Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ludzie, których spotykamy

Już nic nie mówię, tylko życzę miłego czytania :*

****************************

Wszyscy w pokoju wyglądają na zdezorientowanych.

- Co... co masz na myśli?

- Dlaczego nic nie mówiłaś? - pyta Arnar bardzo rozczarowany.

- Nie możesz tak po prostu tam wrócić - oburza się Eliza. - To nie jest bezpieczne.

- Jak tak będziemy postrzegać sytuację, to nigdzie nie jestem bezpieczna - odpowiadam zacięcie.

- Jasmin, tak naprawdę nie możesz... nie wiesz jak tam jest - przypomina mi królowa, a ja ze zdenerwowania zaciskam zęby.

- Właśnie, nie wiem!

- Nie rozumiesz, że tamci ludzie mogą cię nie uznać za królową?

- Tamci ludzie to moi ludzie! Nie opuszczę ich tylko dlatego, że wygodniej jest mi tutaj.

- Mogą cię zabić! - wykrzykuje Arnar i rozkłada ręce.

Unoszę głowę.

- Więc niech tak zrobią - odpowiadam odważnie. - Przynajmniej umrę ze świadomością, że nie siedziałam bezczynnie.

Szybko wychodzę z pokoju. Jestem wzburzona i lepiej, żeby nikt nie wchodził mi teraz w drogę.

Nie mogę uwierzyć, że zabraniają mi wyjechać. Kto jak kto, ale oni powinni wiedzieć czym jest dla mnie państwo. Powinni wiedzieć, że mój lud nie ma nadziei. Że żyją w strachu, bez żadnej stabilizacji.

Wszystko w państwie zostało zniszczone. Pewnie żyją jak koczownicy. Bez domów, w jakiś małych osadach. Ciepło mają tylko od ogniska. Brak pościeli, poduszek tylko jakieś skóry zwierząt.

I ja mam ich opuścić? W takim stanie? To byłoby okrutne z mojej strony, bo przecież mam możliwości i chęci.

Docieram do stajni. Wchodzę do środka i zaglądam do boksów.

- Dzień dobry, panienko - wita się stajenny, ściągając z głowy przetartą czapkę.

- Mogę pożyczyć konia?

- Tak jest, panienko. Przygotujemy konia. Najszybszego?

- Jasne - odpowiadam, delikatnym uśmiechem wyrażając wdzięczność.

Wchodzę do pomieszczenia, w którym znajdują się siodła, wodze i ubiór dla jeźdźców. Wybieram czarne skórzane spodnie i wysokie skórzane buty.

- Jasmin! - Arnar staje w drzwiach. - Porozmawiajmy.

- Nie ma o czym - odpowiadam, wkładając spodnie pod spódnicę sukni. - Poznałam twoje zdanie - mówię ostro. Odpinam spódnicę i zostaję w samym czarnym gorsecie. - I nie chcę się kłócić. - Spinam przednie kosmyki z tyłu głowy. Kilka jest krótszych i opada mi w nieładzie na policzki.

Mijam go w progu, lekko się przeciskając.

- Nie odtrącaj mnie, proszę. - Podąża za mną. - Rozumiem, naprawdę rozumiem, że chcesz wracać. Ale najbardziej zależy mi na twoim bezpieczeństwie i nie mogę cię tam puścić samej.

- Poradzę sobie. Nie potrzebuję obstawy. Wiesz, jak wypadnę w oczach poddanych? - Przerywam. - Jakbym im nie ufała i uważała za dzikich.

Stajenny przyprowadza konia. Jest czarny jak smoła. Ma długie, smukłe nogi i lśniącą grzywę. Na czole ma białą plamkę.

- Jest idealny - mówię i przejmuję wodze. Mężczyzna kłania się i odchodzi.

Wsiadam na konia, nie potrzebując niczyjej pomocy.

- Nie zmienię zdania.

Przyciskam pięty do boków konia, a on rusza powoli.

- A co będzie z nami? Jeśli wyjedziesz będziemy musieli się rozdzielić...

Zaciskam zęby i szybko skłaniam konia do kłusu, potem do galopu. Zostawiam Arnara z tyłu.

***

Przejeżdżam przez bramę pałacu. Za sobą słyszę stukot podków o bruk. Ruszyli za mną.

Oglądam się szybko za siebie. Pięciu zbrojnych na koniach podąża moimi śladami.

- Musimy ich zgubić - mówię do ucha mojej klaczy. - Mówią, że jesteś najszybsza. Przekonajmy się ile z tego jest prawdy.

Przyciskam mocniej pięty do jej boków. Zrywa się i teraz pędzimy cwałem.

Ludzie w mieście rozchodzą się na boki. Niektórzy z przestrachem, niektórzy z ciekawością patrzą za mną. Pewnie wyglądam jak szaleniec z rozwianymi włosami i zaciśniętymi zębami.

Koń uzyskuje równe tempo. Poddaje się mojej władzy.

Często skręcamy w prawo i w lewo. Koń czasami wpada w poślizg i od czasu do czasu prawie nie wyrabiamy na zakrętach. Jednak jeszcze nie potrąciliśmy żadnego człowieka.

Powoli gubimy żołnierzy - już trzech zostało ztyłu. Znów popędzam konia.

Słyszę jak ludzie szepczą:

- Co to za jedna?

- Jakaś wariatka!

- Czy to przypadkiem nie jest księżniczka?

- Co ona robi poza murami pałacu?

- Dlaczego ścigają ją żołnierze?

- Wiedziałam, że coś jest z nią nie tak! Pewnie nas zdradziła!

- A co jeśli to nie jest prawdziwa księżniczka?

Odcinam się od wszystkich głosów lecących z ust przechodniów. Nie chcę słuchać tych niedorzecznych oskarżeń.

Wyjeżdżam z miasta. Żołnierze pewnie wciąż krążą uliczkami w poszukiwaniach, ale mnie już tam dawno nie ma.

Przemierzam pola aż docieram do lasu, w którym mogę się schować na tyle, by żołnierze nigdy mnie nie znaleźli.

Drzewa są w pełnym rozkwicie, a liście mają intensywnie zieloną barwę. Przez środek lasu prowadzi wydeptana ścieżka. Koń spokojnie maszeruje, co jakiś czas prychając.

- To dzięki tobie ich zgubiłyśmy. Zasługujesz na dużą marchewkę i ze trzy jabłka - mówię z uśmiechem. - Dobra robota.

Klepię ją po grzbiecie.

Wreszcie mogę odetchnąć.

- Wiesz, oni mnie chyba nie rozumieją. Może gdyby byli kiedykolwiek w mojej sytuacji, czego szczerze im nie życzę, zdawaliby sobie sprawę jak trudna to była decyzja. Zrezygnować z takich wygód?! Trzeba być silnym psychicznie, by się tego wyrzec. Ale mnie zależy. JA naprawdę wierzę, że odbuduję państwo... - Przerywam. - Chyba oszalałam. Gadam z koniem!

Zaczynam się śmiać.

Wchodzimy głębiej w las. Zauważam, że do siodła przyczepiony jest kołczan pełen strzał i łuk. Biorę do ręki łuk, oglądam go. Jest zrobiony z ciemnego drewna. Po jego bokach wyryte są liściaste wzory. Wybieram jedną strzałę, nakładam na cięciwę i ją naciągam.

Nigdy w życiu nie strzelałam z łuku, ale próbuję improwizować. Obniżam ramię, lekko poluźniam uścisk i przyciskam delikatnie cięciwę do warg. Z wydechem wypuszczam strzałę w stronę drzewa.

- O nie, a było tak blisko - oznajmiam z rozczarowaniem.

Jednak niepowodzenie mnie nie zniechęca. Naciągam kolejną strzałę, ale teraz z większą precyzją przyglądam się celowi. Wypuszczam strzałę i tym razem trafia prosto w środek.

- Widziałaś to?! - wykrzykuję do konia, a potem znów zaczynam się śmiać. - Znowu z tobą gadam, co? Ale jestem szurnięta! - Przerywam, by się uspokoić. - Może spróbujemy w ruchu?

Zmuszam konia do kłusu. Podąża ścieżką, a ja nie muszę trzymać wodzy. Ufam jej.

Ponownie nakładam strzałę i w ruchu staram się uspokoić moje drżące dłonie. Wymierzam w następne, dalsze drzewo. Strzała wbija się w jego środek. Następna również.

Popędzam konia. W galopie trafiam do wszystkich następnych trzech drzew.

Uśmiecham się z zadowoleniem. Docieramy do drzew, w których tkwią strzały i wyrywam je jedna po drugiej w galopie.

Zatrzymuję się gwałtownie i chowam strzały do kołczanu.

- Wcale nie jestem taka zła - ponownie zwracam się do klaczy. - A ty też jesteś świetna - mówiąc to kładę się na jej grzbiecie i obejmuję jej szyję ramionami.

Po jakimś czasie unoszę się.

- Chyba trzeba wracać.

Już mam zawrócić konia, kiedy słyszę świst strzały i w porę się odchylam, bo ostrze przecięłoby mi szyję. Z mocno bijącym sercem odwracam głowę w prawo, w stronę, z której strzała została wypuszczona. Adrenalina we mnie rośnie i sama sięgam po łuk.

Celuję w mężczyznę i z zaciśniętymi zębami patrzę mu w oczy.

- O jednej zapomniałaś - oznajmia mężczyzna wskazując na strzałę, którą puścił w moją stronę i która teraz tkwi w drzewie obok mnie. Nie opuszczam łuku tylko mocniej naciągam cięciwę. - Hej, hej, nie jestem twoim wrogiem. - Mój wzrok mówi, że mu nie ufam. - Popatrz, nie jestem uzbrojony.

Łuk i strzały rzuca daleko za siebie.

Opuszczam broń, jednak nadal jestem gotowa na jego zły ruch. Wtedy się nie zawaham i strzelę.

- Kim ty, do cholery, jesteś? - pytam i ruszam konno w jego stronę.

- Ważne jest to kim ty jesteś - mówi z błyskiem w oku.

Patrzę na niego podejrzliwie i zeskakuję z konia. Podchodzę do niego powoli.

- Co masz na myśli?

- Szukałem ciebie. Jesteś Jasmin Rosalie Sophia Tablita.

***

Patrzę na niego z lekko rozszerzonymi oczami.

- Skąd...? - pytam i milknę.

Mężczyzna uśmiecha się przebiegle.

- Naprawdę nie wiesz, jak bardzo jesteś znana?

Wzruszam ramionami.

- Jakoś niezbyt o to dbam. Mam ważniejsze rzeczy na głowie - oznajmiam zgodnie z prawdą.

- Ah, no tak, jak mógłbym o tym zapomnieć - mówiąc to przewraca oczami z uśmiechem. - Chodź. Przejdźmy się.

Wyciągam strzałę w jego stronę i przyciskam do szyi.

- Żadnych sztuczek.

- Zaczynam się ciebie bać - oznajmia zrozbawieniem. - Nie możesz tak chodzić i wymachiwać bronią na prawo i lewo. - Ze zdenerwowaniem marszczę brwi i mocniej dociskam strzałę. - Dobra, żadnych sztuczek.

Opuszczam broń, a mężczyzna zaczyna iść w lewą stronę.

- Gdzie idziemy? - pytam niepewnie za nim podążając.

- Przed siebie. Cały czas przed siebie.

Już nic więcej nie mówię. Staram się zrelaksować i wyglądać na pewną siebie. Jednak wiem jak to słabo wypada i, że tak naprawdę wyglądam jak zlękniona kotka.

- Pokażę ci coś.

Zatrzymuje się w miejscu. Wygwizduje dwa wysokie dźwięki. Po chwili w koronach drzew odzywają się słowiki. Wydają podobne dźwięki, jednak dłuższe i bardziej melodyjne.

Na moich ustach pojawia się uśmiech.

- Sama możesz spróbować - zachęca mnie.

Niepewnie wydaję kilka dźwięków, a ptaki podśpiewują moją melodię przez kilka minut jakby im się naprawdę spodobała.

- Masz talent - komentuje cicho mężczyzna i rusza dalej.

Rumienię się, ale nic nie mówię.

- Skąd wiedziałeś kim jestem? - pytam ponownie.

- To nie było trudne - mówiąc to pokazuje na moją głowę. Zdziwiona dotykam czubka głowy i czuję, że pod moimi palcami tkwi tiara. Rumienię się ponownie.

Przechodzimy kilka kroków.

- Ale moje podejrzenia potwierdziła twoja umiejętność jeździectwa, władania łukiem oraz dobroć, ogromna dobroć. - Przerywa i spogląda na mnie. - Jesteś taka jak my.

- Jak wy?

- Jak my.

****************************

Dziękuję za 13 tysięcy wyświetleń, 2 tysiące gwiazdek i komentarze, które zawsze zachęcają mnie do dalszej pracy. :***

No i jak się podobało?

Czy Jasmin opuści Arnara? Kim jest tajemniczy mężczyzna?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro