Ludzie, których spotykamy
Już nic nie mówię, tylko życzę miłego czytania :*
****************************
Wszyscy w pokoju wyglądają na zdezorientowanych.
- Co... co masz na myśli?
- Dlaczego nic nie mówiłaś? - pyta Arnar bardzo rozczarowany.
- Nie możesz tak po prostu tam wrócić - oburza się Eliza. - To nie jest bezpieczne.
- Jak tak będziemy postrzegać sytuację, to nigdzie nie jestem bezpieczna - odpowiadam zacięcie.
- Jasmin, tak naprawdę nie możesz... nie wiesz jak tam jest - przypomina mi królowa, a ja ze zdenerwowania zaciskam zęby.
- Właśnie, nie wiem!
- Nie rozumiesz, że tamci ludzie mogą cię nie uznać za królową?
- Tamci ludzie to moi ludzie! Nie opuszczę ich tylko dlatego, że wygodniej jest mi tutaj.
- Mogą cię zabić! - wykrzykuje Arnar i rozkłada ręce.
Unoszę głowę.
- Więc niech tak zrobią - odpowiadam odważnie. - Przynajmniej umrę ze świadomością, że nie siedziałam bezczynnie.
Szybko wychodzę z pokoju. Jestem wzburzona i lepiej, żeby nikt nie wchodził mi teraz w drogę.
Nie mogę uwierzyć, że zabraniają mi wyjechać. Kto jak kto, ale oni powinni wiedzieć czym jest dla mnie państwo. Powinni wiedzieć, że mój lud nie ma nadziei. Że żyją w strachu, bez żadnej stabilizacji.
Wszystko w państwie zostało zniszczone. Pewnie żyją jak koczownicy. Bez domów, w jakiś małych osadach. Ciepło mają tylko od ogniska. Brak pościeli, poduszek tylko jakieś skóry zwierząt.
I ja mam ich opuścić? W takim stanie? To byłoby okrutne z mojej strony, bo przecież mam możliwości i chęci.
Docieram do stajni. Wchodzę do środka i zaglądam do boksów.
- Dzień dobry, panienko - wita się stajenny, ściągając z głowy przetartą czapkę.
- Mogę pożyczyć konia?
- Tak jest, panienko. Przygotujemy konia. Najszybszego?
- Jasne - odpowiadam, delikatnym uśmiechem wyrażając wdzięczność.
Wchodzę do pomieszczenia, w którym znajdują się siodła, wodze i ubiór dla jeźdźców. Wybieram czarne skórzane spodnie i wysokie skórzane buty.
- Jasmin! - Arnar staje w drzwiach. - Porozmawiajmy.
- Nie ma o czym - odpowiadam, wkładając spodnie pod spódnicę sukni. - Poznałam twoje zdanie - mówię ostro. Odpinam spódnicę i zostaję w samym czarnym gorsecie. - I nie chcę się kłócić. - Spinam przednie kosmyki z tyłu głowy. Kilka jest krótszych i opada mi w nieładzie na policzki.
Mijam go w progu, lekko się przeciskając.
- Nie odtrącaj mnie, proszę. - Podąża za mną. - Rozumiem, naprawdę rozumiem, że chcesz wracać. Ale najbardziej zależy mi na twoim bezpieczeństwie i nie mogę cię tam puścić samej.
- Poradzę sobie. Nie potrzebuję obstawy. Wiesz, jak wypadnę w oczach poddanych? - Przerywam. - Jakbym im nie ufała i uważała za dzikich.
Stajenny przyprowadza konia. Jest czarny jak smoła. Ma długie, smukłe nogi i lśniącą grzywę. Na czole ma białą plamkę.
- Jest idealny - mówię i przejmuję wodze. Mężczyzna kłania się i odchodzi.
Wsiadam na konia, nie potrzebując niczyjej pomocy.
- Nie zmienię zdania.
Przyciskam pięty do boków konia, a on rusza powoli.
- A co będzie z nami? Jeśli wyjedziesz będziemy musieli się rozdzielić...
Zaciskam zęby i szybko skłaniam konia do kłusu, potem do galopu. Zostawiam Arnara z tyłu.
***
Przejeżdżam przez bramę pałacu. Za sobą słyszę stukot podków o bruk. Ruszyli za mną.
Oglądam się szybko za siebie. Pięciu zbrojnych na koniach podąża moimi śladami.
- Musimy ich zgubić - mówię do ucha mojej klaczy. - Mówią, że jesteś najszybsza. Przekonajmy się ile z tego jest prawdy.
Przyciskam mocniej pięty do jej boków. Zrywa się i teraz pędzimy cwałem.
Ludzie w mieście rozchodzą się na boki. Niektórzy z przestrachem, niektórzy z ciekawością patrzą za mną. Pewnie wyglądam jak szaleniec z rozwianymi włosami i zaciśniętymi zębami.
Koń uzyskuje równe tempo. Poddaje się mojej władzy.
Często skręcamy w prawo i w lewo. Koń czasami wpada w poślizg i od czasu do czasu prawie nie wyrabiamy na zakrętach. Jednak jeszcze nie potrąciliśmy żadnego człowieka.
Powoli gubimy żołnierzy - już trzech zostało ztyłu. Znów popędzam konia.
Słyszę jak ludzie szepczą:
- Co to za jedna?
- Jakaś wariatka!
- Czy to przypadkiem nie jest księżniczka?
- Co ona robi poza murami pałacu?
- Dlaczego ścigają ją żołnierze?
- Wiedziałam, że coś jest z nią nie tak! Pewnie nas zdradziła!
- A co jeśli to nie jest prawdziwa księżniczka?
Odcinam się od wszystkich głosów lecących z ust przechodniów. Nie chcę słuchać tych niedorzecznych oskarżeń.
Wyjeżdżam z miasta. Żołnierze pewnie wciąż krążą uliczkami w poszukiwaniach, ale mnie już tam dawno nie ma.
Przemierzam pola aż docieram do lasu, w którym mogę się schować na tyle, by żołnierze nigdy mnie nie znaleźli.
Drzewa są w pełnym rozkwicie, a liście mają intensywnie zieloną barwę. Przez środek lasu prowadzi wydeptana ścieżka. Koń spokojnie maszeruje, co jakiś czas prychając.
- To dzięki tobie ich zgubiłyśmy. Zasługujesz na dużą marchewkę i ze trzy jabłka - mówię z uśmiechem. - Dobra robota.
Klepię ją po grzbiecie.
Wreszcie mogę odetchnąć.
- Wiesz, oni mnie chyba nie rozumieją. Może gdyby byli kiedykolwiek w mojej sytuacji, czego szczerze im nie życzę, zdawaliby sobie sprawę jak trudna to była decyzja. Zrezygnować z takich wygód?! Trzeba być silnym psychicznie, by się tego wyrzec. Ale mnie zależy. JA naprawdę wierzę, że odbuduję państwo... - Przerywam. - Chyba oszalałam. Gadam z koniem!
Zaczynam się śmiać.
Wchodzimy głębiej w las. Zauważam, że do siodła przyczepiony jest kołczan pełen strzał i łuk. Biorę do ręki łuk, oglądam go. Jest zrobiony z ciemnego drewna. Po jego bokach wyryte są liściaste wzory. Wybieram jedną strzałę, nakładam na cięciwę i ją naciągam.
Nigdy w życiu nie strzelałam z łuku, ale próbuję improwizować. Obniżam ramię, lekko poluźniam uścisk i przyciskam delikatnie cięciwę do warg. Z wydechem wypuszczam strzałę w stronę drzewa.
- O nie, a było tak blisko - oznajmiam z rozczarowaniem.
Jednak niepowodzenie mnie nie zniechęca. Naciągam kolejną strzałę, ale teraz z większą precyzją przyglądam się celowi. Wypuszczam strzałę i tym razem trafia prosto w środek.
- Widziałaś to?! - wykrzykuję do konia, a potem znów zaczynam się śmiać. - Znowu z tobą gadam, co? Ale jestem szurnięta! - Przerywam, by się uspokoić. - Może spróbujemy w ruchu?
Zmuszam konia do kłusu. Podąża ścieżką, a ja nie muszę trzymać wodzy. Ufam jej.
Ponownie nakładam strzałę i w ruchu staram się uspokoić moje drżące dłonie. Wymierzam w następne, dalsze drzewo. Strzała wbija się w jego środek. Następna również.
Popędzam konia. W galopie trafiam do wszystkich następnych trzech drzew.
Uśmiecham się z zadowoleniem. Docieramy do drzew, w których tkwią strzały i wyrywam je jedna po drugiej w galopie.
Zatrzymuję się gwałtownie i chowam strzały do kołczanu.
- Wcale nie jestem taka zła - ponownie zwracam się do klaczy. - A ty też jesteś świetna - mówiąc to kładę się na jej grzbiecie i obejmuję jej szyję ramionami.
Po jakimś czasie unoszę się.
- Chyba trzeba wracać.
Już mam zawrócić konia, kiedy słyszę świst strzały i w porę się odchylam, bo ostrze przecięłoby mi szyję. Z mocno bijącym sercem odwracam głowę w prawo, w stronę, z której strzała została wypuszczona. Adrenalina we mnie rośnie i sama sięgam po łuk.
Celuję w mężczyznę i z zaciśniętymi zębami patrzę mu w oczy.
- O jednej zapomniałaś - oznajmia mężczyzna wskazując na strzałę, którą puścił w moją stronę i która teraz tkwi w drzewie obok mnie. Nie opuszczam łuku tylko mocniej naciągam cięciwę. - Hej, hej, nie jestem twoim wrogiem. - Mój wzrok mówi, że mu nie ufam. - Popatrz, nie jestem uzbrojony.
Łuk i strzały rzuca daleko za siebie.
Opuszczam broń, jednak nadal jestem gotowa na jego zły ruch. Wtedy się nie zawaham i strzelę.
- Kim ty, do cholery, jesteś? - pytam i ruszam konno w jego stronę.
- Ważne jest to kim ty jesteś - mówi z błyskiem w oku.
Patrzę na niego podejrzliwie i zeskakuję z konia. Podchodzę do niego powoli.
- Co masz na myśli?
- Szukałem ciebie. Jesteś Jasmin Rosalie Sophia Tablita.
***
Patrzę na niego z lekko rozszerzonymi oczami.
- Skąd...? - pytam i milknę.
Mężczyzna uśmiecha się przebiegle.
- Naprawdę nie wiesz, jak bardzo jesteś znana?
Wzruszam ramionami.
- Jakoś niezbyt o to dbam. Mam ważniejsze rzeczy na głowie - oznajmiam zgodnie z prawdą.
- Ah, no tak, jak mógłbym o tym zapomnieć - mówiąc to przewraca oczami z uśmiechem. - Chodź. Przejdźmy się.
Wyciągam strzałę w jego stronę i przyciskam do szyi.
- Żadnych sztuczek.
- Zaczynam się ciebie bać - oznajmia zrozbawieniem. - Nie możesz tak chodzić i wymachiwać bronią na prawo i lewo. - Ze zdenerwowaniem marszczę brwi i mocniej dociskam strzałę. - Dobra, żadnych sztuczek.
Opuszczam broń, a mężczyzna zaczyna iść w lewą stronę.
- Gdzie idziemy? - pytam niepewnie za nim podążając.
- Przed siebie. Cały czas przed siebie.
Już nic więcej nie mówię. Staram się zrelaksować i wyglądać na pewną siebie. Jednak wiem jak to słabo wypada i, że tak naprawdę wyglądam jak zlękniona kotka.
- Pokażę ci coś.
Zatrzymuje się w miejscu. Wygwizduje dwa wysokie dźwięki. Po chwili w koronach drzew odzywają się słowiki. Wydają podobne dźwięki, jednak dłuższe i bardziej melodyjne.
Na moich ustach pojawia się uśmiech.
- Sama możesz spróbować - zachęca mnie.
Niepewnie wydaję kilka dźwięków, a ptaki podśpiewują moją melodię przez kilka minut jakby im się naprawdę spodobała.
- Masz talent - komentuje cicho mężczyzna i rusza dalej.
Rumienię się, ale nic nie mówię.
- Skąd wiedziałeś kim jestem? - pytam ponownie.
- To nie było trudne - mówiąc to pokazuje na moją głowę. Zdziwiona dotykam czubka głowy i czuję, że pod moimi palcami tkwi tiara. Rumienię się ponownie.
Przechodzimy kilka kroków.
- Ale moje podejrzenia potwierdziła twoja umiejętność jeździectwa, władania łukiem oraz dobroć, ogromna dobroć. - Przerywa i spogląda na mnie. - Jesteś taka jak my.
- Jak wy?
- Jak my.
****************************
Dziękuję za 13 tysięcy wyświetleń, 2 tysiące gwiazdek i komentarze, które zawsze zachęcają mnie do dalszej pracy. :***
No i jak się podobało?
Czy Jasmin opuści Arnara? Kim jest tajemniczy mężczyzna?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro