Strzała
No i doczekaliście się następnej części :****
Życzę miłego czytania ;)
***************************
Jeszcze przez chwilę zachowuję powagę.
Potem w moich oczach pojawiają się iskierki szczęścia. Usta rozciągają się w uśmiechu. Pod oczami robią mi się małe zmarszczki. Cała moja twarz promienieje.
Nie sądziłam, że całe to zajście wywoła we mnie tyle radości.
Nawet tłum zaczyna coraz przyjaźniej do mnie podchodzić. Przysuwają się w moją stronę, wyciągają do mnie dłonie. Niektórzy coś krzyczą. Młoda kobieta mówi do swojej córeczki:
– Zaginiona księżniczka się odnalazła. Powinnyśmy się cieszyć.
Mała od razu skacze z radości i wybucha radosnym śmiechem.
Podchodzę do ludu, chwytam ich za dłonie, witam. Zaczynam się odnajdywać w tym zwariowanym środowisku.
Arnar próbuje się przebić przez tłum. Jest to dość trudne.
Nawet jeśli krzyczy:
– Przepuśćcie mnie! Jestem księciem! – Na co ja kręcę głową, ale mimo wszystko na mojej twarzy pojawia się jeszcze większy uśmiech.
Dopiero po jakiś kilku minutach udaje mu się wdrapać na platformę. Jest cały czerwony, a włosy ma zmierzwione.
– Biegłeś w maratonie? – pytam złośliwie, jak to ja.
– Ha ha, bardzo śmieszne.
Przewraca oczami, ale widzę, że ukrywa uśmiech.
– Tłum cię stratował? – pytam ze smutną miną.
Unosi brew.
– Mam się zdenerwować?
Zaczynam się uśmiechać coraz szerzej, kiedy widzę, że już nie potrafi być dłużej poważny.
– Jesteś okropna – podsumowuje, wybuchając śmiechem.
Wzruszam niewinnie ramionami.
I znów zwracam się do tłumu, który szaleje jeszcze bardziej, gdy niedaleko mnie stoi książę Arnar. Rumienię się.
Odwracam do niego głowę. A on się uśmiecha i unosi znacząco brew.
Przewracam oczami i mówię:
– No niech ci będzie.
Chłopak przyciąga mnie do siebie i całuje na oczach całego miasta.
Ludzie wiwatują, a ja śmieję się pomiędzy pocałunkami Arnara. Na koniec chłopak całuje mnie w czoło, a przez tłum przebiega fala westchnień. Znowu podchodzę do tłumu, oddalając się od Aranra o zaledwie kilka kroków.
I nagle słyszę jak ktoś wykrzykuje słowa nasączone złością, nienawiścią i frustracją:
– Powinnaś być martwa.
Zapada cisza.
Patrzę na młodego mężczyznę, prawdopodobnie w moim wieku, z szerokimi ze strachu oczami. Jestem przerażona, a serce galopuje mi mocniej niż przed chwilą podczas pocałunku.
– Trzeba było pozostać anonimową. To nasz pan rządzi na „twoich ziemiach" i nie masz prawa mówić, że jesteś królową. Teraz zapłacisz za swój błąd.
Wraz z ostatnimi słowami słyszę świst. Strzelec na dachu posyła w moją stronę strzałę.
I od tego momentu wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
Ludzie wciągają głęboko powietrze w płuca. Niektórzy zaczynają coś krzyczeć, część się przepycha w moją stronę.
Arnar rusza w moją stronę. Chce mnie ochronić własną piersią albo przynajmniej odsunąć na bok.
A ja stoję jak zamurowana. Nie mogę się ruszyć. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego co się dzieje.
To zamach. Już pierwszego dnia...
Strzała ugadza mnie w lewe ramię. O mały włos... Kilka centymetrów niżej, a zahaczyłaby o serce...
Wraz z ugodzeniem czuję jak tracę oddech. Czuję jak przechylam się do tyłu. Czuję ból.
Osuwam się na ziemię. Arnar nie zdąża mnie złapać. Ciężko upadając, cała się obijam.
Patrzę na błękitne niebo. Nie potrafię przekręcić głowy, by spojrzeć co się dzieje dookoła.
Nade mną zawisa głowa księcia. Coś do mnie mówi, ale ja go nie słyszę. Dzwoni mi w uszach, a obraz staje się niewyraźny.
Niebo rozmywa się z przyćmiewającą go bielą. Twarz Arnara staje się tylko nierównym punktem.
Zanim odpływam moją ostatnią myślą jest:
„Nie chcę umierać..."
Arnar
– Nie waż mi się zamykać oczu! – krzyczę do niej. – Nie odpływaj!
Chwytam ją za ramiona i potrząsam lekko.
Zamyka oczy.
Kałuża krwi staje się coraz większa.
– Cholera! – wrzeszczę w złości.
Myśl logicznie, przypominam sobie. Myśl logicznie.
– Skup się! – krzyczę do siebie.
Rozrywam dół mojej koszuli, tworząc długi pasek materiału. Otaczam nim strzałę tuż przy ranie. Długo ten opatrunek nie wytrzyma. Muszę się spieszyć.
Podnoszę dziewczynę, jęczy przy tym z bólu.
– Przepraszam – mówię do niej, choć wiem, że mnie nie słyszy.
Przedzieram się przez zaciekawiony i zarazem przerażony tłum.
Każdy chce wiedzieć, co się stało.
Każdy zerka na jej bezwiedne ciało.
Każdy jej dotyka.
Wzbiera we mnie gniew. To nie zabawka.
– Odsuńcie się, jeśli chcecie by przeżyła! – wrzeszczę.
Część osób się odsuwa.
Narzucam sobie szybkie tempo. Ona musi przeżyć.
Po prostu musi...
***
– Gerard! – wołam pałacowego medyka i znachora. – GERARD!
Spłoszony mężczyzna w średnim wieku wybiega na korytarz. Włosy ma zmierzwione, a okulary na nosie przekrzywione. Ubranie jest pogniecione, a poza tym wygląda tak, jakby właśnie zobaczył ducha.
Nie dziwię się.
Moje dłonie pokryte są we krwi, kapie ona na podłogę. Niosę na rękach nieprzytomną dziewczynę. Najprawdopodobniej tak samo bym zareagował.
– Musisz jej pomóc – mówię, podchodząc do niego.
– A kto to w ogóle jest? – pyta, poprawiając okulary.
– Naprawdę musimy to teraz omawiać? Ona traci dużo krwi.
– Tak, musimy. Jestem królewskim medykiem, nie pomagam zwykłym obywatelom...
– To jest królowa! Więc albo jej pomożesz, albo pożałujesz – grożę ze zmrużonymi oczami.
Mężczyzna wzdryga się niemal niezauważalnie. Mimo, że przyzwyczaił się do moich wybuchów, to nadal nie potrafi zachować spokoju.
– W porządku – zgadza się, kiwając przy tym głową. –Zabierzmy ją do mojej pracowni.
***
– Nie możesz tu być – oznajmia Gerard, wypychając mnie za drzwi.
Drewniane wrota zamykają się przed moim nosem.
Jeszcze przed zamknięciem się drzwi udaje mi się zobaczyć Jasmin. Leży na drewnianym stole cała we krwi. Patrzę tylko na jej klatkę piersiową. Patrzę czy jeszcze oddycha.
Oddycha.
Ta myśl pozwala mi przetrwać następne pięć minut w dziwnym, pełnym napięcia spokoju.
– Arnar! – Eliza pobiega do mnie razem z Rupertem. – Co to ma znaczyć?
– Co? – pytam zdezorientowany.
– Jakim cudem...? – Eliza nie umie się wysłowić. – Dlaczego nam nie powiedziałeś?
– Ale o czym?
– Nie udawaj – grozi mi przez nosem placem. – Wiem, że wiedziałeś kim ona jest.
Teraz dopiero udaje mi się zrozumieć, że przecież oni nic nie wiedzieli aż do dzisiaj.
– No tak, wiedziałem – przytakuję.
– Ale dlaczego milczałeś? Bezpieczniej by było, gdyby Jasmin otoczona była naszą opieką.
– Ona nie chciała nikomu o niczym mówić. Dotrzymałem danego jej słowa i nie będę za to przepraszać – oznajmiam trochę za ostro.
– A teraz ona umiera – podsumowuje brutalnie Rupert.
– Wiem o tym! – krzyczę i ze złością uderzam w drzwi. – Co się tam dzieje? – pytam Gerarda zza drzwi, licząc na to, że mnie usłyszy.
Nikt nie odpowiada.
– Daj mu działać – mówi Eliza, kładąc mi rękę na ramieniu.
Opieram czoło o drzwi w zrezygnowaniu.
– Nic jej nie będzie. Nic jej nie będzie...
***
Gerard wychodzi z pokoju.
– Żyje. Straciła dużo krwi i nadal jest nieprzytomna – oznajmia poważnym tonem. – Strzała zostało usunięta, założyłem szwy i opatrunek.
– Kiedy się obudzi? – pytam poddenerwowany.
– Nie wiem – odpowiada szczerze. – Może jutro, może za kilka dni.
– Ale wszystko będzie w porządku? – dopytuję się.
– Przez pierwszy tydzień będzie miała kłopoty z poruszaniem lewą ręką, ale po jakimś czasie i intensywnych treningach wszystko wróci do normy. – Przerywa, spoglądając na mnie. – Teraz trzeba jedynie czekać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro