Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Musisz pozwolić mu odejść

Tym razem długi rozdział, ale dużo się dzieje, więc już nie przedłużam :*

Tylko mała informacja. Teraz rozdziały będę się pojawiać co wtorek, tak jak było w roku szkolnym. Ten rozdział jest specjalnie na dobre rozpoczęcie roku :***

Miłego czytania ^^

********************

Jasmin

Zasiadam przy stole, a możni zajmują swoje miejsca. Każdy z nich opiera łokcie na blacie i patrzą na mnie wyczekująco. Arnar posyła mi pokrzepiający uśmiech.

Biorę wdech i mówię:

– Zwołałam was tutaj, by omówić kwestię koronacji.

Przysadzisty mężczyzna wstaje z krzesła.

– Co tutaj omawiać? Nawet nie jesteś, pani, jeszcze zamężna...

– Baronie, proszę mi nie przerywać. Kiedy skończę, wszyscy będziecie mogli wyrazić swoje zdanie – mówię, podniesionym głosem. Mężczyzna siada naburmuszony i pozwala mi mówić. – Dziękuję. – Milknę na chwilę. – Tak więc, jak już mówiłam, omawiamy kwestię koronacji. Aby zachować naszą niezależność od innego państwa, w którego łaski chcielibyście mnie wkupić poprzez małżeństwo, aby zachować naszą odrębność i wolność, proponuję wykonanie postanowienia moich rodziców zawartego w ich ostatniej woli. – Wyciągam przed siebie dokument. – Zostanę Królem.

Przez chwilę panuje cisza.

Potem wybucha wrzawa. Mężczyźni przekrzykują siebie nawzajem. Nie pozwalają sobie dość do słowa. Echo ich potężnych głosów rozbrzmiewa w całej sali.

– Cisza!

Próbuję ich uspokoić, ale to na nic. Wciąż wykrzykują swoje zdania, nie pozwalając mi zapanować nad chaosem.

W końcu wstaję z miejsca ze złością. Moje oczy lśnią jaskrawą zielenią, a duch tygrysa opuszcza moje ciało, by potem ryknąć z całą możliwą mocą. Mury pałacu trzęsą się, a kryształy na żyrandolu obijają się o siebie. Ryk jest długi i skutecznie ucisza mężczyzn, wzbudzając w nich strach.

– Powiedziałam cisza!

Duch powoli wtapia się z powrotem w moje ciało, ale oczy nadal pozostawiam w odcieniu zieleni. Mężczyźni siadają na swoich miejscach pod moim czujnym wzrokiem.

– Omówimy to na spokojnie, bez przekrzykiwania siebie nawzajem – oznajmiam, także zajmując miejsce. – Proszę, kto pierwszy chce zacząć?

Sir George wstaje i mówi:

– Pani, pomysł z koronacją ciebie, kobiety, na króla jest niemożliwy do wykonania. Od zarania dziejów to właśnie mężczyzna był przywódcą o niepodważalnej władzy i pozycji. Chcesz, pani, zmienić znaczenie mężczyzny w państwie. – Mężczyzna nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy. – Jako mężczyźni nie możemy się zgodzić na takie rozwiązanie, nawet jeśli pogwałcimy decyzję nieżyjących już władców. Przykro mi, ale musisz wyjść za mąż. I to jak najszybciej.

Mężczyzna siada i tym razem ja wstaję.

– Jeśli myślicie, że robię to wszystko tylko dlatego, że nie chcę małżeństwa to się grubo mylicie. Mogłabym tu i teraz wyjść za mężczyznę, siedzącego pośród was. – Wszystkie oczy zwracają się w stronę Arnara, by potem znów paść na mnie. – Robię to dla nas. Dla całego państwa, gdyż nie chcę, żebyśmy byli spychani na drugi plan. Żeby to państwo mojego męża było ważniejsze od naszego. Żeby to oni pierwsi dostawali wsparcie w czasie wojny. Żeby to oni byli odbierani jako priorytet, a my jako państwo drugoplanowe. – Przerywam i przebiegam wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. – Wiem, że ciężko to wszystko przełknąć. Dlatego postanowiłam, że zaraz po koronacji podpiszę dokumenty, które będą mówić, że wszyscy tutaj zebrani zatrzymają swoje dawne stanowiska nadane przez mojego ojca. Otrzymacie również swoje dawne ziemie i dodatkowe 10 hektarów. Zapewnię wam również służbę, a jedną czwartą plonów zachowacie dla siebie. Tym samym zagwarantuję wam pozycję i bogactwo. – Przerywam na chwilę. – Czy macie jeszcze jakieś żądania?

Jeden z nich wstaje i pyta:

– A co z obowiązkową służbą w wojsku?

Obrzucam go wściekłym spojrzeniem.

– Jeśli nie chce pan bronić naszego państwa, w porządku, ale tam są drzwi – mówiąc to wskazuję na nie – i może pan już nie wracać. W naszym państwie nie ma miejsca na tchórzostwo.

Mężczyzna oblewa się czerwonym rumieńcem i już się nie odzywa.

– Co z naszymi synami? Czy oni również muszą zaciągać się do armii? – pyta inny.

– Pobór do armii rozpoczyna się dopiero po ukończeniu siedemnastu lat i nie jest obowiązkowy. Chyba, że po waszej śmierci zamierzają przejąć interesy i zasiąść w radzie. Wtedy obowiązuje ich szkolenie i walka, jeśli zostaniemy do tego zmuszeni.

Mężczyźni kiwają głowami.

– Czy mamy umowę? – pytam, nie spuszczając z nich wzroku.

Wszyscy wstają ze swoich miejsc. Zaczynają uderzać pięściami w stół i krzyczą zgodnie:

– Niech żyje Król!

*** 

Jasmin

– Już myślałam, że się nie uda – wyznaję Arnarowi, kiedy już wszyscy opuszczają salę tronową.

– Ale dałaś radę – mówiąc to przytula mnie od tyłu. – Jestem z ciebie dumny.

Na moich ustach pojawia się uśmiech.

– Zasiądziesz na tym tronie – oznajmia i pokazuje palcem na tron króla, który jest wyższy i szerszy od tego stojącego obok. – A ja u twojego boku – mówiąc to całuje mnie w policzek.

– Cudowny plan.

Stoimy tak jeszcze przez chwilę, póki do sali nie wpada Rakel.

– Pożyczam ją na chwilę – zwraca się do Arnara i ciągnie mnie za rękę.

Uśmiecham się do chłopaka roześmiana i podążam za jego siostrą.

– Dokąd mnie ciągniesz? – pytam, kiedy wychodzimy na korytarz.

– Musisz mi w czymś pomóc.

Wpycha mnie do swojego pokoju i szybko zamyka drzwi. Patrzę na nią równie zdziwiona jak i rozbawiona.

– To jakaś tajemnica? Robimy coś nielegalnego? – pytam, starając się ukryć uśmiech.

– To i to. No może to drugie to tylko ja, a ty mi w tym pomagasz.

Siadam na łóżku i patrzę na nią wyczekująco. Dziewczynę oblewa rumieniec.

– A więc o co chodzi?

– Cóż... – Pochodzi do szafy i otwiera ją na oścież. Z wewnątrz niemal wysypują się suknie przeróżnych jaskrawych kolorów. – Musisz mi pomóc wybrać kreację.

Dziewczyna siada na łóżku, pozostawiając szafę do mojej dyspozycji. Podchodzę do niej i przebiegam palcami po materiałach.

– A na jaką to okazję?

 Dziewczyna spuszcza wzrok speszona.

– Bez okazji. Chcę po prostu dobrze wyglądać.

Przypatruję jej się badawczo, ale nic nie mówię. Przeglądam wszystkie lawendowe suknie. Dziewczyna lubi naprawdę ogromne kreacje z dużą ilością świecidełek. Mamy różne gusta, ale to nie oznacza, że dziewczyna się źle ubiera. Wśród lawendowych sukni znajduję mniej rozłożystą, delikatną i wpadającą w odcienie bieli. Ma o wiele mniej ozdób niż reszta, a małe diamenciki układają się w różne zawijasy. Długie rękawy są niemal przeźroczyste.

Pokazuję ją Rakel.

– Ubierz tą.

Uśmiecha się.

– Dziękuję, za chwilę zawołam...

– Mogę ci pomóc – oferuję. – Przez kilka miesięcy służyłam rodzinie królewskiej, więc wiem co i jak.

– Nie mogłabym o to prosić... Tak nie wypada...

– Wypada, nie wypada. – Przewracam oczami z rozbawieniem. – Nikt się nawet nie dowie. Poza tym to ja zaoferowałam pomoc. Ty o nic mnie nie prosisz.

W końcu dziewczyna się zgadza.

Po założeniu sukni, która idealnie komponuje się z jej jasną, prawie białą cerą i jasnymi, złotymi włosami, pozwalam sobie zrobić jej fryzurę odpowiednią dla jej młodego wieku. Nie potrzeba jej jakiś skomplikowanych koków, które strasznie ją postarzają. Jest jeszcze młoda, a jej włosy powinny to odzwierciedlać i falować na wietrze.

Zaplatam jej kilka małych warkoczyków, które splatam ostatecznie w jeden, trochę grubszy. Resztę włosów pozostawiam rozpuszczone. Układają się w kręcone pukle i opadają kaskadą na plecy. Wpinam jej do włosów skromną, małą tiarę.

Siadam na jej toaletce i zaczynam robić makijaż.

– Jesteś naprawdę piękna – komplementuje mnie Rakel.

Śmieję się.

– Ty także – odpowiadam, co jest zgodne z prawdą.

Uśmiecha się skromnie.

– Możliwe, ale ty jesteś nie tylko piękna na zewnątrz, ale też i wewnątrz.

Rumienię się.

– Bardzo mi miło.

Nakładam różowy puder na jej policzki.

– Jesteś dobra w tak wielu rzeczach...

– Oj, to nieprawda. Większości się uczyłam miesiącami.

– Też chciałabym się nauczyć, ale rodzice nie widzą w tym sensu. Ty możesz sobie biegać z mieczem, a ja muszę siedzieć i dobrze wyglądać – odpowiada naburmuszona.

– Cóż, tutaj nie ma twoich rodziców. Możesz robić, co tylko ci się podoba – mówię z uśmiechem. – Nie zdradzę cię – szepczę, co wywołuje na jej ustach uśmiech. – Na pewno gdybyś poprosiła Jacka, pokazałby ci parę sztuczek. Arnar go trochę ostatnio poduczył.

Dziewczyna rumieni się, ale nie odpowiada. Przypatruję się jej przez chwilę, gdyż widzę, że coś ją gryzie. Szybko nakładam na jej usta jasno różową szminkę, zbliżoną kolorystycznie do jej naturalnego odcienia.

– Możesz pytać, o co chcesz – mówię, odkładając wszystkie rzeczy na miejsce.

Potem opieram łokcie na kolanach i czekam aż coś powie.

– Skąd wiedziałaś, że go kochasz? Mojego brata.

Uśmiecham się.

– Cóż... dość długo to trwało – przyznaję. – Ale nie żałuję, że czekałam. Przynajmniej byłam pewna tego, co mu wyznałam. – Odgarniam włosy za uszy. – Na początku naprawdę go nie lubiłam – mówię, śmiejąc się. – Czasami miałam wrażenie, że go nienawidzę. – Tym razem Rakel się śmieje. Wstaję z miejsca i siadam na jej łóżku. Dziewczyna do mnie dołącza. – Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, odtrąciłam go jak natrętną muchę. Flirtował ze mną, a ja go zignorowałam. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo byłam zdziwiona, kiedy dowiedziałam się, że jest księciem. Podbiłam mu też oko.

Rakel zaczyna się śmiać.

– Co mu zrobiłaś?!

– Sprzedałam mu prawy sierpowy – odpowiadam z szerokim uśmiechem. – Był strasznie wkurzający!

– Domyślam się. Szkoda, że ja nie wpadłam na ten pomysł jako pierwsza – mówi Rakel.

– Po tym wszystkim nadal nie ułatwiałam mu życia. Dopiero po kilku miesiącach zdałam sobie sprawę, że go lubię. Do tego poznał mój sekret i to nas do siebie trochę zbliżyło. – Na moich policzkach pojawia się rumieniec. – Przeżyliśmy wiele wzlotów i upadków. Kiedy się rozstaliśmy wiedziałam, że nikt inny mi go nie zastąpi. Nieważne ile błędów popełni, zawsze będę go kochać.

– Jesteście szczęściarzami.

– Może masz rację, ale nie wiem, czy każdemu życzyłabym takiej przygody. Czasami nawet prosta miłość jest równie silna jak nasza.

***

Jasmin

Postanowiliśmy, że dzisiaj zjemy rodzinną kolację. Tylko ja, Arnar i Rakel. Razem w trójkę.

Wybieram suknię odsłaniającą plecy w kolorze kremowo-różowym, która opina mnie w talii. Ozdobiona jest malutkimi diamencikami, a cieniutkie ramiączka prawie są niewidoczne. 

Spinam włosy w gruby warkocz, który zarzucam na ramię. Wpinam w niego małe błyskotki, które komponują się z suknią. Nie chcę się ubrać zbyt elegancko – w końcu to zwykła kolacja – więc nie zakładam żadnej biżuterii.

W tym samym czasie

 Arnar

Razem z siostrą siedzimy już w jadalni i czekamy na Jasmin. Nerwowo poruszam nogą, póki nie decyduję się powiedzieć:

– Mogę cię o coś zapytać?

Zainteresowana przysuwa się bliżej. Siedzimy na przeciwko siebie, a jej ciekawskie oczy wpatrują się we mnie.

– Śmiało.

– Po koronacji chciałbym się oświadczyć Jasmin. Muszę spytać, czy masz coś przeciwko temu? Bo jeśli ty i rodzice będziecie przeciwni...

– Arnar, nie żartuj! Oczywiście, że nie mam nic przeciwko! Jasmin jest dla mnie jak starsza siostra! Zastanawiam się tylko dlaczego tak późno?!

– Dużo się działo... Chciałbym, żeby to było wyjątkowe, a nie wciśnięte gdzieś na siłę pomiędzy atakami Stowarzyszenia i moimi wyjazdami. – Przerywam na chwilę. – Wydaje mi się nawet, że będę potrzebował twojej pomocy.

Rakel podskakuje na krześle ze szczęścia. Mam wrażenie, że za chwilę zacznie krzyczeć.

– Ale cicho sza! Nie waż się niczego powiedzieć!

– Buzia na kłódkę.

Dziewczyna nagle poważnieje, by potem znów się uśmiechnąć głupkowato. Przewracam oczami myśląc, że chyba nie powinienem jej tego wszystkiego mówić.

– A teraz pójdę po naszą spóźnialską...

Słyszę chrząknięcie w drzwiach i odwracam głowę.

– Kogo nazywasz spóźnialskim? – pyta Jasmin, wchodząc do środka piękna jak anioł.

Uśmiecham się, widząc jak ślicznie wygląda.

– Nikogo, nikogo.

 Jasmin siada obok nas. Mnie ma po swojej lewej, a Rakel po swojej prawej.

– O czym tak szepczecie? – pyta, a mnie od razu oblewa strach, że coś podejrzewa.

– Nic, tylko takie bratersko siostrzane sprzeczki – mówię z machnięciem ręką.

– Znów się czepiał mnie i Jacka – dopowiada Rakel, starając się podchwycić mój zamiar.

Posyłam jej mordercze spojrzenie.

– Wcale nie. Właśnie mówiłem, że świetnie razem wyglądacie – mówię z naciskiem.

Jasmin spogląda to na mnie, to na Rakel. W końcu przewraca oczami.

Uf, udało się.

***

Jasmin

Kolacja trwa w najlepsze. Służący przynoszą coraz to bardziej skomplikowane potrawy. Rozmawiamy, śmiejemy się i cieszymy swoim towarzystwem jakbyśmy naprawdę od dawna byli rodziną.

Jeden ze służących zbiera nasze talerze, przez przypadek strącając na ziemię mój kielich z wodą. Zerkam na niego, chcąc powiedzieć, że nic się nie stało, jednak zauważam, że mężczyzna nie wygląda zbyt dobrze. Ma bladą cerę, a dłonie mu się przeraźliwie trzęsą. Zanosi się kaszlem i odwraca głowę, by nas niczym nie zarazić.

– Wszystko w porządku? – pytam, chcąc dotknąć go dłonią.

Wtedy mężczyzna upada na ziemię, a talerze spadają z hukiem. Przerażona patrzę w jego otwarte oczy. Zauważam, że nie oddycha. Nie żyje...

– Chronić rodzinę królewską! – słyszę krzyk jednego ze strażników.

– Zaraza!

Odciągają nas od stołu, przewracając przy tym krzesła. Kiedy oddalamy się na bezpieczną odległość zauważam, że część osób zgromadzonych w jadalni upada na ziemię. Wzbiera we mnie przerażenie.

– Co się dzieje?! – wykrzykuję.

– Plaga – odpowiada strażnik.

Nagle zauważam, że ani Arnar, ani Rakel nie wyglądają dobrze. Ich skóra staje się niemal szara i powoli osuwają się na ziemię. Ja także nie czuję się na siłach, by ustać na nogach. Mam wrażenie jakby mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Ze strachu mój oddech przyspiesza, ale nie pobieram tlenu. Duszę się.

Rakel klęczy, starając się walczyć z... czymkolwiek to jest. Arnar leży na plecach jakby... już się poddał.

Staram się uspokoić, choć widok umierających dookoła osób mi nie pomaga.

– Arnar! – udaje mi się wydyszeć. Czołgam się w jego stronę. – Nie waż się zasypiać! Słyszysz!

– Staram się walczyć... – odpowiada, łapiąc powietrze.

Odwracam głowę w stronę innych umierających. Już nikt nie umiera. Wszyscy nie żyją.

Staram się myśleć racjonalnie. Staram się oddychać normalnie.

Wiem, że muszę z tym walczyć, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.

Rozglądam się po sali. Staram się pojąć, co takiego mogło nas wszystkich tak potraktować. Nie może to być żadna choroba, gdyż nie odebrałaby życia ludziom tak szybko. Rozwój choroby trwa. To musi być coś innego.

Staram się przypomnieć sobie wszystkie lekcje przyrody. Co działa tak szybko? No co?

Widzę jak Rakel powoli opada z sił i nie może się utrzymać w pozycji siedzącej. Arnar ledwo oddycha.

Zaciskam zęby i staram się zachować jasność umysłu.

Rozglądam się po pomieszczeniu, szukając wyjaśnienia. To nie może być choroba, myślę nieustępliwie. Wszyscy nie żyją, a na chorobę przecież niektórzy są odporni. To musi być coś innego.

A co jeśli...? Co jeśli ktoś chciał nas otruć?

Nie, nie, myślę gorączkowo. Nikt nie byłby taki okrutny... A może jestem aż tak naiwna?

Ale przecież truciznę trzeba w jakiś sposób podać. A w pałacu każdy spożywa coś innego, pije coś innego...

Mój wzrok pada na leżący nieopodal kielich. Rozlana woda...

O nie!

– Rakel – odzywam się słabym głosem. Dziewczyna unosi na mnie zmęczone spojrzenie. – To trucizna. Woda była zatruta... Musisz ostrzec ludzi, żeby nie korzystali ze studni na dziedzińcu. A ja spróbuję nas uratować. Dasz radę?

– Tak...

Niemal nieprzytomna przechodzi na klęczki i powoli czołga się do wyjścia, przystając co chwilę. Odwracam się do Arnara.

– Musisz wytrzymać jeszcze chwilę... Muszę znaleźć sposób...

– Jest w porządku...

Słyszę, że jego oddech staje się rzężący.

– Nic nie jest w porządku!

Bogowie, co robić?! Pomóżcie! Proszę... Nie mogę pozwolić im wszystkim umrzeć...

Przez chwilę panuje cisza.

Nie, nie, nie. Nie teraz. Nie możecie mnie teraz zostawić samej z tym wszystkim...

Jest roślina. Lecznicza.

Niemal cała energia do mnie wraca. Mam ochotę skakać z radości.

Jaka roślina? Gdzie ją znajdę?

Chwilę czekam aż odpowiedzą. Chwytam za dłoń Arnara, gdyż widzę, że powoli odpływa.

– Nie waż się zasypiać.

Rośnie niedaleko grobu twoich rodziców. Musisz zerwać zielone liście z czerwonymi końcówkami.

Wstaję na chwiejnych nogach. Mam wrażenie, że od razu się pode mną łamią. Jak cienkie zapałki. Chcę biec, ale tak naprawdę ledwo robię krok za krokiem.

Kolana mi się trzęsą, kiedy zdaję sobie sprawę jak daleka droga jeszcze przede mną. Już mam upaść, ale w ostatniej chwili przytrzymuję się ściany.

Jeszcze mocniej zaciskam zęby, a moje oczy lśnią zielenią. Poprzez pobudzenie mojego ducha udaje mi się przejść następne kilka metrów niemal bezproblemowo. Potem czuję, że nawet duch traci siły.

Nie możesz się poddać. Nie teraz!

Z rykiem wychodzę do ogrodu, by potem paść na żwirowana dróżkę. Czołgam się przed siebie, raniąc sobie dłonie i zdzierając kolana pod cienkim materiałem. Ból pobudza mnie do działania i dzięki niemu trochę trzeźwieję.

Gdy docieram do grobu, mam mroczki przed oczami. Tylko siłą woli udaje mi się zauważyć rosnący nieopodal krzak z zielonymi liśćmi z czerwonymi końcówkami. Zrywam je garściami, myśląc przy okazji o całej służbie, która również może właśnie gdzieś umierać.

Musisz pogryźć liść. Jego soki cię uleczą. Resztę po prostu wypluj.

Wkładam jeden do ust i zaczynam szybko gryźć. Czuję gorzki smak, który sprawia, że się krzywię i zbiera mi się na wymioty. Wypluwam zmiętą, zieloną kulkę na trawę.

Nie czekając aż lek zacznie działać, zabieram zerwane liście i puszczam się biegiem.

Czuję jak mgła przyćmiewająca mój umysł powoli się przerzedza, a mięśnie zaczynają ze mną współpracować. Oddycham równomiernie, a przypływ energii pozwala mi biec najszybciej jak tylko mogę.

Podbiegam do Rakel, opierającej się o studnię. Szybko wciskam jej do ust liść i każę gryźć. Dziewczyna robi to mozolnie, ale po chwili otwiera oczy, w których widzę życie.

– Rozdaj je wszystkim umierającym – instruuję ją, wręczając garście liści. – Wezmę kilka dla Arnara, a teraz leć.

Rakel zrywa się na równe nogi. Ja również.

Arnar wciąż leży na ziemi, a z oddali mam wrażenie, że jego klatka piersiowa się nie unosi. Z przerażeniem padam przed nim na kolana i od razu wkładam mu do ust roślinę.

– Musisz to pogryźć. Proszę cię...

Staram się wsłuchać w jego oddech. Jest prawie niesłyszalny. Widzę, że powoli... bardzo powoli zaczyna żuć.

– No dalej. Dasz radę. To ci pomoże – staram się go jakoś zachęcać.

I nagle... Zupełnie nagle...

Jego klatka piersiowa unosi się po raz ostatni. Słyszę jak po raz ostatni wypuszcza powietrze.

Mam wrażenie jakby ktoś wymierzył mi cios w mostek. Nie mogę oddychać.

– Nie możesz... Nie możesz... – wykrztuszam, zaciskając dłonie w pięści.

Potrząsam jego ciałem, żeby się obudził. Żadnej reakcji.

– Obudź się! – wykrzykuję. – Musisz się obudzić! Mówiłeś, że będziesz przy moim boku! Nie możesz mnie zostawić!

Wciąż pozostaje... martwy...

– Nie możesz umrzeć! – krzyczę i uderzam kilka razy pięściami w jego klatkę piersiową. – Nie możesz!

Wreszcie z moich oczu płyną łzy. Opadam na jego pierś i mocno do siebie przytulam.

– Nie możesz być martwy... Nie teraz!

Z moich ust wyrywa się szloch.

– Nawet się nie pożegnałam...

Musisz pozwolić mu odejść.

– Nie pożegnałam się! – wykrzykuję w przestrzeń.

Musisz pozwolić mu odejść, tym razem głos jest potężniejszy. Córko, on jest martwy!

***************************************
Dziękuję za 41 tysięcy wyświetleń (prawie 42), 6,5 tysiąca gwiazdek i wszystkie komentarze :****

No i co myślicie? Co będzie z Arnarem? Przeżyje czy umrze?

I co oznaczają ostatnie słowa?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro