To nic...
Uwaga, uwaga! Właśnie pobiłam swój rekord.
2600 słów!!! Rozumiecie jaka to jest liczba! ;D :*
Mam nadzieję, że będzie się równie przyjemnie czytało jak pisało :***
**************************
Uśmiecham się, przechodząc w stronę ogrodu.
Jest piękny poranek, dość ciepły jak na tę porę dnia. Po raz pierwszy od trzech, pełnych dób udaje mi się wyrwać z rąk królowej i cieszyć się czasem spędzonym w samotności. Rankiem nikt nie budził mnie wraz ze wschodem słońca. W zaciszu swoich komnat mogłam zjeść w spokoju śniadanie bez ciągłej kontroli ze strony królowej, która wypomina mi każdą, nawet najmniejszą pomyłkę. Mogłam założyć zwiewną suknię, a nie te wszystkie przyciężkie, z wieloma warstwami, które oferuje mi królowa każdego dnia. Przez te kilka godzin nie słyszałam jej denerwującego głosu, mówiącego mi co i jak robić.
Wzdycham z ulgą i rozglądam się po ogrodzie. Nikogo nie ma w pobliżu. Cóż za ulga!
Z szerzącym się uśmiechem zdejmuję ze stóp niewygodne obcasy, w których królowa kazała mi chodzić dnie i noce... Co na początku obrałam za żart... Za co zostałam zbesztana...
Wywracam oczami i ruszam dalej na bosaka, zostawiając buty daleko za sobą.
Biegnę przed siebie wkładając w to całą swą energię. Pod stopami wyczuwam miękki trawnik, który farbuje je na ciemno zielono. O mało co nie przewracam się przy każdym gwałtownym skręcie, gdyż podłoże jest jeszcze wilgotne od porannej rosy. Promienie słonecznie nie dotarły jeszcze na każdy skrawek ziemi, więc w niektórych miejscach trawa jest lodowata.
Czuję się jak dziecko biegające po ogrodzie, skaczące i głośno śmiejące się przy tym. I chyba dokładnie tak wyglądam. Gdyby królowa zobaczyła to, co teraz wyrabiam, załamałaby ręce. A inni władcy państw? Chyba by stanęli jak wryci w ziemię z zaszokowaniem wypisanym na twarzy. Szeptaliby po kątach: „I to ona ma być królową? To chyba jakiś absurd! Jak takie dziecko może rządzić państwem? Popatrzcie no na nią! Zachowuje się jak sześcioletni bachor!". Z chęcią potem pokazałabym im kto tu tak naprawdę rządzi, a przez moją głowę przechodzi obraz podległych mi władców, działających na każde moje skinienie.
Zaczynam się śmiać. To raczej niemożliwe.
Rozglądam się dyskretnie po okolicy. Kilku strażników stoi z dwadzieścia metrów ode mnie i nawet nie patrzy w moją stronę. Uśmiecham się pod nosem.
Nikt mnie nie widzi... Wreszcie mogę zrobić coś na co czekałam od bardzo dawna.
Wysuwam swoje tygrysie pazury i zaczynam wspinać się po jednym ze starych dębów. Pień jest gruby, gałęzie również. Mniej więcej w połowie drzewa mogę zacząć się podciągać i wchodzić wyżej o wiele szybciej. Drzewo to idealnie przystosowane jest do wspinaczek. Nie ma zbyt giętkich gałęzi, dzięki czemu jeszcze nie spadłam na dół. Udaje mi się przecisnąć przez najwyżej rosnące liście i staję na samym czubku drzewa.
Widok z tego miejsca jest cudowny.
Pod moimi stopami rozciąga się dywan z liści pozostałych drzew i lasów okalających pałac... Mam wrażenie, że naprawdę mogłabym po nim stąpać...
Rozkładam ramiona, starając się utrzymać równowagę. Kilka razy się chwieję, bo wiatr jest dość silny na takich wysokościach. W końcu zamykam oczy i czuję jak wiatr szarpie mną w różne strony. Na moich ustach znów pojawia się szeroki uśmiech.
Wydaję z siebie krzyk radości, który rozchodzi się echem po całej okolicy.
Wraz z krzykiem spływają ze mnie wszystkie negatywne emocje. Stres, strach, niepewność. To wszystko znika, a ich miejsce zajmuje szczęście.
W pełni ujmujące szczęście.
***
Schodząc z drzewa udaje mi się wyczuć zapach Arnara. Przez chwilę się nim rozkoszuję. Zagryzam wargi i od razu sobie przypominam jak bardzo go to denerwuje, bo nie potrafi się przyznać jak bardzo... lubi gdy to robię.
Zaczynam szybciej schodzić z korony drzewa i gdzieś tak mniej więcej w połowie wołam do Arnara:
– Łap!
I zaskakuję z gałęzi.
Chwilę lecę w dół. Wiatr smaga moją skórę otuloną cienkim materiałem.
W końcu z impetem wpadam w ramiona chłopaka.
– Skąd wiedziałaś, że cię złapię?
– Nie wiedziałam, dlatego było to takie ekscytujące – odpowiadam, marszcząc radośnie nos. – Poza tym jeśli już, to złamałabym kilka kości.
– I mówisz to tak lekko?
– W tydzień wszystko by się zagoiło. Nawet blizna by nie została – mówię, wzruszając ramionami.
Wyślizguję się z jego ramion, a on patrzy na mnie rozbawiony.
– Jesteś niemożliwa.
Robię minę niewiniątka i świadomie zagryzam wargę. Arnar unosi brew i bez zbędnych słów przyciąga do siebie.
– Skąd masz ten naszyjnik? – pyta z zaciekawieniem.
Marszczę brwi i patrzę na niego pytającym wzrokiem.
– Myślałam, że to prezent od ciebie – oznajmiam, biorąc zawieszkę w dwa palce. Przyglądam mu się przez chwilę. Zerkam na niego spod rzęs. – Cóż... może mam cichego wielbiciela?
Wyswobadzamsię z jego objęć i z tajemniczym uśmiechem ruszam w stronę pałacu.
***
Następnego dnia czuję się trochę gorzej. A przyczyną mojego złego samopoczucia jest pewnie wiadomość, że dzisiaj wieczorem spożywamy kolację całą rodziną... Co oznacza, że będzie tam też Aaron, którego szczerze nienawidzę od bardzo dawna.
Zastanawiam się w jaki sposób dziś mnie skompromituje. To, że mnie obrazi jest pewne.
Wzdycham, padając na łóżko. Najchętniej przespałabym tę kolację i oszczędziła sobie nerwów.
Mel przygotowała mi skromną suknię z dość lekkiego materiału. Jej długie rękawy zaczynają się od połowy ramion i zakrywają wierzchnią część dłoni. Suknia rozszerza się delikatnie ku dołowi. Ma biały kolor, a na nim wyszyte są niebieską nitką róże i inne kwiaty. Przeważnie nie lubię takich wzorów, ale te są tak delikatne, że nawet nie wyrażam niezadowolenia.
Kolacja zaplanowana jest na dziewiętnastą, a o siedemnastej Mel zaczyna mnie szykować. Przez te dwie godziny między nami panuje cisza. Ona wykonuje swoją pracę, a ja patrzę jej na ręce.
Pod koniec nie wytrzymuję tej krępującej ciszy i mówię:
– Nie możemy tak żyć.
Mel wygląda na zdezorientowaną i niepewną, co przez to ma rozumieć.
– Musimy się pogodzić, bo ja tak dłużej nie mogę. – Odwracam się do niej i chwytam jej dłonie. – Trudno jest mi wybaczyć to, co zrobiłaś i nie możesz mnie za to winić. – Nie daję jej dojść do słowa. – Ale też wiem, czym jest miłość i jak niespodziewanie się pojawia. – Uśmiecham się do niej. – Pogódźmy się, proszę.
Mel wybucha radosnym śmiechem, a po jej policzkach płyną łzy szczęścia.
– Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałam.
Wpada mi w ramiona i mocno ściska.
– Tak bardzo mi ciebie brakowało.
Uśmiecham się delikatnie.
– Mnie ciebie też.
Ocieram jej łzy z policzków.
– No, koniec tego płakania – oznajmiam, spoglądając jej w oczy.
Mel śmieje się nerwowo i zmienia temat, pytając:
– Mam zmienić ten naszyjnik?
– Nie. Wydaje mi się, że pasuje do sukni.
Mel pociąga nosem i odpowiada:
– Bez dwóch zdań.
***
Z bijącym sercem staję przed drzwiami jadalni. Ostatni raz poprawiam rękawy sukni. Sprawdzam czy tiara trzyma się na swoim miejscu. Daję sygnał strażnikowi, że może otworzyć drzwi.
Podnoszę dumnie głowę, bo wiem, że tylko w ten sposób przetrwam tę kolację. Z pogardą patrzę przez chwilę na Aarona, który przełyka głośno ślinę i szybko spuszcza wzrok.
Podchodzę do swojego miejsca. Siedzę między Arnarem a małym księciem Skandynawii, którego matka siedzi naprzeciwko niego. Arnar odsuwa mi krzesło i przysuwa, kiedy siadam.
Staram się nie zapominać o manierach. O tym, żeby siedzieć prosto. O tym, żeby prowadzić przyjemną rozmowę z sąsiadami.
– Jesteś głodny? – zwracam się do małego księcia. Wiem, że jest to idiotyczne pytanie, ale jak inaczej rozpocząć rozmowę z dzieckiem, którego w ogóle nie znam.
– Bardzo – odpowiada lekko zlękniony.
– Jestem pewna, że jeśli tylko grzecznie poprosisz dostaniesz duży kawałek czekoladowego tortu – oznajmiam z uśmiechem, schylając się nad nim jakbym powierzała mu jakiś sekret.
Na jego ustach także pojawia się uśmiech i po chwili odpowiada, przysuwając się do mojego ucha:
– Założę się, że dostanę nawet cały tort.
Zaczynam się beztrosko śmiać, ale niezbyt głośno, bo to ponoć niegrzecznie.
– Mam nadzieję, że się nim podzielisz, bo inaczej trzeba cię będzie toczyć do pokoju niczym kulkę.
Tym razem on się śmieje.
– Zjem cały, jeśli tylko ty będziesz mnie później toczyć.
Zaczynam delikatnie chichotać.
–Och ty mały flirciarzu.
Puszcza do mnie oko, a ja zaczynam się rumienić.
– Czyżby ktoś ci się naprzykrzał? – pyta Arnar, również schylając się w moją stronę.
– Nie – odpowiadam, odwracając głowę w jego stronę. – Wcale.
– Jednak widzę, że ktoś tutaj schlebia... mojej ukochanej – mówi, patrząc mi w oczy.
– Twojej ukochanej? – pytam ze zdziwienie, a on tylko delikatnie się uśmiecha. – Cóż... jego umiejętności flirtu stawiają cię na drugim miejscu.
Arnar przekrzywia głowę.
– Jesteś pewna? – Schyla się do mojego ucha i szepcze: – On może i ma gadane... ale ja... tymi dłońmi – w tym samym czasie jego palce nagle znajdują się w okolicy moich kolan i podążają wyżej – mogę zdziałać cuda.
Na moich policzkach pojawia się gorący rumieniec.
– Przestań. Wszyscy na nas patrzą – mówię szeptem.
– Zostawię to na później – odpowiada.
Moja wyobraźnia nagle zaczynać wariować i ukazuje mi sceny, których nie powinnam oglądać podczas rodzinnej kolacji.
Cała spąsowiała sięgam po kieliszek, by ukryć swoją twarz.
– Cóż... Jasmin, jak ci się podoba pałac?
Zdezorientowana podnoszę wzrok ze stołu. Samo pytanie zbytnio mnie nie zaskoczyło, ale raczej to, kto je wypowiedział. Kilka razy mrugam, upewniając się czy nie śnię.
Aaron wyczekuje odpowiedzi.
– Mogłabym tylko marzyć o takim domu – odpowiadam z zadziwiającym spokojem. – Moja sypialnia jest prawie tak duża jak wszystkie dziecięce pokoje w sierocińcu.
– I na pewno z przyjemnością korzystasz ze wszystkich sypialni, nie tylko swojej – mówiąc to spogląda znacząco na Arnara.
Rozchylam usta, ale czuję się zamurowana i nie potrafię wykrztusić ani jednego słowa. Jeszcze bardziej oblewam się rumieńcem.
Aaron siedzi zadowolony po drugiej stronie stołu i sięga po kieliszek.
Jak on mógł nawiązać do mojego życia seksualnego podczas takiej kolacji? Niewiarygodne! Czy ten człowiek nie ma za grosz przyzwoitości?
– Cokolwiek dzieje się za zamkniętymi drzwiami nie powinno cię interesować – odpowiada Arnar, ratując mnie tym samym z krępującej sytuacji.
– Naturalnie – odpowiada, unosząc kieliszek w geście toastu.
Przeczuwam jednak, że nie zakończył swoich docinek, a nawet nie podano jeszcze przystawki.
Następuje krępująca cisza. Trwa mniej więcej minutę. Potem na szczęście wywiązuje się bezpieczna rozmowa na temat zbliżającego się balu.
Oddycham z ulgą, że nie muszę się wypowiadać, bo nie uczestniczę w organizowaniu, a tym bardziej nie znam osób, o których obie królowe tak zawzięcie rozmawiają.
Wreszcie dociera przystawka złożona z lekkiej sałatki. Mam wrażenie, że odstępy miedzy następnymi daniami są nad wyraz długie, przez co powoli kończą się tematy do rozmowy.
Następne danie jest równie lekkie jak poprzednie, a ja czuję, że więcej w siebie nie wcisnę. Nagle czuję się tym wszystkim bardzo zmęczona... W szczególności dobrą miną do złej gry, a mianowicie mam tu na myśli nasze stosunki z Aaronem. Ale przynajmniej w jednym się zgadzamy – gardzimy sobą równie mocno!
Podczas gdy ja zastanawiam się jak wmusić w siebie jeszcze dwa dania, znów odzywa się Aaron:
– Jasmin, zastanawiam się jak ciężko musi ci być... – Marszczę brwi. – Przez to co cię spotkało nie mogłaś poznać swojego ludu. Jak zamierzasz rządzić państwem, którego tak naprawdę nie znasz? Jak zamierzasz podnieść swoje państwo po upadku skoro nic z tym nie robisz?
Nie potrafię się już dłużej hamować i wybucham:
– Robię wszystko co w mojej mocy!
Przy stole zapada cisza. Pomiędzy mną a Aaronem pojawia się napięcie.
– Najwyraźniej za mało, patrząc na to, że nadal się nie podnieśliście.
Te słowa ranią mnie dogłębnie. Czuję, że jestem na skraju płaczu. Nie mam siły na taką kłótnię.
–To nie jest dla mnie łatwe – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. – Nie miałam prostego życia, a podniesienie kraju z upadku nie leżało na moich barkach dopóki się tu nie pojawiłam. W sierocińcu nie uczono mnie etykiety, polityki czy historii. Uczyłam się tego co miałoby mi się przydać w prostym życiu mieszczanki czy wieśniaczki. Wrzucono mnie na głęboką wodę, a nauka pływania nie trwa minuty. Nie oczekuj ode mnie, że postawię państwo na nogi w przeciągu tygodnia! – Przeszywam go wzrokiem. – Nie oczekuję od ciebie współczucia, raczej zrozumienia.
Widzę jak na jego twarzy z każdym kolejnym moim słowem pojawia się napięcie. Spogląda na swoją matkę, która obdarza go karcącym i groźnym spojrzeniem. Zauważam, że w tej właśnie chwili zaczyna się wycofywać.
Kiwa na mnie głową jakby się ze mną zgadzając choć wiem, że gdyby mógł nie zakończyłby rozmowy w ten sposób, a mianowicie dając mi powiedzieć ostatnie słowo.
Nie wiem, czy jest mi lżej z tym, że nie drążymy kłótni. I tak wcześniej czy później znów nawiąże rozmowę na ten temat.
Słyszę jak Arnar głośno wypuszcza powietrze. Lekko opadam na oparcie krzesła, mając nadzieję, że zapadnę się w nim i już nikt nie będzie na mnie patrzył z szeroko otwartymi oczami.
Znów wszystko wraca do normalności... Jeśli cokolwiek może być normalne po tym co wyczynił Aaron.
Na stole ląduje następne danie. Wraz z momentem kiedy parująca potrawa zostaje postawiona przed moim nosem mam wrażenie, że mój żołądek staje na głowie. Nagle czuję się tak pełna, że nie mogę patrzeć na jedzenie, a co dopiero coś przełknąć. Moje złe samopoczucie się nasila, a tym samym zawroty głowy, które jeszcze do niedawna były na tyle przytłumione, że mogłam normalnie funkcjonować.
Kurczowo trzymam się krzesła. Sala wiruje mi przed oczami, faluje i znów na chwilę wszystko zdaje się być normalne. Jednak nadal nie czuję się dobrze. Można powiedzieć, że gorzej niż przed chwilą.
Mam wrażenie, że wszyscy przy stole zauważają moje dziwne zachowanie.
Cicho wstaję od stołu i mówię:
– Nie czuję się zbyt dobrze. Pójdę do swoich komnat i proszę o wybaczenie.
Lekko schylam głowę w geście szacunku do pozostałych biesiadujących. Odchodzę od stołu, podpierając się co jakiś czas na oparciach krzeseł. Pragnę jak najszybciej zniknąć za drzwiami, bo badawcze spojrzenia nie sprawiają, że czuję się lepiej.
Niemal wypadam za drzwi. Idąc korytarzem, staram się trzymać blisko ścian, by móc się o nie oprzeć. Zawroty powracają, a ja boję się, że spadnę ze schodów.
– Wasza Wysokość, dobrze się pani czuje? – pyta mnie strażnik, schodzący akurat na dół.
Staram się uśmiechnąć choć wiem, że wychodzi to blado.
– Nic mi nie jest. Sama dotrę do komnat. Możesz wracać na swoje stanowisko.
Kłania się i odchodzi.
Jakimś cudem udaje mi się otworzyć drzwi do pokoju, choć widzę klamkę potrójnie. Wchodzę do środka powłócząc nogami. Docieram do ramy łóżka i opieram się na niej.
Zamykam oczy i staram się zapanować nad tym, co dzieje się z moim ciałem.
***
Arnar
Patrzę jak się oddala chwiejnym krokiem.
Marszczę brwi ze zmartwienia.
Przecież jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku. Śmiała się, flirtowała, rozmawiała. Wiem, że Aaron nie wyprowadził jej z równowagi. Jest na tyle silna, że poradziła sobie ze złośliwością z jego strony i na pewno nie załamuje się przez tego idiotę.
– Czy coś się stało Jasmin? Źle się czuje? – wypytuje mnie chłopiec.
– Jestem pewny, że to nic poważnego – oznajmiam z uśmiechem, starając się go w jakiś sposób pocieszyć.
Jednak kiedy spoglądam na Elizę i widzę w jej oczach troskę wiem, że nie wierzy w to co przed chwilą powiedziałem. Wstaję od stołu i podchodzę do niej. Schyla się nade mną i szepcze:
– Zajrzyj do niej. Upewnij się, że wszystko z nią w porządku. Martwi mnie już od dzisiejszego ranka.
Kiwam głową i mówię do reszty:
– Sprawdzę co u Jasmin. Wybaczcie.
I wychodzę z jadalni. Szybkimi krokami przemierzam korytarze, przeskakuję po dwa stopnie. W końcu docieram do jej pokoju. Drzwi są lekko uchylone.
Bez słowa wchodzę do środka.
***
Jasmin
– Dobrze się czujesz? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że coś jest nie tak?
Arnar nieustępliwie zadaje mnóstwo pytań, na które nie mam siły odpowiadać. Jego głos mnie przytłacza. Czuję się osaczona.
– Proszę cię, nie teraz – odpowiadam nawet na niego nie spoglądając.
Wciąż z zamkniętymi oczami staram się nie osunąć na ziemię.
– Powiedz mi, co się dzieje. Martwię się – mówi niemal błagalnym tonem.
– Możemy zostawić tę rozmowę na jutro? Proszę? – udaje mi się wydusić to pytanie.
– Jasmin, widzę, że coś się dzieje...
– Nie teraz...
Dlaczego on musi być tak uparty?
Kurczowo trzymam się ramy i przez zaciśnięte zęby mówię:
– Odejdź, proszę.
– Nie mogę odejść.
Ostatnią resztką sił odwracam się do niego, utrzymuję się na nogach i mówię:
– Arnar, proszę cię. To nic...
I dosłownie z tym słowem upadam na ziemię.
***************************
Dziękuję za 9 tysięcy odsłon, tysiąc gwiazdek i tyle komentarzy :****
No i jak myślicie? Co dalej? Czy Jasmin wydobrzeje? Jak wam się podobał Aaron (czy raczej powinnam powiedzieć NIEpodobał)?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro