Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Koronacja

Znów dłuższy, no ale trzeba było ^^

Mam nadzieję, że będzie się podobać i że nikogo nie zawiodłam takim rozwojem wydarzeń😘

Mam nadzieję, że uda mi się publikować rozdziały co tydzień, ale w klasie maturalnej może być z tym mały problem, ale postaram się nie zawieść i wylewać siódme poty, by tylko dodać nowy rozdział 😘😘😘😘

A teraz miłego czytania 😍

*****************

Jasmin

Teraz chciałabym, żeby bajki okazały się najszczerszą prawdą. Że świat szczęśliwych królów i królowych żyjących długo i szczęśliwie w harmonii i dobroci naprawdę istnieje. Że zło zostaje pokonane jednym ciosem. Że magia istnieje i każdy dobry bohater zostaje cudem uratowany. Że śmierć nie dopada nikogo.

Ale to, co się teraz dzieje, nie ma nic wspólnego z bajką.

Nie ma cudownego uzdrowienia.

Córko, on jest martwy!

Te słowa odbijają się echem w mojej głowie.

Nie wiem, czy jestem bardziej zraniona słowami, uświadamiającymi mi bolesną prawdę, czy tym, że ktoś zwrócił się do mnie "córko" jakby był moim rodzicem...

Wycieram policzki nagle zdeterminowana, by zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby chłopaka uratować.

Przechodzę na klęczki i patrzę na jego zamknięte oczy. Po prostu zasnął... Wiem, że ta myśl powinna mnie pocieszać... no, w jakimś stopniu, przecież nie czuł bólu... Jednak nie pocieszy mnie nic, póki serce Arnara znów nie zabije.

Patrząc na jego nieruchome ciało, zastanawiam się, co robić.

Nie mogę pozwolić mu umrzeć, po raz kolejny zwracam się do bogów.

Nic nie możesz zrobić.

Wręcz przeciwnie! Wiem, że mogę mu pomóc! Ale tylko wy wiecie jak!

To nie ma znaczenia. On nie wróci.

Bzdury! Pomóżcie mi, proszę! Nie wybaczę sobie, jeśli nie spróbuję czegoś zrobić!

Nie możesz tego zrobić! Jesteś zbyt słaba, a tego trzeba się uczyć latami. Nawet nie wiemy czy to zadziała... Nie jesteśmy pewni, czy to...

Mam to gdzieś! Spróbuję. Co mam robić?

Zapada cisza.

Córko, nie możesz i nie zrobisz tego.

Przestań mnie tak nazywać!, wykrzykuję wściekła. To moja jedyna rodzina. Nie poddam się tak łatwo.

Brak odpowiedzi.

Dobrze, zrobię to sama, jeśli nie chcecie mi pomóc!

Naprawdę nie wiem, co robię. Działam pod wpływem instynktu.

Układam dłonie na jego sercu. Zamykam oczy, by po chwili je otworzyć. Teraz świecą się zielenią, która odbija się od marmurowych kafelek. Staram się skupić całą swoją moc w jednym miejscu.

Mam wrażenie, że trwa to godzinami.

W końcu czuję jak moc opuszcza każdy centymetr mojego ciała i spływa wolnym nurtem jak rzeka do moich dłoni. Czuję mrowienie w opuszkach palców. Wiem, że coś się dzieje... Jeszcze nie do końca wiem co, ale coś...

Nagle połączenie zostaje przerwane.

– Nie, nie, nie – mamroczę i mocniej przykładam dłonie do jego piersi.

– Co się dzieje?

Odwracam głowę w stronę drzwi. Widzę w nich Rakel. Na jej twarzy maluje się dezorientacja i przerażenie.

– Czy on...?

– Nie. Nie pozwolę na to.

Dziewczyna osuwa się na ziemię.

Odwracam od niej wzrok i ponownie zabieram się za przerwaną czynność. Na nowo zbieram w sobie moc. Czuję, że tym razem jest dwa razy silniejsza.

Teraz musi się udać.

Przepycham z całej siły moc w stronę Arnara.

Przestań! To cię zabije! Nie możesz go sprowadzić z powrotem!

Mogę i to zrobię.

Widzę jak wraz z mocą moje ciało opuszcza także duch tygrysa. Moje oczy mienią się i lśnią jeszcze jaśniej. Duch przenika ciało chłopaka.

Czuję, że coś ze mną walczy. Coś pragnie mnie odepchnąć... wypchnąć.

Z krzykiem wykorzystuję całą moc.

Nagle moje plecy wyginają się, a chwilę później upadam na ziemię obok Arnara.

Zamykam oczy z myślą, że to już koniec.

Jestem kompletną porażką. Zawiodłam.

A on jest martwy.

***

Nie chcę się budzić. Tak bardzo chcę pozostać w tej pokrytej mgłą krainie, zwanej snem. Chcę pozostać w nieświadomości. Błogiej nieświadomości. Nic nie czuć i nie wiedzieć...

Nie wiedzieć, że od teraz jestem sama.

Nie chcę czuć tego bólu. Nie chcę czuć kolejnej straty. Bezradności wynikającej z faktu, że nasz czas się skończył i nigdy nie otrzymam go z powrotem. Nie chcę przez kolejne lata uczyć się na nowo akceptacji stanu faktycznego jakim jest nieobecność Arnara.

Wszyscy wokół mnie umierają, myślę.

Gdy zdaję sobie z tego sprawę, spod moich zamkniętych powiek spływa łza.

Pragnę pozbyć się pustki. Chcę się nią stać. I zniknąć.

Walczę z moim ciałem, które za wszelką cenę chce się wybudzić. Zaciskam mocniej powieki, a dłonie zwijam w pięści. Wbijam paznokcie w skórę tak mocno, że czuję krew pod paznokciami.

Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Otwieram oczy.

Widzę sufit mojego... naszego... teraz jednak mojego... pokoju. Jest ranek. Słońce jeszcze jest nisko i zagląda nieśmiało przez okna.

Moją pierwszą myślą jest:

"Dlaczego świeci słońce?"

Nie powinno świecić. Powinno być schowane za ciemnymi chmurami, z których deszcz lałby się ciurkiem. Powinno być szaro, buro i zimno. Powinno wiać tak mocno, że urywałoby głowy. Powinno być nieprzyjemnie.

Zaciskam zęby, żeby się nie rozpłakać, ale kolejna łza spływa po moim policzku. Śledzę jej tor – przez chwilę wisi na rzęsach, by spuścić się w dół i spłynąć po lewym policzku, żłobiąc w nim mokre koryto.

Panuje spokój. Przerażający spokój. Jakbym była w próżni. Ciepłe powietrze wisi w pokoju niczym mgła. Cisza mnie przytłacza. Nie mogę się poruszyć.

Obserwuję cienie mozolnie przemieszczające się po suficie.

Może powinnam umrzeć tamtego dnia. Gdybym wiedziała, że Arnar nie przeżyje... nie uleczyłabym się. To samolubne – zostawiłabym państwo bez opieki, władcy i przyszłości. Wybrałabym śmierć tylko dlatego, że byłoby mi tak wygodniej.

To żałosne.

Kolejna łza spływa po policzku...

Ale nagle zostaje zatrzymana przez czyjś kciuk, który sprawnie ją ociera. Przesuwa się on po moim policzku, a reszta palców zanurza się w moich włosach. Ciepło dłoni przenika przez moją skórę i rozchodzi się po całym ciele.

Nie potrafię obrócić głowy... Nie chcę, żeby to co się teraz dzieje, zniknęło na zawsze.

– Dlaczego płaczesz?

Ten głos jest tak znajomy, że to aż boli.

– Straciłam cię.

Nie poznaję mojego głosu. Chłodnego i zachrypniętego. 

Zamykam oczy. Chyba powoli tracę głowę. A może to sen? Okrutny sen?

– Spójrz na mnie.

Dłonie dotykają obu moich policzków i odwracają głowę w lewo.

– Nie... mogę.

– Spójrz na mnie.

Głos jest łagodny, pełen cierpliwości. Otula mnie swoim ciepłem i przekonuje do wykonania polecenia.

Otwieram oczy.

Mam wrażenie, że za chwilę zacznę płakać, krzyczeć i śmiać się z radości jednocześnie.

– Umarłeś – tylko tyle mogę powiedzieć i jestem zdziwiona, że mój głos wciąż przepełniony jest bólem i lodowatym chłodem.

– Umarłem – odpowiada, patrząc mi w oczy.

– Nie powinno cię tu być...

– Nie powinno.

– Czy to sen? – pytam, a w moich oczach znów pojawiają się łzy.

– Nie. Uratowałaś mnie. – Przebiega wzrokiem po mojej twarzy. – A teraz nie płacz. Wszystko jest w porządku. Ty żyjesz. Ja także. Przetrwaliśmy.

Nie potrafię przestać płakać.

– Jak... Jakim cudem...? Przecież nie byłam w stanie cię uratować... Pamiętam...

Unoszę się do pozycji siedzącej i chowam twarz w dłoniach. Dlaczego wciąż mam wrażenie, że to nie jest prawdą? Że to nie jest rzeczywistość?

Arnar także siada i kładzie dłoń na moich plecach. Przechodzi mnie dreszcz. Jego dłoń jest ciepła... prawdziwa...

– Przed tym jak zemdlałaś popatrzyłaś mi w oczy. Obudziłem się... Nie pamiętasz tego?

Kręcę głową.

– Och, Jasmin! Przez cały ten czas myślałaś, że nie żyję? – Kiwam głową, a jego ramiona od razu mnie do siebie przyciągają. Trzymam się kurczowo. – Nie wiedziałem... Myślałem, że wiesz...

Ponownie kręcę głową, a gęste łzy leją mi się z oczu. 

– No już, już – mówiąc to jego dłoń przesuwa się po moich plecach, próbując mnie pocieszyć.

Odrywa mnie od siebie, bym spojrzała mu w oczy.

– Zobacz. Jestem cały i zdrowy.

To prawda. Jego skóra ma zdrowy odcień, a po truciźnie nie ma ani śladu. Chłopak oddycha normalnie i jest pełen energii. Przykładam dłoń do jego serca, upewniając się, czy nadal bije.

Tętno ma lekko przyspieszone... ale serce bije. Bije radośnie.

Dopiero teraz wybucham szczęśliwym śmiechem i ponownie przytulam chłopaka.

– Będę ci wdzięczny do śmierci za to, że mnie uratowałaś – mówi cicho.

– To chyba było tylko szczęście. Nie wiedziałam, co robię – odpowiadam, patrząc na niego. – Tak naprawdę to chyba nic nie zrobiłam... To te liście ci pomogły...

Przekrzywia głowę.

– Myślałem, że tylko podałaś mi roślinę... Próbowałaś czegoś jeszcze?

– Tak... Ale najwyraźniej przeceniłam swoje możliwości – odpowiadam, spuszczając wzrok.

– Co zrobiłaś? – pyta wyraźnie zainteresowany.

– Starałam się uleczyć cię mocą... Myślałam, że dam radę... Poza tym to była ostatnia deska ratunku. Musiałam spróbować. Nie mogłam pozwolić ci odejść.

Arnar patrzy na mnie wzrokiem pełnym miłości.

– Dziękuję.

Jego dłoń dotyka mojego policzka.

– To nic. Zrobiłbyś dla mnie to samo. 

***

– Pani, koronacja zaledwie kilka dni po takiej masakrze to szaleństwo. Nie dość, że chcesz zostać Królem to jeszcze nie uczcisz odpowiednio śmierci tych wszystkich ludzi. Lud będzie wściekły.

– Koronacja musi się odbyć dzisiaj. Sir Georgu, nie rozumie pan, że o to właśnie chodziło? Żeby koronacja się nie odbyła? Żebyśmy się zawahali?

– Jednak czasami trzeba się zawahać, by z tego wszystkiego wyszło coś dobrego. Przesuniemy koronację o kilka dni.

– Nie. – Jestem nieugięta. – Jeśli ją przesuniemy, wszyscy dookoła będą widzieć tylko nasz strach.

– Bo powinniśmy się bać. Nie pamiętasz, ile osób zginęło?

Obrzucam go wściekłym spojrzeniem.

– Oczywiście, że pamiętam. Pamiętam ich wszystkich.

Bo takiego widoku nigdy w życiu nie można zapomnieć.

Kilka dni temu strażnicy wynieśli wszystkie ciała na dziedziniec. Owinięte były w białe płótna i układane w równym rzędzie. Pięćdziesiąt osób. Tyle zginęło.

Rakel nie zdążyła dotrzeć do wszystkich. Ciała ludzi szybciej atakowała trucizna i dziewczyna miała marne szanse uratować większość służby.

Czuję się temu wszystkiemu winna. Gdyby nie ja, nic takiego nie miałoby miejsca.

Krajało mi się serce, kiedy rodziny opłakiwały ofiary masakry. Zarządziłam żałobę narodową. Powinna trwać tydzień... ale dałam tylko cztery dni.

Nieważne co by się działo, koronacja musi się odbyć.

– W takim razie każesz im świętować, podczas gdy mają ochotę tylko rozpaczać.

Zaciskam zęby i biorę wdech.

– Nasz strach nie może ujrzeć światła dziennego. Możemy go odczuwać, ale nigdy nie pokazywać.

Sir George czuje, że już nic w tej kwestii nie zmieni. Klamka zapadła.

– Koronacja się odbędzie zgodnie z planem.

***

Moja suknia koronacyjna jest ogromna i mocno czerwona. Gorset ozdobiony jest drobnymi złotymi kamieniami. Przyszyte są tak idealnie, że sprawiają wrażenie, że są częścią materiału. Długie rękawy opadają z ramion i sięgają za nadgarstki jakby były za długie. Ozdobione są złotymi nićmi. Gorset mocno wpija się w talię przez co wydaje się ona o kilka centymetrów mniejsza. Rozkloszowana spódnica ma wiele warstw, a ostatnia obszyta jest złotymi nićmi i pokryta złotymi kamieniami. Jest naprawdę piękna – jak wszystkie suknie wychodzące spod dłoni Mel.

Przez to, że jeszcze kilka tygodni temu tak mocno schudłam, wydaję się tonąć w tej sukni. Jestem drobna, jak nigdy przedtem. Mel tylko rozkłada ręce i patrzy na dolne warstwy sukni z powątpiewaniem. W końcu z bólem zrywa materiał spod spodu. 

(Znalezienie czerwonej sukni, która idealnie nadawałaby się na koronację, było ciężkie. Ta także nie jest tym o czym myślałam. Wyobraźcie sobie, że suknia ma mniej świecidełek, jest bardziej wycięta w talii i ma długie rękawy.)

– Teraz lepiej – mówi, a do upiętych nisko przy karku włosów dopina czerwony, prosty welon, ciągnący się za mną po podłodze. – Gdy założą ci królewską koronę, będziesz wyglądać jak potężna władczymi, którą jesteś.

Uśmiecham się z wdzięcznością.

– Moja praca na dzisiaj skończona – mówi. – Teraz twoja kolej. Pokaż im na, co cię stać.

Ściska moje ramię.

– Przed ceremonią jeszcze się przejdę – informuję.

– Tylko nie ubrudź sukni.

– Będę jej strzec jak oka w głowie – zapewniam z uśmiechem.

Wychodzę do ogrodu i od razu podtrzymuję w dłoniach suknię i welon, żeby się nie zniszczyły. Idę powoli przed siebie aż w końcu docieram do grobu moich rodziców. Klękam na mokrej trawie twarzą do dużego kamienia. Uśmiecham się delikatnie.

Mam nadzieję, że jesteście szczęśliwi i dumni ze mnie, szepczę.

Jeśli ty tylko jesteś szczęśliwa, my wszyscy również.

Moje oczy marszczą się, gdy uśmiech na ustach się powiększa.

To może brzmieć dziwnie, patrząc na to jak wiele wycierpiałam i przeżyłam... Ale jestem szczęśliwa.

Przez chwilę panuje cisza, a ja wciąż jestem radosna.

Kluczem bycia szczęśliwym jest świadomość, że masz możliwość wybrania tego, na co możesz sobie pozwolić, a z czego zrezygnować.* Mam nadzieję, że wybrałaś dobrze i że nie będziesz niczego żałować tylko dlatego, że my tego pragnęliśmy. Pamiętaj, kochamy cię bezwarunkowo, córeczko.

Unoszę swoje spojrzenie. Otwieram ze zdziwienia usta.

Dlaczego mnie tak nazwałeś?

Bo to prawda.

Przykładam dłoń do ust. Palce mi się trzęsą, a w głowie mam milion pytań.

Ale... jak to?

Nie czas teraz na wyjaśnienia. Ceremonia się rozpoczyna. Pamiętaj, że to ty jesteś dzisiaj najważniejsza.

Ale... Nie... Teraz...

Odezwiemy się jeszcze, a teraz czas na ciebie. Będziemy patrzeć na ciebie z góry. Połamania nóg...

I zapada cisza. Rozglądam się jakby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc. W końcu zwieszam głowę.

Czy... Czy to możliwe, żebym przed chwilą rozmawiała z ojcem?

Nie, nie, nie... Przecież to niemożliwe... Nie powinnam... Nie mogłabym... Nie sądziłam...

– Pani, ceremonia już trwa – informuje mnie jeden ze służących.

Unoszę na niego spojrzenie.

– Ach tak... Już idę.

Odgarniam z czoła kosmyki włosów i staram się przybrać radosny wyraz twarzy, choć pewnie wciąż jest na niej ślad po ogromnym niedowierzaniu.

Wstaję z ziemi i udaję się w stronę pałacu. Pokonuję trasę powoli. Nie chcę się spieszyć. W końcu to moje ostatnie minuty wolności. Od teraz wszyscy, nie tylko w państwie, ale i na świecie, będą patrzeć mi na ręce. Oceniać moje poczynania. Będą krytykować złe decyzje, nie przyjmując do wiadomości, że każdy popełnia błędy – nieważne, czy jest to władca, czy zwykły człowiek. Moje szczęście, smutki i tajemnice będą ujawniane. Będę na świeczniku; codziennie na językach innych. Do teraz moje poczynania były brane z przymrużeniem oka. Teraz stanę się władcą. I to nie byle jakim.

Zostanę Królem.

***

Czerwony dywan jest tak miękki, że się w nim zapadam i czuję się jakbym niemal chodziła w powietrzu. I mimo, że wszystkie emocje mnie przytłaczają mam wrażenie jakby było mi nagle lżej.

Staram się wyglądać na pewną siebie. Jakbym wiedziała, co robię, gdy tak naprawdę z chęcią uciekłabym tam, gdzie pieprz rośnie.

Uśmiecham się delikatnie, a kąciki ust drżą mi lekko z nerwów. Na początku nawiązuję kontakt wzrokowy z osobami znajdującymi się w sali tronowej, ale potem skupiam się jedynie na drodze przed sobą.

Zachowuję powagę godną następcy tronu.

Staję przed starszym mężczyznom z widocznym garbem, którego siwa broda sięga jego okrągłego brzucha. Jego szaty są obszerne skąpane w złocie. Dłonie schowane ma w rękawach i złożone na brzuchu. Kiwa głową na mnie w uznaniu.

Klękam na czerwonej poduszce wypchanej pierzem po brzegi.

Dłonie złożone mam na wysokości brzucha i unoszę spojrzenie w górę. Mężczyzna ucisza tłum ruchem dłoni.

– Pani, jest Wasza Wysokość skłonna do przyjęcia Przysięgi?

– Jestem – odpowiadam o dziwo pewnym głosem.

– Czy uroczyście obiecuje i przysięga pani rządzić ludem Środkowego Królestwa Ameryki oraz terytoriami do niego należącymi, zgodnie z ich prawami i zwyczajami?

– Uroczyście przysięgam.

– Czy dzięki swojej władzy będzie pani stała na straży prawa i sprawiedliwości, wykonując wszystkie swoje osądy?

– Będę.

– Czy w jak największym stopniu podtrzyma pani tolerancję religijną oraz zaakceptuje każdą nową wiarę z jej wszystkimi zwyczajami? Czy będzie pani szerzyć wolność wyznania, cenić każdą z nich i stać na ich straży? Czy będzie pani tłumić nietolerancję i szerzyć prawo do wolności z jej wszystkimi przywilejami?

– Wszystko to przyrzekam.

Mężczyzna prawie niezauważalnie kiwa głową. Służący podchodzi do niego i wyciąga w jego stronę ogromną poduszkę otoczoną czerwonym atłasem, na której leży złota korona, berło z rubinami w przeróżnych rozmiarach i jabłko ozdobione zielonymi kamieniami.

Mężczyzna bierze najpierw koronę i uroczyście unosi ją nad moją głową. Po chwili czuję jej ciężar. Do moich dłoni trafia berło i jabłko równocześnie. Trzymam je mocno, bojąc się upuścić, gdyż ręce trzęsą mi się jak liście na wietrze.

Wstaję na miękkich nogach i obracam się do tłumu. Służące od razu poprawiają mi suknię i welon. Kiedy już wszyscy skupiają na mnie swój wzrok, mówię:

– Wszystko, co przed chwilą obiecałam, wykonam i będę dotrzymywać. Tak mi dopomogą Bogowie.

Odwracam się ponownie i zmierzam do tronu królewskiego. Zasiadam na nim. Jedną dłoń z jabłkiem opieram na podłokietniku, a tą z berłem trzymam w powietrzu przy sobie.

Wpatruję się w tłum, który ostatecznie zaczyna wiwatować oraz wyrzucać w powietrze czapki i kwiaty. Płatki białych i różowych róż fruwają po całej sali.

– Niech żyje Król!

**********************************

*Dodinsky

Dziękuję za 43 tysiące wyświetleń, 6 tysięcy gwiazdeczek i tyle komentarzy 😘😘😘😘

No i co myślicie? Jeszcze nie żegnamy Arnara 😁 koronacja w końcu się udała i teraz trzeba zacząć spokojne życie 😁 no... Prawie 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro