Naszyjnik
Chyba te długie rozdziały to teraz moja specjalność :D 1400 słów, może być, ale mam nadzieję, że następny będzie miał więcej.
No, nie przedłużam już :*
Miłego czytania.
***********************
– Nie chcesz z nami dłużej zostać?
– Nie, wracam do rodziny – oznajmia z uśmiechem szczęścia Xavier. – Nie widziałem ich od wielu lat.
– Rozumiem – odpowiada Nancy.
Xavier długo z nami nie został. Zaraz po naszym szczęśliwym powrocie oznajmił, że czym prędzej musi się udać w rodzinne strony. Nie winię go za to. Po tylu latach szpiegowania i braku kontaktu z rodziną można zatęsknić za spokojem i otoczeniem bliskich.
Mężczyzna wydaje się być bardzo przyjazny i przy okazji trochę kokietuje z wszystkimi pannami, które napatoczą mu się pod nogi. Flirciarz z niego straszny, ale nie w taki obrzydliwy sposób. Flirtując ma w sobie jakiś urok, a panie od razu prawie padają mu do stóp. Nawet przyłapałam królową na rumienieniu się podczas ich niewinnej rozmowy.
Xavier kiwa jej głową na pożegnanie. Podchodzi do mnie.
– To był zaszczyt, królowo – mówi, kłaniając się nisko. – Czekam z niecierpliwością na kolejne spotkanie i możliwość poznania pani. – Muska ustami moją wyciągniętą dłoń.
– Składam ci stokrotne podziękowania za pomoc – odpowiadam z delikatnym uśmiechem.
– Pomoc takiej królowej jak ty to sama przyjemność – oznajmia, puszczając do mnie oczko.
Zaczynam cicho chichotać. Arnar wygląda na zazdrosnego, bo unosi brew i mruczy coś pod nosem.
Kręcę na niego głową.
– Miłej i bezpiecznej podróży – zwracam się do Xaviera.
– Taka będzie. – Kłania się i odchodzi.
Patrzę jak przechodzi przez bramę i śledzę jego postać do momentu aż znika za rogiem.
– Widzę, że zazdrość cię zżera – mówię do Arnara, który podchodzi do mnie i tak samo jak ja patrzy na zamykającą się bramę.
– O niego?
– O niego. – Zerkam na niego kątem oka. – Wiesz... On nigdy nie będzie miał szansy zrobić tego – mówiąc to przesuwam palcami po jego ramieniu. – Ani tego. – Przesuwam dłońmi po jego tali tym samym odwracając się do niego. – A tym bardziej tego. – Całuję czubek jego nosa.
Na jego ustach pojawia się delikatny uśmieszek.
– Co to miał być za pocałunek?
Zagryzam wargę.
– Nie wiem czy zasłużyłeś...
–Podpowiem ci. Zasłużyłem.
***
– Mamy trzy tygodnie do balu, a nic jeszcze nie jest zrobione. – Przerywa. – A ty? W ogóle nie jesteś gotowa!
Unoszę dłonie w górę w geście obrony. Czuję jak Arnar trzęsie się ze śmiechu. Delikatnie odwracam głowę w jego stronę i puszczam mu niezadowolone spojrzenie. W odpowiedzi puszcza do mnie oko.
Pociągam kolana pod brodę i wygodniej opieram się plecami o jego klatkę piersiową. A on otacza mnie ramionami i kładzie brodę na moim ramieniu.
– Zdążymy – pociesza ją Arnar.
Królowa tylko piorunuje go wzrokiem.
– Szybko się uczę – mówię, starając się jakoś uratować sytuację.
Tym razem ja zostaję obrzucona takim samym spojrzeniem.
– Nie da się nauczyć wszystkiego w trzy tygodnie. Mnie to zajęło miesiące, a nawet lata – oburza się.
– Zrobisz jej przyspieszony kurs – mówiąc to Arnar zaczyna się szeroko uśmiechać.
– Za chwilę rozszarpię cię pazurami – grozi mu. – To wcale nie jest zabawne. To jest tragedia!
Przewracam oczami.
– To może zamiast narzekać zaczniesz mnie uczyć – oznajmiam odważnie.
Wypuszcza ze świstem powietrze, ale mówi:
– Niech ci będzie.
Uśmiecham się pod nosem.
***
Victor
Mam dość usługiwania Maxim'owi. Czuję, że ta organizacja schodzi na psy. Kiedyś potężna, teraz – mizerna, nietrwała i niepewna. Codziennie zastanawiam się, czy po prostu nie upadnie.
Jej sprzymierzeńcy z czasem stają się coraz bardziej ospali i znudzeni. Nie posiadają w sobie tej pasji i energii, którą mieli kiedy się do nich przyłączyłem. Wiele się zmieniło przez te kilka lat.
Mam wrażenie, że teraz działamy ostrożniej i łagodniej. Może to przez to, że Maxim się starzeje, a jego konserwatywne poglądy niepozwalają na wdrożenie czegoś nowego. Potrzebna jest młoda krew, która przejmie całą organizację i swą zapalczywością wprowadzi w te zatęchłe budynki świeży powiew zmian.
Jednak chwilowo nie zapowiada się na jakiekolwiek zmiany. Maxim nie ma potomka i chyba nie zamierza go mieć. Przyszłość organizacji wisi na włosku.
A ja zamiast wypisać się z tego pośmiewiska, spełniam jego kolejne żądania. Chyba nadal mam nadzieję, że organizacja się podniesie z gruzów i będzie potężna, niezwyciężona.
Mel już na mnie czeka. Po raz pierwszy jest wcześniej ode mnie.
– Cześć – witam się i od razu wkładam dłonie do kieszeni. Spoglądam na czubki swoich butów.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się ze mną nie kontaktował?
– Wiesz, że nie lubię cię wykorzystywać – oznajmiam jeszcze bardziej niepewny.
– A jednak to robisz.
Nie wiem co na to odpowiedzieć, więc milczę.
– Nic dla ciebie nie zrobię – oznajmia hardo.
– To będzie już ostatnia rzecz – mówiąc to patrzę jej w oczy. Chwytam ją za dłoń. – Myślę o odejściu.
Wyrywa dłoń z mojego uścisku i patrzy na mnie groźnie.
– Naprawdę myślisz, że to na mnie zadziała?
Czuję, że wraz wypowiedzeniem tego zdania moje serce zaczyna się kruszyć na małe kawałeczki.
– Nie ufasz mi – szepczę.
–Ciekawe dlaczego – odpowiada zimnym tonem.
Marszczę brwi i zaciskam pięści.
– Wiesz, że nie robię tego dla własnej przyjemności.
– Zaczynam w to wątpić.
Staram się panować nad sobą, bo gniew powoli zaczyna mnie opanowywać.
– Wręcz to księżniczce – oznajmiam, wyciągając w jej stronę małe pudełeczko.
– Co to jest? – pyta, pragnąc zajrzeć do pudełka.
– Naszyjnik.
Mel wybucha śmiechem.
– Teraz wasza organizacja wręcza prezenty swoim wrogom?
Patrzę na nią spode łba i staram się ukryć uśmiech. Uwielbiam jej śmiech...
Otrząsam się i mówię:
– Po prostu jej to daj.
Wzdycha, marszcząc brwi.
– Czuję, że będę tego żałować.
***
Jasmin
– Ciągle się garbisz! – Po raz kolejny zostaję zbesztana. – Masz się trzymać prosto. Łopatki do tyłu! – Przechodzę kilka kroków. – I proszę cię nie stawiaj takich ciężkich kroków. Masz sunąć, niemal płynąć po podłodze. – Arnar prawie pada ze śmiechu, kiedy zaczynam iść na palcach, by sunąć po podłodze. – Teraz wyglądasz jak chodząca deska. Masz być delikatna w chodzie. Masz to robić z gracją.
Wzdycham.
Ściągam łopatki do tyłu i unoszę brodę, by „ukazać swoją łabędzią szyję". Dłonie delikatnie układam po swoich bokach i staram się przejść kawałek najlżej jak potrafię. Pięta palce. Pięta palce. Delikatnie. Delikatnie.
– No wreszcie!
Z radością pozwalam sobie się zgarbić.
– Nie powiedziałam, że to koniec. Masz mi to powtórzyć tysiąc razy. Wtedy będę miała pewność, że zapamiętasz jak trzyma się wysoko urodzona kobieta.
Załamuję ręce i na nowo przyjmuję postawę.
Jeszcze kilkanaście razy przechodzę w tę i z powrotem. Królowa jest na tyle ze mnie dumna, że pozwala mi przejść na następny etap, mianowicie trzymanie noża i widelca.
Może samo trzymanie sztućców wcale nie jest takie trudne, ale odróżnienie, który widelec i nóż jest do przystawki, sałatki czy też głównego dania to już wyższy poziom. Do tego dochodzą kieliszki i szklanki, a każda z nich różni się od siebie kształtem i ma inne przeznaczenie. Teraz wszystko zaczyna mi się mieszać i jestem pewna, że pomylę widelec do sałatki z tym do głównego dania, a w kieliszku, w którym powinno znajdować się czerwone wino znajdzie się białe.
Będę pewnym pośmiewiskiem na tym balu.
***
Nadal niepewna czy mogę zaufać Mel, nie odzywam się do niej już od kilku dni. Czasami proszę ją, żeby coś zrobiła, ale nie jest to rozmowa. Ja ograniczam się tylko do żądań, a ona do prostego "tak". Ciężko nam przebywać w jednym pomieszczeniu, więc często opuszczam swój pokój, kiedy ona sprząta. Może to głupie, ale nie wiem co jej powiedzieć. Bo co tu mówić? Zakochała się w nie tym człowieku co trzeba, a to, że ją wykorzystał nie jest jej winą. Ale czy nie mogła się mu przeciwstawić? Powiedzieć proste „nie"?
Wzdycham, wchodząc do pokoju. Wszystko jest idealnie wysprzątane, pościel równo ułożona na wielkim łóżku zrobionym z białego drewna; ubrania pochowane są do garderoby; na toaletce w równym rzędzie stoją flakoniki z perfumami.
Wzdycham po raz kolejny. Mam świadomość, że w ten sposób wykorzystuję swoją przyjaciółkę i z chęcią bym jej ulżyła, bo mimo iż wiem, że to jest jej praca głupio mi, że pracuje właśnie dla mnie i musi po mnie ścielić łóżko czy składać ubrania.
Ściągam buty i zostawiam je na środku pokoju, bo nie mam siły ich odkładać na bok. Podchodzę do łóżka. W jego dolnym lewym rogu leży małe, kremowe pudełeczko owinięte białą wstążką. Rozglądam się po pokoju jakby szukając jego właściciela.
Znów przenoszę wzrok na paczuszkę. Może to prezent od Arnara?
Na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. Szybko porywam pudełko i rozwiązuję delikatnie wstążkę. Otwieram je, a w środku znajduje się złoty łańcuszek z zawieszką zrobioną z kamienia księżycowego, idealnie oszlifowanego na kształt owalu. Sam łańcuszek jest bardzo drobny, a kamień wielkości paznokcia małego palca.
Podekscytowana tym pięknym prezentem prawie skaczę z radości. Od razu zakładam go na szyję.
Obiecuję sobie, że nigdy go nie zdejmę.
*******************
Dziękuję za 8 tysięcy odsłon, tyle gwiazdek i komentarzy, których liczba zadowalająco wzrasta, co bardzo, ale to bardzo mnie cieszy :D :*
No i co myślicie? Co to za tajemniczy naszyjnik? Dlaczego to akurat on został podarowany Jasmin? A czy Victor opuści Stowarzyszenie Kobry? Co tak naprawdę czuje do Mel?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro