Szczęście w nieszczęściu
Troszkę krótszy od poprzednich, ale mimo wszystko dużo się dzieje ^^
Tym razem zdążyłam :D
Miłego czytanka :**
*************************
Jasmin
Mimo, że jakiś czas temu nastała już jesień, promienie słońca nadal są ciepłe. Jest wcześnie rano, a promyki już zaglądają do pokoju. Leniwie otwieram oczy, niezadowolona z tak wczesnej pobudki.
Uczucie czystej pościeli na moim nagim ciele jest miłe. Miękka kołdra opatula i grzeje każdy skrawek mojego ciała. Czuję się jakby ktoś mnie nakrył delikatnymi piórami.
Przeciągam się ospale niczym kot i odwracam głowę w stronę Arnara. Jeszcze śpi, więc przez chwilę mu się przyglądam. Jego włosy opadają mu na czoło, a ręce włożone ma pod poduszkę. Mogłabym tak patrzeć na niego godzinami.
– Przestań się gapić – mówi zaspanym głosem, nawet nie otwierając oczu.
Na głowę zarzuca drugą poduszkę tak, żebym nie widziała jego twarzy. Uśmiecham się rozbawiona. Unoszę poduszkę, by na niego spojrzeć.
Otwiera jedno oko.
– Dzień dobry – mówię cicho.
Arnar odkłada poduszkę i przysuwa się do mnie.
– Dzień dobry.
Całuje mnie szybko w usta.
– Jak się spało? – pyta, dotykając mojego policzka.
Wtulam się w jego dłoń, na chwilę zamykając oczy.
– Mmm, całkiem całkiem – odpowiadam, wciąż zaspanym głosem.
Przewracam się na plecy i przecieram oczy.
– Słodko rano wyglądasz – szepcze Arnar, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
Przewracam oczami i prycham. Zarzucam kołdrę na głowę, mówiąc:
– Nie prawda.
Słyszę śmiech chłopaka. Potem czuję jak się do mnie przysuwa i powoli ściąga mi z głowy pościel. Moje oczy spotykają się z jego.
– Prawda.
Odgarnia kosmyk naelektryzowanych włosów z mojej twarzy. Z rozdrażnieniem zdmuchuję kilka innych, co powoduje uśmiech Arnara. Zakłada moje włosy za uszy i przebiega palcami po moich policzkach.
– Jesteś piękna.
Rumienię się i uśmiecham szeroko.
– Ty też jesteś niczego sobie – odpowiadam, drocząc się z nim.
– Niczego sobie? Niczego sobie? – powtarza, udając oburzenie. Spod kołdry wyciąga rękę i napina biceps tuż przed moją twarzą. – Czy ty to widzisz? I to jest niczego sobie?
Wybucham śmiechem i odsuwam od siebie jego rękę.
– Masz rację – mówię i przewracam go na plecy, lądując tym samym na nim. Moje oczy są na równi z jego. – Lubię twoje tęczówki.
Chłopak unosi brew.
– Moje tęczówki?
Chichoczę.
– Tak, twoje tęczówki. Zawsze kiedy na mnie patrzysz są pełne iskierek – tłumaczę. – Lubię ten twój lekki zarost – mówiąc to przejeżdżam palcami po jego brodzie. – Lubię twoje rozczochrane włosy. – Mierzwię je jeszcze bardziej. – Lubię to – mówiąc to całuję go w usta. – I to. – Składam pocałunek na jego szyi. – I to. – Całuję jego tors. – A to chyba najbardziej. – Przebiegam palcami po jego umięśnionym brzuchu, pocałunkami nagradzając sześciopak.
– To się skończy dla ciebie źle.
– A to dlaczego? – pytam, opierając brodę na jego brzuchu, który jest tak twardy jak blat stołu.
– Bo ja będę musiał wycałować każdy kawałek twojego ciała – mówiąc to z łatwością przewraca mnie na plecy. – Od czego by tu zacząć? – zastanawia się na głos.
Zagryzam wargę, czekając na jego ruch.
– Ah, na pewno od tego.
Składa długi pocałunek na moich ustach. Potem na policzkach, oczach, nosie, by następnie wycałować moją szyję i zejść niżej do obojczyka. Jego pocałunki są o wiele dłuższe o moich sprawiając, że mój oddech przyspiesza.
Nagle ktoś puka do drzwi. Arnar warczy z niezadowolenia i odrywa się od mojego brzucha.
– Odejdź! – krzyczy w stronę drzwi.
I choć nikt się nie odzywa ani nie wchodzi do środka oboje wiemy, że nastrój jest już zepsuty. Siadam na łóżku i otaczam się prześcieradłem. Schodzę z łóżka i idę w stronę drzwi.
– Na taki widok warto było czekać – mruczy do siebie, zarzucając ręce za głowę i przyglądając mi się z daleka.
Przewracam oczami i otwieram drzwi. Na progu czeka na nas taca ze śniadaniem.
– Chyba Mel o nas pomyślała.
– Mogłaby o tym pomyśleć kilka godzin później – komentuje Arnar.
Obrzucam go karcącym spojrzeniem, na co ten mówi niemo: "Taka prawda.". Wzdycham, kręcąc głową z uśmiechem. Otaczam się ciaśniej prześcieradłem i obiorę tacę. Odkładam ją na stoliku niedaleko łóżka.
– Nawet nie mogę przynieść mojej narzeczonej śniadania do łóżka – narzeka chłopak i nagle otacza mnie ramionami od tyłu. Przytula mnie mocno.
Uśmiecham się.
– Może kiedyś uda ci się uprzedzić Mel – odpowiadam i pozwalam sobą kołysać.
– Muszę sobie zarezerwować tydzień jako twój prywatny kucharz.
– Tylko żebyś się zbyt szybko nie znudził – mówię, śmiejąc się.
– Nigdy.
Chłopak puszcza mnie i zerka na tacę. Pomiędzy szklanką wody a miską z owocami znajduje się porządnie zapieczętowany liścik. Arnar bierze go i mówi:
– To do ciebie.
I bez skrupułów otwiera go przy mnie.
– Ej! To moje! – upominam się.
Próbuję mu go odebrać. Z uśmiechem umieszcza go poza moim zasięgiem – nad głową. Skaczę kilka razy, trzymając przy okazji przy sobie prześcieradło, które za każdym razem zjeżdża coraz niżej. W końcu przejęta ferworem walki zupełnie zapominam o tym, żeby go trzymać i przy następnym skoku osuwa się na ziemię. Stoję przed chłopakiem kompletnie naga.
Wzrok chłopaka taksuje mnie od stóp do głów.
– Może najpierw zajmiemy się tym, bo nie potrafię się skoncentrować – mówiąc to pokazuje na mnie.
Podnosi z ziemi swoją lnianą koszulę i mówi:
– Łapki w górę.
Z naburmuszoną miną niczym dziecko unoszę ręce. Chłopak zakłada mi koszulę.
– O niebo lepiej – komentuje. – Teraz możemy się bawić dalej. – List znowu wędruje ponad jego głowę.
Zakładam ramiona na piersi i patrzę na niego spode łba.
– Jesteś niemożliwy.
Posyła mi czarujący uśmiech i na moich oczach otwiera kopertę.
– Hej! – podejmuję ostatnią próbę odebrania mu mojej własności.
Chłopak przelatuje wzrokiem po wiadomości, nie robiąc sobie nic z tego, że nadal pragnę mu ją odebrać. Arnar odrywa spojrzenie od karki i patrzy na mnie, unosząc brew.
– Co to jest?
Wyrywam mu kartę z dłoni i czytam:
"Jak było? Potrzebuję szczegółów i to już, teraz, zaraz!"
Klnę cicho pod nosem, a czerwony rumieniec pojawia się na moich policzkach.
– Babskie sprawy – odpowiadam, szybko zgniatając list w kulkę i rzucając go daleko za siebie.
– Babskie sprawy? – powtarza Arnar rozbawiony.
– Tak, babskie sprawy – mówię, odsuwając się od chłopaka, gdyż ten się przysuwa.
– A więc teraz nie tylko sprawy sercowe będziecie omawiać, ale też i łóżkowe – zauważa chłopak, przysuwając się bardziej.
Prycham.
– Chciałbyś.
Wpadam na łóżko i przewracam się na materac.
– A nie mam racji? – pyta, nachylając się nade mną i opierając dłonie po moich bokach.
Obrzucam go wściekłym spojrzeniem, ale nic nie mówię.
– A więc mam rację – mówi, zbliżając swoje usta do moich.
Przewracam go na plecy i wstaję z łóżka, mówiąc:
– Chyba w snach.
Chłopak łapie mnie za rękę i ciągnie na łóżko. Ląduję obok niego na prawym boku. Uśmiecha się i nadal trzymając moją dłoń, mówi:
– Wiesz, że cię kocham.
Unoszę kącik ust.
– Powiedziałeś mi to już z tysiąc razy, a ja nadal nie mam dość.
Nagle przerywa nam mocne pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wchodzą dwaj strażnicy. Szybko się kłaniają, starając się nie zauważać tego w jakiej sytuacji nas zastali. Mogę się nawet założyć, że cały pałac wie, że ze sobą spaliśmy.
– Przepraszamy za najście, królu. Nie przerywalibyśmy wam, gdyby sytuacja nie była pilna.
Po raz kolejny się kłaniają. Wymieniamy spojrzenia z Arnarem, potem zrywam się z łóżka i zakładam na siebie tylko cienki, lekko prześwitujący, krótki szlafrok. Otaczam się nim ciasno i już wychodzę za drzwi. Pędzę za strażnikami, którzy sadzą długie kroki, zostawiając mnie lekko w tyle.
Otwierają przede mną drzwi sali obrad. Niemal przystaję w miejscu, widząc stojącego przy stole Hassuna. Chwilę mi zajmuje opanowanie się na tyle, by porozmawiać z nim jak człowiek z człowiekiem. Otaczam się ramionami, starając się zakryć jak najwięcej ciała, gdyż szlafrok wcale nie spełnia swojego zadania. Wchodzę głębiej do pokoju.
– Co się dzieje? – pytam, a mój głos staje się zimny i zupełnie inny niż jeszcze chwilę temu.
Zdaję sobie sprawę, że układam palec z pierścionkiem na wierzchu. Jakbym chciała jeszcze raz podkreślić chłopakowi, kogo wybrałam. Chyba za mocno to zaznaczyłam, gdyż chłopak odwraca ode mnie głowę.
– Byłem na naszej wschodniej granicy – mówi, wciąż na mnie nie patrząc. – Stowarzyszenie się szykuje...
– Szykuje do czego? – przerywam mu zniecierpliwiona.
– Do wojny.
Mrugam kilka razy.
– Wojska gromadzą się na naszym wschodnim wybrzeżu. Około tysiąca żołnierzy. Niezbyt duża armia, jednak dobrze uzbrojona. – Przenosi wzrok na mnie. – Wypowiadają nam wojnę, którą możemy przegrać.
***
Nigdy nie sądziłam, że za mojego panowania zdarzy się coś takiego jak wojna. Myślałam, że moim zadaniem będzie – tylko albo aż – odbudowa państwa. Myślałam, że Stowarzyszenie poprzestanie tylko na sporadycznych atakach.
Ależ byłam naiwna.
Obejmuję się mocniej ramionami i patrzę na Hassuna.
– Możemy jakoś zapobiec wybuchowi wojny? Jakiś sojusz...? No, cokolwiek! – unoszę głos z bezradności i opieram dłonie na stole, starając się skupić. Szlafrok odsłania moje skąpe ubranie, ale to już mnie nie obchodzi.
Hassun odchrząkuje i mówi:
– Możemy pertraktować... Ale myślisz, że oni są do tego zdolni? Żeby odpuścić?
– Musimy spróbować wszystkiego – oznajmiam zdecydowanie i prostuję się.
Hassun przygląda mi się w ciszy. Uciekam wzrokiem od jego spojrzenia i przestępuję z nogi na nogę.
– Rozumiesz, że na wszelki wypadek musisz zbierać wojsko? – pyta, marszcząc brwi.
– Wiem – odpowiadam cicho i milknę na chwilę. – Rozsyłanie listów do rodzin wywoła panikę...
– Nie masz innego wyjścia. Z taką armią, jaką posiadamy, możemy co najwyżej pokonać jedne z pierwszych oddziałów, a jest ich dziesiątki.
– Zdajesz sobie sprawę, że skazuję tym samym chłopców na łatwą śmierć? Są niewyszkoleni, słabi...
– Nie mamy wyjścia – odpowiada gniewnie.
Zaciskam zęby.
– Wolisz walczyć czy się poddać? – pyta, mierząc mnie spojrzeniem.
Posyłam mu groźne spojrzenie i zbliżam się do niego o krok.
– Uważaj na słowa – mówię wściekłym głosem. – Oczywiście, że będę walczyć, ale nie kosztem niewinnych osób.
Hassun zaczyna się śmiać.
– A więc jak zamierzasz wygrać? Chcesz iść sama przeciwko całej armii?
Zaciskam zęby, ale już nie panuję nad gniewem. Chwytam chłopaka za poły munduru i unoszę w górę.
– Pamiętaj z kim masz do czynienia – ostrzegam go. – Jestem potężniejsza niż może ci się wydawać.
Hassun prycha i na chwilę odrywa ode mnie wzrok. Patrzy w bok i widzę jak przejeżdża językiem po wnętrzu policzka. Znów przenosi wzrok na mnie.
– Nie wierzę, że kiedyś mogłem cię kochać.
Wymierzam mu policzek.
– Zejdź mi z oczu.
Chłopak z zadowoleniem opuszcza pomieszczenie. Chciał mnie wyprowadzić z równowagi.
I ja mu na to pozwoliłam.
***
Mimo dzisiejszych złych wiadomości, staram się zachowywać swobodnie i myśleć pozytywnie. Po raz setny powtarzam sobie, że wszystko się ułoży. Cieszenie się własnym szczęściem zostało mi perfidnie przerwane. Czuję jak moja radość odleciała niczym ptak. Udawanie, że jest w porządku i mogę myśleć o swojej spokojnej przyszłości jest łudzeniem samej siebie.
Jednak nie odmawiam wspólnego, późnego obiadu z Arnarem i jego siostrą. Arnara od rana na oczy nie widziałam, gdyż byłam zajęta sprawami państwowymi, a z Rakel od jakiegoś czasu nie zamieniłam ani słowa, co jest dość niegrzeczne zważając na to, że jest moim gościem.
Podczas obiadu staram się nawiązać rozmowę z Rakel. Jest jakaś markotna i przygaszona, a na moje pytania odpowiada zdawkowo. Grzebie widelcem w jedzeniu i rzadko podnosi na nas oczy.
Uznaję, że ma zły dzień i po prostu potrzebuje spokoju. Zaczynam rozmawiać cicho z Arnarem. Uśmiechamy się do siebie i wreszcie zapominam o wszystkich nowych problemach. Jego kolano dotyka mojego, a moja stopa jego łydki. Trzymamy się za ręce pod stołem.
– Och, przestańcie! – wybucha nagle Rakel.
Zamieram z widelcem wędrującym do ust. Oboje podnosimy oczy na dziewczynę.
– Możecie przestać się już do siebie miziać? Przespaliście się ze sobą, powinno wam wystarczyć.
– Rakel! – oburza się Arnar tak bezpośrednimi słowami siostry.
– Nie jestem głodna – mówiąc to wstaje od stołu i wychodzi szybko z jadalni.
Patrzę za nią.
– Pójdę z nią porozmawiać – mówię, dotykając przy tym dłoni Arnara.
Wstaję od stołu i wychodzę za Rakel. Docieram pod drzwi jej pokoju i pukam.
– Odejdź. Nie chcę z nikim rozmawiać – słyszę jej głos zza drzwi.
– Pogadajmy. Widzę, że coś jest nie tak – mówię łagodnie, opierając czoło o framugę.
– Nie chcę... Nie chcę.
– Rakel, nie jesteś małą dziewczynką, która nie potrafi porozmawiać o tym, co ją trapi. Nie zachowuj tego dla siebie nieważne jak głupie może ci się to wydawać. Co się dzieje?
– Zostaw mnie w spokoju! Nie potrzebuję twoich rad! Ty i tak nie zrozumiesz.
Wzdycham.
– Poczekam tutaj aż zdecydujesz się otworzyć drzwi – mówię i siadam na ziemi.
Opieram się plecami o ścianę i czekam. Dopiero po dłuższej chwili słyszę jak zamek szczęka w drzwiach. Odwracam głowę i widzę, że Rakel niepewnie stoi w progu. Z westchnieniem wraca do pokoju, zostawiając mi otwarte drzwi. Wstaję z zimnej podłogi i wchodzę do środka. Rakel siada na brzegu łóżka jakby się czuła obco we własnym pokoju.
Głowę ma opuszczoną, a włosy zasłaniają jej twarz. Dłonie wkłada między kolana i nie odrywa wzroku od ziemi. Jej ramiona unoszą się wysoko, bierze głębokie wdechy.
Siadam obok niej i przez chwilę patrzę przed siebie, za okno. W końcu odwracam się lekko w jej stronę i odgarniam jej włosy z lewego policzka. Zakładam je za ucho i pytam:
– Co się dzieje?
– To co teraz powiem, musi pozostać między nami – mówi cicho.
– Rozumiem, ale wiesz, że Arnar zaczyna się martwić – odpowiadam, próbując zajrzeć jej w oczy, które nadal uparcie spuszcza.
– To nie ma znaczenia. Jak się dowie... znienawidzi mnie – mówi z trudem.
Marszczę brwi.
– Co ty opowiadasz? Nie znienawidzi cię.
– Skąd możesz być pewna? Nawet nie wiesz, co chcę Ci powiedzieć – oburza się i wreszcie unosi na mnie spojrzenie.
– To nie może być coś, czego brat ci nie wybaczy. Kocha cię nieważne jakie błędy popełnisz... – mówię potokiem słów, ale Rakel mi przerywa.
– Jestem w ciąży.
Rozchylam usta i patrzę na nią dużymi oczami. Chwilę zbieram myśli.
– Co? – wyrzucam z siebie.
– Jestem w ciąży – powtarza, spuszczając przy tym głowę.
Łapię ją za dłonie i odwracam do siebie.
– Od kiedy wiesz?
– Od kilku dni. – Już chcę coś powiedzieć, ale mnie uprzedza. – Nie mówiłam wcześniej, bo wiedziałam, że Arnar chce ci się oświadczyć. Zepsułabym wszystko, gdybyście się dowiedzieli. W ogóle nie chciałam wam mówić...
– Dlaczego?
– Jest mi tak wstyd... – mówiąc to wyrywa dłonie z mojego uścisku i chowa w nich twarz. – To wszystko moja wina... Gdybym była mądrzejsza...
Zaczyna płakać, a ja od razu przygarniam ją do siebie. Jej łzy kapią na moją suknię. Kilka razy pociąga nosem, by w końcu wpaść w kompletną rozpacz.
– No już, już – staram się ją pocieszyć. – Jakoś sobie z tym poradzimy.
Dziewczyna szlocha i nie potrafi przestać. Wpada w histerię.
– Hej, hej! – Odrywam ją od siebie i patrzę w jej zapłakane oczy. – Kończymy płakać. Świat się jeszcze nie wali. Nie zostawię cię z tym samej. Pomogę ci. Obiecuję.
Kilka razy łapie głęboko powietrze i jeszcze jakiś czas pociąga nosem.
– Nie możesz powiedzieć Arnarowi. Nie możesz – powtarza uparcie.
– Nie mogę tego przed nim ukrywać. Nie okłamię go. Nie oczekuj tego ode mnie.
– Nie rób tego, proszę. – Znów łzy płyną po jej policzkach.
– Pomówię z nim. Nie będzie na ciebie zły. – Odgarniam jej włosy za uszy.
– Rodzice mnie zabiją, kiedy się dowiedzą – mówi, wycierając łzy z policzków.
– Spokojnie. Z tym też możemy sobie poradzić. Z Arnarem staniemy w twojej obronie – przekonuję ją.
– Będą wściekli. Właśnie zrujnowałam im plany na korzystne małżeństwo. Kto będzie chciał czyjegoś bachora? – pyta ze złością.
– Jeśli cię kocha, zaakceptuje też i dziecko – zapewniam z uśmiechem.
– A jeśli nikogo takiego nie znajdę?
– To będziesz szczęśliwa i bez mężczyzny, bo będziesz miała je – mówiąc to kiwam głową w stronę jej brzucha.
Niepewnie unosi dłoń i kładzie ją na brzuchu. Uśmiecha się nieznacznie. Potem opiera głowę o mój bark i mówi:
– Boję się.
– Zdziwiłabym się, gdybyś się nie bała.
************************
Dziękuję za 47 tysięcy wyświetleń, 7 tysięcy gwiazdeczek i TYLE komentarzy pod ostatnim rozdziałem, które sprawiły, że było mi BARDZO, ale to BARDZO miło :******
No i co sądzicie? Spodziewaliście się takiego obrotu spraw?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro