Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Namiastka normalności

Dodaję bardzo późno, ale ważne, że mniej więcej wyrobiłam się we wtorek :'D

Troszkę miałam mało czasu na pisanie przez egzamin na prawko i w dodatku matury próbne w szkole, ale teraz powoli robi się spokojniej, więc raczej koło 19 powinny się rozdziały pojawiać.

Miłego czytania ^^ Bardzo długi rozdział, ale jakoś trzeba Wam wynagrodzić to malutkie spóźnienie. :*

*****************

Jasmin

Idąc czerwonym dywanem do wyjścia i mając Arnara u swojego boku, jestem dumna. Dumna z tego, że państwo powstaje niemalże z popiołów. Że wszystkie te oczy patrzące teraz na mnie, widzą we mnie godnego władcę. Że na nowo możemy zakwitnąć tak jak za panowania moich rodziców. Jestem dumna z tego, czego dokonałam w tak krótkim czasie i z tak małym doświadczeniem.

Jestem dumna z tego, że u mojego boku stoi nie kto inny jak Arnar, przywdziewający teraz książęcą koronę, a już za kilka lat zasiadającym na tronie królewskim. Jestem dumna ze swojego wyboru, gdyż wiem, że nikt inny nie byłby lepszy od niego.

Arnar podąża za mną jak cień, nie pozwalając by choć chwila uwagi ludu padła na niego. Dziś jest mój dzień i chce bym skorzystała z niego w pełni.

Drzwi otwierają się przede mną, a wiwaty i okrzyki docierają do moich uszu mocniej niż poprzednio. Ci, którzy tylko mogli, zebrali się na dziedzińcu, zajmując każdą możliwą przestrzeń. Ściśnięci są pomiędzy bramą, a schodami, pomiędzy jednym murem a drugim. Jest ciepło, a wśród tego tłumu pewnie tak gorąco jak na pustyni. Delikatny wietrzyk ochładza zebranych i rozwiewa mój welon.

Wiwaty nie cichną przez najbliższy czas, więc unoszę dłoń w górę. Po jakimś czasie słychać już tylko stłumione szepty.

Uśmiecham się i już chcę coś powiedzieć, ale ktoś mnie uprzedza. Z tłumu dobiega męski głos:

– Dopiero co straciliśmy rodziny! Jak możesz od tak teraz świętować i nazywać się Królem, gdy to ty jesteś przyczyną tych wszystkich nieszczęść?!

Czuję się jakby ktoś mi wbił nóż w serce.

Strażnicy już ruszają w stronę tłumu, ale udaje mi się ich powstrzymać machnięciem ręki. Posłusznie wracają na swoje stanowiska. Wszystkie oczy skupione są na mnie. Lekko zlęknieni ludzie czekają na mój ruch. Zbieram się w sobie i mówię:

– Pokaż mi, gdzie jesteś. Nie zrobię ci krzywdy ani nie ukarzę. Chcę cię tylko wysłuchać.

Przez jakiś czas nikt się nie zgłasza ani nic nie mówi.

W końcu czyjaś ręka wędruje w górę. Schodzę ze schodów. Strażnicy trzymają się blisko mnie, a ludzie rozstępują na boki. Niektórzy szepczą, a niektórzy mnie dotykają po rękach czy nawet łapią za dłonie. Czuję się jak jakiś okaz niespotykanego zwierzęcia. Chwilę trwa zanim się opanowuję i pozwalam siebie dotykać. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.

Staję twarzą w twarz z mężczyzną po czterdziestce. Jest szczupły, ale na jego skórze – ciemniejszej, usianej zmarszczkami – widać jego wszystkie poświęcenia i ciężką pracę, której pewnie podejmował się przez większą część życia. Ubrany jest schludnie – w białą koszulę i ciemne spodnie.

– Kogo straciłeś? – pytam, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy, gdyż mężczyzna wbija spojrzenie w ziemię.

– Żonę i córkę – odpowiada cicho. Prawie go nie słyszę.

Kiwam głową.

– Nie będę udawać, że wiem, co czujesz. Choć przeżyłam już w życiu ogromną stratę i ból to nie mogę mówić, że targają tobą te same uczucia co mną. Każdy ból jest inny i każdy z nas odczuwa go inaczej. – Mężczyzna unosi na mnie swoje spojrzenie. – Pamiętam wszystkich, którzy zmarli kilka dni temu. Ten obraz będzie mnie prześladował do końca dni i nigdy go nie wyprę. Wiem też, że pojawiając się w państwie sprowadziłam na nas więcej zagrożeń, ale robię co w mojej mocy, by nikt poza mną nie ucierpiał. Jak widać nie postarałam się zbytnio, inaczej taka tragedia by się nie wydarzyła. Czuję się za nią odpowiedzialna, jakbym to ja nas wszystkich otruła. – Mężczyzna już nie odwraca ode mnie wzroku. – I rozumiem, że dla większości z was okrutnym ciosem jest przed chwilą odbyta koronacja. Mimo, że chciałam w tej kwestii postąpić jak człowiek, który doznał straty i cierpienia, to wiedziałam, że jako władca swoje uczucia muszę odłożyć na bok. Nie mogłam przekładać tego wydarzenia, gdyż nasz wróg tylko na to czeka. Czeka na nasze niezdecydowanie, niepewność. Wtedy wiedziałby, że jesteśmy przerażeni. Jedynym czego się nauczyłam przez tak krótki czas wkraczania w życie na dworze, jest nieukazywanie słabości i strachu. Wróg wtedy to wykorzysta, a dla nas nie będzie już ratunku i państwo upadnie na zawsze. – Przerywam. – Musiałam wybrać pomiędzy królestwem a własnymi uczuciami, co nie było łatwe. I mogę jedynie przepraszać za swoje decyzje, z którymi nie wszyscy mogą się zgadzać. Rządzenie państwem wcale nie jest takie proste – mówiąc to uśmiecham się delikatnie. – Nie jestem w stanie sprawić, by twój ból zniknął. Jedyne co mogę teraz zrobić, co zawsze mi pomagało w młodości, to mocno cię uścisnąć.

Obejmuję go delikatnie. Mężczyzna najpierw stoi skołowany i nie wie jak się zachować. W końcu przełamuje się i oddaje uścisk.

– Dziękuję... I przepraszam – szepcze.

– Nie przepraszaj. Miałeś prawo znać moją odpowiedź. Wszyscy mieliście do tego prawo.

***

Na podróż do największych i najbardziej pływowych miast w państwie mamy tylko tydzień, co jest trochę śmieszne. Przez ten tydzień mamy przebyć drogę z jednego końca państwa do drugiego i do tego jeszcze wrócić. Siedem dni wydaje się być czasem wystarczającym, jednak chciałabym dłużej przebywać w odwiedzanych miastach. Chciałabym je poznać, a nie zerknąć przelotnie i jechać dalej bez oglądania się za siebie.

Jednak nie udało mi się ubłagać możnych o więcej czasu, gdyż upierali się przy swojej decyzji, tłumacząc się faktem, że nie mogę zostawiać pałacu bez opieki i że szybko powinnam wracać do pracy. Z bólem serca przyznałam im rację i w ten sposób mamy tylko tydzień.

Żeby nad ranem być już w jednym z pierwszych na liście miast, wyruszamy jeszcze nocą.

Arnar wyposażył karocę w ciepłe futra, koce i miękkie poduszki. Jednak mimo wszystko będzie nam niewygodnie i na pewno następnego dnia obudzę się z okropnym bólem w szyi. Prosiłam chłopaka by sobie darował tą podróż i odpoczął, argumentując to faktem, że jest to tylko i wyłącznie mój obowiązek. Ale ten się uparł i nie pozwolił mi podróżować samej (tak naprawdę mam całą obstawę złożoną z lojalnych rycerzy, więc nic złego by mi się nie stało).

Przez swoją nadopiekuńczość biedak teraz nie wie jak się ułożyć do spania, żeby było mu wygodnie. Cały czas się kręci i wierci, nie pozwalając mi usnąć. Karoca nie jest bardzo mała, ale też nie można się położyć na kanapach, gdyż są zbyt wąskie i w trakcie podróżny można by było z nich spaść. Staram się jakoś ułożyć, więc opieram głowę obok szyby. Jednak co chwilę uderzam głową o framugę, gdyż koła karocy zapadają się co chwilę w koleinach.

Z westchnieniem odrywam głowę od ściany. Arnar stara się jakoś ułożyć, ale też rezygnuje.

– Nie mam pojęcia jak my przetrwamy ten tydzień – mówię, patrząc na niego.

– Może uda nam się na noc gdzieś zatrzymać i jeszcze wyrobić na czas.

Kiwam głową.

– Powinniśmy się przespać na podłodze. Przynajmniej będzie nam choć trochę wygodniej – mówię, ściągając z kanap poduszki.

Arnar podąża w moje ślady. Kładziemy je na drewnianej podłodze, bierzemy poduszki i koce i chwilę później już leżymy obok siebie. Przestrzeń pomiędzy jedną kanapą a drugą jest naprawdę mała. Ledwo się mieścimy, nasze ramiona są ściśnięte i nie jest nam o wiele wygodniej niż na siedząco.

– Może się obrócimy? Pewnie będziemy mieć więcej miejsca – mówię i obracam się na bok.

Arnar robi to samo i chyba po raz pierwszy jesteśmy tak bardzo przyciśnięci do siebie. Na wielkim łóżku każdy ma dużo miejsca i nawet jak się do siebie przytulamy to mamy ogrom miejsca pomiędzy sobą. Teraz jednak plecy Arnara opierają się o kanapę, a ja staram się od niego odsunąć jak najdalej, żeby było nam wygodniej. Jednak nasze starania na nic się zdają, gdyż nadal jesteśmy tak blisko siebie, że pomiędzy nami nie ma ani jednego centymetra przestrzeni. Wiem, że Arnarowi jest niewygodnie i czuję jak się cały spina. Cała oblewam się rumieńcem, kiedy zdaję sobie sprawę z jego pożądania.

– Może obróćmy się w drugą stronę.

– Dobry pomysł – od razu na to przystaje.

Przytulam Arnara od tyłu i już zamykam oczy, kiedy ten mówi:

– Jest jeszcze gorzej.

Mój rumieniec wygląda teraz tak jakbym dostała gorączki. Podnoszę się gwałtownie do pozycji siedzącej.

– To może ja przeniosę się na kanapę – mówię, co od razu spotyka się ze sprzeciwem z jego strony.

– To ja powinienem tam spać.

– Ale jest ci nie wygodnie. Ja tam zasnę – zapewniam.

I już mam się podnieść, kiedy chłopak łapie mnie za rękę i ciągnie w dół. Upadam na poduszki twarzą do niego. Patrzę w jego oczy pełne iskierek. Serce na chwilę mi zamiera, by potem gwałtownie przyspieszyć. Jego palce odgarniają moje kosmyki włosów za ucho.

– Tak jest lepiej.

Kładzie głowę na poduszce, wciąż nie spuszczając mnie z wzroku. Powoli układam się obok niego i tak zasypiamy.

Twarzą w twarz. Jak nigdy dotąd.

***

W ciągu trzech dni odwiedzamy cztery miasta. Jednego dnia udało nam się trochę nadrobić, choć nigdy więcej tego nie powtórzymy, gdyż było to zbyt wyczerpujące.

Każde z miast zaczyna wyglądać coraz lepiej. Pojawiają się utwardzone drogi, w których nie znajdzie się ani jednej koleiny. Większość mostów znów umożliwia przeprawę przez najgroźniejsze i najgłębsze rzeki. Powstają domy z kamienia, a przy zadbanych ulicach rosną drzewa o dużych koronach. Większość budynków już jest zamieszkana, a na parterze powoli otwierają się sklepy.

Widząc tak rozwijające się miasta, szeroki uśmiech gości na mojej twarzy. Odbudowanie potęgi nie jest łatwe, ale radzę sobie lepiej niż mogłabym się tego spodziewać kilka miesięcy temu.

– Zróbmy sobie wolne – mówi niespodziewanie Arnar.

– Co? – pytam zdezorientowana.

– Na jeden dzień przestańmy być... nami. Stańmy się normalnymi ludźmi. Już to przecież oboje robiliśmy – mówiąc to przysuwa się do mnie konspiracyjnie. – Jeden dzień wolnego, może wyśpimy się w normalnym łóżku i zobaczymy od podszewki następne miasto bez naszego stanowiska, zadań i straży. Tylko ty i ja.

Uśmiecham się.

– Bardzo kusząca propozycja. Ale na pewno możemy sobie na to pozwolić?

– Pewnie nie – odpowiada z szerokim uśmiechem.

Przewracam oczami rozbawiona.

– Przyda nam się dzień wolności.

***

Arnar budzi mnie bardzo wcześnie rano. Karoca nadal jest w ruchu, a słońce przedziera się przez zasłonięte okna. 

Chłopak jest już ubrany. Ma na sobie skórzane spodnie pomarszczone na kolanach, koszulę i kurtkę ze skóry jakiegoś zwierzęcia, po którym zostało tylko szarobiałe futro będące teraz kołnierzem. Przygotował również dla strażników list mówiący, że wrócimy jutro nad ranem.

– Ubierz się – mówi, rzucając w moją stronę spodnie i koszulę.

Już sięgam po sznurki od gorsetu umieszczone z przodu, ale zauważam, że Arnar przypatruje mi się z zaciekawieniem. Unoszę brew i rozkazuję:

– Odwróć się. I wzrok na ścianę.

Chłopak przewraca oczami i z ociąganiem wykonuje moje polecenie. Odwracam się jeszcze dla pewności do niego plecami. Szybko ściągam z siebie suknię i zakładam spodnie. Przez cały ten czas mam wrażenie, że czyjś wzrok wwierca się w moje nagie plecy. Kątem oka dostrzegam, że Arnar przygląda mi się zza ramienia.

– To, że jestem odwrócona nie oznacza, że tego nie czuję. Wzrok na ścianę – przypominam.

Sięgam po koszulę. Wtedy koła karocy wjeżdżają w jakąś dziurę przez co podskakuję w miejscu, tracąc równowagę, gdy koła gwałtownie skręcają w prawo. Z krzykiem ląduję na torsie Arnara. Jego dłonie podtrzymują mnie w talii sprawiając, że od razu robi mi się ciepło, a na policzkach pojawia się rumieniec. Jego ciepłe ręce delikatnie dotykają mojej nagiej skóry. Kurczowo trzymam swoją koszulkę w rękach, zasłaniając nią piersi.

Chłopak przypatruje mi się intensywnie, a ja płonę jeszcze bardziej.

– Nic mi nie jest – udaje mi się wydukać. – Muszę się ubrać.

Arnar dopiero teraz przytomnieje i zdaje sobie sprawę, że trzyma mnie przy sobie.

– Och, przepraszam...

I od razu się odwraca, a ja mimo wszystko uśmiecham się zadowolona.

***

Kiedy tylko karoca staje, opuszczamy ją tylnymi drzwiami. Skradamy się cicho, a Arnar w dodatku zarzuca na głowę kaptur. Mnie każe zrobić to samo w pożyczonej od siebie, trochę za dużej, kurtce. Idąc tak skuleni, trzymamy się za ręce.

Kiedy oddalamy się na tyle daleko, by zdjąć kaptury oddycham z ulgą. Chwila wolności...

Uśmiecham się szeroko.

– Chyba tego właśnie było mi trzeba.

Arnar przygląda mi się z zaciekawieniem. W końcu uśmiecha się lekko i mówi:

– Wskakuj na plecy.

Nachyla się, bym mogła się wdrapać, ale ja się waham.

– Na pewno? Jestem pewnie ciężka...

– Nie gadaj głupot i wskakuj, póki jeszcze daję ci wybór.

Przewracam oczami i wchodzę mu na plecy. Obejmuję ramionami jego szyję, a nogami go w pasie. Kilka razy podskakuje w miejscu, podrzucając mnie przy tym i wywołując mój śmiech. W końcu rusza przed siebie wolnym krokiem, pozwalając mi się nacieszyć życiem miasta.

Ludzie oglądają się za nami uśmiechając się na nasze szczęście lub kręcąc głową z dezaprobatą, dla tak otwarcie okazywanych uczuć. Jednak staramy się ich nie zauważać i skupiać na mieście samym sobie. Co chwilę pokazuję coś palcem Arnarowi, na co ten zawsze dodaje jakiś komentarz od siebie, lub się śmieje, lub po prostu pozwala mi mówić.

Chyba nigdy tak naprawdę nie przeżyliśmy czegoś takiego... Normalności w swoim towarzystwie...

– Nigdy mi nie mówiłaś jak ty to robisz...

– Ale co? – przerywam mu.

– Daj mi dokończyć – mówi ze śmiechem. – Nigdy mi nie mówiłaś jak po przemianie stwarzasz na sobie ubrania.

Uśmiecham się tajemniczo.

– To mój mały sekret.

– Nie bądź taka. Zdradź coś – mówiąc to podrzuca mnie kilka razy na plecach.

Śmieję się szeroko.

– Hm... Tak naprawdę nie wiem jak to robię. Za pierwszym razem pomogli mi przodkowie, ale teraz tylko wyobrażam sobie stój, a moc iluzji robi swoje. Mam wrażenie, że teraz jest to umiejętność, którą wykonuję automatycznie jak spanie czy oddychanie.

– Jak to jest rozmawiać z przodkami? – pyta.

Zastanawiam się chwilę.

– Nie wiem... Dziwnie? – jest to bardziej pytanie niż odpowiedź. – Słyszenie głosów w głowie nie jest zbyt normalne – mówię, śmiejąc się. – Ale to oni pomogli mi uwolnić swoją moc i nauczyli jak z niej korzystać. Pomagają... Wydaje mi się, że mogliby mi pomóc odnaleźć moją wewnętrzną zdolność... Jak Natalie...

– Jesteś potężniejsza od niej – zauważa. – Jeśli ci się nie uda to skopię ci tyłek.

Wybucham śmiechem.

– Spróbowałbyś tylko!

Przytulam się mocniej.

Idąc miastem, udaje mi się naciągnąć Arnara na kupno małych drobiazgów. Głównie skromnej biżuterii. Znajduję nawet bardzo miękki materiał, który idealnie nadawałby się na suknię, jednak nie mogę sobie na niego pozwolić. Kupno biżuterii jest mniej skomplikowane – wystarczy schować je bezpiecznie do wewnętrznej kieszeni. Materiał jednak jest zbyt obszerny i tylko by nam przeszkadzał.

Gdy słońce zaczyna się chylić ku zachodowi i przestaje być tak ciepłe, Arnar zaprowadza mnie do małej knajpki. Nie jest zbyt przytulna, a mężczyźni już o tak wczesnej porze siedzą nad kuflami piwa. Przed wejściem Arnar kazał mi narzucić kaptur na głowę, a sam zrobił to samo tuż po mnie.

Wzbudzamy sensację. I wydaje mi się, że nie przez nasz ubiór.

Po pierwsze, jestem kobietą, a w tym lokalu jedyną osobą mojej płci jest karczmarka w sukni z bufiastymi rękawami. Po drugie, wyglądamy podejrzanie, trzymając się za ręce – trochę jak para zbirów. Nasze stroje też wiele o nas mówią.

Arnar najwyraźniej przyzwyczajony jest to tych spojrzeń, gdyż się nimi nie przejmuje. Ja natomiast czuję jak wszyscy mężczyźni rozbierają mnie wzrokiem. Jestem jednocześnie speszona i wściekła.

– Jak zrobi się nieprzyjemnie, wyjdziemy – szepcze Arnar w moją stronę.

Udaje mi się tylko kiwnąć głową.

Chłopak zaprowadza mnie do najdalszego stolika, przy którym raczej nikt się nie kręci i żadna świeca się w pobliżu nie świeci.

– Przepraszam za to miejsce, ale nie znaleźlibyśmy nic lepszego – mówi od razu.

Kiwam głową, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie znam się na tych rzeczach. Nigdy nie bywałam w takich miejscach. Zawsze ciepły obiad czekał na mnie w domu, a chlanie nie jest w moim stylu.

Karczmarka do nas podchodzi, a Arnar składa zamówienie. Nawet nie wiem, o co poprosił, gdyż bardziej jestem zaaferowana lokalem. Przyglądam się drewnianym palom podtrzymującym strop i zaśmieconej podłodze, na której co jakiś czas błyszczą w świetle ściec kałuże rozlanego alkoholu. Kiedy napotykam wzrok mężczyzn, od razu odwracam spojrzenie, żeby nie przykuwać niczyjej uwagi.

– Obiecuję, że jak wrócimy to zjemy romantyczniejszą kolację – mówi, uśmiechając się.

– No ta kolacja na pewno nie może się do takich zaliczać – odpowiadam, powoli się relaksując.

– No co ty? – zaczyna się ze mną droczyć. – Nie podoba ci się taki kulturalny lokal? Te zapachy? Ci ludzie?

Wybucham śmiechem.

– Wiem, że zranię twoje uczucia, ale niestety... nie postarałeś się – mówię, kręcąc głową.

Robi smutne oczy i dotyka się w miejsce, gdzie ma serce.

– To boli. O, tutaj – odpowiadając, robi zbolałą minę.

– Ojejku – udaję, że bardzo mnie to dotknęło.

Arnar robi niezadowoloną minę i udaje, że się obraża. Kręcę głową z rozbawieniem.

Chłopak nachyla się do mnie, mówiąc:

– Wybaczę ci tą złośliwość, ale musisz coś dla mnie zrobić.

Unoszę brew, a chłopak nadstawia mi swój policzek. Przez chwilę nie robię nic, ale potem z westchnieniem unoszę się ze swojego miejsca i nachylam się nad nim. Opieram łokcie na stole i całuję go w policzek. Chłopak od razu odwraca głowę, nadstawiając drugi policzek. Ze śmiechem całuję go ponownie.

Arnar uśmiecha się zadowolony. Ja także się uśmiecham.

Siadam z powrotem na miejscu i przyglądam się chłopakowi.

– Ej! – Ktoś nagle krzyczy nam do ucha, a gruby palec wskazuje na Arnara. – Czy to nie ty jesteś tym Człowiekiem Północy?

 Arnar odwraca głowę w stronę mężczyzny jakby robił mu łaskę.

– Gdybym nim był, dawno by cię tu już nie było – oznajmia chłodno.

 Mężczyzna chyba ma już gdzieś jego odpowiedź, gdyż jego wzrok ląduje na mnie. Nachyla się tak mocno, że czuję jego nieświeży oddech. Nie czuję się komfortowo i przelatuje mnie strach.

– A kogo my tu mamy? Cóż to za ślicznotka?

Jego obślizgła dłoń dotyka mojego policzka. Niczym w zwolnionym tempie widzę jak grymas wściekłości pojawia się na twarzy Arnara. We mnie się gotuje, choć jeszcze przed chwilą bałam się nawet spojrzeć na tego mężczyznę.

Działam szybko i bez głębszego zastanowienia. Chwytam dłoń mężczyzny i wykręcam ją mocno, przy okazji wstając z miejsca. Mężczyzna aż cały się zwija i klęka na ziemi, chcąc załagodzić ból. Jęczy zaskoczony i próbuje się wyrwać.

Ale ja jestem silna.

– Gdybym była żoną Człowiek Północy, złamałabym ci rękę – syczę przez zęby i popycham mężczyznę na ziemię.

Upokorzony zbiera się z podłogi i już nie unosi na nikogo wzroku.

Siadam przy stole i zastaję dumne spojrzenie Arnara.

– I za to cię kocham.

– Za co? Za to, że potrafię skopać facetom tyłki? – pytam, rozbawiona.

– Dokładnie.

***

W karczmie dostajemy namiary na gospodynię, która przyjmuje na noc podróżników do swojego domu. Jej chatka jest całkiem spora, a ogródek przed domem zadbany. Arnar puka do drzwi, a po chwili się otwierają.

– Szukamy noclegu... – zaczyna Arnar, ale starsza kobieta od razu mu przerywa.

– Nie stójcie tak w progu. Wchodźcie do środka.

Gestem dłoni zaprasza nas do domu. Przedpokój jest niezbyt obszerny i dość ciemny.

– Zaparzę wam gorącej herbaty, bo na pewno zmarzliście na tym wietrze.

Uśmiecham się życzliwie.

– Chodźcie, chodźcie. Nie stójcie tak. W kominku napalone, możecie się ogrzać.

Prowadzi nas do dużego salonu z kanapą ustawioną przed paleniskiem. W rogu stoi pianino z otwartą klapą i nutami. Niedaleko kominka buja się drewniana kołyska.

Niepewnie podchodzę do kominka i ściągam z siebie kurtkę. Staruszka opuszcza pomieszczenie i pędzi do kuchni. Arnar wyciąga dłonie w kierunku ognia i się ogrzewa.

Zerkam na kołyskę. W środku leży niemowlę. Pod główką podłożoną ma białą poduszkę z falbankami. Ubrane jest w jasną sukienkę także wykończoną falbanami, a różową nitką obszyte są krawędzie. Dziewczynka nagle budzi się i zaczyna płakać. Kołyska przestaje się bujać, a dziecko staje się niespokojnie.

Mam naprawdę duże doświadczenie z dziećmi dzięki sierocińcowi, więc nie boję się do niemowlaka podejść. Wyciągam dziecko z kołyski i kładę je na ramieniu. Zaczynam ją kołysać, ale wciąż nie przestaje płakać. Zauważam szklankę mleka stojącą niedaleko na stoliku. Zanurzam w nim mały palec, a potem wkładam go dziecku do ust. Zaczyna ssać i tym samym przestaje płakać. Patrzy na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.

Staję przed kominkiem, by nas ogrzać. Arnar mi się przygląda.

– Jak ty to robisz, to ja nie wiem – mówi.

Uśmiecham się.

– Lata praktyki. Gdybyś mieszkał w sierocińcu, pewnie też byś to wiedział – odpowiadam. – Chcesz ją potrzymać? – pytam, zerkając na niego.

– Nie, nie. Na pewno zrobię coś źle...

– Pokażę ci – mówię i zbliżam się do niego. – Ułóż ramiona tak jak ja. – Kiedy to robi delikatnie kładę dziecko na jego ramieniu. – Główkę podtrzymuj o tak. – Pokazuję mu jak ma ułożyć dłonie. – I proszę. Umiesz.

Wciąż trzymam palec w ustach dziecka, które teraz patrzy, to na mnie, to na Arnara. Chłopak uśmiecha się do dziewczynki, a potem unosi wzrok na mnie. Odpowiadam mu delikatnym uśmiechem. Chłopak nachyla się i szybko mnie całuje.

Potem opiera czoło o moje czoło, patrzy mi w oczy i szepcze:

– Byłaś moim marzeniem.

*****************************

Dziękuję za 45 tysięcy wyświetleń, 6,8 tysięcy gwiazdeczek i wszystkie piękne komentarze :****

No i co? Myślicie, że już czas na zaręczyny? ^^





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro