, by jej dotykał. Chciała znów poczuć to samo, co w tamtym śnie... ekscytację, napięcie u zbiegu ud, ciężkie, nabrzmiałe piersi mrowiące w oczekiwaniu.
– To nie był sen, prawda? – szepnęła, skubiąc materiał bluzki.
Lucien ujął dłonią kobiecy podbródek i uniósł do góry. Musnął swoimi wargami pełne usta Silje.
O mamusiu! O mamusiu! Jak grom z jasnego nieba! Dziewczyno przepadłaś na amen, jeśli całuje tak dobrze jak jego prawnuk.
Sapnęła ze zdumienia, a on wiedział już, że nikt nigdy nie będzie dla niego właściwszą osobą. Jedno muśnięcie warg, którego nie można by nawet nazwać pocałunkiem, przypieczętowało los tego ślicznego rudowłosego stworzenia.
– Nie, to nie był sen – potwierdził.
Skoro ani on, ani Aiden nie umieli wypłynąć na jej umysł, bezcelowe było dalsze kłamanie. Nie widział też sensu, odmawiania im obojgu rozkoszy, jaką mogli sobie wzajemnie podarować.
– Przeraża cię to?
Westchnęła, zaskakując go swoją odpowiedzią.
– Nie.
Naprawdę nie czuła się przerażona. Zafascynowana, tak, ale nie czuła strachu. Może powinna. A jednak świadomość, że nie była szalona, była zdecydowanie lepsza, niż potencjalne szaleństwo. Dręczyło ją jednak wiele innych pytań.
– Później – wyszeptał, pochylając się, żeby znów ją pocałować.
Zmarszczyła brwi, oddając pieszczotę, pozwalając sobie podążyć za przemożonym uczuciem wypełniającym pierś. Wiedział, że będzie musiał wiele wyjaśnić, ale w tej chwili chciał tylko czuć ją blisko siebie. Dotykać, całować. Poczuć to, o czym mógł do tej pory tylko marzyć i odczytać ze wspomnień poprzednich pokoleń.
Nie mogli tak stać pośrodku łąki, na otwartej przestrzeni i się całować. Pragnął nie tylko pocałunków. Chciał ją mieć nagą, gotową, czekającą. Przeżywającą ekstazę, którą on zamierzał ją obdarzyć.
– Nie tu i nie teraz.
Całowanie tej kobiety było uzależniające. Wystarczyło spojrzeć na zarumienioną twarz, rozchylone obrzmiałe usta i mężczyzna przepadał z kretesem. A oczy... te oczy... urzekające... wpatrzone w niego z fascynacją graniczącą z cudem. Wyciągnął dłoń i ujął drobną rączkę.
Zmarszczyła brwi, zaskoczona jego gestem. Była zwykłą służącą.
– Gdybyś była zwykłą służącą, nie byłoby nas tu.
Cofnęła się zaskoczona, uwalniając dłoń z uścisku. Przecież tylko pomyślała te słowa, nie wypowiedziała ich na głos. Dreszcz strachu przebiegł po kręgosłupie.
Doskonale cię rozumiem dziewczyno! I to jak!
– Masz potężny umysł. Inaczej nie mogłabyś słyszeć moich myśli. – Patrzyła na jego nieruchome usta. – A to są moje myśli.
Słyszała go, ale usta się nie poruszały. Delikatnie dotknął zmarszczonego czoła i wygładził je. Rozluźniła ciało.
– Jak to możliwe? – spytała niepewnie.
– To dar.
– Dar? – powtórzyła pytająco. Zmarszczyła na powrót brwi. – Nie jedną kobietę za ten dar spalono na stosie.
– Nigdy w tej rodzinie.
Pokręciła przecząco głową. Nie docierało do niej, jak mógł tak mówić.
– Nie należę do tej rodziny.
– Ale będziesz – odparł z pewnością, którą równie dobrze można by nazwać arogancją.
– Jestem tylko służącą! – zaprotestowała, mrugając powiekami, by odgonić łzy.
– Nie jesteś.
– Ale...
– Nie jesteś – powtórzył zdecydowanie. – Gdybyś była, pozwoliłbym ci się wyspowiadać. Wiesz, co by się wtedy z tobą stało?
Na samą myśl, niespokojny dreszcz przebiegł po plecach kobiety. To wszystko było niezwykle dziwne i zagmatwane. Jej prosty umysł nie potrafił sobie z tym poradzić.
– Wydawało mi się to jedynym wyjściem, jeśli opętał mnie... – zakryła dłonią usta.
Uśmiechnął się z kpiną.
– Dokończ – zachęcił.
Zagryzła wargę, po czym wyszeptała cichutko:
– Diabeł.
Roześmiał się serdecznie.
– Nie jesteś opętana – zapewnił. – Śniłaś ze mną mój sen. Moje marzenie senne.
– To było takie rzeczywiste, takie realne.
Spojrzał na nią z ogniem w oczach.
– Bo tego chciałem. – Ponownie potarł zmarszczkę na jej czole. – Tak – dodał – chciałem cię zobaczyć nagą, chętną, gotową, piękną...
Urwał, widząc, jak Silje się zaczerwieniła. Widział też, że sutki zaczynają się odznaczać pod materiałem bluzki.
– Jak mogliśmy śnić ten sam sen? – nie dowierzała.
– Bo tego chciałem.
Zmarszczyła zabawnie nosek, patrząc na niego wyczekująco.
– Ale jak? – dopytywała.
– Masz potężny umysł jak na człowieka.
– Niemożliwe.
Wszystkie rozterki tej ślicznej kobiety były dla niego widoczne na jej twarzy. Strach, niepewność, niedowierzanie to tylko niektóre z nich.
– Ależ tak – pogłaskał ją po policzku. – Gdybyś jednak nie chciała, nie zawędrowałabyś do mojego snu. Mimo naszych starań nie umieliśmy sprawić, byś zapomniała.
Ha! A jednak dziewczyna przechytrzyła was obu! Tak trzymaj kobieto! Tak trzymaj! Utrzyj im wszystkim nosa.
– My?
– Aiden.
– Twój strażnik. – Znów zmarszczyła brwi. Chciał ponownie je rozprostować, ale odepchnęła jego dłoń, jak natrętną muchę starając się sobie przypomnieć. – Aiden zabrał mnie tamtej nocy, kiedy zginął hrabia.
Bardziej stwierdziła, niż zapytała. Nie zaprzeczył. Rzucił tylko krótkie "tak". Nie chciał wspominać tamtej nocy. Do teraz zalewała go złość na wydarzenia, które się wtedy rozegrały.
– Nie wierzę, że hrabia tak po prostu odjechał.
– Myślisz, że po tym jak cię dotknął i próbował zniewolić, pozwoliłbym mu tak po prostu odjechać?
Czy zdawał sobie sprawę, że w tym momencie stawał się bardziej mroczny? Jakby ciemniejszy. Rysy się wyostrzyły leciutko, sprawiając, że oczy stały się niemal czarne. Czytał w jej myślach, więc się natychmiast opanował, widząc, że subtelne zmiany jego wyglądu, były dla niej zauważalne.
– Kiedy się gniewasz... – urwała zdanie, widząc jego pociemniałe z wściekłości oczy. – Stajesz się...
– Jaki?
– Inny. Mroczniejszy. Ciemny, emanuje od ciebie zła energia.
Roześmiał się na całe gardło, a ona wpatrywała się w niego z fascynacją.
– Silje... – westchnął. – Ja jestem sam z siebie mroczny.
Otworzyła szerzej oczy.
– Czy ty...? Czy ty wyglądasz tak samo jak Aiden? – spytała niepewnie, wyrzucając sobie, że znów przekracza granice poufałości ze swoim pracodawcą.
– Aiden nie może się ze mną równać – odparł arogancko.
Wydęła lekko wargi.
– Jesteś pyszny.
Znów się roześmiał.
– To nie pycha kobieto a jedynie pewność przypisana mi z urodzenia – wyjaśnił.
Przypatrywała mu się, jakby nad czymś dumając. Starał się nie zaglądać w te myśli. A jednak słyszał je w głowie, jakby zostały wypowiedziane.
– Tak jest na wielu. Wyjaśnię ci to, ale nie teraz. – Odwrócił głowę w stronę domu. – Babka na nas czeka.
– Na nas? – przestraszyła się. – Skąd wiesz?
Ich oczy spotkały się.
– Z tego samego powodu, z jakiego słyszę twoje myśli. W ten sam sposób babka dała mi właśnie do zrozumienia, że nasz schadzka trwa za długo i niedługo zostaniemy odkryci, a ona chętnie by już rozpoczęła porę obiadową, która stanowi doskonały moment, by oznajmić wszystkim, że jej ukochany wnuk się żeni.
Silje wyglądała teraz, jak ryba wyciągnięta z wody. Otwierała i zamykała usta, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Wyciągnął swoją dłoń jakby z zaproszeniem. Uniósł do góry brwi w wyzwaniu, gdy jej nie przyjęła.
– Idziemy?
– Ja nie... – usiłowała się cofnąć, ale uzyskała tylko tyle, że wywróciłaby się, gdyby jej nie złapał.
– Tak, ty – zaprzeczył, wiedząc, że pomyślała, że jej fascynacja była tylko jednostronna. Szalona kobieta, nie zdawała sobie sprawy, jaką władzę nad nim posiadała.
– Ale... ty...
– Tak ja też.
– Chyba nie mówisz poważnie – zawołała głośno.
Szarpnęła się do tyłu, robią kilka kroków w tył i stając w miejscu.
– Silje... – zaczął.
– Wszyscy wiedzą, że jestem służącą!
– W tej rodzinie szlachectwo nie znaczy tego samego, co w innych rodzinach. Moja matka – zawiesił na chwilę głos – nie była szlachcianką, a jednak jest żoną mojego ojca i moją matką. Uważasz, że czegoś jej brakuje?
– Mówi się – zaczęła wyłamywać sobie palce – że twój dziadek wygnał twoich rodziców za mezalians. Dlatego przybywają tu tylko raz w roku.
Jakże się myliła. Były jednak rzeczy, o których nie chciał teraz mówić ani wyjaśniać.
– Nic podobnego. – zaprzeczył stanowczo, znając prawdę. – Są rzeczy, o których nie wiesz. Moi rodzice oddaliby wiele, by móc mnie wychować.
Powiedział to z taką mocą i przekonaniem, że nie mogłaby mu nie wierzyć. Gwałtownie zwrócił się w stronę domu.
– Musimy iść – te słowa wdarły się do mojej głowy, niczym wypowiedziane szeptem do mojego ucha. Obudziłam się z bijącym mocno sercem, będąc w łóżku sama.
Czy ten sen był prawdziwy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro