Rozdział 8
Dwa dni później w wiadomościach mówili o jakimś ataku. W Waszyngtonie. Pokazywali na żywo, jak Erik Lehnsherr, mężczyzna, któremu pomogłem w ucieczce z Pentagonu, chce zabić Prezydenta.
Wanda siedziała mi na kolanach, przebrana za księżniczkę i uważnie przypatrywała się temu, co widniało na ekranie. Ja patrzyłem na to z otwartą buzią.
Co ja do cholery zrobiłem..?
Obserwowałem, jak Magneto kieruje w stronę polityków ukrywających za sobą Nixona wiszące w powietrzu pistolety.
- Zbudowaliście tą broń...-mówił, wskazując na rząd zniszczonych przez niego robotów- ...by nas zniszczyć. Dlaczego?
Wstrzymałem oddech. Mama stała w drzwiach do pokoju, zakrywając usta dłonią.
Nagle dostrzegłem, że z tłumu zaczyna wychodzić jakaś postać. O nie. Czy to...
- Prezydencie Nixon!-zawołał jeden z polityków, próbując go powstrzymać, ale ten machnął na niego ręką i stanął przed zdziwionym Erikiem. Ten na chwilę zwrócił głowę do kogoś, kogo nie uchwyciła kamera. I wtedy to się stało.
Nixon jednym ruchem wyciągnął z kieszeni pistolet i strzelił do Lehnsherra. Kula przeleciała przez kawałek jego skóry przy szyi, na szczęście nie czyniąc śmiertelnych obrażeń. Mama krzyknęła cicho, a ja drgnąłem niespokojnie.
Po sekundzie na miejscu prezydenta stała dziwna, naga, niebieskoskóra kobieta. Podbiegła do Lehnsherra, kopnęła go tak, że stracił przytomność, a lewitujące pistolety spadły na ziemię. I teraz ona celowała do prawdziwego Nixona.
- Że co..?!-wzburzyłem się
- Cicho Peter.-szepnęła mama zdenerwowana
Z zapartym tchem czekaliśmy na to, co zadecyduje niebieska mutantka. Trwało to w nieskończoność. Strzeli, czy nie strzeli... Pociągnie za spust, czy...
Upuści broń.
Zmiennokształtna odwróciła się, zdjęła z głowy nieprzytomnego Erika jego fikuśny hełm i odeszła, mówiąc coś niezrozumiałego. (Jaki to czas? Czajnik w las? Nie zrozumiałem.)
Mama wydała z siebie radosny okrzyk, Wanda ziewnęła, a ja starłam pot z czoła.
Jeśli Nixon by zginął, to tak jakby z mojej winy. Ta kobieta nas uratowała. Nas, czyli mutantów od całkowitej nienawiści.
- Peter...-zaczęła mama, gdy po dwóch godzinach skończyliśmy jeść obiad
- Hmm..?-mruknąłem, przeżywając ostatni kawałek pizzy
- Musimy porozmawiać. O twoim ojcu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro