Dodatek - Joel
Tak trochę niezbyt związanie 🤦♀️ ale ci z was, którzy czytali Dziesięć Milionów Powodów wiedzą, że Joel miał wypadek, kiedy transportował swojego "więźnia". (Ci co nie wiedzą, już wiedzą 😂). Od tego jest dość długa droga do jego związku z Katią.
Joel
Wszystko zdarzyło się w mgnieniu oka, kiedy Katia odpięła pas i szarpnęła za kierownicę. Chciałem zahamować, ale hamulce nie reagowały. Zerwałem plastykowe kajdanki z jej przegubów jednym ruchem. Kazałem jej się przypiąć z powrotem, ale nie słuchała. Potem auto wyskoczyło zza zakrętu, a ja odruchowo zrobiłem unik.
Zdołałem zmienić formę dopiero po drugim dachowaniu a Katia już wtedy była nieprzytomna. Uderzyła głową w przednią szybę. Sińca na wysokości splotu słonecznego i złamane żebra dorobiła się przeze mnie. Złapałem ją w pasie w swojej nadludzkiej formie i słyszałem jak pękają. Osłoniłem ją skrzydłami i odblokowałem czas, ale i tak było za późno.
Dźwięk gniotącego się metalu i kruszących się szyb wyrył mi się głęboko w pamięci i powracał za każdym razem, gdy przymykałem oczy.
Ja, jak to ja i krew we mnie płynąca. Parę szwów na skroni i kac moralny. Nic wielkiego. James był zaniepokojony, Helen w rozsypce nerwów – czyli nic nowego. Mike niewzruszony a Bell chyba się zastanawiała, jak na Boga ojca nic mi się nie stało. Rozwiązaniem zagadki było to, że postawiła na złego ojca.
Lekarze dawali Katii marne szanse.
Wysłaliśmy dziewczyny po kawę. Taka mała dywersja, żebyśmy mogli zostać samo.
– I co teraz? – spytałem, chowając dłonie do kieszeni, bo skóra na nadgarstku paliła mnie żywym ogniem, ale nie chciałem się do tego przyznawać.
– Albo jej się uda, albo nie – odparł Mike.
– Nie o tym mówię.
– Może zostawmy te rozważania na moment, kiedy będziemy wiedzieli, czy jej się uda, czy nie? – zaproponował Mike.
James uniósł rękę, uciszając nas.
– Nie należało o tym pomyśleć, zanim podałeś ratownikom poprawne imię, ale swoje nazwisko? – Głos kuzyna i jego spojrzenie powinno ściąć moje żyły lodem. – Już nie wspomnę o tym, co umieściłeś na formularzu w stopniu pokrewieństwa?
– Kurwa – sarknął Mike, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– To jest dobre wyjście z sytuacji – kontynuował James. – O ile ona podejmie tę grę.
„Nie widziałeś tego ja" – powiedziałem w myślach, odtwarzając mu fragmenty z dzieciństwa Katii.
„Ona nie jest cholernym kotem z naderwanym uchem" warknął w ten sam sposób James.
Uniosłem brew w wyzwaniu „No nie pierdol".
– Co ci odjebało? – warknął Mike.
Wzruszyłem ramionami.
– Instynkt.
A obaj jeszcze nie wiedzieli co takiego, kurwa, zrobiłem, a co doprowadzi Jamesa do furii a mnie przed Radę.
Joel
– Bardzo mi przykro. – Powiedział lekarz, poklepując mnie po ramieniu. W jego głosie jednak nie było krzty smutku. Ot Katia była dla niego tylko kolejnym pacjentem, który dzisiaj miał umrzeć na oddziale intensywnej terapii. Rozumiem, taka praca, ale jego znieczulica podniosła mi ciśnienie.
Rzuciłem za nim spojrzenie pełne furii. Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Od tygodnia wchodziłem w jej sny. Według mnie, nie była wcale w śpiączce, ukrywała się tam. Z wielu powodów, które powoli mi wyjawiała. Powoli, ale sukcesywnie. Jednak pokiereszowane ciało odmawiało posłuszeństwa. Żebra nie chciały się goić. Wszystko nie było tak, jak powinno.
Wybrałem numer, którego nie chciałem angażować, ale nie miałem wyboru.
– Hej, potrzebuję twojej pomocy.
– Nie mogę Joel, James mi zabronił – rozłączyła się.
Zrobiłem jedyną rzecz, jaką mogłem zrobić w tej chwili. Uruchomiłem aparat w iPhone i zrobiłem zdjęcie, po czym wysłałem do mojej rozmówczyni. Żaden komentarz nie był potrzebny a odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
Genevievre: KURWA.
I to napisane kapitalikami. Parsknąłbym śmiechem, gdyby nie sytuacja. Nadeszła kolejna wiadomość.
Genevievre Czy James wie?
Odpisałem krótko
Ja: NIE.
Genevievre: Będę za parę godzin.
Wybudził mnie dźwięk drzwi, które stuknęły głośno o ścianę. Przysypiałem na krześle, kiedy Genevievre wparowała do pokoju w swoich niebotycznych obcasach.
– Ty debilu! – Gene wymierzyła mi siarczysty policzek.
Należało mi się. Spieprzyłem i to epicko, ale nie było innego wyjścia.
Kiedy chciała mnie uderzyć ponownie, Misha złapał ją w talii i odsunął. Przez parę sekund posyłała mi wściekłym spojrzeniem, mierząc wzrokiem. Słyszałem w głowie, jak mnie wyzywała od idiotów, debili i nieodpowiedzialnych chłopców z przerostem ego. Trwało to dość długo a ja byłem pod wrażeniem ilości epitetów i barwnego języka.
– Dość! – mruknął Misha miękko.
Zamilkła gwałtownie, skinęła głową a jej mąż puścił ją. Podał mi dłoń na przywitanie. Obeszła pikające maszyny i spojrzała na zapisy na karcie pacjenta. Potem obejrzała wszystkie wskazania na monitorach. Na końcu palcem odsunęła koszulę szpitalną po lewej stronie. Zacisnęła usta w wąską kreskę a potem szczękę, kiedy wytatuowana winorośl zalśniła na zielono.
– Ja pierdolę. Co ci odjebało?! – odwróciła się w moją stronę.
Potarłem twarz dłońmi. Oparłem łokcie na kolanach i zaplotłem dłonie na karku. Musiałem wyglądać żałośnie, bo w końcu przeszła na moją stronę, stanęła między moimi rozstawionymi szeroko nogami i przytuliła moją głowę do swojej piersi. Cała Gene. W jednej chwili wulkan emocji, by za chwilę być kurewsko wyluzowanym kwiatem lotosu na tafli pierdolonego jeziora.
Czułem, jak wykorzystuje swoją moc, aby mnie uleczyć. Oderwałem ją od siebie by przerwać kontakt.
– Nie – poprosiłem.
– Tak – upierała się, łapiąc mnie za głowę.
Wstałem i odsunąłem się o krok, poza zasięg tych zdolnych rąk.
– Ale jesteś, kurwa, uparty – powiedziała z urazą.
Odetchnęła głęboko. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Stanąłem w nogach łóżka opierając się o nie ciężko na ramionach. Zacisnąłem palce na ramie, kiedy Gene dotknęła nadgarstka Katii. Zapatrzyła się w okno. Dla każdego postronnego obserwatora mierzyła puls pacjentce. Ja i Mischa wiedzieliśmy, że jako uzdrowicielka usiłuje oszacować, czy jest w stanie pomóc. Wzięła kilka oddechów, zanim się odezwała.
– To nie będzie proste – szepnęła – i będziesz musiał mi pomóc.
Uniosłem brew.
– Nie jestem uzdrowicielem.
– Nie, deblu, ty ją przywiązałeś do siebie – sarknęła, splatając dłonie na piersi. – Magią krwi.
Widziałem, że ma ochotę powiedzieć coś więcej. Znów przetarłem twarz dłonią.
– I?
Widziałem, jak moje pytanie tylko wzmaga jej wściekłość.
– Czy ty w ogóle wiesz, w jakim ona jest stanie? – prychnęła.
Splotłem ramiona na piersi.
– Parę minut przed tym, jak do ciebie dzwoniłem, lekarz powiedział mi, że mu „bardzo przykro". Wiem też, że ona wciąż tam jest.
Znów zacisnęła usta w wąską kreskę. Misha oparł się o ścianę i nie odzywał. Mądry gość. Opuściłem głowę, wpatrując się w kartę pacjenta, jakbym miał tam znaleźć odpowiedź, jak wyleczyć wszystkie choroby świata.
– Oczywiście, że jest...
– Ty debilu – szepnąłem dokładnie w tym samym momencie co ona.
–... ty debilu bo ją do siebie przywiązałeś i czerpie z ciebie energię. Uważasz, że teraz jesteś zmęczony? Poczekaj jak zacznę naprawiać! – wyrzuciła z wściekłością. – Chryste, co ci odbiło? Joel na Boga! – zawołała, wyrzucając ręce do góry.
– Boga w to nie mieszaj – sarknąłem.
– Czy wiesz, co ci zrobi James, jak się dowie?
Tego nie chciałem wiedzieć, ale mogłem się domyślać. Przeczesałem włosy palcami.
– Pomożesz czy nie? – jej wściekłość zaczynała mi się udzielać.
– A myślisz, że co kurwa robię? – warknęła. – Ładnie wyglądam?
Misha parsknął śmiechem. Dopiero teraz zauważyłem, że trzyma nadgarstek Katii.
– Nie powinnaś się skupić?
– Sam się, kurwa, skup – odpyskowała.
Po pół godzinie opadła na fotel, na którym poprzednio siedziałem.
– Z grubsza wiem od czego zacząć. – Zwróciła na mnie swoje błyszczące teraz tym ulotnym złotym pyłem daru oczy. – Musisz się przespać.
– Nie mogę...
– Nie rozumiesz – przerwała mi gwałtownie. – Jeśli nie prześpisz się porządnie i nie zregenerujesz, nie pomożesz a jedynie zaszkodzisz, bo będę musiała was oboje łatać. A w końcu stanę przed wyborem, czy uratować ciebie czy ją.
Doskonale wiedziałem, o czym mówiła. Więź utrzymywała Katię przy życiu.
– Wejdź do jej snów i trzymaj ją tam – poradziła. – Ja zajmę się resztą.
Położyłem się na łóżku obok.
Misha stanął pomiędzy łóżkami. Dotknął mojego czoła a potem Katii. Zobaczyłem jak w drzwiach wyrasta jego ochrona. Ogromny czarny anioł z mieczem w dłoni, tarasował wejście. Przemknęło mi przez myśl, że przynajmniej będziemy bezpieczni. Dobrze mieć w rodzinie kogoś z królewskimi koneksjami.
Gdyby ktoś wszedł teraz do pokoju. Zobaczyłby, jak kobieta czuwa przy chorej, trzymając ją za rękę. Wyczerpany mąż śpi na łóżku a drugi z mężczyzn spokojnie przegląda coś w telefonie.
Umysł Katii
W pokoju panował półmrok.
– Jesteś! – usłyszałem strwożony szept z ciemnego kąta. Usiłowała się niezgrabnie podnieść, ale kiepsko jej szło. – Nie wiedziałam czy wrócisz.
Podszedłem do niej i usiadłem obok, żeby nie musiała wstawać.
– Zawsze wracam.
Odgarnąłem z jej twarzy ciemne pasemko włosów. Oparła się głową o moje ramię. Zmarszczyłem brwi rozpoznając pokój. Za oknem pojawił się brzask poranka.
– Czemu znów tu wracamy?
– Bo może tym razem ta historia skończy się inaczej, kiedy ty tu jesteś?
Po raz kolejny obserwowaliśmy jak jedenastoletnia Katia budzi się na łóżku. Wiedziałem, co się za chwilę stanie. Wejdzie do środka jeden ze wspólników jej ojca i ją zgwałci. Widziałem już tę scenę nie raz, nie dwa. Ona wciąż do niej wracała. Jakby ta scena była najbardziej stresującym wydarzeniem w całym jej życiu.
Za każdym razem mówiłem, że to wspomnienia, zacięta płyta. Za którymś po prostu stanąłem przed tym mężczyzną i uderzyłem go w twarz, zmieniając przebieg zdarzeń. Zrobiłem to, co powinien zrobić jej ochroniarz tego dnia. Stanąłem w obronie Katii. Nie chciałem po raz kolejny widzieć, jak ją gwałci ten staruch.
Przeskoczyliśmy do innego wspomnienia.
Kolejny dramat, kiedy jedna z dziewczynek na przyjęciu urodzinowym oznajmiła jej, że jest tu tylko i wyłącznie dlatego, że ojciec zmusił ją by się z nią przyjaźniła. Znów patrzyliśmy jak piętnastolatka latka zalewa się łzami w łazience. Po raz kolejny wkroczyłem do akcji i złapałem ją za dłoń, kiedy chciała sobie podciąć nadgarstki by ze sobą skończyć.
Nie mogłem tego dłużej znieść. Przytuliłem jej głowę do swojego ramienia dłonią i przeniosłem nas do swojej głowy. Mój pokój. Ogromne rzeźbione łóżko z baldachimem w sypialni w Ranshaw Hall, moja bezpieczna przystań przez lata. Katia ledwo stała. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do łóżka, układając wygodnie w pościeli pokiereszowane ciało. Sięgnąłem po drugi tom serii Divergent i zacząłem czytać. Gene mogła mieć rację. Byłem wyczerpany, ponieważ po zaledwie jednej kartce ułożyłem się obok niej i zasnąłem.
Genevievre
– Uśpiłeś go?
Mój mąż odwrócił się do mnie z uśmiechem, ale słowa uznał za zbyteczne. Doskonale wiedziałam, że tak bo nagle popłynęła do mnie dodatkowa ilość energii. Katia była w fatalnym stanie. Nie byłam pewna od czego zacząć. Pocałował mnie w czubek głowy i usiadł w fotelu. Po chwili poczułam dodatkową moc, kiedy on sam opadł w trans podobny do snu.
A wszystko po to, by mógł mnie wspomagać w leczeniu. Ani on, ani Joel nie mieli zdolności do leczenia. Mój mąż miał we krwi królewską magię, nie ma nic silniejszego od tego. A Joel, ten debil!, związał Katię ze sobą więzią.
Więź łączyła na zawsze dwie osoby. Nie było bliższego połączenia. Nawet po śmierci nie dało się nawiązać innej. Wiązała dusze na wieczność. Tak jak Lucian i Silje czy Helen i James. Z jakiegoś pojebanego powodu Joel w tym cholernym wypadku samochodowym, tak bardzo przejął się swoim „obowiązkiem" obrońcy, że sam na siebie wystawił wyrok śmierci. Nie będzie w stanie nigdy nikogo pokochać, znaleźć sobie kobiety, która obdarzy go miłością, bo on nie będzie potrafił tego odwzajemnić.
Nie myśl o tym – zganił mnie Misha. – Skup się na naprawach.
Naprawy. Czym dla mnie były? To jak układanie puzzli. I to nie pięćdziesięciu kawałków a dużo, dużo więcej. Zaczęłam od tych najbardziej oczywistych. Potem przeszłam do mniejszych, ale nadal miałam na talerzu tę cholerną zmiksowaną, czarną bryłę.
Nie zauważyłam upływu czasu. Ocknęłam się dopiero nad ranem, kiedy pielęgniarka przyszła zmierzyć temperaturę.
– Dzień dobry – wyszeptałam.
– Dzień dobry. Była tu pani całą noc?
Skinęłam głową. Przeniosła spojrzenie na łóżko obok.
– Dobrze, że on w końcu poszedł spać.
Też tak uważałam, ale westchnęłam tylko.
– Przykre, że jego żona umiera.
Nie miałam ochoty wyprowadzać jej z błędu, ponieważ po pierwsze to nie była jego żona. A po drugie sama nie byłam pewna, czy coś z tego wyjdzie. Musiałam przerwać, żeby mogła wykonać swoje czynności. Misha pojawił się w pokoju, kiedy pielęgniarka wychodziła. Pocałował mnie w czoło i postawił śniadanie na stoliku.
– Jak się czujesz?
– Jak kupa gówna – odparłam trąc oczy.
Zaśmiał się pod nosem, głaszcząc mnie po głowie.
– Jak ci idzie?
– Jakbym ponownie usiłowała naprawić Jamesa po jego własnym mieczu – westchnęłam. – Naprawię jedno, drugie się pierdoli.
– Są związani, jego energia ci pomoże.
Jak bardzo kochałam jego optymizm, to dzisiaj podjeżdżał mi on ogromną naiwnością. Obudziliśmy Joela, dopiero parę minut przed pojawieniem się konsylium lekarskim.
– Wstawaj śpiąca królewno.
Ujęłam twarz Joela w swoje dłonie i zaczęłam badać ten rozkojarzony poranną erekcją umysł. I nie podobało mi się to, co widziałam. W końcu odtrącił moje dłonie.
– Jeśli uderzysz mnie jeszcze raz, oddam ci – ostrzegł.
– Musisz przestać to robić – fuknęłam.
– Nic nie muszę – przetarł twarz dłońmi.
– Nie możesz jej zamykać w swojej głowie.
Zwrócił na mnie swoje płonące oczy i złapał mnie za nadgarstek. Ewidentnie nad sobą nie panował, bo w obecności Mishy nigdy nie pozwalał sobie na takie poufałości. Nigdy sobie nie pozwalał.
– Chętnie pokarzę ci, co jest w jej i sama zdecyduj, gdzie podobałoby ci się bardziej.
Fala wspomnień zalała moją głowę. Mimo, że Misha starał się nas rozdzielić, Joel nie puszczał mojego nadgarstka. Odegrał mi przed oczami scenę gwałtu na jedenastolatce. Kiedy skończył walcząc o oddech odsunęłam się, pozwalając, aby łzy spłynęły mi po twarzy. Schowałam buzię na piersi męża.
– Nigdy, tego, więcej, kurwa, nie rób. – warknął na niego Misha
– W porządku – powiedziałam słabym głosem. – W porządku – dodałam pewniej, ocierając łzy z policzków. – Już rozumiem Joel, ale nie rób tego, bo to nie pomaga żadnemu z was.
Godzinę później, znów usiadłam z powrotem.
– Siadaj Joel – rozkazałam. – I weź ją za rękę.
Spojrzał na nie spod oka.
– Nie mam twojego daru.
Mój uśmiech był pewnie tym samym, który czerwony kapturek widział jako ostatnią rzecz u wilka.
– Gdybyś wiedział...
– Debilu. – powiedział razem ze mną
– ...debilu jak działa więź, wiedziałbyś po co! – Zaczynało mnie wkurzać, że mnie przedrzeźnia. – Twoja energia jest jej energią. I na odwrót.
Genevievre
Udało nam się ukrywać trzy dni. Trzeciego dnia byłam tak wyczerpana, że nawet nie popatrzyłam na wyświetlacz zanim odebrałam.
– Cześć Gene.
Głos Jamesa zupełnie mnie otrzeźwił a serce znacząco przyśpieszył rytm.
– Cześć James – chciałam, aby mój głos brzmiał radośnie, ale wyszło raczej żałośnie.
I mój mąż i Joel wpatrywali się we mnie czujnie.
– Nadal jesteście w Hamptons?
– Nie, już nie – przyznałam szybko. Za szybko.
– A gdzie jesteście?
– A od kiedy ja muszę ci się spowiadać z tego co robię z mężem? I gdzie to robię? – mruknęłam nieprzyjaźnie. – A co robią młode małżeństwa? – odwróciłam pytanie. Odpowiedziała mi złowieszcza cisza. – Ooo albo inaczej co robisz z Helen w sypialni?
– Z pewnością nie uprawiam seksu w szpitalu!
– Chyba, że psychiatrycznym – usiłowałam go naprostować. – Ile razy mówiłeś, że jestem temperamental? Part Temper, part mental? A w sumie, w takim razie mój dom musi mieć znamiona azylu dla umysłowo chorych.
– Jeśli zrobiłaś to, czego ci zabroniłem...
Teraz mnie zirytował.
– Kurwa, James, nie mam dziesięciu lat, żebyś mi mógł mówić, co mogę a co nie! – warknęłam, tracąc panowanie nad sobą. – Nawet mój mąż ma więcej rozumu, by tego nie robić.
Przesłałam Mishy pocałunek na dłoni. Pogroził mi palcem.
– A więc zrobiłaś.
– Wielokrotnie – przyznałam, starając się przekręcić jego słowa. – I to z perwersyjną przyjemnością.
– Genevievre...
– O proszę, ktoś tutaj jest nie w sosie – ironizowałam. – Idź i zerżnij żonę na wszystkie trzysta sześćdziesiąt pięć sposobów z Kamasutry a potem zacznij od początku.
– Czy z tobą da się porozmawiać jak z dorosłym? – warknął.
– W tej chwili? Nie – odparłam ze śmiechem.
– Kurwa!
Miałam sekundową satysfakcję z wyprowadzenia kuzyna z równowagi.
– Tja. Ja też cię kocham – zaświergotałam. – Idź, daj parę mega orgazmów Helen i odwal się ode mnie. Nara.
Misha wpatrywał się ze mnie z dumą a Joel z niedowierzaniem.
– Myślisz, że to kupił? – spytał Joel.
Postukałam telefonem w usta przez chwilę.
– Nie. Nie sądzę, ale na chwilę mamy go z głowy – przymknęłam oczy i wróciłam do swoich „puzzli". – Spodziewałabym się go jutro.
– Jakieś sugestie?
Nie zamierzałam mu nic mówić. W środku nocy jednak, głębokie przemyślenia między druga a trzecią nad ranem sprawiły, że wysłałam Jamesowi smsa, którego otrzymałam od Joela na samym początku.
Zrobiłam to z dwóch powodów.
Po pierwsze: nie zostawi Helen samej w nocy.
Po drugie: gniew mu nieco przestygnie, zanim tutaj dotrze.
Joel
Misha wysłał mnie po kawę. Kiedy wróciłem, James stał z założonymi rękami przy oknie tyłem do wejścia.
– Kawa – postawiłem kubek przed Gene. Mruknęła coś niewyraźnie, ale nadal trzymała nadgarstek Katii. – Cześć James.
– Joel. – Jego głos ścinał lodem Arktykę na odległość.
– I tylko tyle? – sarknąłem. – Żadnego: ty debilu? – Gene parsknęła śmiechem. – Żadnego grożenia Radą, rodzicami, obowiązkiem względem rodziny?
Dopiero teraz się do mnie odwrócił. On nie musiał grać przerażającego twardziela. On nim był. Z urodzenia. Pokój przygasł a on stał się mroczniejszy, większy.
– Mógłbym.
– Miękniesz stary? – rzuciłem mu wyzwanie.
Widziałem, jak w jego oczach zapala się furia. Mógłbym go jeszcze podkręcić, dodając jakiś komentarz na temat Helen, ale prawda jest taka, że dziewczyna trzymała go w ryzach, więc istniało prawdopodobieństwo, że nie zajebie mnie tu i teraz.
– Joel – ostrzegła mnie Gene.
– Zostawić was na pięć minut! – odezwała się Helen za moimi plecami.
Cmoknęła mnie w policzek i ustawiła się między rozstawionymi nogami Jamesa tyłem do niego. Położyła sobie jego dłoń na swojej talii i splotła z nim palce. Widziałem jak bestia znika w jednej sekundzie, kiedy go dotknęła a jego aura traci niemal cały szkarłatny kolor. Jej oczy zalśniły tą ulotną magią.
– No? – zachęciła pijąc z kubeczka. – Co odwaliłeś Romeo, że musiałam wstać o szóstej rano?
– Czy mogę tylko przypomnieć, że Romeo i Julia to żadne love story tylko trzydniowa znajomość pomiędzy trzynastolatką a siedemnastolatkiem, która powoduje, że sześć osób umiera?
Helen roześmiała się.
– I co dalej?
Wyciągnąłem dłoń z kieszeni i odwróciłem nadgarstkiem do góry.
– Fajny tatuaż i co dalej?
Zacisnąłem pięść a tatuaż zalśnił na zielono. Wyprostowała lekko plecy, jakby starała się zatrzymać męża w miejscu.
– Ładne, nadal nie rozumiem.
Wszyscy jak na komendę spojrzeliśmy na Katię. Gene odsunęła koszulę nieprzytomnej pokazując identyczny, lśniący zielenią.
– James?
James nie wyglądał na zaskoczonego, więc zerknąłem na Gene, a ta natychmiast spłonęła rumieńcem. Uniosłem brew do góry, bo okazało się, że mnie perfidnie sprzedała.
– No co? – sarknęła. – Miałam czekać, aż tu przyjedzie? Przynajmniej miał kilka godzin, żeby ochłonąć.
– Wygląda na to, że tylko ja jestem nieświadoma co się stało. – Skwitowała Helen z uśmiechem patrząc wyczekująco na Jamesa.
– Jest kilka sposobów, które w zamierzchłych czasach pozwalały naszej rodzinie oszukać czas. Jak wiesz nasza rodzina jest.. – zawahał się – długowieczna. – Helen parsknęła słysząc ten eufemizm. – Są sposoby, które pozwalają naszej drugiej połowie pozostać z nami. Takie jak... – znów szukał odpowiedniego słowa
– Magia, zaklęcia, pieczęcie, kręgi, piętna? – podpowiadała Helen. – Babcia już mi nieco poopowiadała. Tak samo jak Misha, kiedy przybył zdjąć urok z Gene.
– To też. Ale jeden z nich jest inny – przyznał. – Więź.
– Więź na zawsze łączy dwie osoby. Ale nie tak zwyczajnie. – James na słowa Helen zwrócił swoje płonące wściekłością oczy na mnie.
– Związuje ich na wieczność. Za życia i po śmierci. Więzi nie da się zerwać – dodał. – Jeśli druga osoba z jakiegoś powodu jednak umrze, ta która żyje dalej, już nigdy nie będzie się w stanie zakochać ani przywiązać do nikogo.
– Nie chcę tego trywializować, ale to jest dla mnie definicja małżeństwa – powiedziała patrząc na niego przez ramię z uczuciem. – Tak to sobie właśnie wyobrażam.
James odwrócił ją w swoją stronę a jego spojrzenie złagodniało.
– To co ty nazywasz siłą życiową, jest współdzielone przez obie osoby.
Z jej gardła wyrwało się tylko „och".
– Pomyśl o tym jak o wadze – dodała Gene. – Obie szalki muszą być równe. Jeśli twoje siły życiowe są w rozsypce, James będzie ją „zasilał". Dlatego jego własne rany – wskazała na mnie – się nie goją.
Oparłem się ciężko o ścianę chowając dłonie do kieszeni.
– Ale nie tylko to. – Helen znów odwróciła się do mówiącego Jamesa. – Takie osoby dzielą wspomnienia, myśli i sny.
Helen pogłaskała go po policzku.
– To naprawdę nie brzmi tak strasznie. Czemu jesteś zatem tak wściekły?
– Pomyśl o tym czym jesteśmy i kim ona jest, i zadaj to pytanie jeszcze raz. – W sali zapadła cisza. – A teraz jeszcze dodaj do tego łowców. – Dziewczyna skrzywiła się. – A na koniec pomyśl kim ON jest! – niemal wypluł z siebie te słowa.
– No tak.
Milczeliśmy wszyscy długą chwilę.
– Nie zrobiłem tego specjalnie – przyznałem cicho.
– Po prostu nie myślałeś – warknął z wściekłością James.
Zwróciłem na niego spokojne spojrzenie. Miał rację.
– Nie, nie myślałem. Zadziałał instynkt.
– Nieważne. – Gene machnęła ręką lekceważąco. – Mleko się wylało.
– I jaki masz dalej plan geniuszu? – spytał nadal wściekły James.
– Może na razie nie pozwolić jej umrzeć? – odpowiedziała za mnie kuzynka.
Jego spojrzenie przesunęło się na nią.
– I jak ci idzie jego realizacja?
– Chujowo. Naprawdę chujowo. – Przyznała szczerze, krzywiąc się. – Naprawię jedno inne się psuje.
– Czy ma to sens?
Wyprostowałem ramiona, rzucając mu znaczące spojrzenie. Zadał najgorsze pytanie z możliwych, ale z drugiej strony byłem pewny, że instynkt obronny Genevievre włączy się automatycznie.
– Ale, że co? – fuknęła na niego. – Że ona jest mniej warta, od ratowania ciebie czy kogokolwiek z rodziny?
– Nie to miałem na myśli – zastrzegł, zdając sobie sprawę, że przedobrzył.
– Oczywiście, że to miałeś – dopiero teraz się wkurzyła. – Ona nie pasuje do twojego planu, prawda? Nawet jak się rozważy wszystkie za i przeciw, ty nadal będziesz miał więcej minusów niż plusów. To jest moja decyzja.
– Gene – odezwał się Misha, usiłując ją uspokoić.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Nie! – warknęła. – To moja decyzja, czy zamierzam ją uzdrowić czy nie. Nie twoja, nie Rady. Moja! I mój dar. A to dlatego, że nie jestem głupim chujem myślącym kategoriami plusy i minusy, tylko mającą emocje kobietą, która kocha swojego kuzyna debila!
Starałem się nie uśmiechnąć, bo wiedziałem, że to ją wkurzy jeszcze bardziej.
– Gene! – miękko poprosił Misha ponownie. Dobrze, że przynajmniej nie nazwał jej pełnym imieniem.
Kiedy zrobił krok w jej kierunku, wyciągnęła dłoń w jego stronę, jakby zamierzała się bronić. Normalnie posłałaby śmiertelnika na ścianę z ogromną siłą, on jednak zrobił kilka kroków minimalizując dystans i zamknął ją w objęciach. To było coś nowego dla nas wszystkich.
– Rozmawialiśmy o tym kochanie. – Pocałował ją w czoło, niezrażony tym wybuchem emocji i próbą użycia magii. – Nigdy nie będziesz w stanie wykorzystać magii przeciwko mnie.
Jedynym głosem rozsądku była tu Helen, która spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Co mówią lekarze?
– Że zauważyli pewne zmiany, ale jest za wcześnie, aby mówić o poprawie.
– Ok, Gene? – zwróciła się teraz do niej, ale uniosła dłoń, że jeszcze nie skończyła. – A ty co myślisz? I od razu mówię, że wiem, że zrobisz wszystko co w twojej mocy. I w mocy Mishy i Joela.
Westchnęła.
– Robię co mogę. To nie będzie łatwe.
– Joel? – Oczy Helen stały się poważne i mogłem być pewny, że zaraz coś wypali z grubej rury. – A zastanowiłeś się ciągu tych paru dni, co pomyśli sobie moja przyjaciółka Annabell, która notabene jest też teraz twoją przyjaciółką? – Zamarłem. – Kobieta, którą uratowałeś – wskazała na łóżko – przed dobre półtora roku sprawiała, że Bell miała pod górkę. Usiłowała ją zabić! A jej związek z Mikiem ledwo to wszystko przetrwał? Jak zamierzasz jej to wszystko wytłumaczyć? Bo jeśli jakimś cudem wywinie się śmierci i jesteście złączeni po wieczność, to nasze wesele, zaplanowane na noc przesilenia, zbliża się nieubłaganie i jak mnie przekonuje Lady of the Circle, będzie wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju. A ja – podniosła nieco głos, a ramię Jamesa objęło ją w pasie – chciałbym, żeby powodem tego była suknia, którą nałożę albo ja sama, a nie potencjalna morderczyni, którą ze sobą przyprowadzisz! – ostatniemu słowu towarzyszyło tupnięcie nogą. Teraz to James trzymał ją, żeby się na mnie nie rzuciła.
– Każdy powinien mieć prawo do drugiej szansy – odparłem enigmatycznie.
– Cieszy mnie, że w to wierzysz – prychnęła.
– I ty i James powinniście to wiedzieć, podobnie jak Genevievre. Wam było wolno a mi już nie?
– Joel nikt z nas tu zebranych nie pragnie twojego nieszczęścia, ale to... – urwała, wzdychając. – Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.
– To się po prostu stało – powiedziałem zmęczonym głosem. – Nie wesz co siedzi w jej głowie.
– I nie chcesz wiedzieć – mruknęła pod nosem Gene.
– I co? Tragiczna przeszłość jest świetną wymówką, żeby niszczyć innych ludzi i brać na co się ma ochotę? Nie kupuję tego Joel!
– Czy ty wiesz, że to się może skończyć pozbawieniem cię stanowiska? – James nie silił się na dyplomację.
Miałem kilka dni na przemyślenia tego, co zrobiłem. A czym dłużej to robiłem, tym gorzej wyglądała sytuacja i jej konsekwencje. W tej chwili nie mogłem zrobić już nic, żeby odwrócić koła czasu! Nic nie wkurzało mnie bardziej, niż oczekiwanie innych, że zaakceptuję ich poczynienia, kiedy w odwrotnej sytuacji, nie zrobiliby tego dla mnie.
– Jestem tego świadomy.
Helen stała się rodzinną bohaterką, o której będą wszyscy mówić latami. Dla mnie zostało tylko bycie legendą, szeptaną po kątach, żeby się nikt nie dowiedział, jak epicko spartoliłem robotę.
Mój upadek z wysoka będzie niezwykle bolesny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro